Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Magiczno-wampirzych przygód ciąg dalszy
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna ->
Co w paprociach piszczy
/ Fanfiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Achillea
Bakałarz I stopnia



Dołączył: 27 Lip 2009
Posty: 893
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 14:45, 13 Sie 2009    Temat postu: Magiczno-wampirzych przygód ciąg dalszy

Odsłona druga mojej radosnej twórczości. Tym razem pełnometrażowa.

Czytających uprzedzam, że Strażniczki jeszcze nie czytałam, więc dysponuję wiedzą obejmującą tylko ZW1 i ZW2. Zatem wszystko, co poniżej napisane, to totalna alternatywa mająca służyć umileniu sobie czasu i rozrywce ogólnie pojętej.
To tak z przymrużeniem oka poproszę.

(A przy okazji, to chyba pierwszy ff, który ukończyłam, bo zazwyczaj mam z tym problem Smile )

Dzięki stokrotne i pokłony głębokie w stronę Kuszumka, który został przeze mnie zasypany tekstem, zamęczony pytaniami i pomógł mi z tym całym koksem Very Happy

***

I.

- Słyszałaś? - zapytał nagle wampir wstrzymując swojego konia.
Popatrzyłam na Lena pytająco, nastawiając uszu, choć szczerze wątpiłam, że coś usłyszę. Ludzki słuch nie jest tak wrażliwy jak wampirzy. Za to ja miałam na swoje usługi magię. Choć tyle dobrego. Wysłałam pulsar.
Nic.
Len przyglądał się teraz dla odmiany mojej mało interesującej i zmęczonej całodzienną jazdą osobie.
- Co?
Wzruszył ramionami i pojechaliśmy w kierunku polany.
Tym razem i ja coś usłyszałam. Zatrzymałam Smółkę. Od strony przerzedzającej się ściany lasu było słychać coś jakby... kwilenie albo pojękiwanie. Natychmiast pomyślałam o jakimś biednym zwierzątku, które złapało się we wnyki...
- W Dogewie nie stawia się wnyk - poinformował mnie Len, nieco obrażonym tonem. No tak, bo jak mogłam szanownych krwiopijców podejrzewać o tak niehumanitarny precedens?
- Pomyślała ta, która z biednego zwierzątka chciała zrobić kołnierz do kurtki. - prychnął Len.
To całe jego czytanie moich myśli było nad wyraz irytujące, ale byłam zmęczona i nie chciałam dodatkowo wykorzystywać energii na blokowanie Lena. Co i tak było bez sensu, w dowolnej chwili mógł przekopać moją pamięć jak mu się żywnie podobało.
Westchnęłam i pokierowałam moją kobyłkę w stronę, z której dobiegał hałas. Len oczywiście wyrwał do przodu, że niby to bronić mnie miał. Skoro w Dogewie wszyscy są tacy porządni, to chyba nie było się czego obawiać, pomyślałam jadowicie, i wyrwałam do przodu. A co! Z tyłu mogły czaić się większe niebezpieczeństwa. Jak na przykład pasąca się nieopodal jałówka.
Zatrzymaliśmy się nad brzegiem niewielkiej zatoczki porośniętej trzcinami, a od strony brzegu całkiem wysokimi trawami. Zeskoczyłam nieco niezdarnie z mojej kobyłki i powlokłam się w stronę wody.
Tak zupełnie przy okazji, marzyła mi się kąpiel. W wielkiej wannie, z ciepłą wodą i pachnącym olejkiem... chociaż od biedy, uszłoby i to leśne jeziorko, w którym to poszczułam Lena Stokrotką. Uśmiechnęłam się w myślach do tego wspomnienia.
- Czekaj, zawsze pchasz się tak bezmyślnie w każde niebezpieczeństwo? - spytał Len z wyrzutem. Głupie pytanie, pomyślałam. Jakby znał mnie od tygodnia. Doskonale wiedział z jaką częstotliwością pakuję się w różne historie. I nawet nie musiał w tym celu gmerać w mojej głowie. Sam uczestniczył w znakomitej większości tych historii. Nie wiem, o co mu chodziło, od rana był jakiś zasępiony. Pewnie nie chciał wracać do miasta i swoich obowiązków, ale innego wyboru specjalnie nie miał. Poza tym, zrobiliśmy na południu wszystko, co zrobić mieliśmy, no i kończyły się nam zapasy... o mojej wymarzonej kąpieli nie wspominając.
- Zdarza mi się, zwłaszcza w twoim towarzystwie. Jest tu coś? - zapytałam, czekając aż skorzysta ze swoich wyostrzonych zmysłów.
Len wskazał głową w stronę trzcin.
Splotłam dłonie na piersi i popatrzyłam na niego wyczekująco. Chciał się bawić w obrońcę nieporadnych niewiast, proszę bardzo. Nie miałam zamiaru łazić po tych szuwarach w poszukiwaniu swojego nowego kołnierza do kurtki.
Wampir westchnął cicho, zapewne klnąc mnie pod nosem, po czym wlazł w zarośla, brudząc buty w błocie i mule. Ja zaś stałam na brzegu, wyglądając jasnowłosej czupryny między brązowymi pałkami trzciny. Miałam nadzieję, że Lenowi nie strzeli do głowy jakiś głupi pomysł na zabawę “znajdź mnie w trzcinach”, gdyż szczerze mówiąc nie miałam na to sił, ani ochoty. Potrzebowałam snu, w wygodnym łóżku.
Zabawne jak łatwo człowiek się przyzwyczaja do luksusów.
Po chwili z zarośli wylazł Len, niosąc w rękach jakiś koszyk. Po raz kolejny, moje marzenie o futrzanym kołnierzu obróciło się w nicość. Jakoś nie miałam szczęścia w tej Dogewie. Najpierw kudłak, który okazał się wcale nie być kudłakiem, a magiem z przerostem ambicji, no a teraz jeszcze ten kosz. Nawet nie jakiś ptak, którego mogłabym oskubać na poduszkę.
- Chyba jest głodny. - stwierdził fachowo Len, podając mi koszyk. Spojrzałam na niego, odrobinę zbita z tropu, a następnie na rzekomo głodną zawartość kosza.
W koszu, owinięty w kocyk, leżał mały wampir. Byłam nieco... zdumiona znaleziskiem Lena, który to w tym czasie spłukiwał błoto z butów.
- Co ja mam z nim zrobić? - zapytałam. Nie znałam się na małych wampirach. Na dużych właściwie też nie.
- Skąd ja mam wiedzieć? To ty jesteś kobietą.
- To, że jestem kobietą, nie oznacza, że mam jakąś magiczną moc nad niemowlakami. - odparowałam przyglądając się w międzyczasie dziecku. Wyglądało całkiem nieźle jak na porzucone na zupełnym niemalże pustkowiu. - Trzeba go nakarmić, - obwieściłam, kiedy dziecko znowu zaczęło kwilić - niedaleko widziałam krowę, można ją wydoić.
Len skinął głową i ruszył do swojego konia. Bez wysiłku posadził mnie na Smołce, po czym sam bez trudu wskoczył na grzbiet swojego ogiera. Przejażdżka nie trwała zbyt długo. Zatrzymaliśmy się na polance, gdzie pasła się łaciata. Wampir zajął się rozpaleniem ogniska i niańczeniem znajdy, podczas gdy ja zabrałam się do dojenia krowy, wyobrażając sobie Lena w roli dojącego. Ciekawe czy w ogóle wiedziałby jak się do tego zabrać? Parsknęłam śmiechem. Len rozkazujący krowie wydać mleko.
Zerknęłam przez ramię, żeby sprawdzić jak mu idzie z ogniskiem i opieką nad domagającym się jedzenia wampirkiem. Krótko mówiąc, nie wyglądał na specjalnie zachwyconego. Szczerze współczułam przyszłej żonie Lena jeśli tak miał wyglądać jego udział w wychowywaniu wspólnego potomstwa.
- Długo jeszcze? - dopytywał się wampir, patrząc na mnie wyczekująco.
- Masz, podgrzej - rozkazałam podając mu bukłak z mlekiem, z zadowoleniem odnotowując, że Len bez szemrania wykonał moje polecenie. Widocznie płacz dziecka dawał mu się we znaki bardziej niż mi.
Wyciągnęłam malca z koszyka i wzięłam na ręce, licząc, że uda mi się zająć go do czasu aż mleko będzie gotowe. Czułam na sobie spojrzenie Lena, ale postanowiłam je zignorować. Byłam na niego zła, choć bez wyraźnego powodu. Widocznie, podobnie jak on, miałam gorszy dzień.
- Przynieś kawałek trzciny, pusty w środku, nie za duży...
- Może sama sobie wybierzesz? - zaproponował Len. Naprawdę coś go dzisiaj ugryzło.
- Może sam zajmiesz się swoim poddanym? - zaoferowałam.
Len bez słowa poszedł szukać odpowiedniego kawałka trzciny.
- Jego wysokość jest dziś nie w humorze – zagadałam do malucha. - Nie wiem dlaczego, ale mam nadzieję, że mu przejdzie.
Wampirek zamachał drobnymi rączkami, sięgając po rudy kosmyk moich kręconych i nieco zbitych włosów. To i sobie zabawkę znalazł. I w jakim momencie! Ja tu się zwierzam, a jemu się na zabawę zbiera. Mężczyźni.

Len zadecydował, że nie ma co jechać dalej i równie dobrze możemy od razu rozbić obóz. Ognisko nadal się paliło, ja z wprawą godną matki sześciorga dzieci kołysałam małego do snu, podczas gdy Len szykował nam posłanie. Właściwie to zasnęłabym nawet na gołej ziemi. Byłam poważnie zmęczona, żeby nie powiedzieć wykończona. Mruknęłam tylko “dobranoc” i położyłam się na kocu, tuląc wampirzego brzdąca do siebie. Robiło się chłodno i choć znałam zwyczaje senne wampirów, nie chciałam, żeby maluch spał sam. W domu spaliśmy razem, na zapiecku, żeby cieplej było. W szkolnym internacie nie było zapiecka, więc zsuwałyśmy z Welką łóżka i spałyśmy razem, pod dwiema kołdrami.
Duży wampir zdecydował się chyba dosyć szybko na sen, bo skoro nie miał gęby do kogo otworzyć, to zostało mu tylko położyć się wcześniej. Upewniwszy się wcześniej, że ognisko wciąż się tliło i w pobliżu jest kilka suchych gałązek, na wypadek gdyby w nocy zrobiło się chłodniej. Był to zabieg wykonywany głównie przez wzgląd na mnie, chociaż kurtka Lena zazwyczaj mi wystarczała do w miarę komfortowego przespania nocy. On i tak się robił zimny, więc obecność kurtki, bądź jej brak, nie robiła mu właściwie różnicy.
Kiedy się obudziłam, Len spał, wygodnie wyciągnięty za mną. Maluch również drzemał smacznie, podczas gdy ja jakoś nie mogłam. Padłam zmęczona, a i owszem, ale teraz, kiedy nieco odnowiłam rezerwy, nie mogłam spać. Spojrzałam tęsknie na Lena, pogrążonego w swoim głębokim śnie. W tej chwili strasznie mu tego snu zazdrościłam. Wstałam ostrożnie i przykucnęłam przy ognisku. Włożyłam do niego kilka gałązek, bardziej ze znudzenia niż faktycznej potrzeby. Noc była dość ciepła, no i nadal miałam na sobie kurtkę Lena.
Musiałam zapatrzyć się w ogień trawiący leniwie suche gałązki i ulecieć gdzieś myślami, bo nawet nie usłyszałam kiedy Len się podniósł i podszedł do mnie. Podskoczyłam niemalże gdy dotknął niespodziewanie mojego ramienia, ale całkiem szybko się uspokoiłam. Spojrzałam na niego.
- Dlaczego nie śpisz?
- A ty?
Len uśmiechnął się nieznacznie i objął mnie. Oparłam głowę o jego ramię i dalej wpatrywałam się w ogień.
- Nie lubię się z tobą kłócić, ale czasem jesteś taka... uparta... - powiedział nawiązując do serii porannych i popołudniowych sprzeczek.
- Też nie lubię, kiedy się ze mną kłócisz, ale jesteś taki przekonany o swojej nieomylności – wyparowałam.
Wampir tylko się roześmiał, rozbawiony. Z reguły czułam się w takich chwilach bardzo z siebie zadowolona, tym razem jednak czułam się jak błazen. Albo wioskowy głupek. Byłam dziwnie znużona i apatyczna. Widać udzielały mi się trudy podróży.
- To wszystko przez zmęczenie – stwierdził Len, pocierając lekko moje ramię. Westchnęłam, licząc, że ma rację. - Chodź spać, noc jeszcze długa.
Kiwnęłam głową i skierowałam się do naszego posłania. Len położył się z brzegu. Wcisnęłam się obok niego, uważając, żeby nie zbudzić wampira-znajdy. Oparłam głowę o ramię Lena, robiąc sobie z niego wygodny podgłówek. Lubiłam jego bliskość, w jakiś sposób sprawiał, że czułam się bezpiecznie. Oczywiście za pomocą magii mogłam obronić się wcale nieźle, jednak obecność Lena była dodatkowym źródłem komfortu. Podświadomie wiedziałam, że przy nim, włos mi z głowy nie spadnie, co najwyżej może mi trochę krwi napsuć, i tyle.

Pierwszą rzeczą jaką zobaczyłam zaraz po przebudzeniu, była pochylona nade mną twarz Lena. Mrugnęłam parokrotnie, aby upewnić się, że to mi się nie śni. Czyżbym zaczęła rozmawiać przez sen i powiedziała coś żenującego?
- Len? - zapytałam niepewnie.
- Co ci się śniło?
- Po co pytasz, skoro już pewnie wiesz? - burknęłam lekko zaspana, po czym opamiętałam się i spojrzałam na niego przepraszająco.
- Uśmiechałaś się przez sen – powiedział Len siadając.
Już miałam coś odpowiedzieć, kiedy nasza Kruszynka obwieściła głośnym płaczem, że również nie śpi. Przeciągnęłam się i rozejrzałam za prowizoryczną butelką.
- Jest tam jeszcze trochę mleka? - zapytałam.
Len pokiwał głową podnosząc butelkę.
- Jeśli nie skwaśniało, podgrzej je.
Sama zajęłam się maluchem, który jak się okazało, nie tylko obwieścił fakt, że już wstał, ale również to, iż miał mokro w swoim kokonie. Ledwo spojrzałam na Lena, w głowie wyobrażając sobie jak światły władca poradziłby sobie sam z tym problemem, a on chwycił za bukłak i jak rażony piorunem, ruszył w stronę rzeki.
Niezbyt przyjemna to robota, takie przewijanie, jednak ktoś to musi robić. I jak zwykle padło na mnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kuszumai
Królowa Offtopiarstwa
Arcymag
Królowa Offtopiarstwa <br> Arcymag



Dołączył: 24 Maj 2009
Posty: 7089
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 3/5
Skąd: z podlasia...
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 2:12, 14 Sie 2009    Temat postu:

No to się wypowiem pierwsza: to przcudowny ff! Mistrzostwo! I mogłabym tak w nieskończoność wymieniać a wy przyznalibyście mi racje. Very Happy

Brawa dla Achillei!!!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
alicee
adwoKat Strzygi
Arcymag
adwoKat Strzygi <br>Arcymag



Dołączył: 06 Maj 2009
Posty: 3450
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 9:21, 14 Sie 2009    Temat postu:

Mi się też podoba, ff ma jakąś fabułę (co się jednak nie tak często w fanficach zdarza Wink ), wszystko jest zgrabnie opisane i w ogóle. Humor tylko trochę mało zwalający z nóg, ale jest, więc właściwie w porządku. Gdzie ciąg dalszy? Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Achillea
Bakałarz I stopnia



Dołączył: 27 Lip 2009
Posty: 893
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 9:39, 14 Sie 2009    Temat postu:

Dobra, odważyłam się pokazać w temacie, i tak bym musiała prędzej czy później, bo ciąg dalszy ma zamiar nastąpić. Dobry humor też, chyba XD
Niedługo w każdym razie Smile

Dziękuję za komentarze Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Halkatla
Arcymag



Dołączył: 20 Lip 2009
Posty: 1055
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szczecin
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 12:08, 14 Sie 2009    Temat postu:

Świetne!! I miło się czyta. Ogólnie grejt Smile
kuszumai napisał:
I mogłabym tak w nieskończoność wymieniać a wy przyznalibyście mi racje. Very Happy
No, ba. Jasne, że przyznalibyśmy Wink

PS. Ta znajda będzie teraz ich, czy będą szukac rodziców??


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Achillea
Bakałarz I stopnia



Dołączył: 27 Lip 2009
Posty: 893
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:41, 15 Sie 2009    Temat postu:

Thx. Tu mam pytanie, bo ja mam to właściwie już całe napisane, i nie wiem, czy mam to wlepić jedno pod drugim, bo całość mi się chyba w jednym poście nie zmieści? Czy zmieści?

W każdym razie, ciąg dalszy następuje:

II.

W drodze powrotnej do cywilizacji napotkaliśmy wielu przyglądających się nam ze zdziwieniem wampirów. Kłaniali się oczywiście Lenowi, ale też z zaciekawieniem przyglądali się mi i wyjącemu tobołkowi, który miałam przed sobą. Jedna naprawdę stara wampirzyca, chyba najstarsza w okolicy, stwierdziła bez ogródek, że to czas już najwyższy był, aby się władca w końcu ustatkował i założył rodzinę.
Len się chyba speszył, ale nie miałam okazji zbyt dobrze mu się przyjrzeć, bo sama, kiedy tylko poczułam jak rumieniec wpełza mi na twarz, pochyliłam głowę i ukryłam się za burzą włosów. Niestety, to nie był koniec atrakcji. Szczerze mówiąc, prawdziwe atrakcje miały się dopiero zacząć.
Na placu przed Domem Narad czekała na nas zaskoczona Rada Starszych i dwoje wampirów, których tu wcześniej nie widziałam. Czyżby ta kryzysowa narzeczona, przed którą Len tak uciekał? Nie wspominał, że oczekuje gości, choć po jego minie można było uznać, iż był równie zaskoczony co ja.
Z pomocą Lena zeszłam z konia, a właściwie zostałam z niego ściągnięta przez Lena. Razem z wyjącym koszykiem zawierającym marudnego wampirka wagi piórkowej co prawda, ale weź i zleź z konia trzymając w rękach dziecko.
- Miał być zaangażowany... a nie... nie z dzieckiem! - zbulwersowała się jasnowłosa wampirzyca patrząc z wyrzutem na towarzyszącego jej wampira, który jakoś nie przypadł mi do gustu. Potem spojrzała na mnie, lustrując mnie od czubka rozczochranej głowy do kostki brukowej, na której stałam. Poczułam nagłą potrzebę popieszczenia jej żądlącym pulsarem. Poważnie, aż mnie palce świerzbiły.
Po chwili niezręcznej ciszy rozpętała się poważna dyskusja. Udając, że absolutnie mnie nie interesuje ten incydent polityczny, zaczęłam kołysać Znajdę, która znowu zaczynała marudzić. W sumie słusznie, cała ta polityka była bardzo nużąca. Obejrzałam się na Lena. A niech się tłumaczy, dobry w tym jest, stwierdziłam, po czym oddaliłam się z naszym rzekomym dzieckiem do chatki Kryny.

Kryna jak zwykle krzątała się po kuchni. Na mój widok uśmiechnęła się pogodnie, a jej wzrok po chwili ześlizgnął się na “tobołek”, który do siebie tuliłam. Kiedy tobołek zaczął płakać, Kryna zrobiła zdziwioną miną, ale o nic nie zapytała. Tylko wytarła ręce o fartuch i zapytała, czy bardzo głodna jestem. Jak gdyby nigdy nic.
- Dostanę trochę mleka? - spytałam kiwając głową na malucha. - Znaleźliśmy go z Lenem nad rzeką...
- Z Lenem?
- Taaa, teraz już wiem dlaczego mówi się, że lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć...
Kryna uśmiechnęła się, rozbawiona moją uwagą i szybko usadziła mnie na krześle przy stole.
- Poczekaj tu dziecko, pójdę po mleko.
Wsparłam się na łokciu o blat stołu i popatrzyłam na Znajdę. Rozglądał się na boki, z rosnącym zainteresowaniem. Pokręciłam tylko głową, skoro już się rozbudził na dobre, to miałam nadzieję, że Kryna się nim zajmie. Choć przez chwilę. Sama byłam wykończona i ledwo trzymałam się w pionie. Doprawdy, nie mogłam pojąć dlaczego byłam taka zmęczona. Może przeholowałam z zaklęciami? Albo popełniłam jakiś błąd przy przekształcaniu energii?
Wampirzyca pojawiła się po chwili w kuchni i widząc moje zmęczenie, wzięła ode mnie wampirzego brzdąca. Uwolniona od strzygowego dzieciaka rozłożyłam się zupełnie na stole, ziewając przeciągle.
- Mówią, że pod Domem Narad się wykłócają.
- A, no tak, bo Len został nieoczekiwanie dla samego siebie ojcem niemałżeńskiego dziecka i ktoś zaczął histeryzować. No i teraz Len jest rozerwany między zwykłymi sprawami, oburzoną Radą a oburzoną delegacją skądś tam.
- Znaczy tego dziecka? - Kryna popatrzyła wnikliwie na owiniętego kocykiem krzykacza.
Pokiwałam zmęczoną, rozczochraną głową. - Znaleźliśmy go w koszyku, w zatoczce rzeki. Len miał się zająć ustaleniem kim są jego rodzice, ale nieoczekiwanie, sam został ojcem.
Kryna pokiwała głową.
- Połóż się dziecko, ja będę miała na niego oko.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i ruszyłam do swojego pokoju. Nie wiem co mnie tak wykończyło, ale byłam naprawdę zadowolona, że miałam w domu Kryny spokojny kąt, gdzie mogłam odpocząć. No i samą Krynę, której pomoc była po prostu nieoceniona.

Gdy się obudziłam, ktoś siedział na brzegu mojego łóżka. Leniwie przetarłam oczy, spodziewając się ujrzeć Krynę, a tu niespodzianka, Len. Jednak udało mu się ujść z życiem, choć doprawdy, ghyrowe to były sceny. Ciekawe, czy gdyby Len naprawdę był ojcem tego wampira, to z Arlissu przyjechałby mały orszak umięśnionych wampirów mających za cel obronę honoru tej wampirzycy?
- I jak tam, tatuśku? - zapytałam podnosząc się powoli i przeciągając jak kot. Nie wiem ile spałam, ale był to sen w pełni zasłużony. Czułam się jak nowo narodzona. Kątem oka dostrzegłam małą, drewnianą kołyskę stojącą przy drzwiach. Oho, zrobiło się naprawdę pro rodzinnie, ale nie miałam zamiaru bawić się w dom, a już na pewno nie z Lenem. Zwłaszcza jeśli miało to powodować incydenty polityczne i sprzeczki z Radą.
- To nie jest śmieszne Wolha – zaczął poważnie Len, na co ja przewróciłam tylko oczami.
- Z mojej perspektywy nie jest to też zbyt poważne. Przecież nie mogliśmy zostać rodzicami w dwa tygodnie!
- Ależ oczywiście, że mogliśmy, jesteś magiczką. Zdaniem Rady, skoro możesz zabić mnie bez większego wysiłku, to i możesz mieć dziecko w dwa tygodnie.
- Dalej się boją, że cię zabiję? Weź im to jakoś wytłumacz...
- Próbowałem, ale jak to mówią, wampir swoje, a leszy swoje.
- I niby co ja zrobię jak cię zlikwiduję? Jako regentka małoletniego przejmę władzę w Dogewie?
Len roześmiał się nagle.
- Ty naprawdę jesteś urodzonym czarnym charakterem.
- Wmawiaj mi to dalej, to mi się udzieli – ostrzegłam go, sięgając po swoje spodnie. - Co teraz? Wywiozą mnie z nie moim, w dodatku nieślubnym niemowlakiem za granicę i każą wracać do domu?
- Kto wie...
- A dostanę jakieś wsparcie finansowe? - zainteresowałam się. - Ciężko mi będzie wychowywać wampira między ludźmi.
- Poczekamy aż wszyscy nieco ochłoną i spróbujemy ustalić prawdziwych rodziców...
- Lennosława II?
Len popatrzył na mnie jak na przypadek beznadziejny wioskowego głupka i tylko machnął ręką.
- Tylko przy delegacji go tak nie nazywaj, bo zniweczysz wszelkie wysiłki udobruchania ich przez Radę.
- Tobie wszystko jedno, jak widzę? - zapytałam szukając drugiego buta.
Wampir tylko wzruszył ramionami.
- Chodź nad jezioro, mam ochotę popływać – powiedział nagle wstając z łóżka.
- A owoc naszej miłości?
- Co takiego? - zdziwił się Len, wytrzeszczając na mnie oczy.
- No nasze dziecko – niemal się oburzyłam. - Nie możemy zostawić go samego.
- A. Kryna się nim zajmie, już z nią rozmawiałem.
- Typowe, załatwiasz wszystko za moimi plecami – czepiałam się jak rzep psiego ogona.
- No chodź już.
- A nie zatrzyma mnie jakaś gwardia dogewska?
Len pokręcił głową, a ja ruszyłam za nim na zewnątrz. Nie miałam nic przeciwko kąpieli w jeziorze, ba, przydałaby mi się jedna nawet.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kuszumai
Królowa Offtopiarstwa
Arcymag
Królowa Offtopiarstwa <br> Arcymag



Dołączył: 24 Maj 2009
Posty: 7089
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 3/5
Skąd: z podlasia...
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 19:43, 15 Sie 2009    Temat postu:

Wklejaj wszystko!!!!!! Przecież teraz idą najlepsze scenki!!!!!!!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
tyska
Adept II roku



Dołączył: 14 Sie 2009
Posty: 63
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:40, 15 Sie 2009    Temat postu:

od wczoraj ciągle tutaj wchodze i sprawdzam czy aby nie ma nast partu a tu proszę^^ wklej wszytko, błagam! Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Achillea
Bakałarz I stopnia



Dołączył: 27 Lip 2009
Posty: 893
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:14, 15 Sie 2009    Temat postu:

No to kleję, jak się zmieszczę, jak nie, to będę improwizować XD


III.
Mój towarzysz niezobowiązującej kąpieli był jakiś zamyślony i niezwykle milczący. Zazwyczaj nie brakowało nam tematów do rozmów, a dziś jakoś żadne z nas nie miało nic do powiedzenia. Wmawiałam sobie, że to zmęczenie podróżą, jednak w gruncie rzeczy nie byłam tego taka pewna. Coś wisiało w powietrzu, a Len nie chciał mi o tym powiedzieć. Nie byłby to pierwszy raz kiedy coś przede mną ukrywał, ale sądziłam, że do tej pory skończy z tym niecnym procederem. Być może niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią? I zawsze będzie między nami przepaść, przez którą będzie wdzierał się do naszych relacji zimny wiatr. Nie napawało mnie to optymizmem.
Spojrzałam na wampira, który podpłyną do skarpy i usiadł sobie na niej, rozkładając skrzydła do wyschnięcia. Imponująco wyglądał, ze swoim umięśnionym, ociekającym wodą torsem. Podobnie sobie wyobrażałam bohaterów tych wszystkich eposów, które można było znaleźć w szkolnej bibliotece. Tak, Len zdecydowanie nadawał się na pogromcę smoków, mężnego rycerza otoczonego wianuszkiem przepięknych dam, a także na poważnego kandydata do ręki królewskiej córki. Choć jego skrzydła mogłyby budzić pewne zastrzeżenia. No i ta drewniana laska zamiast miecza.
Len popatrzył na mnie jakby coś rozważał i niezbędna do tych rozważań była mu moja facjata.
- Pamiętasz jak mówiłam o tajemnicach i murach? Mam zamiar dotrzymać słowa – powiedziałam przerywając długotrwałą ciszę. Jakoś niezręcznie mi się zrobiło pod wpływem jego spojrzenia.
Wampir uśmiechnął się nieznacznie. Oczywiście, że pamiętał.
- Wyjdziesz za mnie Wolha? - zapytał tak, jakby pytał o pogodę. Popatrzyłam na niego zaskoczona jak lis szpadlem w kurniku. Z wrażenia aż rozdziawiłam nieelegancko gębę.
- Ciebie to się żarty trzymają – burknęłam po chwili, odpływając w stronę drugiego brzegu. Ja tu oczekuję zaufania i zwierzeń z trawiących go problemów, a on mnie jakimiś głupotami zbywa. A leszy z nim, nie to nie.
Usłyszałam ciche chlup, a potem charakterystyczny dźwięk silnych ramion tnących bez wysiłku powierzchnię wody. Aha, Len się zbliżał. Mam nadzieję, że z przeprosinami i prawdziwym powodem swego zamyślenia. Wyszłam na brzeg, wyciskając wodę z rudych loków, zastanawiając się, czy uznaliby mi te praktyki, gdybym wróciła do Straminu teraz. Może policzyliby mi ten czas podwójnie, za pracę w trudnych i nieprzychylnych warunkach.
- Raczej nie, sama chciałaś tu przyjechać – przypomniał mi Len Wszechwiedzący tor Ordwist Sz'eonell. Jeszcze jakiś tytuł i będzie potrzebował oddzielnego zwoju, żeby je wszystkie wymieniać.
- Zawsze pełno ciebie tam, gdzie cię wcale nie potrzeba – wytknęłam, komentując jego wtargnięcie do mojego umysłu. Paskudnik jeden, czuł się chyba w mojej głowie jak u siebie.
- To zupełnie tak jak z tobą – odparł Len bez chwili wahania, uśmiechając się łobuzersko. - Stworzymy idealną parę.
Odwróciłam się do niego i wyciągnęłam rękę, jak raz w życiu Len się nie uchylił, to chyba w ramach dowodu zaufania. Głupi wampir. Zasada numer jeden brzmi: nie ufaj magiczce. Choć tym razem akurat owa magiczka nie miała złych zamiarów. Kierowała nią tylko troska o zdrowie władcy Dogewy.
Dotknęłam czoła. Chłodne. Czyli nie miał gorączki, a już bredził. Może zjadł coś i mu zaszkodziło.
- Mówię poważnie Wolha, wyjdź za mnie.
- Ale... po co? - zapytałam wciąż zbita z tropu. Co to za nowy numer?
- Choćby po to, żeby przyjacielowi wyświadczyć przysługę. Jeśli poślubię ciebie, będę miał z głowy naciski ze strony Arlissu...
- Ładnie to tak, wykręcać się małoletnią magiczką jak sianem?
Len nieco się zarumienił i zamachał skrzydłami, że niby to wodę strącał, a tak naprawdę, robił to by odwrócić uwagę od kierunku, w którym poszła rozmowa. Jednak ja nie miałam zamiaru dać temu spokoju, więc wpatrywałam się wyczekująco w stojącą przede mną jego strzygową wysokość-krętacza.
- To nie tak Wolha – stwierdził siadając na pniu powalonego drzewa. - Jestem w Dogewie jedynym takim wampirem, w razie mojej śmierci w Dogewie zapanuje chaos i przy okazji, utraci ona swoją niezależność...
- No tak, a ty lubisz pakować się w różne historie – zauważyłam, przerywając mu niechcącym.
- Dlatego Rada naciska na ślub, bo chce mieć zabezpieczenie, na wypadek, gdyby za którymś razem coś mi się faktycznie stało.
Usiadłam obok. Eh, problemy władzy. Wciskają mu piękności, a on woli się we włóczykija-najemnika bawić. Co za beznadziejny typ. Powinni organizować jakieś wybory na władcę, bo ten się zupełnie od tej roboty nie nadawał.
- Stąd to całe zamieszanie z zaręczynami...
- Większa szansa na jasnowłosego następcę przy dwójce jasnowłosych rodziców – trafnie wywnioskowałam. Paskudne kryterium doboru życiowego partnera. No tylko sobie wyobrazić, trzysta lat pożycia z osobą, której właściwie nie lubisz. - No dobrze, teoretycznie zgadzam się na... wyświadczenie ci tej przysługi... niedźwiedziej przysługi, bo w mojej rodzinie rude włosy miały od zawsze tendencje imperialistyczne... to cała ta Rada nie będzie się na ciebie boczyć?
- W końcu im przejdzie – zasugerował Len.
- Po pierwszych stu czy dwustu latach?
Na to Len nie miał odpowiedzi, zaś ja pogrążyłam się w rozważaniach. Skoro on potrzebował mojej pomocy, byłam skłonna mu jej udzielić, z drugiej strony... pchałam się w małżeństwo, strukturę, której za wszelką cenę chciałam uniknąć. Po to poszłam do magicznej szkoły. Całe moje życie było podporządkowane jednemu celowi, niezależności od nikogo i niczego, i teraz miałam to w imię przyjaźni, poświęcić? Najbardziej przerażał mnie fakt, że istotnie, byłam skłonna to zrobić.
A jak miałoby wyglądać nasze wspólne życie? Przecież zestarzałabym się zanim u niego pojawiłyby się pierwsze zmarszczki. Musiałabym uczestniczyć we wszystkich tych egzaltowanych uroczystościach, politycznych kółkach wzajemnej adoracji, podczas gdy tak naprawdę, większość władców kombinowałaby jakby tu nas ponadziewać na osinowe kołki, w dodatku te zrobione z granicznych osik. Nosiłabym kretyńskie ciuchy, jak Len, i musiałabym mu towarzyszyć w rozsądzaniu kłótni sąsiedzkich, dotyczących głownie inwentarza gospodarskiego. Rada Starszych utrudniałabym nam życie, spacerując za nami i wypytując co z naszym następcą... o rany... musiałabym mieć z Lenem małą zgraję jasnowłosych półwampirów! Okropieństwo.
- Nie wiedziałem, że jestem aż tak odpychający – burknął Len, chyba nieco urażony.
- Nie o to chodzi... - zarumieniłam się delikatnie. A po chwili również Len. Ta cała telepatia była całkiem pożyteczna, czasami.
- No tak, ale może dałoby się to jakoś obejść – rozważał na głos Len, aby wypełnić czymś tę niezręczną ciszę, która nad nami zawisła.
- Jak w małżeństwie służącym przedłużeniu dynastii masz zamiar uniknąć... wypełniania obowiązków małżeńskich? - obowiązków małżeńskich, bleee, to brzmiało tak... patriarchalnie, a ja domagałam się równego traktowania jeśli już miałam być żoną.
- Coś wymyślimy – zdecydował w końcu wampir zrywając się z pnia.
- Hej, jeszcze się nie zgodziłam! - zaprotestowałam.
- No ale się zgodzisz, prawda? - znów sformułowane w podstępny sposób pytanie. Jak ja nie znosiłam Lena i tych jego wybiegów. Manipulant jeden.
- Manipulacja nie jest przyjemna – zauważyłam.
- Ale załatwia różne sprawy.
Dyplomata cholerny się w nim odnalazł, a już myślałam, że zaginął na dobre. Niestety.
Pozostawiłam to pytanie bez odpowiedzi. Jakoś nie paliło mi się do małżeństwa z najlepszym przyjacielem, a w dodatku przyjacielem z całą tą polityczną otoczką. I Radą Starszych. Jakoś odniosłam wrażenie, że za mną specjalnie nie przepadają.

IV.
Ustalenie, kim są rodzice naszego berbecia, było znacznie trudniejsze niż pierwotnie zakładaliśmy. Nikt nie zgłosił zaginięcia dziecka, a Len twierdził, że do tej pory nie spotkał się z przypadkiem porzucenia potomka. Telepoczta wracała z odpowiedziami negatywnymi. Nigdzie nie zniknęło żadne dziecko.
Mały miał być ze mną do czasu wyjaśnienia tej sprawy czy podjęcia jakiś konkretniejszych decyzji dotyczących jego niewielkiej, wampirzej osóbki. Właściwie nie miałam nic przeciwko. Kryna też nie, wręcz przeciwnie, wydawała się być zachwycona. Myślałam, że chętnie pozbędzie się tego małego krzykacza, przy najbliższej okazji, ale ona przeżywała chyba drugą (albo nawet i trzecią) młodość, zajmując się Znajdą. Podgrzewała mu mleko, przewijała, kołysała, kiedy był marudny, z niewysłowioną wręcz cierpliwością. Siedziała też z nim na podwórku, przed domem, mówiąc, że maluch musi “nałapać słońca”, co w kontekście wampirów brzmiało nieco... dziwnie, przynajmniej dla mnie. W każdym razie działalność słońca miała sprawić, iż mała maruda wyrośnie na wysokiego i silnego młodzieńca. Miałam tylko nadzieję, że na niezbyt wysokiego, bo ciężko mieć posłuch u kogoś, kto patrzy na ciebie z wysokości dwóch metrów.
Atmosfera wokół niespodziewanego pojawienia się wampirzego brzdąca nieco ostygła i wszystkie plotki ucichły, jak telepoczta rozeszła się po okolicy. Jednak był co najmniej dwie osoby, które wciąż zdawały się być niezadowolone z sytuacji.
Udobruchanie poselstwa z Arlissu wyglądało tak, że wyprawiono ucztę, na której i ja się miałam pojawić, żeby załagodzić sytuację. Jeśli chodziło o łagodzenie konfliktów, nigdy nie wysyłano mnie. Miałam dziwną tendencję do odnoszenia skutków odwrotnych do oczekiwanych. Rada chyba jeszcze o tym nie wiedziała.

Ta cała kolacja z moim gościnnym udziałem jakoś mi się nie widziała. Dręczyło mnie dziwne przeczucie, że stanie się coś wyjątkowo paskudnego lub niezręcznego albo obie te rzeczy naraz. Znów zasiadłam na samym niemal końcu stołu otoczona młodymi starszymi oraz oczastym jedzeniem. Była też moja ulubiona sałatka, która jako pierwsza miała trafić na mój talerz, jak tylko pojawi się reszta gości. Co miałam nadzieje nastąpi szybko, bo nie jadłam obiadu i burczało mi trochę w brzuchu.
Po jakimś kwadransie do jadalni wkroczyła w końcu delegacja z Arlissu i Len, zamykający ten pochód. Minę miał jakąś nieciekawą, więc błagałam wszelkie duchy, aby mi nie kazał jakiegoś publicznego wyjaśnienia składać na okoliczność znalezionego przez nas brzdąca, czy szczegółów dotyczących naszego rychłego ślubu.
Już sięgałam po sałatkę, kiedy do sali wpadł jakiś zdyszany i zabiedzony wampir, sądząc po odzieniu, mieszkaniec rolniczych obszarów Dogewy. Dopadł do władcy, rzucił się na podłogę i zaczął o coś błagać. Ze swojego końca słyszałam niewiele, i tyleż samo widziałam.
Len zdołał chyba w końcu dojść do słowa. Podał temu wampirowi coś do picia, powtarzając mu po raz kolejny, żeby się uspokoił. Pewnie on też nie mógł zrozumieć z tego bełkotu. Nawet ze swoimi telepatycznymi zdolnościami.
Jako jedyna chyba wśród zebranych wróciłam do konsumpcji, zupełnie niezainteresowana tym, co się działo po drugiej stronie stołu. W końcu Len i tak mi powie, prędzej czy później.
- Wolha... - chyba jednak prędzej niż później, stwierdziłam, spoglądając w kierunku Lena – mogę prosić na słówko?
Skinęłam głową i ruszyłam za Lenem w stronę gabinetu za ścianą. Podreptał za nami również ten wieśniak, który zepsuł eleganckie przyjęcie. Wybierał się też do nas przewodniczący Rady, ale Len go spławił, mówiąc, że ktoś musi zająć się gośćmi. Lekko niepyszny przewodniczący wrócił na swoje miejsce.

- Co jest? - zapytałam siadając w fotelu, który chyba należał do Lena, ale on raczej nie miał nic przeciwko. - Tak przy okazji, trzeba było zaprosić przewodniczącego, bo delegacja z Arlissu gotowa pomyśleć, że znów coś kręcisz.
- Teraz to bez znaczenia – stwierdził władca, spoglądając na wieśniaka siedzącego w krześle przy drzwiach. - Właśnie się dowiedziałem, że nieopodal granicy dochodzi do dziwnych ataków. Cała rodzina siostry tego wampira zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Kiedy krewny pojechał sprawdzić co się u nich dzieje, znalazł tylko rozkładające się szczątki.
Pokiwałam ze współczuciem głową. Z pewnością nie było to coś, czego się spodziewał, jadąc z wizytą.
- Czyli albo macie nieszczelną granicę albo mordercę latającego luzem po kraju – stwierdziłam, przyglądając się zamyślonemu Lenowi.
- To musiał być jakiś potwór pani czarodziejko, bo żadna strzyga by czegoś takiego nie zrobiła. Napadać na niewinnych? Takiego chłopa jak Nearaloen to próżno szukać w okolicy, nie wadził nikomu. Kobietę zabić, toż to ujma, niehonorowo, a dziecko? Toć to niemowlę dopiero było – zachlipał mężczyzna, zaraz ocierając łzę rękawem. - A to nie wszystko. Kupców w lesie też coś napadło w nocy, krzyk był jakby ich ze skóry obdzierali. Jakżeśmy dobiegli do polany, to śladu już po nich nie było. Trzoda też ginie, nikt już bydła poza własną zagrodą nie pasa. Ogniska palimy w nocy, a bestia i tak coś wyciągnie. A to krowę, a to kury wydusi. I temu żem przyjechał, pani wyzwolicielki szukać, bo na cały kraj mówili o tym jak magiczka kudłaka-maga ubiła sama jedna.
Zarumieniłam się. Len pewnie nie był zadowolony, że teraz to do mnie przychodzą, o pomoc prosić. Mnie, magiczkę, wyzwolicielkę Dogewy, a także bicz na stwory atakujące mieszkańców tej wspaniałej krainy. Zaczynało mi się tutaj naprawdę podobać, choć szkoda, że musiałam pomagać w tak przykrych sprawach. Biedna rodzina... a właśnie.
- A ta chata nieszczęśników, to nie stała czasem nad rzeką? - zapytałam.
- Ano, stała, na skarpie takiej, za nią rozciągała się rzeka – przytaknął chłop. Len przyglądał mi się z zainteresowaniem. Niestety nie wpadłam na trop potwora zabójcy, ale być może, razem z Lenem udało nam się odnaleźć ocalonego z całej tej tragedii.
- To niemowlę, to chłopiec był?
- Tak, krzykliwy malec, ale śliczny chłopak...
- Len – szepnęłam chwytając wampira za rękaw – a może to nasze dziecko, to ten niemowlak? - zasugerowałam.
- To chodźmy to sprawdzić – zaproponował żywo Len, kierując nas do drugiego wyjścia. Zapaliłam pulsar kiedy wyszliśmy na zewnątrz. Noc była ciemna, a ja nie chciałam korzystać z rękawa Lena jako przewodnika po ciemnych uliczkach.
W oknie chatki jak zwykle paliły się dla mnie świecie. Weszłam do kuchni jako pierwsza i zbudziłam śpiącą na zapiecku Krynę. Zapaliłyśmy w kuchni inne świece, po czym ja poszłam wprowadzić gości, a Kryna po malucha. Przywiązała się do niego, więc nie chciałam oddawać go tak bez pożegnania.
Krewny malucha od razu go poznał i wyściskał zalewając się przy tym łzami, tym razem już bez zawstydzenia, płakał otwarcie, tuląc niemowlaka. Mi też się trochę zebrało na płacz, ale musiałam trzymać szyk, bo Kryna też płakała, a Len wyglądał jakby nie bardzo wiedział kogo miał uspokajać najpierw.
W końcu ustaliliśmy, że ja i Kryna idziemy spać, razem z Orsenem, bo tak mały się nazywał, a Len odprowadzi naszego gościa do pokoju gościnnego w Domu Narad, później omówi sytuację z Radą i gośćmi, po czym uda się na spoczynek. Rano mieliśmy ruszać na granicę, żeby zbadać całą sprawę.

V.
Kryna spakowała mi kanapki i mleko dla malucha, do którego zdążyła się już przywiązać, i odprawiła mnie z nim w dalszą drogę. Na rynku było niezłe zbiorowisko. Len czekał na mnie w towarzystwie swego konia i mojej Smółki, nieopodal stał Moe'rad. W tłumie mignęła mi jasnowłosa Lereena i nieco szpakowaty ambasador. Miałam nadzieję, że nie wybierają się z nami. Nie miałam pojęcia o etykiecie, a już tym bardziej w przypadku korzystania z jednego garnka czy wspólnej kąpieli w okolicznej sadzawce.
Jako jedyna kobieta zostałam wyznaczona do opieki nad dzieckiem, bo Moe'rad nie miał o tym żadnego pojęcia, i gotów był karmić wampirzego brzdąca kanapkami. Len nie był lepszy, co mi przypomniało, o tym, że powinnam dostawić kolejny minus w rozważaniach o plusach i minusach małżeństwa z nim.

Dziecko strasznie opóźniało naszą podróż, powodując kolejne przystanki. Len się trochę krzywił na początku, ale kiedy mu wytłumaczyłam, że nie jestem w stanie przewinąć malucha w trakcie jazdy, proponując przy tym, iż sam może teraz zajmować się Znajdą i decydować o postojach, zszedł z tonu.
Na miejsce noclegowe zaadoptowaliśmy niewielką polankę, przy wąskim jak wstążka strumyku. Len, z daleka od płaczącego wampirzątka, napełniał nasze bukłaki wodą, podczas gdy ja podgrzewałam mleko. Moe'rad poszedł zbierać drewno na ognisko. Choć nie wypadało mu o tym mówić, sam chyba miał już dość marudzącego nieustannie dziecka. Siedziałam więc sama, jak jakiś zadżumiony wygnaniec i zabawiałam krzykacza, jak tylko mogłam. Po tych doświadczeniach szczerze wątpiłam, abym kiedykolwiek chciała mieć własne dziecko... a już zwłaszcza z Lenem, bo on wolał pomagać w opiece nad dzieckiem na odległość. Wszytko byłoby na mojej głowie.
Poza tym, skończyłyby się ucieczki przed Radą, wyprawy na jabłka i przygody podobne do tych. Musiałabym siedzieć na pokojach i wykonywać usłużnie zadania żony. Chyba nie liczył, że będę mu robić pranie? Albo co gorsza, gotować obiady. Lata dożywiania się na stołówce czy w gospodzie sprawiły, że byłam trwale niezdolna do przygotowania najprostszego posiłku, nie licząc jajecznicy.
- Na szczęście zawsze znajdzie się w Dogewie jakiś wolny kucharz, inaczej umarlibyśmy z głodu.
- Albo jedli w kółko jajecznicę...
- I zamienili się w kurczaki...
- No, ty to nawet masz skrzydła, które mogłyby się pokryć pierzem. Może to zwiększyłoby ich lotność? - zastanawiałam się spoglądając krytycznie na parę szarych skrzydeł.
- Może.
Przyglądaliśmy się sobie w milczeniu. Ja nie miałam pojęcia o czym on myśli, za to on miał pełny wgląd do wszystkiego. Mogłam właściwie go zablokować, ale w przeciwieństwie do niego, nie planowałam mieć przed nim żadnych sekretów.
Len przykucnął obok mnie i ujął mnie za dłoń. Oho, zbierało mu się na jakieś poważniejsze obwieszczenie.
- Wiem, że okoliczności nie są idealne, ale chciałbym, żebyś zastanowiła się dobrze nad moją wcześniejszą propozycją. Jestem pewien, że wypracowalibyśmy jakiś korzystny dla nas obojga układ...
- Dam ci odpowiedź kiedy wrócimy do domu – odparłam nawet nie zwracając uwagi jak gładko przeszło mi przez gardło słowo “dom”, jak bez chwili wahania, przyznałam się do mojego przywiązania do tego kraju. Len zauważył oczywiście i chyba był zadowolony, że tak myślę o jego ojczyźnie.
- W porządku, nie będę do tego wracał, chyba, że będziesz chciała o coś zapytać.
Pokiwałam głową, lulając Orsena.
- Przygotuję miejsce do spania – rzucił przez ramię Len i poszedł nałamać świerkowych gałęzi.

Noc była wyjątkowo ciepła, i nieco duszna, przez zachmurzone niebo. Len spał zaraz za mną, ja z Orsenem, a Moe'rad po drugiej stronie kopcącego ogniska. Utkwiłam spojrzenie na przystojnej twarzy władcy. Chyba śniło mu się coś przyjemnego, bo sprawiał wrażenie jakby się uśmiechał.
Gdybym zgodziła się wyjść za niego, co wieczór kładłabym się z nim spać i co rano budziła przy nim. Oglądałabym go zaspanego, śniącego... wszystkie te drobiazgi byłby zarezerwowane tylko dla mnie. I czułabym się z nim bezpieczna, z moimi magicznymi zdolnościami czy bez. Jeździlibyśmy skontrolować uprawy, nakraść jabłek albo załatwić jakiegoś paskudnego stwora, od czasu do czasu.
Moglibyśmy być szczęśliwi. Albo męczyć się ze sobą przez kolejnych dwieście lat, dopóki śmierć faktycznie by nas nie rozdzieliła. Chyba, że w Dogewie można wziąć rozwód... to zmieniałoby nieco sytuację.
To byłaby zwykła przysługa. Dla przyjaciela. Najlepszego w dodatku. Ale jak wielką przysługę mogłam mu oddać, a na ile po prostu się poświęcić? Zrezygnować z własnych marzeń i planów, tylko po to, by wejść do instytucji, od której tyle lat się odżegnywałam? Zamienić swoją wolność na wprawdzie złotą, lecz ciągle klatkę? Czy ja mogłabym żyć tak jak Len? Przez rok, pięć, sto lat? Czy udźwignęłabym to ogromne brzemię, tę wielką odpowiedzialność, która spoczęłaby na mnie?
Len najwidoczniej uważał, że dałabym radę. Pochlebiało mi to, lecz musiałam być szczera sama ze sobą. Dlaczego postawił mnie przed tak trudnym wyborem? Co mu w tej Lereenie tak nie pasowało?
Nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam, zmęczona rozważaniami. Jednak sen nie przyniósł mi wytchnienia. Zaczynało się obiecująco, w sypialni, z Lenem – błogi poranek, słońce świeciło przez kryształowe szyby, aż nagle do tej samej sypialni wpadła Lereena z osinowym kołkiem, krzycząca coś o złamanych obietnicach, a za nią Rada Starszych domagająca się sprawienia potomka, który kontynuowałby dynastię... Później wszystko nagle znikło i obudziłam się w ramionach Lena.
- Niezły sen – mruknął nieco zaspanym głosem.
- A żebyś wiedział – wymamrotałam, przetaczając się na swoje posłanie, gdzie ułożywszy się wygodnie, próbowałam się zdrzemnąć, choćby kwadrans. Nie podobał mi się specjalnie fakt, że moje sny nawiedzał pochód w postaci Lereeny i całej Rady. Zbyt tłoczno jak na mój gust.

Po dwóch dniach udało nam się w końcu dojechać do chaty Moe'rada, gdzie wyściskano, głównie mnie, bo władca to był właściwie nietykalny, za ocalenie brzdąca. Za to przy stole ugoszczono nas równo. Krzykacza zaraz wyniesiono do drugiej izby, i nie wiedzieć czemu, zrobiło mi się jakoś tak trochę smutno. Zdążyłam się już przyzwyczaić do jego obecności. Len miał nieczytelny wyraz twarzy.
Pojechaliśmy na miejsce zdarzenia zaraz po posiłku. Chata górowała na wzmocnionej kamiennym murem skarpą. Pod nią rozciągała się rzeka. Po drugiej stronie znajdowała się niewielka polana otoczona krzakami malin, a w tle rozciągał się szmaragdowy las, oświetlany promieniami słońca.
Nie było tam za bardzo nad czym pracować na tym miejscu zbrodni. Ciała pochowano, zagrodę uprzątnięto. W chacie pachniało suszącymi się nad piecem ziołami, a przy ławce stał kołowrotek, przy nim kosz wypełniony przędzą. Zrobiło mi się jakoś dziwnie, kiedy zdałam sobie sprawę z tego jak kruche może być nawet wampirze życie. Wyszłam szybko na zewnątrz, w środku i tak nie dowiedziałbym się niczego pożytecznego.
Len stał przy koniach. Minę miał jakąś taką nieprzeniknioną. Od kiedy zbliżyliśmy się do wioski, był jakiś taki... skupiony i jakby podejrzliwy. Miałam nadzieję, że zbierze się w sobie i w końcu powie mi o co chodzi. Rozejrzałam się jeszcze raz po okolicy. Jesienią musiało by tu pięknie. Nagle przyszło mi do głowy, że mogłabym tak żyć z Lenem, w małej chatce nad brzegiem rzeczki, na skraju niedużej polany. Wieść zwykłe, proste życie, z dala od dylematów polityczno-administracyjnych, obowiązków i etykiety. Tylko może wtedy nie byłoby tak ciekawie? Najbardziej podobał mi się w Lenie jego bunt i zażarta niezgoda na wymogi stanowiska. To, że znienacka potrafił rzucić w kąt wymyślne ciuchy i pójść do sadu, nakraść jabłek. Wyśmienity był z niego towarzysz podróży, ale kiedy trzeba było, wracał do swoich spraw i wykonywania obowiązków. Podziwiałam go za to, bo ja sama bym tak nie umiała.
- I co myślisz? - zapytał kiedy podeszłam do Smółki.
Wzruszyłam ramionami, podchodząc bliżej do Lena.
- Nie ma właściwie żadnych śladów. Jeśli znowu zapuścił się w tę okolicę jakiś mag, to po ponad tygodniu i tak zostałby żaden ślad. Chyba trzeba się przejść do poszkodowanych i popytać ich o relacje z napaści...
- Albo poczekać na kolejny atak, na trzodę chlewną miejmy nadzieję – zasugerował Len. Sama chciałam to powiedzieć, ale w moich ustach zabrzmiałoby to po prostu źle, jakbym chciała z mieszkańców zrobić przynętę.
- Coś tu jest nie tak – powiedział nagle Len.
- Mówisz o grasującym w okolicy mordercy? - zapytałam z nutą ironii w głosie, nie bardzo wiedząc o co mu właściwie chodzi.
- Nie, mam wrażenie jakby coś blokowało albo tłumiło telepocztę w tej okolicy.
- Znaczy, nie możesz zaglądać do mojej głowy>
- Mogę, ale... ciężko mi to wytłumaczyć... trudno mi się połączyć z twoimi myślami, trudniej niż kiedy byliśmy w mieście.
- Ktoś cię blokuje?
- Ktoś albo coś, w każdym razie, nie podoba mi się to.
Przez całą drogę powrotną zastanawiałam się czy to nie jest czasem jakaś wielka pułapka zastawiona na Lena. Jednak nie widziałam powodu, dla którego którykolwiek z mieszkańców Dogewy chciał się pozbyć swego władcy. Poza tym, gdyby to była jakaś podejrzana sprawa, Len by wiedział, wyczytałby to z umysłu Moe'rada.
W milczeniu wróciliśmy do chaty naszego tymczasowego gospodarza, gdzie już przygotowano nam pokój. Z jednym łóżkiem. Nam. W sensie, narzeczonym. Wpatrywałam się we wspomniane łóżko jak na stos pogrzebowy.
- Przestań robić taką minę, przecież spaliśmy już na jednym posłaniu.
- Ale nie w łóżku – zaprotestowałam. - I nie jako narzeczeni.
- A co za różnica? Martwisz się, że przyjdą sprawdzić moją efektywność jako narzeczonego?
- Bardzo śmieszne – warknęłam rzucając torbę na podłogę. - A teraz do rzeczy...
- Słucham? - zdziwił się Len, patrząc na mnie dziwnie.
- Chcę wysłuchać twojej teorii na temat ataków.
- A... w porządku – powiedział, po czym usiadł po drugiej stronie łóżka.

VI.
Zgodnie stwierdziliśmy, że mieliśmy do czynienia z większą ilością napastników. Nawet wyrośnięty kudłak nie dałby sobie rady z dwoma strzygowymi przeciwnikami. Wampiry były naprawdę silne, nawet ich kobiety. Więc jakim cudem zwierz pokroju kudłaka zdołałby zmasakrować dwa wampiry? Chyba, że stwory miały przewagę liczebną. W dodatku okolica była odosobniona, nie było szansy, aby ktoś przyszedł z pomocą. Wampiry stawiały chaty z daleka od siebie, w przeciwieństwie do ludzi. Jako ci słabsi, postawiliśmy na przewagę liczebną i pomoc sąsiedzką, a wampiry wolały liczyć na samych siebie. Widać, system działał, z pewnymi wyjątkami, od czasu do czasu.
W przypadku Orsena, matka pewnie w ostatniej chwili puściła go w koszyku, z nurtem rzeki, licząc, że ktoś go znajdzie i uda się mu przeżyć, a może nawet wrócić do rodziny. Dopisało mu szczęście.
Z kolei kupców było więcej, a jednak nikomu nie udało się przeżyć. Czyżby krwiożerczych bestii było więcej? A może ktoś się pod nie podszywał, chcąc rozsiać panikę w okolicy? Wampiry zaczęłyby się wynosić, ziemia byłaby wolna do zagospodarowania...
- Z kim graniczy Dogewa od tej strony? - zapytałam nagle.
- Z innymi wampirami, dlaczego? - odparł Len.
- Myślałam, że może motywem przewodnim tych zbrodni jest chęć przejęcia ziem...
- Sądzisz, iż inne wampiry próbują przepłoszyć tutejszych właścicieli ziemskich?
Wzruszyłam ramionami. Nic się tu nie trzymało kupy.
- Nie mam pojęcia Len, jestem zupełnie zdezorientowana.

Po śniadaniu zdecydowaliśmy się przejechać po okolicy, zobaczyć co i jak. Lena najbardziej intrygowała kwestia miejscowego wygłuszenia telepoczty. Ze swojej strony mogłam mu tylko powiedzieć, że żadna magia nie była w to zamieszana. A przynajmniej brakowało na to śladów.
Miejscowe wampiry też zauważyły różnicę w funkcjonowaniu telepoczty,jednak nie umiały zbyt precyzyjnie powiedzieć od kiedy tak się dzieje.
Coś tu naprawdę brzydko pachniało.
- Len, a może to jest jakaś misterna pułapka, zastawiona na ciebie? - zasugerowałam, w międzyczasie rozważając wszystkie za i przeciw tej teorii.
- Ale po co?
- Tego jeszcze nie wiem, ale pomyśl. Ktoś sfingował te makabryczne zbrodnie, zasiał ziarno niepokoju. Dotychczas samowystarczalne wampiry potrzebują pomocy. A kto może im pomóc, gdzie zwykłe wampiry nie dają rady? Magiczka. Przecież pokonała kudłaka. A z magiczką zabierze się i władca. Przybywamy na miejsce, telepoczta nie działa, nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał, a czarodziejka i władca giną w niewyjaśnionych okolicznościach. Dwie pieczenie przy jednym ogniu.
- To musiałby być ktoś z zewnątrz, dobrze znający okolicę, a to niemożliwe. Nikt obcy nie mógłby zrobić aż takiego rozeznania. Zauważono by go.
- Jak było z kudłakiem-magiem? Też niby niemożliwe.
- Sytuacja była inna. Tu nie ma takiej żyły energetycznej.
- Więc szukajmy maga.
- Jest jeden szkopuł, jak mag mógłby zmasakrować siedmiu rosłych wampirów i nie zostawić nawet najmniejszego śladu?
- Dobre pytanie – przyznałam, sama nie wiedząc za dobrze, jak mógłby to zrobić.
- Wiesz co Wolha, w tej wodzie chyba coś jest...
- Dlaczego? - zapytałam podejrzliwie patrząc na napełniony przed chwilą bukłak.
- Bo już w ogóle nie słyszę twoich myśli.
Wytrzeszczyłam oczy.
- W ogóle?
Len nie odpowiedział. Pewnie próbował skoncentrować się na połączeniu. Co mogło spowodować tak nagłą i zupełną blokadę? Zeskoczyłam z konia i pobiegłam do źródła, z którego niedawno czerpaliśmy wodę. Szybko utkałam zaklęcie wyszukujące obecności czegoś, co w wodzie nie powinno się znajdować. Po chwili zaklęcie wróciło bez rezultatu. Rzuciłam więc najprostsze zaklęcie antymaskujące, po czym spróbowałam ponownie z wyszukującym. Dalej bez rezultatu. Postanowiłam więc skorzystać z bardziej prymitywnego sposobu kontroli jakości wody. Ściągnęłam kurtkę i swoją białą, gęsto tkaną koszulę i podstawiłam ją do miejsca, z którego wydobywała się woda.
- Ten striptiz to w jakimś konkretnym celu? - zapytał Len, który od paru minut przyglądał się mi, stojąc nieco z boku.
- Mam nadzieję – rzuciłam przez ramię. Po chwili obróciłam się z mokrą koszulą w stronę słońca, żeby obejrzeć dokładnie przefiltrowaną zawartość. Na koszuli pojawiła się cienka warstwa drobniutkich kawałeczków kryształu, zdaje się. Miałam wołać Lena, ale dość szybko zorientowałam się, że on właśnie przygląda się mojemu znalezisku znad mojego ramienia.
- Co to jest?
- Moim zdaniem sproszkowany kryształ. To podziemne źródło? Jeśli tak, to kryształy mogły zostać rozniesione po całej okolicy. Mechanicznie albo przez wody gruntowe – teoretyzowałam.
- Możemy zapytać. Myślisz, że to stąd ta blokada?
- Zwymiotuj to się przekonamy, pewnie kawałki kryształu osadziły się w twoim żołądku...
- A ty nie masz żadnej blokady?
- Nie zauważyłam ubytków mocy.
- Hm... może to faktycznie jakiś mag. Da się sprawdzić, czy to są normalne kryształy?
- Nie, zbyt rozproszone. Jak widzisz, udało mi się je wychwycić dopiero koszulą – powiedziałam machając mu przed nosem mokrym odzieniem.
- Nie ma to jak dobra robota dogweskich tkaczek – wyparował Len, uśmiechając się łobuzersko. - Masz coś na zmianę, czy planujesz jechać w samej kurtce?
- A co, troskasz się o swoje dobre imię? - zapytałam, wyciągając inną koszulę z sakwy przytroczonej do siodła Smółki.
- Skądże. Po prostu nie chciałbym żebyś się zaziębiła.
Jasne.

Tej nocy stanęliśmy na czatach, przy jednym z rozpalonych ognisk. Zamiast zmieniać się co parę godzin, siedliśmy do ogniska, jakby trwała Dobra Noc, i przystąpiliśmy do konsumpcji. Zupełnie zapomnieliśmy dlaczego tu jesteśmy i że w okolicznym lesie być może czai się kolejny zuchwały mag albo stado żarłocznych bestii.
Popatrzyłam na Lena, zastanawiając się czy nasze wspólne życie mogłoby zawsze tak wyglądać. Czy nie spowszedniałyby nam te spontaniczne wyprawy i historie, w które pakowaliśmy się z takim rozmiłowaniem. Zakładając oczywiście, że udałoby się nam przeżyć każdą następną. Właściwie z Lenem u boku wydawało mi się, iż nie ma rzeczy niemożliwych. Może poza tym strasznym momentem, kiedy trupy naszpikowały go strzałami jak poduszeczkę do szpilek. Wtedy byłam przerażona. I po raz pierwszy w pełni zdałam sobie sprawę jak ważny jest dla mnie ten głupi wampir.
- Zauważyłeś jak tu cicho? - zapytałam niespodziewanie, nawet dla siebie samej.
- Bardzo – dodał Len, obejmując mnie. Pewnie myślał, że zrobiło mi się nieswojo.
- Nie słyszałam żadnych ptaków od kiedy tu przyszliśmy.
- Może poszły spać?
- Daj spokój, poważnie pytam. Co z sowami?
- Faktycznie – przyznał Len po chwili nasłuchiwania.
Spojrzałam na niego.
- To znaczy, że nasza...
- Bestia wyszła na łów – dokończył patrząc mi w oczy. I wtedy nagle zupełną ciszę rozdarł ryk jakiego jeszcze nie słyszeliśmy. Jakby niedźwiedź, ale niezupełnie. Zerwaliśmy się na równe nogi i ruszyliśmy w stronę miejsca, z którego dobiegł dźwięk. Len orientował się w tych ciemnościach całkiem nieźle, mi potrzebny był pulsar. Niezbyt jasny, na wypadek konfrontacji z bestią.
Na miejscu było już kilka innych wampirów. Wskazywali w stronę leśnej gęstwiny.
- Tam pobiegł!
Skinęliśmy na siebie z Lenem i pobiegliśmy jego śladem. On był lepszy w tropieniu po ciemku, więc trzymałam się nieco za nim, ale w stanie najwyższej gotowości na odparcie ewentualnego ataku.
Len zatrzymał się tak niespodziewanie, że wpadłam na jego plecy, klnąc pod nosem wszystkie świętości.
- Zniknął – oświadczył ze zdziwieniem wampir.
- Jak to zniknął? - zapytałam i posłałam pulsar w przestrzeń przed nami. Nic. - Dziwne – wymamrotałam. Nie było ani śladu po bestii, ani po czarnoksiężniku, zupełnie jakby istota, którą ścigaliśmy rozpłynęła się w powietrzu.
- Mówiłem, że zniknął.
- Będziesz umiał tu rano trafić, czy mam zostawić jakiś charakterystyczny znak?
- Trafię.
Patrząc na niego, z rozbrajającym uśmiechem wysłałam uzbrojony pulsar, ścinając nim koronę pobliskiej sosny, po czym odwróciłam się na pięcie i skierowałam w stronę płonących na skraju lasu ognisk. Len burknął coś, co brzmiało podobnie do “ghyrowej wiedźmy” i dołączył do mnie, nie odzywając się ani słowem.

VII.
Bladym świtem wróciliśmy na miejsce, gdzie urwał się trop. Od czatujących zeszłej nocy mieszkańców dowiedzieliśmy się, że stwór był wielki, kudłaty i wył przeraźliwie. Z podobnym rysopisem nie trudno było o znalezienie winnego. Niekoniecznie prawdziwego winnego.
Len doprecyzował, że monstrum było mniejsze od niedźwiedzia, miało ciemną sierść, krótki ogon i szybko się przemieszczało. Na czterech łapach. Niestety nie udało się nam znaleźć odcisków żadnej z owych łap. Jedyne co mieliśmy, na potwierdzenie wczorajszej pogoni, to kilka ułamanych gałęzi po drodze i ścięta sosna.
Oparłam się o wielki spróchniały pień leżący między krzakami młodej i gęstej leszczyny.
- Czyli nie mamy nic – podsumował Len. Przeszukiwaliśmy okolicę wzdłuż i wszerz, co najmniej trzy razy, a nie przybliżyło nas to do rozwiązania ani trochę.
- Daleko byłeś za nim?
- Trudno określić
- Może uciekł ci z radaru? - zasugerowałam, rozglądając się wokół.
- Wątpię.
- A może wszystkie twoje moce uległy przytępieniu przez ten kryształy?
- Nie sądzę – powiedział Len, składając dłonie na piersi.
- Musi być jakieś logiczne wyjaśnienie! - obstawałam przy swoim. Wspięłam się na pień, żeby mieć lepszy widok na okolicę.
- Wcale nie musi...
- Nie przyznam ci racji tylko dlatego, że uważasz, iż powinnam!
- Następnym razem sama sobie trop tego stwora!
- Dobra.
- Dobra.
Odwróciłam się do niego plecami. I o co właściwie była ta kłótnia? Popatrzyłam w dół, na swoje buty. Nie wiedzieć czemu, próbowałam sprowokować między nami kłótnię. Chyba chciałam go po prostu sprawdzić. Nagle zauważyłam pod pniem całkiem sporą jamę.
- Len...
- Wolha...
Zaczęliśmy jednocześnie, odwracając się by spojrzeć na siebie.
- Może masz rację, może mi po prostu uciekł... - zaczął wampir. Jego ego musiało być strzaskane jak kryształowa szyba. Zrobiło mi się trochę głupio. Ja nigdy nie potrafiłam zachowywać się tak racjonalnie. Przyznać, bez pogrążającego mnie dowodu, że być może się mylę.
Naprawdę podziwiałam tego wampira.
- Uh... twoje inne moce działają bez zarzutu, ten stwór zniknął po prostu pod ziemią.
Len popatrzył na mnie zdziwiony.
- Skąd to przypuszczenie?
- Bo siedzę właśnie nad wlotem jego nory.
Wampir wspiął się obok i wychylił się za pień. Nic dziwnego, że wcześniej nie zauważyliśmy tej dziury. Leszczyna dobrze ją osłaniała.
Zsunęłam się z pnia i odgięłam przeszkadzające nam gałązki. Po chwili jednak przesunęłam się na bok, przypominając sobie, że stawanie naprzeciwko wejścia do nory nieznanego bliżej stwora jest jak stawanie przed wlotkiem pszczelego ula. Głupie.
- Myślisz, że jest w środku? - zapytał Len spoglądając na mnie.
- Teoretycznie nora nie powinna być głęboka... mogę wysłać pulsar, ale jeśli nasz potwór jest w środku...
- To będę musiał cię bronić?
- Albo samego siebie.
Len skinął w kierunku nory. Pokiwałam głową, niezbyt zachwycona perspektywą stania się obiektem ataku bliżej nieokreślonego stwora. No ale co się mogło stać? Len mógł co najwyżej się trochę spocić, ganiając za stworem, a ja najeść trochę strachu, i tyle.
Zebrałam się w sobie i wysłałam pulsar.
- Pusto?
- Gorzej, to nie nora, ale tunel.
- No to nic dziwnego, że nie można było tego stwora schwytać.
- Ich – poprawiłam Lena. - Moim zdaniem w okolicy żeruje kilka dorodnych kudłaków.
- A nie powinny ze sobą walczyć?
Wzruszyłam ramionami.
- Może stwierdziły, że w stadzie jest łatwiej polować?
- Mówiłaś, że to prymitywne bestie.
- Nawet w przypadku najbardziej prymitywnych istot występuje zjawisko zwane ewolucją.
- Co teraz?
- Zbierzemy ochotników pod wodzą jego wysokości i przeczeszemy okolicę w poszukiwaniu innych tuneli. Ten z pewnością nie jest jedyny.

Umęczona opadłam na łóżko i nie miałam zamiaru się z niego w najbliższym czasie podnosić. No chyba, że na późną kolację. Len wyciągnął się obok. Całe to łażenie po lesie i ataki wszelkiego żądnego krwi robactwa, dały mu się we znaki, choć nie w takim stopniu jak mi.
- I co teraz? - zapytał Len.
- Trzeba zatkać mniejsze tunele. Przy większych rozstawić uzbrojone wampiry... no i ktoś będzie musiał zejść do tego tunelu, żeby zobaczyć co i jak...
- Po co tam schodzić? Można je wypłoszyć dymem...
- Trzeba się upewnić, że nie wyjdą jakimś innym wyjściem, które mogliśmy przeoczyć. Poza tym, jeśli żyją w stadzie, to znaczy, iż jest tam samica. Widziałam resztki krowy w jednym tunelu. Znoszą jedzenie, żeby karmić swoją matkę, czyli spodziewają się przyrostu młodych... Musimy ją zabić. Wtedy kudłaki się rozproszą, będą polować same...
- Kiedy zejdziemy w dół?
- Jeszcze nie wiem, priorytetem teraz jest zatkanie tuneli – zdecydowałam, wpełzając pod kołdrę. Byłam zmęczona i nie miałam siły dalej myśleć.


VIII.
Praca z wampirami była o tyle prosta i przyjemna, że były silne i nie zadawały za dużo pytań. Magiczka znała się na robocie, władca nie protestował, czyli wszystko było w porządku. Do przerwy obiadowej uwinęliśmy się z zablokowaniem znakomitej większości tuneli. Len był w całkiem dobrym humorze, a ja kombinowałam jak namówić go, żeby pozwolił mi iść samej. Pchanie się do nory kudłaków, nie znając ich liczby było bardzo nierozsądne, ale ktoś to musiał zrobić. Na wypadek gdyby wyprawa okazała się samobójstwem, lepiej byłoby, gdyby władca Dogewy ocalał i wykończył kudłaki w mniej idiotyczny sposób niż ja zamierzałam.
Powinien się zgodzić. Powinien być w tej kwestii rozsądny. Ma zobowiązania wobec obywateli... i nie ma żadnego następcy, nawet najmniejszego. Trzeba było go zmusić do ślubu przed wyjazdem z miasta.
- Coś się stało? - zapytał Len odsuwając od siebie talerz.
- Nie, dlaczego pytasz?
- Jesteś jakaś... nieobecna.
Uśmiechnęłam się słabo. On się o mnie martwił, a ja kombinowałam jak go znowu oszukać. Moja definicja przyjaźni była chyba nieco wypaczona. Choć robiłam to w trosce o niego... może mi kiedyś wybaczy.

Moja sakiewka odplątała się od paska i wpadła do piwnicy. Len popatrzył na mnie jakby nieco znudzony.
- Drugi raz nie dam się nabrać – wyznał Len splatając dłonie na piersi.
- Gdybym chciała cię oszukać, wysiliłabym się na coś bardziej kreatywnego – normalnie powinnam się na niego obrazić za taką niesprawiedliwą ocenę. - Sama pójdę po tę sakiewkę!
Odparłam i zeszłam powoli w dół. Drzwi od piwnicy zamknęły się za mną z hukiem, kiedy tylko stanęłam na podłodze.
- Bardzo śmieszne Len!
- Słowo daję, to nie ja – poinformował mnie wampir, szarpiąc za uchwyt. - Może to pułapka na piwnicznych podjadków?
Podczas kiedy Len silił się na otwarcie piwnicy, ja, ukryta pod zaklęciem maskującym wyszłam przez malutkie okienko i obiegałam właśnie chatę, pędząc na spotkanie z rodziną kudłaków, które zalęgły się w okolicy. Jeśli wyjdę z tego cało, Len zadusi mnie własnymi rękami.

Grupy uzbrojonych wampirów stały na swoich miejscach. Nie pozostało mi nic innego jak zejść pod ziemię. Wślizgnęłam się do głównego korytarza, zamykając go za sobą. W razie klęski, grobowiec miałam gotowy. Choć nie podobali mi się ewentualni współużytkownicy.
Zapaliłam krzemieniami małą pochodnię, nie chcąc zużywać niepotrzebne nagromadzonej energii. Nie wiedziałam z iloma kudłakami przyjdzie mi walczyć. Liczyłam na to, że skoro to takie bezmyślne stwory, pokonam je bez większego problemu, o ile nie będzie ich więcej niż sześć, może osiem.
Dłonie mi nieco drżały i zdałam sobie sprawę z tego, że cholernie dobrze byłoby mieć przy sobie Lena. Dodawał mi pewności, no i był doskonałym wojownikiem, ale nie mogłam ryzykować jego życiem, nie w taki sposób. Zwłaszcza, że w Dogewie nie zostawił żadnych małych następców. Na miejscu Rady też starałabym się pilnować go jak oka w głowie.
Pierwsze niezadowolone pomruki dobiegły mnie już w głównym korytarzu. Pewnie samiec. Właściwie to nie martwiłam się, że jest pewnie wielki i silny. Bardziej martwiła mnie wizja stanięcia oko w oko z samicą, a przy okazji matką. Choć kudłaki były prymitywnymi stworami, broniły swoich młodych.
Zacisnęłam dłoń na swoim mieczu, nastawiając się na atak niemagiczny, musiałam zachować jak najwięcej energii na później. Jednak kiedy zobaczyłam wielkiego kudłaka idącego prosto na mnie, wypełniającego niema całą przestrzeń w korytarzu, potraktowałam go, w przypływie paniki, ogniem. Gdy odważyłam się otworzyć oczy, kudłak leżał gdzie stał jeszcze chwilę temu, doszczętnie zwęglony. Tyle jeśli chodziło o mój płaszcz, stwierdziłam przechodząc obok zwłok. Naprawdę przesadziłam z użyciem mocy. W dodatku po korytarzu momentalnie rozszedł się smród spalenizny, a kudłaki, które z pewnością miały węch wrażliwszy niż mój, zorientowały się, że pierwszy z ich obrońców mnie nie powstrzymał.

Korytarz schodził w dół. Na lekcjach nie mówili, że kudłaki kopią takie głębokie i skomplikowane nory. Pewnie dlatego, iż nikt nie był na tyle głupi, aby do nich wchodzić. Westchnęłam nad własną głupotą, która pewnie w końcu doprowadzi mnie do mogiły. Albo załatwią mnie jakieś paskudne stwory albo będzie to Len. Miałam tylko nadzieję, że nie zostawi mnie na zgnicie w podobnej jamie. Zresztą, obiecał mi miejsce pod osiką. Miałam nadzieję, że słowo władcy jakoś go jednak wiązało.
Dalej droga rozwidlała się. Niedobrze, nie mogłam pozwolić, aby którykolwiek z kudłaków ominął mnie i kiedy... jeśli będę wracać z powrotem, odgryzł mi głowę. Żaden z wysłanych pulsarów nie doniósł mi o niebezpieczeństwie, co świadczyło tylko o tym, że w dół wiodła naprawdę długa ścieżka. Obejrzałam uważnie obydwa korytarze, po czym zdecydowałam się ten wydrążony w ziemi zawalić, a w dół udać się tym wydrążonym po części w skale.
Po drodze musiałam potknąć się o jakiś wystający kamień, po czym z hukiem wleciałam do jakiejś jamy. Zapaliłam pulsar, żeby zobaczyć, gdzie się znajduję, po czym z odrazą stwierdziłam, że nie był to dobry pomysł, bo wyglądało na to, że trafiłam do spiżarni kudłaków. Pięknie, po prostu cudownie. Na szczęście, jama nie była za głęboka, toteż szybko się z niej wydostałam. Sądząc po ilości gnatów, miałam do czynienia z dużą rodziną kudłaków. Bardzo dużą, i wyglądało na to, że przy okazji udało mi się znaleźć norę, gdzie wszystkie ucinały sobie akurat popołudniową drzemkę.
Po cichu starałam się je ominąć, co nie było takie trudne, bo kudłaki śpią dość głęboko, ale ostrożności nigdy za wiele. Ponadto, nie wszystkie musiały akurat uczestniczyć w drzemce. Nieszczęsny spalony kudłak, którego wcześniej napotkałam na swojej drodze, z całą pewnością żałował, że nie drzemał z innymi.
Na pewno wiedziałam jedno. Znalazłam się sama w norze pełnej kudłaków i nie miałam na tyle energii, żeby je wszystkie wykończyć. Musiałam szybko pomyśleć o jakimś planie awaryjnym. Niestety, nie miałam żadnego w przygotowaniu, bo nie spodziewałam się tak licznej rodziny. Potrzebowałam wymyślić na poczekaniu coś naprawdę skutecznego i energooszczędnego. Co prawda miałam niewielki zapas żywej wody, ale teraz i tak nie był mi potrzebny.
Skoro stworzyły tak liczną rodzinę, musiały wypracować jakąś hierarchię, a że były dość prymitywnymi istotami, z pewnością na ich czele stała kudłacza matka. Niestety, aby dowieść, że moja teoria ma rację bytu musiałam znaleźć matkę. I ją zabić. A w tym labiryncie pomieszczeń nie wydawało mi się to być zbyt prostym zadaniem.
Na początek skierowałam się w dół, stwierdzając, że gdybym sama była kudłaczą matką, najchętniej ukryłabym się właśnie najdalej od wyjścia. Zwłaszcza jeśli przynoszono by mi jedzenie. Kopiąc fragment kości, który pojawił się na mojej trasie stwierdziłam, że jestem na całkiem dobrej drodze, do samej paszczy lwa. Żeby nie było, szłam tam z nastawieniem, iż przeliczę temu lwu zęby, ale im dalej w dół schodziłam, krętymi korytarzami, tym bardziej gasła moja determinacja i prawdę mówiąc żałowałam, że zostawiłam Lena w tej chatce. Z drugiej strony, nie byłam taka przekonana czy chciałabym się teraz z nim spotkać oko w oko. Po chwili namysłu stwierdziłam, że wolę spotkać się z kudłaczą matką i jej orszakiem niż rozwścieczonym Lenem, A nie wątpiłam, że był wściekły. Drugi raz wystrychnęłam go na dudka. I to ja naciskałam na zaufanie, na brak tajemnic... hipokrytka.
W korytarzu zrobiło się naprawdę chłodno, a i ilość kości na trasie zwiększała się z każdym krokiem. Serce zaczynało mi łomotać w piersi i nie mogłam zapanować w żaden sposób nad ogarniającym mnie strachem. Oddałabym wszystko, za to, żeby Len mógł tu ze mną być, ale właśnie dlatego, że zadanie było niebezpieczne, nie mogłam pozwolić, aby tu schodził. A gdyby zginął? Nie chciałabym się tłumaczyć przed Radą i poddanymi Dogewy. Gdyby w ogóle chcieli słuchać wyjaśnień.
Korytarz kończył się wielkim wejściem, jak podejrzewam, prowadzącym do groty kudłaczej matki. Wyciągnęłam miecz i przygasiłam nieco pulsar. Musiałam ją załatwić starym dobrym, mechanicznym sposobem. Energię wolałam wykorzystać później, do ucieczki. Podejrzewałam, że krzyki zwabią tutaj resztę drzemiącej rodzinki.
Kudłacza matka też spała, stwierdziłam z ulgą właściwie. Podeszłam najbliżej jak mogłam i zamierzyłam się na kudłaka. Paskudna pobudka, ale wolałam nie ryzykować podniesienia przez nią alarmu. Celowałam w górny odcinek kręgosłupa. Coś zabrzęczało, jakbym uderzyła w metal. Matka zawyła, ciężko acz niekoniecznie śmiertelnie raniona. Wtedy zza niej podniósł się inny kudłak. Chyba zdecydowałam się na czystkę w naprawdę złym momencie. Skomląca kudłacza matka wycofała się do tyłu, a na mnie rzucił się naprawdę wyrośnięty kudłak. Nieco zdezorientowana złapałam miecz i przykucnęłam, wystawiając go przed siebie, licząc, że kudłk się na niego nadzieje. I tak się stało, problem polegał na tym, że takie numery należało wykonywać z kopią i teraz już dokładnie wiedziałam dlaczego. Kudłak nadział się na miecz, lecz niewiele stracił ze swego impetu, acz cios poczuł. Trysnęła na mnie gorąca krew. Kudłak przygniótł mnie do ściany, wyjąc niemiłosiernie, wzywając posiłki. Odrzuciłam go od siebie zaklęciem i popełzłam na czworaka do niego, żeby wydobyć miecz. Straciłam cenne sekundy, próbując go wyciągnąć, bo nieszczęśliwie dla mnie, zaklinował się między żebrami.
Rozpaliłam niewielki pulsar, żeby zorientować się, gdzie właściwie jestem i gdzie znajduje się kudłacza matka. Po śladach krwi dotarłam do dalszej części groty. Próbowała się ukryć. Choć paskudnie krwawiła, wolałam niczego nie zostawiać przypadkowi.
Rozjuszona próbowała atakować, i to z niezłym skutkiem, bo rozszarpała mi ramię, ale adrenalina sprawiła, że właściwie tego nie poczułam, tylko nagle zrobiło mi się gorąco w miejscu, gdzie mnie drasnęła. Dźgnęłam ją, kończąc jej żywot, po czym złapałam się za ramię, dopiero wtedy zrozumiałam skąd to ciepło. Krew lała się z rany jak z zarżniętej świni.
Pochyliłam się, żeby sprawdzić, czy na pewno jest martwa. Na jej szyi zauważyłam coś jakby obręcz albo obrożę. Dziwne, uznałam ściągając ją z jej szyi. Zapaliłam pulsar, żeby zlokalizować wejście.
Złapałam za upuszczony wcześniej miecz, nie było czasu na opatrzenie rany, musiałam jak najszybciej dostać się jak najwyżej. Łomot nade mną mówił mi, że całe stado kudłaków gnało właśnie w moją stronę.
- Co zrobić, co zrobić? - zastanawiałam się na głos. Chwyciłam manierkę, żeby napić się wody i podreperować poziomy energii, niestety ucierpiała nieco w trakcie pojedynku i wody było tam najwyżej na dwa łyki. Zawsze lepiej niż nic. Rana na ramieniu nieco się zaświeciła, nie miałam czasu na przekształcenie energii, zresztą, była mi potrzebna do czegoś innego. Spojrzałam w górę, sklepienie było dość wysokie, i zwisały z niego zdaje się korzenie. Nie zważając na ból w ręku, uchwyciłam się ich i niezdarnie, zagryzając wargi do krwi, podciągnęłam się do góry, modląc się w duchu, żeby mnie nie wywąchały.
Widać przesiąknęłam już zapachem nory, kudłaków i śmierci. Martwiła mnie tylko lejąca się z mojego ramienia krew. Jej zapach mógł je zwabić do mnie. Może trzeba było jednak opatrzyć ranę. Chociaż teraz było to właściwie bez znaczenia. Kiedy tylko kudłaki zniknęły z pola widzenia, ruszyłam do góry. Gnałam najszybciej jak mogłam, choć po chwili sprintu myślałam, że pękną mi płuca. Dobiegłam do rozwidlenia korytarzy, którego nie pamiętałam. Nie miałam pojęcia gdzie się znajdowałam i byłam za słaba, aby wysłać pulsar, nie mówiąc już o zupełnym braku czasu. Musiałam biec, jeśli chciałam ocalić życie.
Wybrałam korytarz po lewej. Kręciło mi się nieco w głowie, ale wolałam nie ryzykować kolejnej potyczki z kudłakiem. Poczułam znajomy swąd spalenizny i z nową nadzieją ruszyłam przed siebie, potykając się, chyba bardziej już o własne nogi niż nierówności w tunelu. Jeśli udało mi się dotrzeć do miejsca pierwszego starcia z kudłakami, byłam uratowana... i zdana na łaskę Lena.
Los widać chciał jednak inaczej, bo okazało się, że przy upieczonym przeze mnie kudłaku stołuje się jakiś inny. Mlaski dochodzące z początku korytarza wskazywały wyraźnie na obecność przynajmniej jednego ucztującego. Oparłam się o ścianę, właściwie już zrezygnowana, osuwając się powoli w dół. I taki czekał mnie koniec. Na dnie kudłaczej nory, a konkretnie w żołądku jednego z jej mieszkańców.
Kudłak wyczuł mnie i z zainteresowaniem zwrócił się w moim kierunku. Bez walki oczywiście nie miałam zamiaru się poddać, ale szczerze wątpiłam, czy krótkim nożykiem uda mi się go nawet zadrasnąć, zanim przetrąci mi kark. Kudłak zawył, szykując się do ataku, wyciągnęłam przed siebie uzbrojoną w nóż dłoń i czekałam. Cios nigdy nie nastąpił, kudłak zawył ponownie, tym razem przeciągle i upadł przede mną.
Co u licha? - zastanawiałam się, podnosząc się niezdarnie na nogi, które prawdę mówiąc zmiękły mi porządnie.
- WOLHA, do... stu leszych... musimy sobie porozmawiać o zaufaniu – zagrzmiał Len, a ja z radości aż się popłakałam. - Cała jesteś? - zapytał już delikatniej, w ciemności odnajdując mój łokieć. Ujął mnie w pasie, czując jak się trzęsę. Byłam mu za to nieopisanie wdzięczna, bo sama już ledwo przebierałam nogami.
Pokiwałam słabo głową, zmęczona jak nigdy.
- Wolha, po ciemku nie widać czy kiwasz głową – burknął Len, chyba nieco zniecierpliwiony. W głowie miałam taki mętlik, że nawet gdyby moce telepatyczne Lena nie były osłabione, i tak nie doczytałby się niczego sensownego.
- Przecież właśnie widziałeś – wymamrotałam, opierając głowę o jego ramię. I to było wszystko co pamiętałam.


IX.
Kiedy się ocknęłam, leżałam w cieniu, nad brzegiem rzeki, owinięta w kurtkę Lena i koc. Odnotowałam, że pozwolił sobie mnie rozebrać, zmyć krew i opatrzyć moją ranę. Otuliłam się kurtką ściślej wdychając zapach Lena. Po chwili zaczęłam się rozglądać za właścicielem kurtki i moimi ciuchami. Podniosłam się powoli, ale kręciło mi się w głowie niemiłosiernie, i gotowa byłam zwymiotować, więc z powrotem rozłożyłam się plackiem na kocu. Tym razem byłam chyba naprawdę blisko.
Zdrową ręką rozchyliłam trawy na skarpie i poniżej dostrzegłam w końcu Lena. Robił pranie, a właściwie je kończył. Jak to przyjemnie było popatrzeć na pracującą władzę. Po kilku minutach tarcia i płukania, chyba zadowolony z rezultatu Len skierował się w stronę mojego legowiska.
Przy ognisku rozwiesił moje ubrania, po czym podszedł do mnie.
- Gdybym wiedział, że będziesz odstawiała takie numery, w życiu nie podpisałbym ci tych papierów.
- Nic się nie stało... - zaczęłam, ale po minie Lena wywnioskowałam, że to było złe rozpoczęcie wypowiedzi.
- Nic się nie stało? Mogłaś skończyć jako posiłek tego kudłaka, gdyby mnie tam nie było! A twoje ramię? Było poszarpane aż do kości. Gdyby pazur zaczepił o tętnicę, wykrwawiłabyś się zanim byś dobiegła do mnie...
- W porządku, mogłam zginąć...
- Nie, nie w porządku. Jeśli jeszcze raz wytniesz mi taki numer, zostawię cię na pastwę losu – zagroził mi Len, po czym bez ostrzeżenia, wziął mnie w ramiona. Nadal kręciło mi się w głowie, ale nie miało to znaczenia. Objęłam go za szyję i przytuliłam się do jego piersi, wsłuchując się w rytmiczne bicie jego serca. - Nigdy więcej tak nie rób, nigdy. Kiedy zemdlałaś, myślałem już, że się spóźniłem...
I nagle zdałam sobie sprawę z prawdziwego znaczenia tych słów.
- Obiecuję Len, naprawdę, słowo wiedźmy.
- I żadnych tajemnic, poza wspólnymi – dodał.
- To zwłaszcza ciebie powinno dotyczyć... - moja buntownicza natura dała o sobie znać.
- Jeśli tylko ma to uchować cię od kłopotów, zgoda.
Wtuliłam się w niego z powrotem, ukołysana równym rytmem dobiegającym z jego piersi, ale nie chciałam spać. Po raz pierwszy czułam się taka szczęśliwa i spokojna, mimo faktu, że niemal dziś nie zakończyłam swojego żywota. A może właśnie dlatego?
- Wtedy, w tej norze, naprawdę żałowałam, że nie ma cię przy mnie – wyznałam, patrząc w przestrzeń.
- Też kląłem pod nosem, że pozwoliłem się tak oszukać, po raz kolejny zresztą, a potem, że się spóźniłem. Napędziłaś mi strachu.
- Magiczkę łatwo można zastąpić, gorzej z władcą. Nie chciałabym się tłumaczyć przed Radą, gdyby coś ci się stało. Ani przed Kellą, ona jest trochę straszna.
- Gdyby chodziło o zwykła magiczkę – westchnął jakoś ciężko Len i pogładził mnie po włosach. - Śpij, przypilnuję cię.
Uśmiechnęłam się do niego i usnęłam, otulona silnym ramieniem.

- Wiesz co, to nie wszystko... wygląda na to, że w sprawę naprawdę jest zamieszany jakiś mag.
- Skąd wiesz?
- A ile kudłaków twoim zdaniem nosi magiczne obroże? - zapytałam podając mu wyciągniętą z kieszeni spodni obrożę. - Ich matka miała ją na szyi.
- Ktoś oswoił kudłaka?
- Na to wygląda.
- Zajmiemy się tym jak wydobrzejesz – zdecydował Len, oglądając obrożę. - Razem.
- Razem – potwierdziłam, patrząc w jego szare oczy.
Przy pomocy Lena, mój powrót do sił nie trwał wcale tak długo. Rana szybko się goiła, poziomy energii wracały do normy. Wciąż przechodził mnie dreszcz na myśl, że mogłam wykrwawić się w tej norze, a nawet miałam kilka koszmarów, w których uciekając przed kudłakami, wpadałam prosto w ramiona Lena... i w owych ramionach też się budziłam. Nieco speszona odsuwałam się na swoją połowę, ale we śnie i tak migrowałam do bezpiecznej przystani jego objęć.

- Myślisz, że ten czarodziej wie o twojej wizycie w norze?
- Nie mam pojęcia, ale nie wydaje mi się, że nie. Tylko samica miała obrożę, pewnie tylko ona była w miarę oswojona. Jeśli faktycznie stoi za tym mag, nie ryzykowałby wizyty w norze pełnej dzikich, żarłocznych kudłaków.
- Czyli musi być gdzieś w pobliżu albo był tylko przez jakiś czas... ktoś powinien był go zauważyć.
- Nie jeśli wiedział jak was oszukać – stwierdziłam, przypominając sobie sprawę Pitrima. Jemu się udało wywieść wszystkich w pole. Do czasu. I tak samo będzie z tym zuchwałym magiem, gdziekolwiek się ukrywa i kimkolwiek jest.
- Może siedzi pod ziemią razem z kudłakami – zażartował Len.
Już miałam wypalić z jakąś ciętą ripostą, kiedy nagle doznałam objawienia. Oczywiście, że mag siedział pod ziemią, pewnie w jakiejś grocie albo jaskini. Te kryształy w źródle mogły być jego sprawką. Jeśli znalazł podziemne źródło, mógł rozdrabniać kryształy i wrzucać kryształowy pył do wody. W ten sposób cała okolica była jakby oślepiona. Kryształy trafiły wraz z wodą wszędzie. Były w wodzie, ziemi, jedzeniu. Całą okolica była pokryta kryształkami. Genialne! Doprawdy, byłam pełna podziwu.
- Wolha?
- Tak? Przepraszam, zamyśliłam się. Trzeba się dowiedzieć, czy są tu jakieś jaskinie.
- Jaskinie? - Len był nieco zbity z tropu.
- Jaka jest szansa, żeby zacząć szukać kogoś pod ziemią?
- Chyba, że nie żyje... wtedy całkiem duża.
Zdzieliłam Lena w ramię. Naśmiewać się z mojej genialnej teorii.
- Pomyśl tylko, znajdujesz kryjówkę pod ziemią, w dodatku jest tam źródło. Obsiejesz całą okolicę kryształem blokującym telepocztę. Od czasu do czasu wyjdziesz pod osłoną zaklęć po coś do jedzenia...
- Albo sprawdzić co się dzieje z oswojonym kudłakiem...
- Dzięki któremu w niedługim czasie pozyskasz całą armię kudłaków, które wypędzą stąd wampiry.
- Kawałek po kawałku, a zanim dotrze to do moich uszu, okolica będzie opanowana przez hordy wygłodniałych bestii. Zapanowałby zupełny...
- ...chaos...
- ... i wampiry zaczęłyby się przenosić do innych dolin...
- Genialny plan!
- To trzeba przyznać – zgodził się Len.
- Chodź!
- Gdzie?
- Szukać jaskini.
- Dopiero co wydobrzałaś – protestował Len.
- Czuję się świetnie. No chodź, bo pójdę sama – domagałam się.
- To szantaż.
- I co z tego? - zapytałam ciągnąc go za ramię.
- Nie podoba mi się to.
- Jestem pewna, że nie powinno.
Kiedy Len w końcu raczył się ruszyć, mało nie wyrżnęłam głową we framugę. Tak to jest, szarpiesz, szarpiesz i nic. W końcu zapierasz się całą sobą, a to ustępuje i nieszczęście gotowe. Jednak Len jak zwykle wykazał się niesamowitą wręcz zręcznością i złapał mnie zanim wyważyłam drzwi, wraz z framugą.
Patrzyliśmy sobie w oczy przez chwilę, po czym nie wiedzieć czemu, lekko speszona, uciekłam spojrzeniem. Ten wampir dziwnie na mnie działał.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Achillea dnia Sob 22:18, 15 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kuszumai
Królowa Offtopiarstwa
Arcymag
Królowa Offtopiarstwa <br> Arcymag



Dołączył: 24 Maj 2009
Posty: 7089
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 3/5
Skąd: z podlasia...
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 22:16, 15 Sie 2009    Temat postu:

Uuuuu... skończyło się w połowie najlepszej części. Sad

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Achillea
Bakałarz I stopnia



Dołączył: 27 Lip 2009
Posty: 893
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:20, 15 Sie 2009    Temat postu:

Limit mi się skończył, urywając zdanie w połowie, to doklejam Razz

X.
Miejscowi upierali się, że żadnych jaskiń tu nie ma, ale ja byłam przekonana o swojej racji. Poszliśmy więc z Lenem do źródła rzeki, początek dobry jak każdy inny. Obleźliśmy wszystkie krzaki, wzniesienia, zagłębienia. Każdą piędź ziemi, kamieni, traw i pokrzyw.
- Może przejście jest zamaskowane przez zaklęcie? - podsunął Len, kiedy usiadłam obok niego na kamieniu. Ściągnęłam buty i wsadziłam nagi do zimnej wody. Zapalenie płuc murowane, ale było mi właściwie wszystko jedno. Poza tym, Len też moczył nogi.
- Sprawdzałam – wymamrotałam odczepiając rzepy od spodni. Co za ghyrowa roślina. Nie dość, że czepiała się do ubrań, to jeszcze i do skóry. Paskudztwo.
- Może ta jaskinia jest gdzieś indziej?
- Ale tu pasuje najlepiej – upierałam się jak dziecko. Miałam przeczucie, że to musi być gdzieś tutaj, przy wodzie. Poza tym, tu były największe formacje skalne. Jeśli gdzieś znajdowała się jaskinia, to musiało być w okolicy rzeki.
- W porządku, jutro zabierzemy ze sobą Moe'rada i jego teścia, sprawdzimy okolicę jeszcze raz.
- Dlaczego jesteś taki pasywny i przytakujesz mi ciągle? - zapytałam przyglądając mu się uważnie.
- Może się boję, że znów mnie gdzieś zamkniesz?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie, gdzie są maniery waszej wysokości?
- Zostały w mieście.
- Dlaczego nie możesz być ze mną po prostu szczery? Po co te całe podchody? - zapytałam pochylając się nieco w jego stronę.
- Pewnie dlatego, że nasze mózgi są inaczej skonstruowane – wymamrotał Len, zbliżając swoją twarz do mojej.
- Bzdura – wyszeptałam bez tchu, nie odrywając oczu od jego ust. Czułam się jakby wsysał mnie podwodny wir, a jednocześnie nie mogłam zrobić nic, żeby to powstrzymać. Jego usta prawie dotknęły moich, kiedy nagle, w najmniej odpowiednim momencie, doznałam kolejnego olśnienia.
- Wir!
- Co takiego? - zdziwił się, odsuwając się ode mnie. Pewnie teraz był tak samo speszony jak ja, ale nie było na to czasu. Wzięłam swoje buty do ręki i wskoczyłam do wody.
Zdezorientowany Len podążył za mną, z pewnością zastanawiając się co mi znów strzeliło do głowy. Sama nie wiedziałam. Zwłaszcza, że z obwieszczeniem objawienia mogłam się wstrzymać... a kiedy teraz przytrafi mi się taka okazja?
- Wir – powtórzyłam zatrzymując się przed niewysoką, skalną ścianą. Zamknęłam oczy i wyciągnęłam przed siebie dłonie, rozsuwając je na boki. Wraz z moimi ramionami, jak kurtyna rozsunęła się na boki spływająca z góry woda.
- A niech to – wymamrotał Len. Otworzyłam oczy.
- Czary to fajna sprawa, co? - spytałam, obracając głowę w jego kierunku.
Wampir tylko pokiwał głową.
- A spójrz na ścianę, tuż nad linią wody.
We wskazanym przeze mnie miejscu widać było wnękę. Pewnie pod wodą było wejście.
- To co, płyniemy?
- Jak chcesz, to sobie płyń – odpowiedziałam i kilkoma wprawnymi ruchami rąk osuszyłam przejście.
Len zafascynowany przyglądał się ścianie wody, która przypominała przekrojoną galaretę. Kiedy zrobiłam to za pierwszym razem, też byłam oczarowana efektem, ale szybko mi przeszło, bo gdy się zdekoncentrowałam, połowa zawartości wiadra wylała się na mnie.
Skradając się jak złodzieje ostrożnie ruszyliśmy przez osuszony korytarz. Stopniowo podnosił się do góry, nabrałam więc nadziei, że faktycznie znaleźliśmy tę jaskinię. Kiedy w końcu wyszliśmy z korytarza, niemal zamarłam z zachwytu. Przed nami rozciągała się niesamowita grota, wypełniona ogromnymi kryształami. Były w wodzie, wystawały ze ścian, zwisały z sufitu, jak gigantyczne żyrandole. Nie widziałam jeszcze nic tak pięknego.
W dodatku przez szczelinę w szczycie groty wpadało jeszcze kilka promieni kryjącego się za lasem słońca, rozświetlając wnętrze jaskini. Kolejne kryształy odbijały światło, rozszczepiając je na wszystkie kolory tęczy, tworząc bajeczną poświatę.
Towarzyszący mi wampir również rozglądał się po wnętrzu z rosnącym zainteresowaniem.
- Jak się czuje twoja telepatia? - zapytałam.
- Wcale – stwierdził Len, zupełnie tym faktem nieporuszony. No cóż, skoro jemu to nie przeszkadzało, dlaczego ja miałabym robić problemy z tego powodu? Chociaż miło byłoby mieć przewagę, nie tylko liczebną, nad domorosłym czarodziejem, z którym mieliśmy się rozprawić.
- Tam jest chyba przejście – wskazałam i ruszyłam przodem, nie oglądając się nawet na Lena. W końcu, jego wspaniałość polegała na tym, że wcale nie musiał być tuż za mną, żeby uratować mi życie. Najczęściej w ostatniej możliwej chwili.
Wąski korytarz prowadził do kolejnej groty, już mniejszej, ale również obwieszanej kryształami. Len szedł gdzieś z tyłu, słyszałam jego kroki i to mi zupełnie wystarczyło, aby czuć się pewnie i bezpiecznie.
Na podłodze leżały łańcuchy, właściwie mnie to nie zastanawiało, póki nie zaczęły brzęczeć za moimi plecami. Nagle zza rogu wypadł kudłak. Rzuciłam się przed siebie, chcąc uniknąć ataku. Kiedy podniosłam głowę, zobaczyłam następne dwa kudłaki, ujadające na mój widok i jeszcze kilka innych, ujadających na widok Lena. Na szczęście były uwiązane, więc nic nam nie groziło, choć byliśmy rozdzieleni.
Przed sobą usłyszałam dźwięk kroków. Zbliżających się w moim kierunku. Zza kolejnego zakrętu, parę metrów przede mną, wyłoniła się wychudzona, blada postać w ciemnej todze. Wydała mi się dziwnie znajoma, ale nie mogłam sobie przypomnieć gdzie wcześniej widziałam tego maga.
Ten jakby czytając w moich myślach, roześmiał się tylko i zbliżył się na parę kroków. Pewnie był z siebie bardzo zadowolony.
- Wszędzie poznałbym te rude włosy. Wolha.
- Cała przyjemność po mojej stronie – rzuciłam podnosząc się powoli z ziemi. - Z kim mam wątpliwą przyjemność?
- Zawsze zadzierałaś nosa, ale żeby starych znajomych nie poznawać?
- Mitri...
- Dawny chłopak? - odezwał się Len, który był do tej pory nieco lekceważony.
Spojrzałam na Lena z wyrzutem. Za kogo on mnie uważał? Nie umawiałam się z wariatami. Nie tymi większymi ode mnie.
- Nie, to pupil Pitrima. Pitrim mnie nie znosił... podobnie jak ten tutaj.
- Bo zawsze pchasz ten swój nos nie tam, gdzie jego miejsce – zagrzmiał Mitri, więc znów spojrzałam na niego. Takiego czubka lepiej mieć ciągle na oku. - Niepotrzebnie się wtrąciłaś i zakłóciłaś genialny plan mistrza...
- Widocznie nie był taki genialny, skoro udało mi się go powstrzymać.
Mitri syknął ze złością.
- Dogewa już dawno byłaby nasza, może nawet inne doliny, ale musiałaś się wmieszać!
- To nie było zamierzone. Skoro jednak już byłam w Dogewie, chciałam doprowadzić sprawę do końca – powiedziałam, rozglądając się za drogą ewakuacyjną.
- Nic się nie stało, doprowadziłem mój genialny plan do końca. W dodatku sami przyleźliście do jaskini. Dokonam mojej zemsty! A potem kudłaki opanują dolinę...
- Chciałabym zobaczyć jak walczysz z Lenem, doprawdy – stwierdziłam beztrosko, splatając dłonie na piersi. To byłoby widowisko. Ten cherlawy mag atakujący Lena... zaiste, pojedynek mistrzów. - Tak przy okazji, to z panowaniem kudłaków może być problem – dodałam rzucając mu pod nogi obrożę ściągniętą z kudłaczej matki.
Mitri wydał z siebie przeciągły jęk, z pewnością rozpoznał mój podarek. Nagle bez ostrzeżenia uderzyło we mnie zaklęcie, odrzucając mnie do tyłu. Zrobiłam tylko zdziwioną minę i potrząsnęłam głową. Na karku czułam gorący i śmierdzący oddech z pyska ujadającego kilka piędzi ode mnie kudłaka. Wzdrygnęłam się ze wstrętem.
- W porządku Wolha? - zapytał Len.
- Taaa – rzuciłam przez ramię, atakując Mitriego podobnym zaklęciem. Nawet nie drgnął. - Chyba trochę ćwiczyłeś – stwierdziłam. Magia praktyczna w jego wykonaniu nigdy nie była zbyt... powalająca, zwłaszcza w przypadku stawiania tarczy.
- Odrobinę – przyznał skromnie czarodziej, uśmiechając się z wyższością. Zwinnym ruchem spuścił z łańcucha jednego kudłaka, który od razu rzucił się na Lena. Z przerażenia aż zamarłam. Zupełnie nie wiedziałam co robić. Z jednej strony, byłam przekonana, że wampir bez problemu sobie poradzi. Z drugiej... był nieuzbrojony, a kudłak najwidoczniej bardzo głodny. Bez namysłu cisnęłam uzbrojony pulsar w grzbiet bestii, która skomląc, opadła bezsilnie na bok.
Zza pleców dobiegł mnie kolejny przeraźliwy krzyk maga, a po chwili uderzyło we mnie następne, znacznie silniejsze zaklęcie. Mój poziom energii spadał z każdym zaklęciem, więc zrezygnowałam ze stawiania tarczy. Obróciłam się na plecy oddychając głęboko, po czym oślepiłam maga wzbijając tuman kurzu. Ściana piachu i pyłu nie powstrzyma go na długo.
- W porządku?! - zawołałam do Lena.
- Taaa – powiedział otrzepując spodnie.
- Świetnie, to uciekaj.
- Co?!
- Uciekaj! Później wytłumaczę.
- Nie zostawię cię samej.
- A ja nic nie zrobię, póki tu jesteś. Zaufaj mi, biegnij!
Len z zaciętym wyrazem twarzy stał wpatrując się w ujadające kudłaki, po czym bardzo niechętnie udał się w stronę wyjścia. Miałam tylko nadzieję, że mój plan zadziała.
Tumany kurzu opadły chwilę później i stanęłam oko w oko z rozwścieczonym i załzawionym magiem. Stwierdziłam, że pewnie nie widział za dobrze, więc może nie zauważy braku Lena.
- Dość tego! - usłyszałam, a za mną rozległ się szczęk opadających na ziemię łańcuchów. Rozwścieczone, ujadające stadko kudłaków rzuciło się w moim kierunku. Ostatniej chwili rozpłaszczyłam się na ziemi, okrywając się polem siłowym. Zdezorientowane i rozjuszone bestie rzuciły się więc prosto na zaskoczonego takim obrotem spraw maga. Tego chyba nie przewidział.
Zrywając się z ziemi, ruszyłam w stronę wyjścia. Mitri darł się wniebogłosy próbując opędzić się od kudłaków, podczas gdy ja pędziłam przed siebie. Jednak ucieczka byłaby zbyt prosta, gdyby wszystko gładko poszło. Na ostatnim etapie zostałam złapana za kostkę przez jedną z bestii. Wyrżnęłam jak długa, rozbijając sobie po raz kolejny kolana i ocierając dłonie. Piekły niemiłosiernie, ale cóż to była za ból w porównaniu z perspektywą zostania pożartą przez kudłaka? Obróciłam się na plecy i kopnęłam bestię w pysk. Cofnęła się, oszołomiona niespodziewanym ciosem, jednak po chwili znów wyszczerzyła wielkie zębiska, śliniąc się obficie i warcząc. Wycofywałam się powoli, wspierając się na ramionach, cały czas patrząc w oczy bestii, która z kolei powoli zmniejszała dystans, niwecząc moje wysiłki. Chyba nie będę się już tłumaczyć przed Lenem, pomyślałam jakoś ze smutkiem, kiedy nagle potężna siła cisnęła kudłaka na bok, przyszpilając go do ściany. Zanim mój mózg zdołał w pełni zarejestrować co się stało, para silnych ramion podnosiła mnie do góry.
- Wynośmy się stąd – zaproponował Len, a ja kiwnęłam głową, wciąż lekko oszołomiona. Obejrzałam się przez ramię na przypiętego kryształem do ściany kudłaka. - Zanim reszta spróbuje nas zjeść.
Ruszyliśmy w kierunku tunelu, ścigani przez ujadające bestie. Ostatkiem sił wypchnęłam wodę z korytarza, poganiając Lena, żeby biegł z przodu.
- Weź głęboki oddech! - krzyknęłam kiedy do korytarza wpadł pierwszy kudłak. Nie miałam zamiaru stać się jego przystawką, więc zalałam korytarz wodą. Do wylotu mogliśmy spokojnie dopłynąć, bardziej martwiły mnie wiry pod wodospadem.
Na brzeg wyciągnął mnie Len, sama nie miałam już siły. Gapiłam się bezmyślnie w płonące niebo nad nami, oddychając ciężko.
- W porządku?
- W porządku. A ty? - spytałam ponosząc się, żeby lepiej spojrzeć na krwawiącą ranę.
- I co, będę żył? - zapytał Len, drwiącym tonem.
- Do wesela się zagoi – rzuciłam. - Ale musimy przestać pakować się w takie historie...
- ...z nawiedzonymi magami...
- ...krwiożerczymi bestiami...
- ... zdecydowanie, powinniśmy siedzieć w mieście i nie ruszać się za jego obręb...
- ... z Domu Narad chciałeś powiedzieć, pierwszy mag-kudłak, próbował mnie zabić właśnie w mieście.
- Masz rację. Wydam tylko polecenie, żeby obok wykopali jeziorko, bo będzie mi brakować pływania...
- I niech posadzą parę drzew.
Parsknęliśmy śmiechem.
- Rada byłaby zachwycona, że tyle czasu spędzasz we własnym domu.
- O tak, czyli co, następna wyprawa w przyszłym tygodniu?
- Zdecydowanie.

XI.
Ciężko było wyjeżdżać i zostawić Orsena, nawet jeśli był małym krzykaczem, ale tu był jego dom i rodzina. Takie dwie sieroty jak Len i ja wiedziały doskonale jak to jest, kiedy zostaje się odciętym od korzeni. Uścisnęłam go po raz ostatni, a później resztę rodziny, po czym wsiadłam na konia. Pomachałam do nich na pożegnanie i zniknęliśmy za zakrętem leśnej drogi.
- Hej, przecież będziesz mogła go odwiedzać – powiedział Len, próbując poprawić mi humor.
- To nie to samo – wyznałam tonem dziecka, któremu proponuje się nową zabawkę w zamian za ukochanego, wypchanego trocinami misia. Takiego z naderwanym uchem i wytartym noskiem.
- Jak chcesz, możemy zorganizować sobie własnego krzykacza – zaproponował Len.
Spojrzałam na niego oburzona. Niemożliwy, zabawny, ale niemożliwy! Zerwałam z pobliskiej sosny niewielką szyszkę i rzuciłam nią w Lena. Nawet się nie uchylił. Pewnie uznał, że mu się należało. Choć tyle satysfakcji.
- Jeszcze czego! - burknęłam i popędziłam Smółkę. Zorganizować własnego, phi. Jakby miał zamiar w kapuście go szukać! Niemożliwa ta strzyga.

KONIEC.


Tylko rzepą nie rzucać, bo zamknę się w sobie :/


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
tyska
Adept II roku



Dołączył: 14 Sie 2009
Posty: 63
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 23:04, 15 Sie 2009    Temat postu:

gratuluję wyobraźni. Smile
dalszy ciąg jest świetny, oczywiscie Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 23:44, 15 Sie 2009    Temat postu:

Świetne Very Happy Konstruktywnej krytyki nie będzie bo z takiej nie słynę Very Happy Żadnej innej też nie bo podobało mi się bardzo Smile Nawet bardzo bardzo Very Happy Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
alicee
adwoKat Strzygi
Arcymag
adwoKat Strzygi <br>Arcymag



Dołączył: 06 Maj 2009
Posty: 3450
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:28, 16 Sie 2009    Temat postu:

Super Very Happy Też mi się bardzo, bardzo podobało Laughing A jako że nie umiem za bardzo komentować, na tym poprzestanę Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kuszumai
Królowa Offtopiarstwa
Arcymag
Królowa Offtopiarstwa <br> Arcymag



Dołączył: 24 Maj 2009
Posty: 7089
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 3/5
Skąd: z podlasia...
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 13:41, 16 Sie 2009    Temat postu:

Modlimy się o następną część? Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna ->
Co w paprociach piszczy
/ Fanfiki
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Strona 1 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin