Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

tłumaczenie - Gena Showalter - Mroczny szept
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna ->
Tfu!rczość niezależna
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:00, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 15

Spotkanie z Sabinem miało się zacząć lada chwila, ale Aeron nie widział ani śladu Parysa. Nikt nie widział, mimo że pary gołąbków opuszczały swoje pokoje w różnym czasie, schodząc się z różnych kierunków.
Martwił się o wojownika całą noc. Nigdy nie widział zwykle optymistycznego wojownika tak ponurego. To nie było właściwe. Nie będzie tolerowane. I właśnie dlatego Aeron stał przed drzwiami sypialni Parysa, intensywnie pukając.
Nie było odpowiedzi. Nawet echa kroków.
Uniósł pięść by zapukać ponownie, tym razem głośniej i mocniej.
- Mój Aeron. Mój sssłodki Aeron.
Gdy usłyszał znajomy, dziecinny głos, napełniła go nadzieja i obrócił się na pięcie. I była tam. Jego dziecko. Legion. Znał ją krótki czas, ale już stała się jego ulubioną częścią niego samego, znajdując drogę do jego serca niekwestowaną lojalnością. Była córką, której zawsze sekretnie pragnął.
Gdy ujrzał ją – demonicę sięgającą wzrostem jego bioder, o zielonych łuskach, łysą, czerwonooką, szponiastą i o rozdwojonym języku – wszystkie zmartwienia się rozpłynęły, a Parys poszedł w zapomnienie.
- Chodź tu – powiedział szorstko.
To było jedyne zaproszenie, jakiego potrzebowała. Uśmiechając się szeroko – i zaciskając te ostre zęby – skoczyła, lądując na jego ramionach i owijając się wokół jego karku. Uścisnęła go mocno, odcinając powietrze, ale nie miał nic przeciwko. Uścisk á la boa, był jej wersją objęcia.
- Tęssskniłam za tobą – zagruchała. – Tak bardzo.
Sięgnął w górę i podrapał ją za uchem, tak jak lubiła. Już wkrótce mruczała.
- Gdzie byłaś? – Lubił mieć ją w pobliżu, lubił wiedzieć, że jest bezpieczna.
- Piekło. Ty wiedzieć. Ja ci powiedzieć.
Tak, wiedział to, ale miał nadzieję, że zmieniła zdanie i zniknęła gdzie indziej. Piekło było miejscem, którego nienawidziła, ale Sabin przekonał ją do powrotu, żeby… żeby „pomóc” Aeronowi przez zdobywanie informacji, jak mówił wojownik. Skurwiel. Jej pobratymcy wyczuwali w niej dobro i próbowali ją zranić, ścigając jakby była raczej przeklętą duszą niż jedną z nich.
- Ktoś cię skrzywdził?
- Próbowali. Ja uciekłam.
- Dobrze – Znalazłby drogę do tej ognistej pieczary, gdyby ktoś naruszył choćby jedną jej łuskę.
Uniosła się, opierając łokcie na jego ramionach i przyciskając swój policzek do jego. Dotyk był gorący, jak piętno, ale nie odepchnął jej. Nie cofnął się też, gdy przesunęła czubkiem zatrutego kła po kilkudniowym zaroście na jego szczęce. Z jakiegoś powodu, Legion go uwielbiała. Raczej by umarła niż go zraniła, tak jak on raczej by sczezł niż zranił jej uczucia.
Jedyna okazja, gdy Legion była na niego zła, zdarzała się, gdy wybierał się na obrzeże miasta, żeby obserwować mieszkańców. Jego nawyk. Ich słabość i kruchość zarówno go obrzydzała jak i zachwycała. Wydawali się nie zwracać uwagi na to, że przeznaczone im jest umrzeć pewnego dnia, a on tak bardzo chciał zrozumieć ich sposób myślenia.
Legion zakładała, że szuka partnerki do łóżka i protestowała. Należysssz do mnie. Do mnie! krzyczała. Uspokajała się dopiero, gdy zapewnił ją, że nigdy nie wybrałby dla siebie tak słabego stworzenia.
- Twoje oczy znikły – Ulga biła z jej głosu.
Jego oczy… jego prześladowca. I tak, jego „oczu” nie było. Ale na jak długo? To spojrzenie zatapiało się w nim losowo, nigdy o tej samej porze dnia czy nocy. Ostatnim razem, kiedy je poczuł, akurat rozbierał się, żeby pójść pod prysznic. Zanim ściągnął slipy był sam.
- Nie martw się. Dowiem się, kto to – Jakoś, w jakiś sposób. – I powstrzymam ich – Cokolwiek byłoby konieczne.
- Och, och. Dowiedziałam sssię dla ciebie! – Zaklaskała ze szczęścia, ale zaraz się nadąsała. – To dziewczyna. Anioł – zakrztuszenie, dreszcz.
Zamrugał, pewny że się przesłyszał.
- Co masz na myśli, mówiąc: anioł?
- Z… - kolejne zakrztuszenie. – Nieba – kolejny dreszcz.
Dlaczego anioł z niebios miałby go obserwować? I to kobieta? Z wygładu musiałby ją odrzucać. Tatuaże, piercing… musiał dla niej wyglądać prymitywnie.
- Skąd to wiesz?
- Wssszyssscy o tym mówią w piekle. Dlatego wróciłam, żebym mogła cię ossstrzec. Mówią, że anioł ma kłopoty za śledzenie Lorda Świata Podziemnego. Mówią, że chce upaść.
- Ale… dlaczego? – I co się dzieje z aniołami, kiedy upadają?
- Nie wiem. Ale ma kłopoty. Duże, duże kłopoty.
- Muszą się mylić – Zrozumiałby boga albo boginię obserwujących jego działania. Chcieli artefaktów, chcieli puszki. Kronos, król Tytanów, niczego bardziej nie chciał niż wykorzystać wojowników na swoją korzyść, żądając żeby zabijali jego wrogów lub cierpieli.
Aeron dobrze to wiedział.
- Nienawidzę jej – parsknęła Legion.
Jeśli jego cień jest rzeczywiście aniołem, to wyjaśnia, dlaczego demonica nie mogła przebywać w jej obecności. Anioły, jak dowiedział się od Daniki, są zabójcami demonów. Nie byli kontrolowani przez bogów, ale byli osobnymi jednostkami, których nikt nigdy nie widział. Tylko… czuł.
- Może jest tu mnie zabić – powiedział w zadumie. Ach, to ma sens biorąc pod uwagę, kim był. Ale dlaczego on, a nie inny opętany przez demona Lord? Dlaczego teraz? On i inni wojownicy chodzili po ziemi od tysięcy lat. Anioły zawsze zostawiały ich w spokoju.
- Nie! Nie, nie, nie. Ja zabiję ją! – padła gorączkowa odpowiedź.
- Nie chcę, żebyś ją wyzywała, słodka – Aeron pogładził czubek głosy małej demonicy. – Wymyślę coś. Masz moje słowo. I jestem wdzięczny za informację – Nie zaakceptuje łatwo wyroku śmierci, musiał chronić Legion. Nie pozwoli również, żeby ktoś ukradł artefakty jego przyjaciołom, jeśli tego chciał anioł. Zbyt wiele żyć wisiało na włosku.
To co zrobi, to porozmawia z Daniką, dowie się wszystkiego, co może o swoim nowym cieniu. I dowie się jak go zniszczyć.
Na szczęście Legion się zrelaksowała. Był szczęśliwy, że potrafił ją uspokoić, tak jak ona uspokajała jego.
- Co tu robisssz? Ja chcę zagrać w złap i rozssszarp.
- Nie mogę. Jeszcze nie. Muszę pomóc Parysowi.
- Och, och – Znów zaklaskała z ekscytacją, długie pazury się zderzyły. – Pobawmy sssię z nim!
- Nie – Nienawidził jej odmawiać, ale lubił swojego przyjaciela żywego. A kiedy przychodziło do Legion i jej gier, śmierć zwykle była zaproszona. – Potrzebuję go.
Chwila minęła w ciszy. Potem westchnęła.
- Dobra. Ja będę sssię nudzić tylko dla ciebie.
Aeron chichotał obracając się z powrotem do drzwi. Kiedy Parys nie odpowiedział na jego wezwanie, obrócił klamkę. Zamek trzymał mocno.
- Stań tam, słodka. Wywarzę je.
- Nie, nie. Ja załatwię – Legion zsunęła się po jego piersi, dolna część jej ciała dalej była owinięta wokół jego karku, gdy wsunęła szpon do zamka. Click. Zawiasy skrzypnęły, drewniane drzwi się uchyliły. Chichot.
- Moja dziewczyna.
Kiedy się napawała dumą, wszedł do sypialni. Kiedyś to było zmysłowe niebo. Dmuchane lalki, seksualne zabawki i jedwabne prześcieradła zniknęły. Teraz, lalki były podziurawione… i to nie we właściwy sposób. Były zniszczone. Zabawki wyrzucono do kosza, a łóżko zostało pozbawione wszelkich udogodnień.
Szybkie przeszukanie i znalazł Parysa y łazience, wiszącego nad toaletą i jęczącego. Jego włosy, piękna kombinacja czerni i złotego brązu, były zlepione w strąki na jego karku. Zwykle blady, była jeszcze bladsza, żyły były widoczne i nabrzmiałe. Pod oczyma miał ciemne półksiężyce, tęczówki były mętno-niebieskie.
Aeron pochylił się i zobaczył butelki Baggies leżące na onyksowej podłodze. Mnóstwo ambrozji i ludzkiego alkoholu.
- Parys?
Jęki przybrały na sile. Wojownik uniósł się i zwrócił pozostałą zawartość żołądka do toalety.
Kiedy skończył, Aeron powiedział:
- Mogę coś dla ciebie zrobić?
- Taa – ledwie słyszalne. – Odejdź.
- Uważaj na słowa, ty…
Aeron gestem nakazał Legion ucichnąć i ku jego zaskoczeniu, zrobiła to. Nawet ześliznęła się i usadowiła się w kącie łazienki, krzyżując ramiona na piesi, z drżącą dolną wargą. Intensywność jego nagłego poczucia winy, niemal sprawiła, że do niej sięgnął. Najpierw zadbaj o Parysa.
- Kiedy ostatnio uprawiałeś seks? – zapytał przyjaciela.
Kolejny jęk.
- Dwa… trzy dni – Parys otarł usta wierzchem nadgarstka.
Co znaczyło, że nie miał kobiety jeszcze zanim wrócili. Ale Aeron wiedział, że Lucien każdej nocy przenosił wojownika do miasta z tego powodu, kiedy byli na pustyni. Czyżby Rozpusta miał problem ze znalezieniem chętnej partnerki?
- Pozwól, że zabiorę cie do miasta. Możesz…
- Nie. Chcę Sienny. Mojej kobiety. Mojej.
Uch, co teraz? Jak długo Gniew go znał, Parys zawsze był sam, przedzierając się przez kobiecą populację. Pewnie przemawiała przez niego ambrozja, zdecydował w końcu. Chociaż nie zaszkodzi pocieszyć mężczyznę.
- Powiedz mi gdzie jest i pójdę po nią.
Gryzący śmiech.
- Nie możesz. Nie żyje. Łowcy ją zabili.
Okej, to było trochę zbyt specyficzne, żeby być spowodowane ambrozją. Ale Aeron nigdy nie poznał tej sienny, nawet nigdy o niej nie słyszał.
- Kronos miał mi ją oddać, ale zamiast tego wybrałem ciebie. Wiedziałem, że nienawidzisz żądzy krwi. Wiedziałem, że Reyes umrze bez blondynki. Więc ją oddałem. Nigdy więcej jej nie zobaczę.
Wszystkie kawałki układanki nagle wskoczyły na miejsce. Powód ostatniego zachowania Parysa, wyjaśnienie, dlaczego żądza krwi tak nagle opuściła Aerona. Rozpusta musiał poznać dziewczynę w Grecji, gdy szukali puszki w Świątyni Wszystkich Bogów. Wielcy bogowie. Oddał swoją kochankę dla Aerona.
Gniew nie miał własnej kobiety, nie chciał, ale widział jak Maddox zachowuje się przy Ashlyn, Lucien przy Anyi, Reyes przy Danice. Każde umarłoby dla drugiego. W przypadku Ashlyn, ona to zrobiła. Każde ciągle myślało o drugim, pożądało i było oszalałe, gdy zostawało same.
Stopniowo kolana Aerona się poddały i opadł na wyłożoną płytkami podłogę. Ogrom działania Parysa osiadł ciężkim krzyżem na jego ramionach.
- Dlaczego zrobiłeś coś takiego?
- Kocham cię.
Takie proste.
- Parys…
- Przestań – Wojownik wstał na drżących nogach i zakołysał się.
Aeron natychmiast wstał, owinął ramię wokół pasa przyjaciela, prowadząc Parysa do łóżka, wojownik jęknął i schwycił się za brzuch. Więc Gniew uniósł go, mocno trzymając przy piersi.
Zamiast zanieść go do łóżka, posadził go w kabinie prysznicowej. Wkrótce gorąca, parująca woda spływała w dół, zmywając dowody choroby. Po ściągnięciu z Parysa ubrań, podał mu mydło i zaczekał aż wojownik nie umył się od stóp do głów. Przez cały czas, Parys patrzył przez stal, przez łazienkę, jakby – mentalnie – był w całkiem innym miejscu.
- Boli mnie to, co sobie zrobiłeś – powiedział Aeron miękko. – I to dla mnie. Nie zasługuję na to.
- Wydobrzeję – odparł, ale żaden z nich tak naprawdę w to nie uwierzył.
Po wyłączeniu wody, podał przyjacielowi ręcznik. Samy by go osuszył, ale nie sądził, żeby duma mężczyzny to doceniła.
- Po prostu idź – powiedział Parys, wyczołgując się z kabiny.
- Lepiej idź do łóżka, albo cię zaniosę – odparł.
Rozpusta warknął z głębi gardła, ale wstał bez komentarza. Ruszył do łóżka i opadł na materac, odbijając się raz. Aeron podążył za nim, potem patrzył na niego, niepewny co teraz zrobić. Jeszcze nigdy Parys nie wyglądał na tak kruchego i zagubionego i ten widok sprawił, że łzy napłynęły mu do oczu. W końcu, zawdzięczał temu mężczyźnie życie. Nie tylko za to, co dla niego oddał, ale też za ich przyjaźń, walkę za niego, za to, że brał na siebie za niego rany od kul i noża, wysłuchiwał jego zmartwień – w tym życiu i gdy służyli bogom, gdy chciał, cóż, więcej.
Nie mógł go tak zostawić. Co znaczyło, że musi udać się do miasta i przyprowadzić mu kobietę.
Schylając się, odgarnął włosy z brwi wojownika.
- Sprawię, że będzie lepiej. Naprawdę.
- Ukradnij mi kolejną torbę ambrozji – nadeszła słaba odpowiedź. – To wszystko, czego potrzebuję.
- Och, och – odezwała się uszczęśliwiona Legion, nagle przestając się dąsać. Wbiegła do pokoju i wskoczyła na łóżko. – Wiem, gdzie to dossstać.
Parys znów jęknął, gdy materac się zatrząsł.
- Pośpiesz się.
Aeron zmarszczył brwi patrząc na Legion i jej uśmiech zbladł. Zwieszając głowę, wspięła się z powrotem na jego ramiona.
- Co złego teraz zrobiłam?
- Nie zachęcaj go. Nie chcemy, żeby był bardziej chory, chcemy, żeby mu się poprawiło.
- Przeprassszam.
Podrapał ją za uchem.
- Wrócę – powiedział Parysowi i wyszedł z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Na szczęście wszyscy byli w pokoju rozrywkowym, czekając na początek zebrania. Jeśli już się nie zaczęło. Poszedł do swojej komnaty nie natykając się na nikogo. Legion uścisnęła go, zanim przeniosła się na kanapę, którą zrobił dla niej Maddox.
- Zostań tu – powiedział, podchodząc do szafy. W kilka sekund obwiesił się nożami. Chciał wziąć pistolet, na wszelki wypadek, ale nie chciał żeby człowiek, kogokolwiek wybierze, miał do niego dostęp, gdy będzie zaabsorbowany lotem.
- Ale… ale… Dopiero wróciłam. Tęssskniłam za tobą.
- Wiem, też za tobą tęskniłem. Ale ludzie z miasta już i tak się mnie boją. Pewnie wybuchłyby zamieszki, kiedy zobaczyliby nas dwoje – To prawda. Nigdy nie obdarzali wytatuowanej twarzy Aerona taką samą częścią, jaką obdarzali innych wojowników. – Muszę znaleźć kobietę dla Parysa i przylecieć z nią tutaj.
- Ale możesssz unieść dwie. Mnie i ją.
- Nie. Przykro mi.
- Nie! – wstała, czerwone oczy rozbłysły. – Żadnej kobiety sssamej z tobą.
Wiedział, że nie była zazdrosna w romantycznym sensie, ale zazdrosna jak dziecko, kiedy jego rodzice ponownie biorą ślub.
- Rozmawialiśmy o tym, Legion. Nie chcę ludzkich kobiet – Kiedy odda się kobiecie, to będzie silna nieśmiertelna, która będzie twarda, żywotna i niełatwa do zniszczenia.
Jak Parys i inni mogli sypiać z ludźmi, wiedząc, że ci są przeklęci chorobami, głupotą, nieostrożnością lub okrucieństwem z rąk innych ich gatunku, nie wiedział. Mogli umrzeć. Zawsze to robili. Nawet Ashlyn i Danika, którym bogowie obiecali nieśmiertelność, miały słabości.
- Nie będę długo – powiedział. – Planuję złapać pierwszą kobietę, jaką znajdę. Kogoś kompletnie dla mnie nie atrakcyjnego.
Przesunęła szponem po szmaragdowym aksamicie.
- Obiecujesssz?
- Obiecuję – zapewnił.
To ja nieco uspokoiło i westchnęła.
- Okej. Zossstanę. Ja… - Jej cienkie usta się skrzywiły.
Sekundę później Aeron poczuł zatapiające się w nim niewidzialne spojrzenie. Gorące, ciekawskie, natarczywe.
Legion zadrżała, łuski zbladły, strach przysłonił rysy.
- Nie. Nieee!
- Idź – nakazał i zrobiła to bez wahania, natychmiast znikając.
Powoli się obrócił, szukając jakiegoś śladu… anioła? Nie było nic, żadnego błyszczącego zarysu, niebiańskiego zapachu. Wszystko wyglądało jak zawsze. Zacisnął zęby. Tak bardzo chciał przekląć to stworzenie, zażądać żeby się pokazało i załatwiło z nim sprawę. Ale nie zrobił tego. Nie było czasu. Może później…
Ściągnął koszulę i rzucił ją na podłogę, patrząc w dół na wytatuowaną pierś. Sceny bitw, twarze. Nigdy nie chciał zapomnieć rzeczy, które zrobił. Ludzi, których rzeź widział. Obawiał się, że jeśli zapomni stanie się tym samym złem, z który walczył. Stanie się swoim demonem, Gniewem.
Nie ma czasu na ponure myśli. Na rzucony w myślach rozkaz, skrzydła eksplodowały z ukrytych na plecach szczelin, czarne, pajęcze, wyglądające krucho, ale niewiarygodnie silne. W tej samej chwili wydało mu się, że usłyszał kobiece sapnięcie. Potem ciepłe ręce pogładziły skrzydła, ucząc się każdego zaokrąglenia i płaszczyzny. Tak po prostu, jego członek stwardniał, zdrajca.
Do diabła. Nie. Pożądać zabójczyni demonów? Nie w tym życiu.
- Nie dotykaj – warknął.
Fantomowe ręce się cofnęły.
Gdyby tylko stworzenie poddało mu się we wszystkim.
- Jeśli skrzywdzisz moich przyjaciół, albo spróbujesz coś ukraść, rozedrę cię, kawałek po kawałku. Lepiej dla ciebie, żebyś odeszła i nigdy nie wracała.
Nie było odpowiedzi. Gorące spojrzenie zostało.
Zaciskając zęby, podszedł do podwójnych drzwi, prowadzących na balkon.
Na zewnątrz, opłynęło go ciepłe powietrze, wypełnione zapachami natury. Drzewa otaczały fortecę, wyciągając się ku niebu. W oddali, mógł zobaczyć czerwone dachy sklepów i katedr w mieście. Te miękkie, gorące ręce już nie próbowały go dotknąć i cieszyło go to. Wcale nie był zawiedziony, zapewnił samego siebie.
Zdeterminowany, skoczył z balkonu, spadał w dół. Raz rozciągnął skrzydła i wzniósł się. Znów i wzniósł się wyżej. Obrócił się w lewo, skręcając na północ. Wtedy ujrzał front fortecy i zobaczyła Sabina, wyskakującego z SUV-a z krwawiącą, nieprzytomną Gwen w ramionach.
Aeron chciał się zatrzymać, pomóc, ale tylko zaczął uderzać skrzydłami szybciej, mocniej. Najpierw Parys. Teraz i zawsze, Parys będzie na pierwszym miejscu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:01, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 16

Sabin chciał zostawić jednego Łowcę przy życiu, żeby go przepytać, może trochę potorturować. Kiedy postrzelili Gwen, ta chęć znikła. Druga kula była przypadkowa, ale wściekłość pochłonęła go, wściekłość, jakiej jeszcze nigdy nie doświadczył. Zarżnął ich jak bydło, jedno po drugim, ich gardła otwierały cię pod naciskiem jego ostrzy. Nie wydawało się to wystarczające, wtedy i teraz.
W drodze do fortecy zadzwonił do Luciena, który przeniósł Maddoxa i Stridera na miejsce, żeby posprzątali, potem Gideona i Cameo, żeby sprawdzili czy inni Łowcy nie kręcą się w pobliżu. Niestety, nie było po nich śladu. To nie znaczy, że ich tam nie było, ale tylko, że byli dobrze ukryci.
Chciał zarżnąć kolejny tuzin albo więcej.
Tylko parę razy przez minione dwa dni Gwen odzyskiwała przytomność. Przez to jak była słaba, wahał się ciągle: zawieźć ją do szpitala w mieście czy zatrzymać tutaj. W końcu, zawsze wybierał zatrzymanie jej w swojej sypialni. Nie była człowiekiem. Lekarze mogli jej bardziej zaszkodzić niż pomóc.
Ale dlaczego nie zdrowiała szybciej? Była nieśmiertelna, była Harpią. Anya znała tę rasę i przysięgała, że zdrowieją tak szybko jak Lordowie. Ale nawet, gdy usunął kule, rany ciągle krwawiły, ciągle otwarte.
Po awanturze nad tym rano, Danika i Ashlyn zasugerowały, żeby zaniósł Gwen do Klatki Przymusu i nakazał jej się leczyć. Pełen nadziei, zrobił to. Ale tylko jej się pogorszyło. Klatka nie powinna tak działać i zrozumiał, że muszą się jeszcze wiele dowiedzieć o zdolnościach artefaktów.
Sabin próbował wzywać Kronosa, ale król-bóg ewidentnie go ignorował. Przeklęci bogowie. Pokazują się tylko, kiedy oni czegoś chcą. Zorientował się w końcu, że modli się o przyjazd jej sióstr. Będą wiedziały, co robić… jeśli wcześniej nie zarżną wszystkich w fortecy. Numer, który wybrała Gwen został w telefonie, więc zadzwonił, chcąc się poradzić, powiedzieć dziewczynom żeby się pośpieszyły. Ale kobieta, która odebrała wściekła się, kiedy zrozumiała, że to nie Gwen jest na linii. A skoro nie mógł podać Gwen, zaczęły się groźby w stronę jego męskości.
Niezbyt dobry omen przyszłych wydarzeń.
- Mogę ci coś przynieść?
Pytanie nadeszło od strony drzwi i Sabin podskoczył z zaskoczenia. Normalnie, pająk by koło niego nie przeszedł niezauważony. Nikt i nic. Przeklęci Łowcy. Byli w mieście, obserwowali go, czekali na jego rozproszenie, żeby dorwać Gwen. A on, kurwa, nie wiedział.
- Sabin?
- Tak – Leżał na łóżku, przytulając Gwen do swojego boku. Przynajmniej przestała jęczeć z bólu. Byłem na straży i zawiodłem. Gorzej, obiecał jej, że Łowcy już nigdy jej nie zranią. Nieprawdaż? Jeśli nie, powinien. Poczucie winy go zżerało.
A spodziewałeś się czegoś innego?
Zwątpienie już dawno skupił się na Sabinie, nie dając chwili spokoju.
- Sabin.
Zaciskając dłonie, spojrzał na Kane’a, który stał w drzwiach. Ciemne włosy, piwne oczy. Miał pasek bieli na policzku. Pewnie plaster. Sufity uwielbiały się sypać na Strażnika Katastrofy.
- Wszystko dobrze?
- Nie – Powinien planować kolejne posunięci przeciw wrogom. Powinien być ze swoimi ludźmi, przygotowując się do bitwy. Powinien być na ulicach, polując. A nie mógł się zmusić do opuszczenia sypialni. Jeśli nie trzymał oczu na Gwen, jeśli nie obserwował jak jej pierś się unosi, jego umysł się smażył, niezdolny, żeby troszczyć się o logikę Zwątpienia.
Co, do diabła, było z nim nie tak? Była tylko dziewczyną. Dziewczyną, którą chciał wykorzystać. Dziewczyną, która prawdopodobnie zginęłaby walcząc z jego wrogiem… dziewczyną, którą poprosił, żeby walczyła z jego wrogami. Dziewczyną, której nie mógł mieć. Którą znał tylko krótką chwilę.
Bycie z nią teraz, strzeżenie jej, nie było stawianiem jej ponad jego misją, zapewniał siebie. Po tym jak ją wytrenuje, będzie maszyną do zabijania. Nic jej nie powstrzyma. To dlatego tu był, niezdolny odejść, desperacko pragnąc, żeby wyzdrowiała.
- Co z nią? – zapytał nagle kobiecy głos.
Znów zamrugał, żeby się skupić. Cholera, ale jego umysł ostatnio wiele wędrował. Ashlyn i Danika wróciły – stracił rachubę, jeśli chodzi o ich wizyty – i stały za Kanem.
- Bez zmian – Czemy nie zdrowiała, do cholery? – Jak poszło zebranie? – Z powodu ataku, zostało przełożone na ten poranek.
Kane wzruszył ramionami i ten ruch musiał wkurzyć lampę w dalekim kącie, bo zaiskrzyła. Potem eksplodowała. Kobiety krzyknęły i podskoczyły. Przywykły do czegoś takiego, Kane kontynuował, jakby nic się nie stało.
- Wszyscy są zgodni. Nie ma szans, żeby Baden żył. Każdy z nas trzymał jego głowę zanim ją spaliliśmy. Albo ktoś się pod niego podszywa, albo puszczają plotki, żebyśmy mniej skupiali się na celu.
To miało sens. To takie w styli Łowców. Ponieważ nie byli tak silni, jak wojownicy, ich bronią były podstępy.
Danika podeszła do Gwen i odsunęła włosy z twarzy śpiącej piękności. Ashlyn dołączyła do niej i chwyciła rękę Gwen, prawdopodobnie chcąc oddać trochę swojej siły kruchemu, małemu ciału. Ich troska go dotykała. Nie znały jej, nie naprawdę, ale i tak o nią dbały. Ponieważ on dbał.
- Galen wie, że zdajemy sobie sprawę, że to on przewodzi Łowcom – powiedział Kane’owi. – Czemu znów nie zaatakował?
- Prawdopodobnie planuje. Zbiera siły. Rozsiewa kłamstwa o Badenie, żeby nas rozpraszać, na pewno.
- Cóż, zabiję go.
- Może szybciej niż myślisz. Widziałam go ostatniej nocy w moich snach – powiedziała Danika bez patrzenia w górę. – Był z kobietą. Scena była tak żywa, że namalowałam ją po przebudzeniu. Chcesz zobaczyć?
Biedna Danika. Mierzyła się z przerażającymi wizjami każdej nocy. Demony torturujące dusze, walczący ze sobą bogowie, śmierć ukochanych. Była delikatnym człowiekiem, rzeczy, które widziała musiały ją przerażać, ale i tak znosiła je z uśmiechem, bo pomagały sprawie jej mężczyzny.
Co zrobiłaby Gwen, gdyby miała takie wizje? Zorientował się, że się nad tym zastanawia. Czy drżałaby tak jak tamtego dnia w piramidzie? Czy atakowałaby, z obnażonymi zębami, jak Harpia, którą się urodziła?
- Sabin? – zapytał Kane. – Twoje rozproszenie rozpierdala nasze ego.
- Przepraszam. Tak, proszę. Chcę to zobaczyć.
Danika wstała, ale Katastrofa ją powstrzymał.
- Zostań tu. Przyniosę.
Zniknął za drzwiami, żeby wrócić kilka minut później, z płótnem rozciągniętym na ramionach. Trzymał je w górze, światło połyskiwało na ciemnych kolorach.
Wyglądało na jakąś jaskinię, poszarpane skały w barwach purpury i sadzy. Kilka kości było porozrzucanych na brudnej ziemi. Ludzkich, najprawdopodobniej. I tam, w ciemnym rogu, był Galen, z rozpostartymi pierzastymi skrzydłami. Jego blada głowa skierowana była w kierunku oglądającego i trzymał… Sabin musiał zmrużyć oczy, żeby zobaczyć. Kawałek papieru?
Rzeczywiście stała za nim kobieta, choć było widać tylko fragment jej profilu. Była wysoka, szczupła, z czarnymi włosami. Krew spływała z kącika jej ust. Ona też patrzyła na arkusz.
- Nigdy wcześniej jej nie widziałem.
- Żaden z nas nie widział – odparł Kane. – Jest w niej coś dziwnie znajomego, nie sądzisz?
Przyjrzał się jej uważnie. Żaden z jej rysów nie był mu znajomy, nie. Ale to jak marszczyła brwi… zmarszczki w kąciku oka… może.
- Chciałabym lepiej ją zobaczyć – dodała Danika.
- To, że zobaczyłaś cokolwiek jest cudem – zapewniła Ashlyn,
Kane przytaknął.
- Torin zeskanuje jej twarz do komputera, popracuje nad tym swoją magią i spróbuje się dowiedzieć, kto to. Jeśli jest nieśmiertelna, pewnie nie będzie jej w ludzkiej Badzie danych, ale warto spróbować.
- Gdzie są na portrecie? – zapytał Sabin, wyrzucając kobietę z umysłu i skupiając się na ich otoczeniu.
- Nie jesteśmy pewni, ale też spróbujemy się dowiedzieć – Katastrofa oparł obraz o swoje buty. – Znalezienie Galena stało się priorytetem numer jeden. Jeśli go zabijemy, będziemy mogli wreszcie skończyć z Łowcami. Bez jego porad, co do nieśmiertelnych, szybko się rozpadną.
Gwen zadrżała przy nim, kolanem uderzając w jego udo.
Zamarł, nie ważąc się oddychać. Chciał żeby się obudziła, ale nie chciał żeby cierpiała. Ale minęło kilka minut i nie się nie zmieniło.
Pewnie umrze.
Pieprz się.
Siebie musisz winić, nie mnie.

Temu nie mógł zaprzeczyć.
- Co z naszymi poszukiwaniami puszki? – zapytał Kane’a. – Co z poszukiwaniem szkoły, czy co to tam jest, dla dzieci-mieszańców? I chcę wrócić do Świątyni Niewypowiedzianego, przeszukać ją jeszcze raz – Świątynia była w Rzymie i dopiero, co wynurzyła się z morza… proces, który rozpoczął się, gdy Tytani pokonali Greków i przejęli kontrolę nad niebiosami. Dzięki Anyi, wiedział, że świątynie miały być miejscem kultu, powrotem do dawnego świata: placu zabaw bogów.
- To priorytety dwa, trzy i cztery – odparł Kane. – Znając Torina śledzi kilka różnych tropów na różnych komputerach. Parę dni i pewnie wrócimy do akcji.
Czy Gwen wyzdrowieje do tego czasu?
- Jakieś wieści o trzecim artefakcie? – Czasami brakowało godzin w dniach, żeby wszystko zrobić. Zwalczać Łowców, znaleźć starożytne boskie relikty, pozostać przy życiu. Uleczyć malutką kobietę.
- Jeszcze nie. Maddox i Gideon zabierają Ashlyn na zewnątrz, żeby posłuchała.
Oby Łowcy, którzy przybyli po Gwen rozmawiali o swoich planach. Na przykład gdzie planowali ją zabrać. Sam rozpieprzyłby to miejsce.
- Informuj mnie.
Kane znów skinął.
- Masz to jak w banku.
- Sabin.
To była szorstki, zgrzytliwe zaklęcie… i pochodziło od Gwen. Obrócił głowę w jej kierunku. Mrugała powiekami, próbując się skupić.
Jego serce przyspieszyło, skóra się napięła, krew zawrzała.
- Budzi się – powiedziała Danika z ekscytacją.
- Może powinniśmy… - Kane zacisnął usta, gdy dolna połowa obrazy upadła na ziemię. Nachmurzony, chwycił drugi kawałek. – Przepraszam, Danika.
- Nie martw się – Podskoczyła, zmniejszyła dystans między nimi i zabrała od niego kawałki. – Można to skleić.
Ashlyn ruszyła ku nim, głaszcząc po drodze rosnący brzuch.
- Chodźcie. Dajmy tym dwoje trochę czasu.
I wyszli, drzwi zamknęły się za nimi.
- Sabin? – Tym razem trochę silniejszy głos.
- Jestem tu – Przesunął palcami w górę i dół jej ramienia, oferując takie pocieszenie, jakie tylko mógł. Jego ulga była niemal namacalna. – Jak się masz?
- Obolała. Słaba – Starła sen z powiek i spojrzała po sobie. Okrywał ją czarny t-shirt i westchnęła z ulgą – Jak długo byłam nieprzytomna?
- Kilka dni.
Przesunęła dłonią po zmęczonej twarzy, według niego ciągle zbyt bladej.
- Co? Naprawdę?
Była naprawdę zdziwiona.
- Zwykle jak długo się leczysz?
- Nie wiem – Była tak słaba, że nie mogła długo utrzymać ramienia w górze. Ręka opadła do boku. – Nigdy nie byłam ranna. Cholera, nie mogę uwierzyć, że zasnęłam.
Jej oświadczenie go zaskoczyło.
- To niemożliwe, żebyś nigdy nie była ranna – Każdy, nawet nieśmiertelni, odrapywali kolana, ranili się w głowę, łamali kości w którymś punkcie życia.
- Z moimi siostrami, chroniącymi na każdym kroku, to możliwe.
Więc jej siostry lepiej się wywiązały z chronienia jej niż on. To napełniało goryczą.
Spodziewałeś się czegoś innego?
Nienawidzę cię dzisiaj, wiesz?

Pozwoliły, żeby została schwytana, przypomniał sobie. On ją uratował.
- Wydawało mi się, że kazałem ci zostać w samochodzie – zorientował się, że warczy.
Bursztynowe oczy skierowały się na niego, był w nich ból, ale też więcej gniewu.
- Powiedziałeś, żebym została albo ci pomogła. Wybrałam pomoc – Z każdym słowem, jej głos stawał się słabszy. Jej rzęsy znów opadały, gotowe znów zamknąć się na długo.
Jego gniew wyparował.
- Zostań przytomna. Proszę.
Otworzyła oczy do połowy, usta skrzywiły się w zmęczonym uśmiechu.
- Lubię, kiedy błagasz.
Nie wróży dobrze, że nagle zapragnął błagać o kilka pocałunków.
- Potrzebujesz czegoś, co pomogłoby ci zachować przytomność? – Dzięki Anyi, Danice i Ashlyn, miał wszystko, czego mogłaby chcieć na stoliku koło łóżka. – Wody? Leków przeciwbólowych? Jedzenia?
Oblizała usta, w jej brzuchu zaburczało.
- Tak, Ja… nie – Była tęsknota w jej głosie. – Nic. Nic nie potrzebuję.
Jej pieprzone zasady. Mimo, że nie był głodny złapał kanapkę z indykiem i ugryzł krawędź. Uniósł szklankę z wodą do ust i przełknął.
- To jest moje, ale reszta jest dla ciebie – powiedział jej, wskazując miskę z winogronami.
- Mówiłam. Nie jestem głodna.
Jej spojrzenie nawet na chwilę nie opuściło jedzenia w jego dłoni.
- Dobrze. Zjemy później – Położył kanapkę i szklankę z powrotem na tacy, chwycił komórkę, jakby nie mógł się doczekać, żeby wysłać ważną wiadomość. – Zaraz wracam.
Odturlał się od ciepła jej ciała i wstał z łóżka, wpisując i wysyłając.
Odpowiedź była niemal natychmiastowa. Duh.
Znów się położył. Kanapka zniknęła a woda została wypita. Nawet nie widział, żeby się ruszyła. Udawał, że nie zauważył brakującego jedzenia, wsuwając telefon do kieszeni.
- Jesteś pewna, że nic nie chcesz?
Przełknęła głośno i niemal się roześmiał.
- Potrzebuję łazienki. Prysznica.
- Żadnego prysznica. Nie beze mnie. Jesteś tak słaba, że upadniesz – Sabin zaniósł ją. Oczekiwał, że zaprotestuje, ale ukryła twarz w zagięciu jego ramienia. Taka ufna. Cholera, podobało mu się to.
- Więc nie chcę prysznicu. Dzieje się, kiedy jesteśmy razem pod prysznicem.
Jakby potrzebował przypomnienia.
- Kontroluję się – powiedział jej.
- A twój demon? Nie mam siły, żeby z nim walczyć. Po prostu… daj mi parę minut – odparła, kiedy ją posadził. Loki otaczały jej głowę. – Przyjdź mnie uratować, jeśli usłyszysz kości tłukące o porcelanę – dodała i chwyciła się umywalki, żeby utrzymać równowagę.
Czuł jak jego sta drżą, z ulgi, że jest wystarczająco silna, żeby prawić złośliwostki.
- Uratuję.
Dziewięć minut później wyszła, z wilgotną twarzą i unoszącym się od niej zapachem cytryn. Ślina napłynęła mu do ust, żeby jej posmakować, głębiej niż ostatnim razem. Uczesała włosy, spływały kaskadą w dół pleców.
- Czujesz się lepiej?
Skupiła wzrok na podłodze, policzki płonęły.
- O wiele. Dziękuję – Próbowała iść, ale kolana się pod nią ugięły.
Sabin uniósł ją i przytulił do piersi zanim upadła. Jeszcze raz, była zadowolona z jego uwagi. On też.
- Nieźle dostałam w dupę, co? – powiedziała, wzdrygając się, kiedy zranione ramię dotknęło materaca.
- Tak – Stanął z boku łóżka, z ramionami skrzyżowanymi na piesi. – Ale możemy to naprawić. Wytrenuję cię – Będzie znów walczyć czy nie, potrzebowała umieć się bronić.
Czy będzie znów walczyć czy nie – teraz to pytanie? Myślałem, że chciałeś żeby walczyła, bez oglądania się na cokolwiek.
Nie mógł zrzucić wahania na Zwątpienie. To było jego.
- Okej – odparła, zaskakując go. Jej rzęsy znów opadały. – Pozwolę ci mnie trenować, bo miałeś rację. Lubię myśl o ranieniu Łowców.
Nie tego po niej oczekiwał.
- Możesz zmienić zdanie zanim z tobą skończę. Zranię cię, nawet jeśli nie specjalnie, sprawię, że będziesz krwawić i złamię cię – Ale będzie przez to silniejsza, więc jej nie będzie traktował ulgowo.
Chcesz ją namówić, żeby zrezygnowała?
Nie, po prostu chciał, żeby była przygotowana. W przeciwieństwie do innych wojowników nie uważał, żeby kobiety-wojowniczki były słabe, kruche i potrzebowały ochrony. Nie rozpieszczał ich i nigdy nie będzie tego robił. Może dlatego Cameo zdecydowała się zostać z nim, a nie z Lucienem, gdy się rozdzielili. Nawet kobiety Łowców traktował tak samo jak mężczyzn. Czy torturował parę? Taa. I nie było mu przykro z tego powodu. Zrobiłby to jeszcze raz, gdyby było konieczne.
W każdym razie, jeśli chodzi o Gwen, był trochę zaniepokojony. Ona nie była każdą inną kobietą-żołnierzem i nie była jego wrogiem.
Żadnej odpowiedzi.
- Gwen?
Lekkie westchnienie. Znów zasnęła. Okrył ją bardziej i ułożył się za nią, rezygnując w teraz znajomy sposób i czekając aż się obudzi.


* * *
- Rusz się choć o cal, a utnę ci przeklętą głowę.
Sabin obudził się nagle. Zimna stal była przyciśnięta do jego szyi, krople krwi spływały w dół karku. Jego sypialnia była ciemna, zasłony zasłonięte. Wciągnął oddech i wychwycił zapach… kobiecy. Intruz pachniał jak lód i zimowe niebo. Jej długie włosy przylgnęły do jego nagiej piersi.
- Czemu moja siostra jest w twoim łóżku? I dlaczego śpi… i jest ranna? Nie mów mi, że wszystko z nią w porządku, bo karzę ci zjeść własny język. Mogę wyczuć jej rany.
Inne Harpie przyjechały.
Najwidoczniej przedarły się przez system zabezpieczeń Torina – prawdziwe dzieło sztuki – bez problemu, bo żaden alarm nie wył. Kolejny dowód, że potrzebował tych kobiet w swojej drużynie… zakładając, że nadal miał drużynę.
- Czy moi ludzie nadal oddychają?
- Na razie – ostrze nacisnęło mocniej. – Więc? Czekam, a nie jestem najcierpliwszym ze stworzeń.
Sabin pozostał całkowicie nieruchomo, nawet nie próbując wyciągnąć broni spod poduszki. Może byś pomógł, powiedział do Zwątpienia.
Myślałem, że mnie nienawidzisz.
Możesz po prostu wykonać swoje zadanie?

Mógłby przysiąc na bogów, że demon westchnął we wnętrzu jego głowy.
Jesteś pewna, że chcesz zranić tego mężczyznę? zapytał Zwątpienie Harpię. Co jeśli jest kochankiem Gwen? Gwen może cię znienawidzić na zawsze.
Jej ręka zadrżała odrobinę, rozluźniając się odrobinę.
Dobry chłopiec. Były chwile, kiedy doceniał piękno jego klątwy.
- Jest tu, bo chce tu być. I jest ranna, bo moim wrogowie za nią ruszyli.
- I nie ochroniłeś jej?
- Nie ty jedna to mówisz – zacisnął zęby. – Nie. Nie ochroniłem. Ale uczę się na błędach i to się więcej nie zdarzy.
- W tym masz rację. Dałeś jej krew?
- Nie.
Zirytowany warkot.
- Nic dziwnego, że śpi z tobą w pokoju! Jak długo jest ranna?
- Trzy dni.
Wściekłe sapnięcie.
- Potrzebuje krwi, dupku. Inaczej nigdy nie wyzdrowieje.
- Skąd wiesz? Powiedziała mi, że nigdy nie była ranna.
- Och, była, tylko tego nie pamięta. Upewniłyśmy się, co do tego. I żebyś wiedział, że zapłacisz za każdy znak na niej. Och i jeśli okaże się, że kłamiesz, że to nie ty ją zraniłeś…
- Osobiście jej nie zraniłem – Jeszcze. Ta myśl zasmuciła go jak jeszcze nigdy nic.
Zmierzyła go wzrokiem z góry na dół.
- Słuchaj, mogą mi imponować historie, jakie o tobie słyszałam, ale to nie znaczy, że jestem wystarczająco głupia, żeby ci zaufać.
- Więc porozmawiaj z Gwen.
- Zrobię to. Za minutę. Więc powiedz mi. Którym demonem jesteś?
Rozważał, czy mądrze będzie odpowiedzieć. Jeśli pozna prawdę, może strzec się przed Zwątpieniem.
- Czekam – Czubek noża przycisnął tętnicę szyjną.
A do diabła z tym, zdecydowała. Jeśli uwolni demona, nie będzie miała szans, nawet jeśli będzie się pilnować. Nikt nie miał szans, nawet on.
- Jestem opętany przez Zwątpienie.
- Och – Czy w jej głosie był zawód? – Miałam nadzieję, że to Seks, czy jak go tam zwą. Historie o nim podobały mi się najbardziej.
Tak, zawód.
- Przedstawię cię – Może dobre pieprzenie z Parysem poprawi kobiecie nastrój. Parysowi może też.
- Nie kłopotaj się. Nie będę tu wystarczająco długo, żeby nazbierać wspomnień. Gwen – W następnej sekundzie ciało Gwen zatrzęsło się przy nim.
Kurwa, siostra nią potrząsa, zrozumiał po chwili i warknął. Sabin schwytał nadgarstek Harpii.
- Przestań. Jeszcze bardziej jej zaszkodzisz.
Nóż się cofnął, a ręka wyrwała z jego uścisku i zapłonęło światło. Jego oczy się zamgliły i zamrugał. Harpia znów była na jego karku, ale się nie ruszył.
Gdy wzrok mu się wyostrzył, przyjrzał się jej. Była śliczna, jej skóra tak samo błyszczała jak u Gwen. Ale z jakiegoś powodu, Sabin nie poczuł się oczarowany, nie czuł chęci żeby z nią spać. Miała jasno rude włosy, nieprzetykane blondem jak u Gwen. Miały te same bursztynowo-szare oczy i te same zmysłowe usta. Ale z Gwen biła niewinność, a z tej kobiety wiedza i siła.
- Słuchaj – zaczął, tylko po to żeby ucichnąć, gdy nóż przebił skórę.
- Nie. Ty słuchaj. Jestem Kaia. Ciesz się, że to ja trzymam ostrze a nie Bianka albo Taliyah. Dzwoniłeś do Bianki, nie pozwoliłeś jej porozmawiać z Gwennie i teraz chce ci pourywać kończyny. Taliyah chce tobą nakarmić nasze węże, kawałek po kawałku. Ja, dam ci szansę się wytłumaczyć. Jakie masz co do niej plany?
Mógł jej powiedzieć wszystko, co chciała wiedzieć, ale tego nie zrobił. Nie tak. Jeśli siostry Gwen miały się kręcić w pobliżu – a pomimo gniewu Kaii, myślał, że będą – i jeśli będą dla niego walczyć, musi zaznaczyć, kto tu rządzi.
Bez napięcia jakiegokolwiek mięśnia, żeby jej nie zaalarmować, szarpnął ją na siebie. Ostrze się zagłębiło, uderzyło w ścięgno, ale nie zwolnił. Przewrócił się, z dala od Gwen i przykuł ją do materaca swoją wagą.
Zamiast walczyć, roześmiała się.
- Gładki ruch. Nic dziwnego, że jest w twoim łóżku. Muszę powiedzieć, że jestem zawiedziona, że nie spróbowałeś uciąć mi głowy. Oczekiwałam czegoś lepszego po Lordzie Świata Podziemnego.
Drżenie materaca musiało w końcu obudzić Gwen, bo sapnęła słabo.
- Kaia? – wykrztusiła.
Harpia przeniosła uwagę, piękny uśmiech rozświetlił jej twarz.
- Cześć, dziecino. Dawno się nie widziałyśmy. I wiem, że myślisz, że jestem zła na ciebie za zaśnięcie, ale się mylisz. Wiem kogo winić. Właściwie, twój mężczyzna i ja właśnie dopracowywaliśmy parę szczegółów na temat twojego pobytu tutaj. Jak się masz?
- Jesteś pod nim. Jesteś pod Sabinem – Źrenice Gwen rozlały się na złoto… biel… Paznokcie się wydłużyły, wyostrzyły. Zęby zabłysły w świetle.
Kaia sapnęła.
- Ona… czy ona naprawdę…
- Tak. Staje się Harpią – Kurwa. Zrzucił Kaię z łóżka z całej siły. Wylądowała z trzaskiem na podłodze, ale nie dbał o to. W chwili, gdy jego ręce były wolne, wepchnął Gwen w ciepło swojego ciała, jedną ręką otaczając jej kark i pieszcząc twarz, drugą głaszcząc miękkie kontury brzucha, gdzie jej koszulka podjechała do góry.
Szpony sięgnęły jego ramion i wbiły się aż do kości, ale nie okazał bólu. Mogła zrobić coś dużo gorszego.
- Tylko rozmawialiśmy. Nie chciałem jej skrzywdzić. Przygniotłem ją, żeby oderwać jej ostrze ze swojego karku, nic więcej. Jest tu żeby ci pomóc, chce dla ciebie jak najlepiej.
- Chcesz jej? – powiedziała chrapliwie.
Może był skurwielem, ale ucieszyła go jej zazdrość.
- Nie. Nie chcę. Ani ona nie chce mnie. Przysięgam. Wiesz, że chcę tylko ciebie.
Kątem oka zauważył, że Kaia wstała i patrzyła na nich, niczym urzeczona.
Na szczęście, szpony się cofnęły, zostawiając szerokie, krwawiące zadrapania. Jej spojrzenie się oczyściło. A przede wszystkim, Zwątpienie był dziwnie cicho. Śmiertelnie cicho, jakby ukrył się w najgłębszej części umysłu Sabina.
- Wow – w końcu powiedziała Kaia. – Imponujące. Słowami wyprowadziłeś Harpię z wściekłości. Wiesz co to znaczy, prawda?
Nawet na nią nie spojrzał. Skupił uwagę na Gwen, przesuwając rękę na jej nogę, potem przesuwając ją tak, że jej kolano dotykało jego biodra, ocierając o siebie dolne połowy ich ciał.
- Nie. Nie wiem.
- Jesteś małżonkiem mojej siostry. Gratulacje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:01, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 17

Gwen nigdy w życiu nie była bardziej nerwowa. Nie w celi. Nie, gdy stawiała czoła Łowcom z Sabinem.
Po zobaczeniu jak nieśmiertelny uspokaja Harpię, Kaia wezwała Biankę i Taliyah ostrym gwizdnięciem. Najwidoczniej były na korytarzu, upewniając się, że nikt się nie zbliża, gdy Kaia ratuje Gwen. Potem trzy siostry zabarykadowały ich w sypialni Sabina na małą „pogawędkę”.
- Nikt inny nie wie, że tu jesteśmy – powiedziała Bianka. – Więc będzie nas tylko pięcioro.
Gwen protestowałaby przeciw nadchodzącej pogawędce, izolacji – taki scenariusz zwykle kończył się rozlewem krwi – ale kilka rzeczy ją powstrzymało. Po pierwsze, Sabin trzymał ją przykutą do swojego boku. Dlaczego? Czyżby myślał, że mogła pobiec do sióstr i zażądać, żeby go zabiły? Po drugie, była słaba jak nowonarodzone kocię, ledwie zdolna utrzymać w górze powieki. Plus, jej ramię i pierś paliły boleśnie. Jeśli Sabin by ją puścił, pewnie przewróciłaby się na wezgłowie. I po trzecie, planowała być dzielna i kolejny raz zachować się jak tarcza Strażnika. Jeśli jej siostry, które były wściekłe za jej stan i zdawały się zapomnieć, że uwielbiały Lordów, ruszą po niego…
Dlaczego o to dbała, nie wiedziała. Minuty temu, obejmował Kaię. Nieprawdaż? Wspomnienie było zamazane, jakby widziała parę raczej na ekranie a nie w prawdziwym życiu. Prawdziwe czy nie, piekielnie ją to wkurzało. Sabin należał do Gwen. Przynajmniej na razie. I nie dlatego, że brali wspólny prysznic i dał jej najlepszy orgazm w życiu. Ale dlaczego, nie wiedziała. Po prostu był jej.
- Zanim zaczniemy rozmawiać, zadbajmy od dziecinę – Kaia podeszła, nacinając swój nadgarstek i podkładając go pod usta Gwen. – Pij.
Wcześniej piła od sióstr przez całe dzieciństwo, żeby „być bezpieczna przed wszelkim zranieniem”, jak mówiły. One same piły od aktualnych chłopaków, zanim wybierały się na wojnę czy do pracy. Więc to nie był dziwne komenda. W końcu, wampiry nie są jedynymi stworzeniami potrzebującymi krwi, tyle, że dla Harpii była potrzebna tylko do leczenia. Ale gdy tylko przyłożyła usta do krwawiącej rany, Sabin złapał ją za kark i obrócił, tak żeby siedziała twarzą do niego.
- Hej – warknęła Kaia.
Na jego karku było długie, nabrzmiałe nacięcie, nacięcie, które znów otworzył cięciem wyostrzonego nacięcia.
- Jeśli potrzebuje pić, będzie pić ode mnie.
Nie czekał na protesty, tylko szarpnął Gwen do przodu, trzymając jej głowę nieruchomo, żeby powstrzymać ją przed odwróceniem się. Jakby tego chciała. Już wyczuła jego słodki zapach. Cytryny i krew. Napełnił jej nozdrza, wlewając się do płuc i rozlewając się po całym ciele, zostawiając ślad ciepła.
Niezdolna się powstrzymać, ze śliną napływającą do ust, przesunęła językiem po ranie. Ekstaza. Owocowy deser. Zamknęła oczy i przylgnęła do jego ciała, otaczając go ramionami, żeby go zatrzymać w miejscu i kolanami więżąc jego nogi. Jej anielska strona wiedziała, że to złe, że nie powinna tego robić i już na pewno nie powinno jej się to podobać, ale Harpia śpiewała ze szczęścia, zdesperowana po więcej, bo nic nigdy nie smakowało tak jak to. Jak niebo i piekło, doskonałość i grzech i pewność upadku.
Ciągle ssała, dekadencka ciecz wypełniała jej usta, spływała w dół gardła. Z każdym łykiem wracała jej siła. Ból ran zaczął maleć, zamykały się. Jak mogła wcześniej bez tego żyć? Na szczęście krew nie musiała być kradziona, żeby się nią cieszyć. Była źródłem leczenia, nie pożywienia. Powinna pomyśleć o piciu z Sabina wcześniej.
Przez ten czas, Sabin pozostał nieruchomo. Jednak pomiędzy nogami czuła twardą długość jego erekcji. Jego palce opadły do jej bioder i zagłębiły się w nich, trzymając ją w miejscu.
Dźwięk jego oddechu wypełniał jej uszy, mogła nawet usłyszeć kilka jego myśli: tak, tak, więcej, nie przerywaj, tak dobrze… moja. Albo może to były jej myśli.
- Nie wysusz go, dziecino – powiedział Bianka, wdzierając się w zmącony nowym nałogiem umysł Gwen. – Najpierw mamy do niego parę pytań.
Paznokcie wbiły się w skórę jej głowy i została oderwana od karku Sabina. Krzyknęła, krew spłynęła z rozchylonych ust.
Warknął z głębi gardła, patrząc na Biankę i zacieśniając uścisk na Gwen.
- Dotknij jej tak jeszcze raz, a pożegnasz się z dłońmi.
Uśmiechając się szeroko, Harpia owinęła wokół palca czarny lok.
- Teraz to jest Lord Świata Podziemnego, o jakim tyle słyszałam. Niemal uwierzyłam, że to zrobisz, demonie. Cóż, spróbuj.
- Nigdy nie wypowiadam gróźb, których nie mam zamiaru wykonać – powiedział, obracając Gwen i znów przyciągając ją do swojego boku.
Niemal jęknęła. Jej siostry nigdy – nigdy – nie cofały się przed wyzwaniem.
- Tak się cieszę, że tu jesteście – odezwała się, próbując odwrócić ich uwagę.
- Duży facet o ciebie nie dba? – Kaia przeszła po pokoju, podnosząc przedmioty, otwierając szuflady. – Och, słodko. Uwielbiam czarne slipy – Stanęła przed skrzynią z bronią Sabina, wyłamała zamek i otworzyła ją. – Hmm, patrzcie co znalazłam.
- Dbał o mnie – powiedziała Gwen, dziwnie pragnąc go bronić. Uwolnił ją z zamknięcia, strzegł jej, planował ją nauczyć się bronić. Sprawa z Łowcami była jej winą. Powinna zostać w samochodzie. Ale nie żałowała, że wysiadła, żeby pomóc. Żył. Był bezpieczny.
Jesteś szczera z siostrami, bo mogę sobie przypomnieć parę intencji Sabina…
- Przepraszam – wymamrotał.
Dobrze, że uciszył głupiego demona, bo Harpia zaczęła skrzeczeć w chwili, gdy jego głos napełnił jej głowę.
Bianka dołączyła do Kaii przy skrzyni i zaczęły wydawać ochy i achy nad pistoletami i nożami. Broń była ich kryptonitem. Taliyah podeszła do krawędzi łóżka, patrząc na nią w dół, z pustym spojrzeniem, bez emocji. Nikt nie był piękniejszy od Taliyah. Miała białe włosy, białą skórę, najbledsze niebieskie oczy. Była jak królowa śniegu… i wielu twierdziło, że w żyłach ma lód. Nie żeby potem długo żyli.
- Znam waszą sytuację z Łowcami – powiedziała do Sabina. – Słyszałam opowieści o waszym okrucieństwie i uwielbiałam was za nie. Nawet miałam nadzieję was poznać. Ale teraz chcę cię zabić za to, że wciągnąłeś moją siostrę w ten bałagan. Ona nie jest wojowniczką.
- Może być – Minęło kila minut, ale nie doda nic więcej. Nie próbował się bronić.
Ma zamiar to tak zostawić? Pozwolić im myśleć, że bez powodu wciągnął ją w niebezpieczeństwo, zamiast powiedzieć im prawdę, że była głupia, dała się złapać i zamknąć? Że ją uratował. Gdyby powiedział im prawdę miałby ich gwarantowane dołączenie do jego wojny. Wojny, którą stawiał nad wszystkim, nawet ponad miłością. Dlaczego tego nie zrobił? Dla niej?
Nagle łzy zapiekły ją w oczy, grożąc spłynięciem po policzkach. Cóż, mogła coś dla niego zrobić.
- Właściwie, Łowcy mnie w to wciągnęli – przyznała, zaciskając prześcieradło w dłoni.
- Gwen – odezwał się Sabin. Ostrzeżenie.
- Muszą wszystko wiedzieć – Dla jego dobra i jej własnego. Zbierając siłę, opowiedział siostrą o swoimi uwięzieniu, nie opuszczając żadnego szczegółu. Gdy mówiła, spłynęły łzy. Minęło tylko kilka minut, ale to były najcięższe minuty w jej życiu. Sabin, jak jej siostry, doceniał siłę. Okrucieństwo. A oto ona opisuje swoją słabość przy ludziach, którzy byli dla nie najważniejsi.
Zaskoczył ją czułym ocieraniem kciukiem słonych kropli, kaskadą spływających po jej policzkach. To sprawiło, że płakała jeszcze mocniej.
Gdy skończyła, cisza wypełniła pokój. Napięcie naprężyło powietrze.
Taliyah przemówiła pierwsza.
- Jak cię złapali?
Jej zimny głos, sprawił, że Gwen przeszły ciarki.
- Tyson zapomniał komórki pewnego ranka, gdy poszedł do pracy, a wiedziałam, że będzie jej potrzebował. Ale był już zbyt daleko, żebym go złapała z ludzką prędkością, więc ja… - Przełknęła. Taka głupia pomyłka, której żałowała każdego dnia. – Użyłam skrzydeł, żeby złapać go w biurze. Łowcy zobaczyli mnie, gdy się zatrzymałam, magicznie się pojawiając, chociaż wtedy tego nie wiedziałam. Myślę, że mnie śledzili, czekali do późnego wieczora, kiedy Tyson i ja… – znów przełknęła. – Zasnęliśmy.
- Spałaś w łóżku z Tysonem – trzy głosy rozległy się jak jeden.
- Co jest z Harpiami i snem? – Sabin zesztywniał przy niej. – Nie, żebyście się myliły będąc zdegustowane kimkolwiek śpiącym z mężczyzną-kurczkiem. Ten skurwień, Tyson, musi umrzeć. Nie obronił jej.
- Ty też nie – odparła Taliyah płaskim głosem.
- Żyję dzięki Sabinowi – posłała mu drżący uśmiech. – A Tyson nie jest zły. Próbował mnie bronić póki go nie znokautowali – Nawet, jeśli był na nią zły.
Kiedy wrócił do domu tego wieczora, nie chciał z nią rozmawiać o tym, co się stało. Całkiem go przeraziła pojawiając się w jego biurze… bo już zaczął zauważać w niej inne, dziwne rzeczy.
Ukrywała swoją mroczną stronę najlepiej jak mogła, ale czasami ta konieczność doprowadzała ją do szału i wracał do domu, gdzie były dziury w ścianach, podarte prześcieradła, rozbite naczynia. Raz podczas śmiesznej kłótni o to, jaką płytę DVD wybiorą do oglądania, przycisnęła go do ściany. Pocałowali się i pogodzili, ale to był początek końca.
- W każdym razie – kontynuowała. – Ocknęłam się związana, niezdolna się ruszyć, ledwie zdolna oddychać, lecąc z Łowcami do Egiptu. Zamknęli mnie i dwanaście miesięcy później Sabin i inni Lordowie uwolnili mnie i przywieźli tutaj.
- Zabiłeś mężczyzn odpowiedzialnych za jej uwięzienie, oczywiście? – Taliyah zapytała Sabina.
Skinął głową.
- Gwen zabiła jednego. Ja paru innych.
Jej bladoniebieskie oczy zabłysły gniewem.
- Czemu nie wszystkich? I dobra robota, Gwen – dodała z aprobatą.
Zanim mogła przyznać, że to był wypadek, Sabin powiedział:
- Ocalali są trzymani w moim lochu i torturowani dla informacji.
Ramiona Taliyah się rozluźniła.
- To dobrze – odwróciła się do Gwen. – Jadłaś?
Gwen spojrzała z ukosa na Sabina. Bardzo dobrze pamiętała pochłonięcie jego kanapki.
- Tak.
Na szczęście, nie okazał żadnej reakcji. Z Tysonem, kradła jedzenie z pobliskich restauracji i mówiła, że sama to przygotowywała. Nigdy się nie dowiedział prawdy. Zgromiłby ją za to. A Sabin? Nie sądziła. Uśmiechał się, gdy zabierała rzeczy ze sklepu.
- Więc jesteś gotowa wrócić do domu? – Kaia wskoczyła na łóżko. – Bo jestem więcej niż gotowa niż zająć się tym zadaniem. Wiem, że lubisz swojego demona, więc możesz go wziąć za sobą, jeśli chcesz. Chce tego czy nie. Zapewnimy ci bezpieczeństwo i ruszymy po Łowców. Zapłacą za to, co ci zrobili. Nie martw się.
- Ja… Cóż… - Chciała wracać do domu? Ukryta, bezpieczna, żeby inni zadbali o wszystko? Czy nie uciekła do Georgii, żeby przed tym uciec? I choć lubiła być z Sabinem, wiedziała, że byłby nieszczęśliwy będąc uwięzionym na Alasce i nie mogąc walczyć. Miałby jej to za złe.
Więc jeśli wróciłaby do domu, musiałaby wrócić sama. Ta myśl spowodowała ból w piersi. To, co robili pod prysznicem… chciała jeszcze. Myślałam, że nie można więcej. Że to zbyt niebezpieczne. Ale mierząc się z możliwością, że odejdzie bez tego, bez niego, nie wiedząc jak to jest być posiadaną przez niego, totalnie i kompletnie, żaden powód do trzymania się z dala od niego wydawał się nie mieć znaczenia.
- Ona nigdzie nie idzie – powiedział Sabin.
Boże, kochała dominujących mężczyzn. Czasami.
- Racja. Zostaję – Gwen patrzyła na siostry, milcząco prosząc, żeby zrozumiały, zaakceptowały. Patrzyły na nią długą chwilę, tak cicho jak ona.
Bianka przemówiła pierwsza.
- Dobra. Gdzie możemy zostawić nasz sprzęt? – zapytała z westchnieniem.
Gwen wiedziała, że będą chciały zostać i zarówno cieszyło ją to i martwiło. Przynajmniej Sabin nawet nie mrugnął.
- Jest pusty pokój obok tego. Nie przeszkadza wam dzielenie go?
Dawał im własny pokój, gdy jej go odmówił?
- Nie, nie przeszkadza – odparła Taliyah. – Ale powiedz mi, co planujesz zrobić z Łowcami?
- Zabić ich. Wszystkich. Nie zaznamy spokoju póki żyją.
Skinęła.
- Cóż, masz szczęście, właśnie zdobyłeś trzech nowych żołnierzy.
- Czterech – pośpieszyła Gwen nim zdołała się powstrzymać. Naprawdę miała to na myśli. Chciała powstrzymać Łowców. Chciała przed nimi chronić siostry i Sabina. I przynajmniej raz chciała udowodnić swoją wartość.
Znów wszyscy się na niej skupili. Sabin z gniewem – chociaż nie wiedziała, dlaczego. Chciał tego, nieprawdaż? Bianka i Kaia z pobłażliwością, a Taliyah z determinacją.
- Cóż, nie leż tak – odezwała się Kaia. – Wstawaj. Mamy wojnę do wygrania.
Sabin przeciągnął ręką po twarzy.
- Witam w mojej armii, dziewczyny.


* * *
Był małżonkiem Gwen, tak powiedziały jej siostry. Sabin zrozumiał to, jako że myślały, że należała do niego. Nie był pewien czy sam w to wierzy, ale niech go cholera, jeśli nie podobała mu się ta myśl. Ciągle nie mógł jej zatrzymać, nie niszcząc jej. Przynajmniej nie na stałe.
Spędziła resztę dnia i noc w łóżku, ale nie zasnęła znowu. Zdeterminowany dowiedzieć się, dlaczego, zostawił ją samą następnego ranka i ruszył na poszukiwanie Anyi. Znalazł ją w pokoju rozrywkowym, kończącą koleją grę z Gilly. Powiedział jej o przyjeździe ich gości i zaklaskała ze szczęścia.
- Lucien mówił, że mu napisałeś o gościach, ale nie miałam pojęcia, że to więcej Harpii!
- Teraz wiesz. Są w siłowni. A więc co to za sprawa z Harpiami i snem?
Roześmiała mu się w twarz.
- Sam to rozgryź – odparła ruszając do drzwi. – Mam spotkanie Skyhawk do zobaczenia.
Poszedł za nią do siłowni, też ciekawy jak przebiegnie spotkanie.
Trio – które już się rozgościło – zobaczyło boginię, przestało podrzucać i łapać sztangi, jakby to były małe kamyki, i podbiegły do niej, obejmując.
- Anya! Zniknęłaś bez słowa, suko!
- Gdzie byłaś?
- Co tu robisz?
Zarzuciły ją pytaniami jednocześnie, ale jej to nie przeszkadzało.
- Przepraszam za to, dziewczynki. Podróżowałam po całym świecie. Wiecie, rozsiewając znaki, powodując kłopoty i zakochując się w Śmierci we własnej osobie. Jestem tu, bo to mój dom. Zobaczcie co zrobiłam z tym miejscem.
Ściskały się, rozmawiały i śmiały. Sabin próbował się wtrącić kila razy, ale został całkowicie zignorowany. W końcu się poddał i zostawił je, mając zamiar znaleźć Anyę później i znów spytać o Harpie i sen. Pytanie sióstr nie miało sensu. Jak się już nauczył, Harpie żyły według własnych zasad i nie chciał przypadkowo poniżyć Gwen swoją ignorancją.
Gwen.
Każda minuta z nią była niebezpieczna. Ostatnia noc była najgorsza. Pozostał przy jej boku, czując jej zapach, słysząc wełnę ślizgającą się po skórze, ale zachowali dystans, każde pozostając po swojej stronie materaca. Wziąłby ją – był słaby jeśli o nią chodzi, to pyszne ciało i niewiarygodna skóra były zbyt kuszące, więc w końcu przyznał się do słabości – ale za każdym razem, gdy po nią sięgał, Zwątpienie zaczynał sączyć truciznę.
A jeśli zginie, gdy ją zatrzymasz? Jeśli zechce więcej, niż możesz dać i odejdzie, gdy nie będziesz mógł jej tego dać?
Znów nienawidził demona.
Tylko przy jej siostrach się uciszał, a Sabin nie wiedział, dlaczego. Rozgryzie to. Był zdeterminowany. Bo jeśli uda mu się jakoś sprawić, żeby demon uciszał się przy Gwen, będzie mógł ją mieć. Może na zawsze.
Po sprawdzeniu więźniów – kto był ciągle zbyt słaby do kolejnych tortur i kto przetrwał – poszedł do kuchni, żeby zrobić coś do jedzenia dla Gwen. Całe jedzenie zniknęło. Jeśli mowa o déja vu. Nic nie zostało, nawet paczka chipsów. Przypuszczał, że Harpie tu były.
Z westchnieniem, wszedł do swojej sypialni. Gwen nie była już w łóżku. Zamierając, zaczął na nią polować. Znalazł ją na dachu z Anya i siostrami – grającymi w Kto Spadnie Z Dachu I Złamie Najmniej Kości.
- Zostawiłem cię na mniej niż godzinę – powiedział do Gwen. – Nie waż się skakać.
- Tylko patrzę – zapewniła z uśmiechem. Uśmiech, który przyprawił go o ból w piersi.
Wojownicy stali na ziemi poniżej i też patrzyli. Przybrali zrezygnowane spojrzenia, ale z rezygnacją zmieszany był podziw. Zatapiali się w skórze Harpii, jakby to było wino.
- Dość tego – powiedział Sabin, zanim któraś Harpia znów skoczyła. – Mamy trening.
Nie zgodzili się z zachwytem, ale się zgodzili i wkrótce każdy mieszkaniec fortecy był na ziemi, jęki wypełniły powietrze, zapach krwi i potu przegonił zwierzęta.
Sabin stał na boku, po prostu obserwując wydarzenia. Torin właśnie mu napisał, że do niego idzie.
W końcu wojownik się pokazał. Zachowując bezpieczny dystans między nimi, Strażnik Zarazy stanął u jego boku.
- Wszyscy byli tacy zajęci, więc doszedłem do wniosku, że zwołanie kolejnego zebrania nie będzie dobre i próbuję złapać każdego pojedynczo.
- Znalazłeś coś?
- Och, tak – Wygiął ciemne brwi, które były zaskakującym kontrastem dla białych włosów. – Znalazłem niejasny, krótki artykuł o szkole dla „obdarzonych” dzieci w Chicago. Dzieci, które mogą unosić samochody, zmusić ludzi słowami do zrobienia czegokolwiek, poruszają się szybciej niż może to uchwycić oko. I załap to: cała rzecz należy do Światowego Instytutu Parapsychologii.
Oczy Sabina się rozszerzyły.
- Liceum Łowców. Tak jak powiedział więzień.
- Taa. To nie może być zbieg okoliczności, wiesz?
- Musimy poszukać tego obiektu.
- Zgadzam się. Dlatego robimy zebranie w ciągu dwóch dni. Niektórzy muszą tam ruszyć inni powinni zostać i poszukać osób wypisanych w zwojach. Muszę tylko wiedzieć, co kto będzie robił.
Uniósł głowę, żeby powiedzieć, że pojedzie – zabić Łowców, uratować te dzieci i może w końcu zdjąć Gwen z celownika – gdy dotarły do niego wszystkie słowa Torina.
- Chwila. Zwoje?
Lekki wiatr przepłynął wokół nich, unosząc włosy Torina. Odsunął pasma z twarzy, odzianą w rękawiczkę dłonią.
- Kronos właśnie złożył mi wizytę.
Żołądek Sabina się zacisnął.
- Próbowałem go wzywać, ale mnie zignorował.
- Szczęściarz.
- Co powiedział?
- Znasz ten dryl. „Rób jak rozkażę, albo będę torturował wszystkich, których kochasz – odparł Zaraza wysokim, aroganckim głosem.
Odtwarzanie roli padło.
- Taa, ale co ci rozkazał robić? Znaleźć kogoś, mówisz?
- Dojdę do tego. Wiesz, że chce śmierci Galena tak bardzo jak my, odkąd Danika przewidziała, że Galen go zabije? Cóż, zwoje, które mi dał są listą imion. Imion innych opętanych przez demony nieśmiertelnych. Nie uwierzysz jak wielu ich jest. Są puste linie, jakby kilka imion zostało wymazanych. Dziwne, nie? Myślisz, że to znaczy, że jakoś zginęli?
- Może – Dopiero ostatni – dzięki Danice – dowiedzieli się, że nie są jedynymi opętanymi przez demony nieśmiertelnymi kręcącymi się w pobliżu. Wyglądało na to, że w puszce Pandory było więcej demonów niż wojowników, których trzeba było ukarać i pozostałe duchy umieszczono w więźniach Tartaru. Więźniach, którzy teraz zaginęli.
- W każdym razie, Kronos myśli, że możemy znaleźć naszych braci i użyć ich, żeby pozbyć się Galena raz na zawsze. Mogą pomóc na go zamknąć, powstrzymać od sprawiania kłopotów.
Sabin potrząsnął głową.
- Byli więźniami, co znaczy, ze nawet bogowie nie mogli ich kontrolować. Nie możemy ufać im wystarczająco, żeby ich użyć. Poza tym, mimo tego jak bardzo chcemy śmierci Galena, wiem jak niebezpieczne będzie uwolnienie jego demona na świat. A co powstrzyma tych obcych przed zrobieniem tego?
- Chwytam. I tak, jesteśmy wystarczająco litościwi, żeby pozwolić mu zatrzymać głowę, ale Galen może nam nie oddać przysługi. Oni są właśnie takimi stworzeniami, jakich może chcieć w swojej armii, co znaczy, że musimy ich znaleźć zanim on to zrobi.
Sabin wiedział też, ze muszą uszczęśliwić Kronosa. Złe rzeczy się dzieją, kiedy wchodzisz królowi bogów w drogę.
- Musimy też znaleźć pozostałe artefakty, a one są w tej chwili trochę ważniejsze.
- Nie możemy ich znaleźć jednocześnie unikając nieśmiertelnych zdeterminowanych, żeby nas zabić – powiedział Torin. – Więc, najpierw musimy znaleźć szkolę i zneutralizować zagrożenie. Zostajesz czy ruszasz?
- Ja… - Spojrzenie Sabina zatrzymało się na Gwen, która upadła na tyłek żeby uniknąć słabego – celowo, był tego pewien – uderzenia mieczu siostry. Jego dłonie zwinęły się w pięści. Zrań ją a umrzesz, pomyślał w kierunku siostry, mimo że wiedział, że specjalnie osłabi ciosy. Nawet więcej, wiedział, że jest hipokrytą przez myślenie czegoś takiego, kiedy sam się zobowiązał nie ułatwiać Gwen niczego.
Jeśli pojedzie do Chicago, będzie musiał zostawić Gwen. Nie była jeszcze gotowa do bitwy. Mógł zabrać jej siostry ze sobą, wykorzystać je, żeby zapewnić bezpieczeństwo dzieciom. Dzieciom, które pewnie będą walczyć z nim i innymi Lordami, bo były wychowywane w nienawiści do nich. Albo mógł zostawić Harpie, żeby jej strzegły. Żadna opcja go nie satysfakcjonowała. Nie podobała mu się myśl o zostawieniu Gwen samej. Cóż, nie samej, ale bez niego. I nie podobała mu się myśl o niepotrzebnym straszeniu tych dzieci.
Clang. Click.
Uderzenie metalu o metal wybiło go z zamyślenia. Gideon i Taliyah walczyli, ich spojrzenia były mroczne, poważne. Strider i Bianka okładali się ciosami, a Harpia się śmiała. W końcu Strider zrezygnował z pełnego starcia z nią, cofnął się nawet mimo tego, że przegrana mogła dla niego oznaczać kilka dni w łóżku, wijąc się z bólu i płacząc za mamusią, której nigdy nie miał. Potem Bianka złamała mu nos i wkopała mu jaja do gardła. Walka rozgorzała.
Amun był w końcu na nogach. Siedział na boku polerując topór i obserwował… kogoś. Sabin nie był pewny, kogo. Jeszcze. Podejrzewał, że jedną z Harpii.
- Kogo na razie poinformowałeś? – zapytał Torina.
- Ty jesteś pierwszą osobą, którą zapytałem.
- Pojadę – powiedział, zanim zdążyłby się rozmyślić. Najpierw wojna. – Daj mi pięciu innych wojowników. Spróbuję też załatwić Harpię – Zostaną dwie siostry, żeby bronić Gwen, jednocześnie dając mu niewielką przewagę.
Torin skinął i odszedł.
Podejmując decyzję, Sabin ruszył do przodu.
- Niańczysz ją – parsknął do Kaii. Niezbyt dobry sposób, żeby zdobyć sympatię kobiety, ale nie dbał o to. Życie Gwen było zbyt ważne, żeby ją rozpieszczać. Był tylko zadowolony, że nie podziękował Harpii za delikatność.
Rudowłosa Harpia obróciła się, rzucając sztylet w jego serce.
- Jasne, do diabła! Rzuciłam nią sześć razy.
Tak i wszystkie sześć razy zapragnął rzucić Kaią. Nachmurzony, złapał ostrze zanim uderzyło.
- Rozluźniasz łokcie przed uderzeniem. Nie uczysz jej właściwej techniki i pozwalasz jej poznać swoją siłę i przeciwdziałać. Do diabła, pokazujesz jej, że nieczysta walka i zwycięstwo za wszelką cenę są niewłaściwe. Po prostu… znajdź kogo innego do zabawy – powiedział jej. – Przejmuję lekcje Gwen. Narobiłaś wystarczająco szkód. I jeśli ośmielisz się interweniować, pożałujesz tego. Nie dbam o to, co widzisz, na co się zgadzasz czy co ci się nie podoba, trzymaj się z dala. To dla jej dobra.
Usta Kaii się otwarły, jakby nie mogła uwierzyć, że ktoś przemówił do niej w taki sposób. Potem ruszyła ku niemu z mordem w oczach, odkrytymi pazurami, ostrymi zębami błyszczącymi w promieniach słońca.
- Złamię ci kark jak gałązkę, demonie.
Rozdzierający uszy dźwięk wydobył się ze słodkiej, małej Gwen.
Oboje zamarli. Nawet Taliyah i Bianka zaprzestały walki, żeby spojrzeć na Gwen, gdy się pochyliła ze wzrokiem utkwionym w rudowłosej siostrze. Białka jej oczu nagle stały się czarne.
- Żartujecie, kurwa? – sapnęła Kaia. – Ona chce mnie zaatakować. Co ja zrobiłam?
- Grozisz jej mężczyźnie – powiedziała zimno Taliyah. – Powinnaś wiedzieć lepiej. Mam nadzieję, że jej szpony znajdą drogę do twojego kręgosłupa.
Jej mężczyzna. Na te słowa po prostu stwardniał natychmiast, co było zawstydzające. Nie mógł jej pozwolić skrzywdzić siostry. Nigdy by sobie nie wybaczyła. Podszedł do niej, każdy krok był powolny, zamierzony.
- Gwen, uspokój się. Rozumiesz?
Kłapnęła na niego zębami, niemal przejeżdżając pazurami po jego podbródku. Tylko szybki refleks uratował go przed mocnym ugryzieniem.
- Gwendolyn. To nie było miłe. Mam cię ugryźć?
- Tak.
Okej, teraz był twardszy niż skała.
- Cóż, nie zostanie mi nic do gryzienia, jeśli się nie uspokoisz.
Jakoś jej to dosięgło. Oblizała usta, oczy wróciły do normalnego wyglądu, ciało się wyprostowało. Przeszyło ją drżenie i przestąpiła z jednej stopy na drugą. Nie dotknął jej, jeszcze nie. Nie potrafiłby się zatrzymać a mieli świadków.
Wypuściła nosem głęboki oddech.
- Przepraszam – powiedziała łamiącym się głosem, przypominając mu wypadek w piramidzie. – Przepraszam, nie chciałam… Nie powinnam… Zraniłam kogoś? – Wilgotne oczy uniosły się ku niemu, złote jak słońce i szare jak burzowe chmury.
- Nie.
- Ja… Wrócę do naszego pokoju. Ja…
- Zostaniesz tu i będziesz ze mną walczyć.
- Co? – Ze zszokowanym spojrzeniem, cofnęła się. – O czy ty mówisz? Myślałam, że chciałeś, żebym się uspokoiła.
- Chciałem. Na razie – Chwycił koszulkę i ściągnął ja przez głowę, upuszczając materiał na ziemię. Automatycznie jej spojrzenie opadło do jego żeber i przylgnęło do tatuażu. – Będziemy walczyć. Nie zranisz nikogo oprócz mnie.
- Wolę obejrzeć twój tatuaż – odparła ochryple. – Nie miałam szansy prześledzić go pod prysznicem a śniłam o tym.
Wielki Panie. Jeśli mowa o nagłym dojściu. Zamiast rzucić się na nią, jak pragnął, zmusił się, żeby wykopać nogę, łącząc jej kostki i posłać ją na ziemię.
- Lekcja pierwsza. Rozproszenie cię zabije.
Wypuściła powietrze i spojrzała na niego w górę z niedowierzaniem. Nawet… oskarżaniem o zdradę?
Bogowie. Czy naprawdę musi to robić? Utwardź swoje serce, dupku. Traktuj ją jak Cameo. Jak jej siostry. Jak każdą inną kobietę.
Znienawidzi cię. Ona…
Ani jednego słowa więcej.
Ale…
Cisza!

- Przewróciłeś mnie – powiedziała.
- Tak – I zrobi dużo, dużo więcej zanim skończą. Tak musi być. Nie może okazać litości. Inaczej nigdy się nie nauczy. Nigdy nie będzie bezpieczna.
Na szczęście jej siostry się nie ruszyły i nie próbowały go powstrzymać.
- Wstań – Wyciągnął rękę i złapała ją. Ale nie pomógł jej wstać. Szarpnął ją ku swojemu ciału, wstrząsając jej mózgiem i przyciskając jej ręce do boków. – Lekcja druga. Przeciwnik nigdy ci nie pomoże. Może się zachowywać jakby chciał, ale nigdy, przenigdy mu nie wierz.
- Dobre. Teraz puść – Szarpnęła i uwolnił ją, pozwalając jej upaść plecami na ziemię. Natychmiast wstała, rzucając mu płonące spojrzenie.
- Próbujesz mnie zabić!
- Takie dramatyczne. Hartuj się. Nie jesteś człowiekiem. Możesz znieść wszystko, co zaserwuję. Wiesz to dobrze.
- Zobaczymy – mruknęła.
Przez następną godzinę pracował na nią. Walka wręcz, sztylety. Na jej korzyść: nie skarżyła się, nie błagała żeby przestał. Skrzywiła się parę razy, krzyknęła raz, dwa razy myślał, że zaleje się łzami. Jego pierś zaciskała się przy tym boleśnie i zauważył, że się cofa, nie używa całej siły.
Jak Kaia.
Mięczak. Tym był hańbą dla siebie i swoich ludzi. Był gotowy zrezygnować, coś czego nigdy wcześniej nie zrobił. Coś, co dokuczałoby mu przez resztę niekończącego się życia.
Wszyscy Lordowie, wszystkie Harpie, William, Anya, Ashlyn i Danika obserwowali ich chciwie. Niektórzy rzucali w nich popcornem. Niektórzy się zakładali, kto wygra. William uderzał do sióstr Gwen… nie dosłownie. Gwen drżała, z każdym ciosem mocniej. Nie przetrwałaby pięciu minut w prawdziwej bitwie.
- Nawet nie jesteś blisko zranienia mnie – burknął. – Daj spokój. Spraw, żebym na to zapracował. Ogrywam cię i ogrywam a ty się dajesz. Pozwalasz. Niemal witasz.
- Zamknij się! – Pot kapał z jej twarzy, jej koszulka przylegała do ciała. – Nie witam cię. Nienawidzę cie.
Każdy, kogo trenował mówił to, w którymś momencie, ale ten pierwszy raz poczuł te słowa w duszy, palące, sprawiające ból.
- Więc dlaczego się nie poddajesz? Czemu to robisz? Dlaczego próbujesz się nauczyć walczyć? – Zażądał odpowiedzi, znów łatwo ją przewracając. Chciał powodów, dla których posuwała się tak daleko. Może to ją zmotywuje. – Możesz zostać zraniona. Przeze mnie. Przez Łowców.
Upadła, ale szybko wstała, wypluwając kurz. Rany i siniaki znaczyły ją od czubka głowy po palce u stóp. Jej dżinsy były podarte od wielu wywrotów.
- Łowcy zasługują na śmierć – została w miejscu, dysząc. – Poza tym już zostałam ranna. Przetrwałam. Uleczyłam się.
Przez jego krew. To była najgorętsza rzecz, jaką kiedykolwiek robił, oddając swoją esencję kobiecie. Chciał dać jej więcej, każdą kroplę. To pragnienie rosło z każdą miniona godziną.
Sabin przesunął dłonią po twarzy, ścierając brud.
- To nie działa. – Nie mogła znieść więcej i nie był pewien czy on jest w stanie więcej zaserwować. – Musimy spróbować czegoś nowego.
- Jedyną rzeczą, jakiej nie próbowaliśmy jest uwolnienie mojej Harpii. Wtedy byłoby ci przykro. Desperacko chce cie dorwać w swoje ręce.
Oczy mu się rozszerzyły. Oczywiście.
- Masz rację. Jeśli planujesz walczyć z Łowcami – choć już nie był pewien czy na to pozwoli – chwila, skąd ta myśl? – Musisz się nauczyć szybko wzywać Harpię. Co znaczy, że musisz wezwać ją teraz i potrenować.
Każda odrobina koloru odpłynęła z jej twarzy. Potrząsnęła głową.
- Drażniłam się z tobą, chciałam cię przestraszyć. Nie mówiłam poważnie.
- Może chcesz to przemyśleć, demonie – zawołała Bianka z boku, odrzucając czarne włosy na przez ramię. – Nie nauczyła się jeszcze kontrolować Harpii. Wkurz ją, a może cię nawet zjeść.
Obrócił się profilem do Gwen. Część niego miała nadzieję, że go zaatakuje, udowodni, że słuchała i ruszy po krew, gdy przeciwnik jej rozproszony. Ale tego nie zrobiła. Przypuszczał, że ma zbyt miękkie serce.
- A ty? Nauczyłaś się to kontrolować?
Wygięła usta w uśmiechu.
- Tak. Zajęło mi to tylko dwadzieścia lat, ale lubiłam tę część siebie, w przeciwieństwie do Gwen.
Super. Teraz zrozumiał, ze nie może zostawić Gwen i wyjechać do Chicago, nawet z dwoma pilnującymi jej siostrami. Jeśli przypadkowo straci kontrolę nad Harpią może zranić wojowników, którzy zostaną. Tylko on wydawał się zdolny ją uspokoić. Czy może ją zabrać i zostawić ją gdzieś, gdy ruszy na wojnę? Samą? Niestrzeżoną?
Kurwa. Będzie musiał z nią zostać.
Ku jego zaskoczeniu, ta decyzja przyniosła mu więcej ulgi niż irytacji.
- Jak się w końcu nauczyłaś? – zapytał Biankę.
- Praktyka. Żal – ostatnie słowo ze śladem smutku. Pewnie zabiła ludzi, o których dbała, tak jak Gwen bała się zrobić.
W końcu w pełni skupił się na Gwen.
- Cóż, zafunduję ci przyśpieszone szkolenie. Wypuść Harpię. Pobawimy się razem.
- Nie – Znów dziko potrząsnęła głową, cofając się, wyciągając dłonie żeby utrzymać go z dala – Za cholerę.
Bardzo dobrze. Zacisnął szczękę. To dla jej dobra. Zrób to. Musisz. Wziął głęboki oddech.
Zwątpienie, bierz ją.
Szczęśliwy, że może zabrać się za nią bez restrykcji, demon rzucił się na nią w mgnieniu oka.
Wczoraj przygniótł twoją siostrę do łóżka. Jest taka ładna, taka silna. Zastanawiam się czy chciałby, żebyś się nie obudziła. Czy żałuje, że dał ci swoją krew, żeby uczynić cię silną. Zastanawiam się czy wyobraża sobie siebie z Kaią nawet w tej chwili, te wszystkie włosy rozrzucone na jego udach, gdy ssie go do sucha. Może dlatego uderza cię tak mocno – żebyś od niego odeszła, zostawiając pole siostrze. Albo może ma nadzieję, że będziesz tak obolała, że nie będziesz protestować, gdy zdecyduje zrobić do niej drugie podejście. Dziś wieczorem. Całą noc.
W jednej sekundzie Gwen stała przed nim, w następnej chwyciła go, lecąc z nim w powietrzu, las mignął pod nimi, rozmazany. Gdy minęła wieczność, jego plecy uderzyły w pień drzewa, a oddychanie stało nie niemożliwym marzeniem.
Jej zęby były obnażone, szponami zrywała z niego spodnie. Chwycił ją za ramiona, nie wiedząc czy chce ją odepchnąć czy przyciągnąć bliżej. Była Harpią, totalnie i kompletnie, jej oczy były idealnym nocnym niebem, włosy odsłaniały dzikie spojrzenie.
- Gwen. Musimy wrócić na pole.
- Nie ruszaj się – powiedziała, jej głos był wysoki i nagle zatopiła zęby głęboko w jego karku i nawet nie mógł się ruszyć, żeby ratować życie. – Jesteś mój. Mój!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:02, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 18

Umysł Gwen był wirem działania. W większości wzburzonym, mrocznym. Zeszłej nocy próbowała zignorować urok Sabina, bo nie wydawało się, żeby jej chciał. Spał koło niej – jego cytrynowo-miętowy zapach wypełniał jej noc, napływało do niej jego ciepło, jego chrapliwe oddechy dzwoniły jej w uszach, ciało miała wyczulone na każdy jego ruch, skóra cierpła za dotykiem, pojedynczym dotykiem, serce galopowało – ale nie wykonał ruchu. Nie miała już możliwości ignorowania go.
Miała na jego punkcie obsesję. Chciała dowiedzieć się o nim wszystkiego. Chciała spędzać z nim każdą minutę. Chciała, żeby do niej należał. Będzie należał, zaskrzeczał głos w jej umyśle. Ten szarpiący teraz smycz, ponaglający ją do zrobienia tych wszystkich niegrzecznych rzeczy, o jakich kiedykolwiek fantazjowała. Co z tego, że Sabin nie był tym, o czym zawsze marzyła dla siebie? Co z tego, że zdradziłby ją natychmiast, gdyby to mu pomogło wygrać jego wojnę? Nie było nic złego w cieszeniu się chwilą obecną. Z nim. Jeśli myśli o wzięciu jej sióstr…
Wiedziała, że demon Zwątpienia szeptał te wszystkie straszne myśli. Poznała trujące mamrotanie, ale nie była w stanie powstrzymać brutalnej wściekłości. Sabin i Kaia… do diabła, nie. Nikt go nie dotknie, nie wyłączając tych, których kochała. Może to było irracjonalne, ale nie dbała o to.
Kilka razy mówił, że pragnie tylko Gwen. Cóż, teraz to udowodni, do cholery.
Przygniotła go do drzewa i nie mógł nic zrobić, żeby uciec. Był jej. Jej, jej, jej żeby zrobiła z nim, co chce. I w tej chwili, chciała go nagiego. Już zdjął koszulkę na polu, więc zostały tylko spodnie. Pracowała nad guzikiem, potem suwakiem. W sekundy, ubranie nie było niczym więcej jak wstążkami w ciepłym powietrzu.
Nie nosił bielizny.
- Sądzę, że moje slipy zostały ukradzione – powiedział głupkowato, podążając za jej spojrzeniem.
Jego erekcja zerwała się na wolność, długa, nabrzmiała, dumna i Gwen z trudem wciągnęła powietrze z przyjemności. Jego jądra były ciężkie i napięte. Oblewały go promienie słońca, zmieniając brąz jego skóry w przepyszne złoto. Dziś ją popychał i przyjmowała to bez słowa (w większości) skargi. W głębi duszy, wiedziała, że potrzebuje tego rodzaju treningu. Nigdy więcej nikt nie będzie do niej strzelał, niczym do indyka na święta. Plus, część niej naprawdę chciała pokonać mężczyznę, który nią poniewierał. Plus, chciała zaimponować Sabinowi. On cenił siłę.
- Mój – powiedziała, owijając palce wokół jego członka. Nie poznawała swojego głosu. Był wyższy, bardziej chrapliwy. Kropla wilgoci spłynęła na jej rękę.
Wygiął biodra do przodu, zmuszając jej dłoń do ześlizgnięcia się do jego podstawy.
- Tak – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Zacieśniła uścisk. Jej wizja była trochę zniekształcona, przechodząca w podczerwień, więc mogła zobaczyć pulsujące w nim ciepło.
- Powiedz twojemu demonowi, żeby zamknął mordę albo go wypatroszę.
- Jest cicho odkąd mnie staranowałaś.
Dobrze. Musiała również wystraszyć leśne zwierzęta i insekty, bo nie dochodziły jej żadne dźwięki. Była z Sabinem kompletnie sama, około milę od miejsca, w którym trenowali.
- Rozerwij moje ubranie. Teraz.
Nieprzywykły do przyjmowania rozkazów, sięgnął ku niej powoli. Puściła go, żeby sama się tym zająć.
- Połóż rękę z powrotem – warknął.
W chwili, gdy to zrobiła zaczął szarpać na niej ubranie, robiąc wszystko, co konieczne, żeby je z niej ściągnąć, bez przerywania kontaktu. W końcu była naga, ich rozgrzane skóry dotknęły się i jęknął.
- Piękna – Przesunął dłońmi w dół jej pleców, zatrzymał się. – Skrzydła?
- Problem? – Ciepłe powietrze ją pieściło, utwardzając sutki, gładząc wilgotny ból między nogami. Niezmienny ból. Ten, który nie opuścił jej od ich prysznica.
- Pozwól mi zobaczyć – Obrócił ją. Przez chwilę nie było nic, żadnej reakcji, żadnego komentarza. Nawet nie oddychał. Potem wycisnął miękki pocałunek na drobnej, trzepoczącej powierzchni. – Są niesamowite.
Żaden mężczyzna nigdy nie widział jej skrzydeł. Ukrywała je nawet przed Tysonem, nie pozwalając im wyjrzeć ze szczelin w plecach. Rozdzierały ja, udowadniając jak bardzo jej inna. Ale pod spojrzeniem Sabina, czuła… dumę. Drżąc, obróciła się na pięcie, wracając do poprzedniej pozycji.
- Zacznijmy.
- Jesteś pewna, że tego chcesz, Gwendolyn? – Jego głos był ochrypły i niski, niemal uzależniający.
- Nie możesz mnie powstrzymać – Właściwie nic by jej nie zatrzymało, nawet gdyby zaprotestował. Będzie go miała, pozna jego smak, poczuje go w środku, dziś, teraz, w tej chwili. Część niej wiedziała, że nie jest sobą w tej chwili, ale druga część w ogóle o to nie dbała. Kiedyś Sabin oznaczył ją, żeby jego przyjaciele trzymali się z dala. Teraz ona oznaczy jego.
- Jesteś pewna, że ty tego chcesz, a nie tylko Harpia?
Nie sprawi, że poczuje się winna.
- Przestań mówić. Będę cie mieć. Nie dbam o to, co powiesz.
- Bardzo dobrze – Jej świat się obrócił i postrzępiona kora wbiła jej się w plecy. Sabin kopnął jej kostki, rozdzielając jej nogi. Szybko wsunął między nie udo i umiejscowił jej łechtaczkę dokładni na swoim kolanie.
- Będą konsekwencje. Mam nadzieję, że o tym wiesz.
- Czemu ciągle mówisz? – Ponieważ jego erekcja była tak nabrzmiała, nie mogła zamknąć na niej palców i łatwo straciła uścisk. To ją wkurzyło i warknęła. – Oddaj.
- Nie.
- Teraz!
- Niedługo – obiecał, przygryzając płatek jej ucha. Żeby ją rozproszyć, diaboliczny mężczyzna? Nie ważne, działało.
Gdy krzyknęła z niesamowitego odczucia, zniżył się i zajął jej usta swoimi. Jego język zanurzył się głęboko, biorąc, dając, żądając, błagając, obracając się i znacząc każdy jej cal. Najpierw uderzył ją smak mięty, potem cytryn, potem smaki stały się częścią niej, jego oddech teraz był jej.
Zacisnęła palce w jego włosach i przyciągnęła go bliżej. Ich zęby się zderzyły, obrócił głowę, sięgając głębiej. Jej piersi otarły się o jego tors, tarcie było tak dekadenckie, że jej nogi drżały. I nagle nogi już jej nie podtrzymywały – on to robił. Opadła kompletnie na jego kolano, ślizgając się w górę i dół, w tył i przód, przeszywały ją strumienie odczuć.
- To ciasny uścisk – powiedział chrapliwie.
Zbierając każdą uncję człowieczeństwa, jaką w sobie miała, rozluźniła go. Rozczarowanie ją napełniło, Harpia skrzeczała, żądając żeby go zmusiła, żeby to lubił.
Sabin zmarszczył brwi.
- Co robisz? To ciasny uścisk, ale chcę ciaśniejszego. Nie złamiesz mnie, Gwen – gdy schwycił i ścisnął jej pupę, ośmielając ją, opuścił głowę i twardo wessał do ust jeden z jej sutków.
Krzyknęła, brzuch jej drżał, jej ręce wróciły do jego włosów, szarpiąc mocno. Jego słowa… cholera, były piękne jak pieszczota, uwalniały ją w sposób, jakiego sobie nigdy nie wyobrażała.
- Kocham to, jaki jesteś silny.
- Nawzajem. Chcę wszystkiego, co masz do dania – Kopnął jej kostki i przewróciła się na ziemię. Sabin podążył za nią, nie zwalniając wyprawy do jej wnętrza. Gdy go sięgnął, rozchylił jej nogi jak bardzo się dało i spojrzał na nią.
- Dotknij – zażądała.
- Taka śliczna. Taka różowa i wilgotna – Jego powieki opadły, oblizał usta jakby już sobie wyobrażał jej smak. Ciemne oczy świeciły. – Miałaś mężczyznę?
Nie było powodu kłamać.
- Wiesz, że tak.
Mięśnie napięły się na jego szczęce.
- Ten pieprzony Tyson traktował cie dobrze?
- Tak – Jak mógł zrobić coś źle, skoro była z nim tak spokojna jak tylko mogła? Ale tutaj, teraz, nie chciała się hamować. Jak powiedział Sabin, nie mogła go złamać. Cokolwiek mu da, mógł przyjąć… chciał. Chociaż jeszcze w nią nie wszedł, jej przyjemność osiągnęła nowy poziom.
- Myślę, że go zabiję – wymamrotał, obracając jej sutek między palcami. – Ciągle o nim myślisz?
- Nie – I nie chciała też o nim rozmawiać. – Miałeś kobietę?
- Niewiele, biorąc pod uwagę, jaki stary jestem. Ale chyba więcej niż człowiek może kiedykolwiek mieć.
Przynajmniej był w tym szczery.
- Myślę, że je zabiję – Niestety, to nie była pusta groźba. Gwen czuła wstręt do przemocy, uciekała przed walką, ale teraz byłaby szczęśliwa mogąc wbić sztylet w serce, każdej kobiety, która go smakowała. Należał do niej.
- Nie ma potrzeby – powiedział Sabin i były duchy w jego oczach. Potem schylił się, polizał ją i jęknął, jego spojrzenie wypełniła rozkosz.
Jej plecy się wygięły, spojrzenie pobiegło prosto do nieba. Słodki ogień, taki cudowny. Sięgnęła za siebie i uchwyciła się podstawy drzewa, instynktownie wiedząc, że musi się trzymać przed jazdą swojego życia.
- Więcej? – zapytał ochryple.
- Więcej!
Lizał ją bez końca, a jego palce dołączyły do zabawy, rozchylając ją, sięgając głęboko. Nie musiała pytać czy to lubił, ssał ją jak cukierka i sięgała każdego zmysłowego szczytu.
- Dobrze – pochwalił. – W ten sposób. Trzymam swojego członka w dłoni, nie mogę nic na to poradzić, wyobrażam sobie, że to twoja dłoń, gdy mam niebo w ustach.
Jej krzyki odbijały się echem w lesie, każdy bardziej ochrypły od poprzedniego. Prawie… tak blisko.
- Sabin. Proszę.
Zatopił zęby w jej łechtaczce i to wystarczyło. Szczytowała, skóra się napięła, mięśnie podskakiwały w radości, kości zderzały ze sobą.
Lizał ją dopóki nie wyssał każdej kropli.
Kiedy dyszała, Sabin ją obrócił i ustawił na rękach i kolanach. Drażnił ją czubkiem swojego członka, przesuwając nim po jej fałdkach, ale jeszcze nie wchodząc.
- Chcę cie widzieć.
- Nie chcę zranić twoich skrzydeł.
Słodki mężczyzna.
- Pozwól mi ciebie spróbować – powiedziała i jęknął. Chciała też polizać jego tatuaż. Przyciągał ją, był niczym afrodyzjak, a nie miała szansy go przestudiować w sposób, jakiego pragnęła.
- Ty spróbujesz mnie i nie będę zdolny się z tobą kochać. Naprawdę bardzo chcę się z tobą kochać. Ale decyzja należy do ciebie – Przycisnął pierś do jej pleców, jego twarz była tylko cal od jej.
Jego członek w jej ustach albo między nogami. Ciężki wybór, dosłownie. W końcu, wybrała to, o czym fantazjowała całą noc. Musiał wiedzieć, jak to jest być jego kobietą. Całkiem. Inaczej będzie cierpiała z niedosytu przez całe życie. Nie ważne czy będzie ono krótkie czy długie. Postrzał i zrozumienie, że naprawdę chce zniszczyć Łowców nauczyły ją jednego: czas nie jest gwarantowany, nawet dla nieśmiertelnych.
- Więc następnym razem – Sięgnęła za siebie, chwyciła pełną garść jego włosów i przyciągnęła jego usta do swoich. Jego język znów zanurzył się głęboko i tym razem on napełnił się jej smakiem.
Ustawił się przy jej wejściu, ale tuż zanim się wśliznął, zesztywniał. Przeklął.
- Nie mam prezerwatyw.
- Harpie są płodne tylko raz w roku i teraz to nie mój czas – Kolejny powód, dla którego Chris trzymał ją tak długo. – Do środka. Teraz.
W następnej sekundzie wszedł w nią aż do nasady. Pocałunek się zatrzymał, gdy znów krzyknęła z rozkoszy. Wyprostował ją, napełnił, dotykał każdej części niej i to było nawet lepsze niż marzyła.
Ugryzł płatek jej ucha. Ciągle sięgając za siebie, wbiła paznokcie w jego ramie, poczuła spływającą, ciepłą krew, gdy syknął przez zęby. Hmmm, słodki zapach wypełnił jej nozdrza i ślina napłynęła do ust.
- Chcę… Potrzebuję…
- Czegokolwiek chcesz, jest twoje – Wciąż i wciąż zagłębiał się w niej, w przód i w tył, szybko i twardo.
- Chcę… wszystko. Wszystkiego – Czując go traciła zmysły, zagubiona, już nie Gwen ani Harpia, ale przedłużenie Sabina. – Chcę twojej krwi – dodała. Tylko jego. Myśl o kimś innym zostawiała ją pustą, nieusatysfakcjonowaną.
Wyszedł z niej kompletnie.
Wyrwał jej się pisk.
- Sabin…
Sekundę później leżał na plecach, usadzając ją na sobie, głęboko w niej, znów się w niej zagłębiając. Jedno z jej kolan wbiło się w korę i zraniło, ale nawet to nie wybiło jej z rozkoszowania się wrażeniami. Rozkosz, ból, nieważne. Każde ją karmiło i coraz głębiej wpychało w morze rozkoszy.
- Pij – nakazał, chwytając jej głowę i przybliżając jej usta do swojego karku.
Jej zęby już się wyostrzyły. Bez wahania, ugryzła go. Ryknął, długo i głośno, gdy ciepła ciecz płynęła w głąb jej gardła, jej język tańczył na jego skórze. Jak narkotyk, rozlało się po niej, ciepło stało się trzaskiem, iskrzeniem, wrzeniem wypełniającym jej żyły. Wkrótce drżała, wiła się na nim.
- Więcej – powiedziała. Chciała wszystkiego, co miał, każdej kropli. Musiała mieć. To… zabije go, zrozumiała, zmuszając się do cofnięcia. Jego członek wszedł nawet głębiej i zadrżała. – Omal nie wypiłam za dużo.
- Nie ma czegoś takiego.
- Powinieneś mieć…
- Nie. Teraz daj mi więcej. Wszystko, jak powiedziałaś.
W górę i dół, ujeżdżała go, jego dłonie trzymały ją tak mocno, że niemal przebijały skórę. Strach przed skrzywdzeniem go zbladł, zostawiając tylko pochłaniającą potrzebę.
- W ten sposób. Tak dobrze… tak bardzo dobrze… - Dyszał, uderzając o nią, jego kciuk gładził jej łechtaczkę. – Nie chcę, żeby to… się skończyło.
Ona też. Nic jeszcze nigdy jej tak nie pochłaniało. Nic jeszcze nie objęło jej ciała i umysłu tak gorączkowo, do punktu gdzie nic innego nie miało znaczenia. Jej siostry mogły ich znaleźć, mogły szukać nawet teraz. Poruszając się szybko, już mogłyby tu być. Nie mogę przestać. Potrzebuję więcej.
Jej głowa odchyliła się do tyłu, Kośce włosów musnęły jego pierś. Sięgając w górę, schwycił i pieścił jej piersi, naciskając i wyginając ją bardziej do tyłu. Poddała się, opierając dłonie na jego udach.
- Obróć się –nakazał szorstko. – Ja chcę twojej krwi.
Może wahała się zbyt długo – czego właściwie chciał? Źle usłyszała? Chwycił jej kolana, uniósł i obrócił ją. Jego członek pozostał wewnątrz niej. Gdy spojrzała w innym kierunku, z dala od niego, owinął palce wokół jej szyi i pociągnął ją w dół. Jej plecy do jego piersi. Jego zęby były w jej karku sekundę później i zaczęły nią szarpać spazmy, krzyczała z rozkoszy.
Nie ssał jej długo, tylko na tyle by doświadczyć własnego orgazmu, uderzając biodrami w górę, w nią, jedną rękę kładąc na jej brzuchu i przyciskając. Nic temu nie dorównywało. Nic nie było takie dzikie, potrzebne, wyzwalające. Ona i Harpia szybowały przez niebiosa, zatracone w rozkoszy kolejnego szczytowania.
Minęła wieczność zanim opadła, całkiem i kompletnie wypalona, niezdolna oddychać. Jej pierś była zbyt zaciśnięta. Oddech Sabina był wzburzony, jego uścisk na niej słaby.
Harpia była cicha, tak cicha, że chyba zemdlała. Gwen nie stoczyła się z niego, nawet ona chciała zemdleć. Walczyła ze snem tak długo, głębokim snem niezwiązanym z bólem i ranami, ale teraz otulał ją, zdecydowany ją pochłonąć.
Leżała tam gdzie była, z głową miękko spoczywającą przy jego szyi, jego ramionami owiniętymi wokół nie, jego członkiem ciągle wewnątrz niej. Gwiazdy latały jej przed oczyma… albo może to słońce tańczące między chmurami.
To co właśnie zrobili… rzeczy, które robili…
- Nie zgwałciłam cię, prawda? – zapytała miękko. Policzki paliły. Bez chmury żądzy, przyznała, że była zazdrosna, zaatakowała go i zdecydowała się uprawiać z nim seks czy będzie tego chciał czy nie.
Roześmiał się.
- Żartujesz?
- Cóż, można powiedzieć, że użyłam siły – Jej powieki były tak ciężkie, że zamrugała – zamknięte, otwarte, zamknięte – i odmówiły ponownego uchylenia się, jakby sklejone. Jeśli siostry znajdą ją śpiącą, zwariują. Byłyby nią zawiedzione i miałyby prawo. Nie nauczyła się niczego po porwaniu?
- Właściwie, byłaś idealna.
Sława sprawiły, że się roztopiła. Właściwie, zesztywniała, walcząc żeby zachować przytomność chwilę dłużej. Zawsze, gdy ona i Sabin byli razem tak zrelaksowani, żadnego gniewu między nimi, Zwątpienie uderzał.
- Coś nie tak? – zapytał, nagle zatroskany.
- Czekam na Zwątpienie, żeby spróbował mnie rozszarpać – Czy jej słowa naprawdę były tak niewyraźne jak słyszała? – Ty mówisz coś miłego i natychmiast od do mnie uderza, żeby wskazać, dlaczego się mylisz.
Sabin złożył miękki pocałunek z boku jej szyi.
- Myślę, że boi się twojej Harpii. Ona wychodzi, a on się ukrywa – Radość i podziw były w jego głosie, ale też coś, co mówiło, że podjął jakąś decyzję. Ale jaką?
- Ktoś się mnie boi – uśmiechnęła się powoli. – Podoba mi się, jak to brzmi.
- Mi też – pogładził ją między piersiami, palcami pogładził sutek. – Czy Harpie mają jakieś słabości, o których powinienem wiedzieć?
Tak, ale przyznanie tego było karane. Jej siostry odcięłyby się od niej jak matka, musiałyby. To była zasada, która nie mogła zostać złamana. Letarg, rozrzucił jej myśli, zanim odnalazła tego powód. Ziewnęła i przytuliła się do niego ciaśniej, zapadając się… jeszcze walcząc…
- Gwen?
Miękkie zaklęcie, ale przeszyło jej umysł i chwyciła się tego.
- Tak?
- Straciłem cię na chwilę. Mówiłaś mi o największej słabości Harpii.
Naprawdę?
- Czemu chcesz wiedzieć?
- Chcę się upewnić, że jesteś chroniona i nikt nie użyje tego przeciw tobie.
Dobry pomysł. Nie mogę uwierzyć, że naprawdę to rozważasz. Ale to był Sabin, mężczyzna, który całował ją i dotykał wszędzie. Mężczyzna, który chciał jej silnej, niepokonanej. I ona też nie lubiła tego, że ma słabości. Właśnie tak złapali ją Łowcy, chociaż sami nie rozumieli jak im to się udało. To napełniało ją zmartwieniem, gdy jej siostry sprzedawały swoje usługi.
- Możesz mi powiedzieć – powiedział. – Nie użyję tego, żeby się zranić. Przysięgam.
Kiedyś przyznał, że przekląłby swój honor, żeby wygrać bitwę. Czy zlekceważyłby to ślubowanie? Westchnęła, zanurzając się w ciemności. Zostań przytomna. Musisz zostać przytomna. To przywiodło ją do decyzji: zaufać mu czy nie. Desperacko chciał zniszczyć swojego wroga. Ale nie wystawiłby jej na niebezpieczeństwo zdradzając ją.
- Nasze skrzydła. Złam je, utnij, zwiąż i jesteśmy bezradne. Tak Łowcy mnie dorwali. Nie wiedzieli tego, ale gdy okryli mnie kocem, żeby porwać, sparaliżowali moje skrzydła, osłabiając mnie.
Uścisnął ją mocno. W pocieszeniu?
- Może moglibyśmy zaprojektować coś, żeby je chronić, coś, co nadal pozwalałoby im się swobodnie poruszać. Ale i tak musisz potrenować mając je związane. To jedyny sposób, żeby…
Jego głos zbladł kompletnie, ciemność ją objęła. Panie, zrobiła tyle złych, złych rzeczy w ciągu ostatniej godziny. Oddała mu swoje ciało i ułożyła się na nim, jakby był wygodną kanapą. Zasada Harpii: zawsze odchodź po wszystkim.
Jeśli zaśnie, Sabin będzie ją musiał wynieść z lasu, obok sióstr, które zobaczą ją nieprzytomną i wystawioną na ciosy, jak się bała.
Zawodzę w każdy sposób.
- Nie… pozwól… im zobaczyć – poprosiła, nim zapadła w zapomnienie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:03, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 19

Nie pozwól im zobaczyć… czego? Zastanawiał się Sabin niosąc śpiącą Gwen w ramionach. Kwilący dźwięk opuścił jej usta, miękki i dziwnie erotyczny. Zacieśnił ucisk, czując dziwną potrzebę ochrony dziewczyny.
Nie pozwolić Lordom zobaczyć jej nagiego ciała? Zrobione. Prędzej by umarł niż pozwolił innemu mężczyźnie widzieć jej piękno.
Nie pozwolić siostrom zobaczyć ją w takim stanie? Znów, zrobione. Zadawałyby pytania, na które nie był gotowy odpowiedzieć. Nawet więcej, dziwnie reagowały na myśl o drzemiącej Gwen. Dlaczego? To ciągle nie miało dla niego sensu.
Znów zakwiliła, tym razem ciszej. Jego brzuch ścisnął się z pożądania, bo ten sam dźwięk wydała chwytając jego erekcje. Słońce gładziło ją, wzmacniając blask jej skóry, jej ciało było rozluźnione, głowa ufnie spoczywała oparta o podstawę jego szyi. Truskawkowe loki owijały jego ramię, brzuch i sprawiało to, że czuł się jakby okrywał go jedwab.
Powinien ją ubrać? Nie, pomyślał chwilę później. Nie chciał ryzykować, że przez przypadek ją obudzi. W końcu odpoczywała. Naprawdę odpoczywała. A wszystko ci musiał zrobić to zaspokoić jej zmysły, pomyślał sucho. Potem się uśmiechnął. Jeśli będzie musiał, to będzie zaspokajał jej zmysły każdej nocy. W końcu dziewczyna potrzebowała odpoczynku. I (ekhem, ekhem) on przywykł do poświęceń.
Nawet nie rozważał tego, żeby samemu się ubrać. Musiałby ją położyć, a okrycie nie było wystarczająco dobrym powodem, żeby ukłuła ją kora, albo oblazły robaki.
Sabin pocałował jej skroń, niezdolny się powstrzymać i ruszył naprzód. Trzymając się cieni, szedł ku tyłowi fortecy, unikając kamer, pułapek i kabli, które on i inni wojownicy zaprojektowali, żeby trzymać Łowców na odległość.
To, co właśnie stało się między nim a Gwen… Nigdy wcześniej nie doświadczył czegoś takiego. Nawet z Darlą, którą kochał.
W przeciwieństwie do darli, Gwen była wystarczająco silna, żeby poradzić sobie z jego demonem przez długi czas. To było zdumiewające, mile widziane i rewelacyjne.
Naprawdę myślisz, że możesz ją zatrzymać? Jak długo będzie cię kochać, jeśli w ogóle będzie wystarczająco głupia, żeby cie pokochać? Możesz ją zdradzić. I zawsze ruszasz do walki. Gorzej, planujesz wykorzystać jej siostry. Co jeśli zginą? Gwen będzie cie winić i będzie miała rację.
Wątpliwości nie przepływały przez niego. Wyły, uderzały w skronie, rozrywając czaszkę. Kulił się od bólu, który to powodowało. Teraz, gdy Gwen spała, Harpia była na uwięzi, demon wyszedł z ukrycia, wkurzony i wygłodniały.
Co będzie dla niego lepszym pokarmem, niż skryte lęki Sabina, które dopiero zrozumiał, że ma? I teraz, gdy były wyciągane z głębi umysłu, nic ich nie powstrzymywało, niemal go pochłaniały.
Czy chciał, żeby Gwen go kochała?
Mieć te bursztynowe oczy spoczywające na nim miękko, dziś, jutro, zawsze… mieć to pyszne ciało w swoim łóżku każdej nocy… słyszeć ten iskrzący śmiech… chronić ją… budzić siłę jej prawdziwej natury…
Tak, chciał, żeby go kochała. Mogła znieść jego demona w mentalnej walce, jak właśnie odkrył. Do diabła, przerażała bestię do obłędu.
Zrozumiał, że część niego kochała ją od chwili, gdy pierwszy raz ją zobaczył. Gdy była schwytana, bezbronna, każdy jego instynkt żądał, żeby ją Ratowa. Potem, gdy walczyła, żeby utrzymać Harpię pod kontrolą, podążać za zasadami swojego ludu, stwierdził, że go fascynowała. Ale nigdy naprawdę jej nie rozumiał, mylnie myślał o jej słabości. Teraz, zobaczył ją taką, jaka naprawdę była: silniejsza niż siostry, niż on.
Przez większość życia tłumiła pozornie niekontrolowana siłę. Sabin miał problem z opanowaniem swojego demona przez więcej niż dzień. Opuściła rodzinę, żeby podążyć za marzeniem. Nie uciekła od niego, nawet, gdy odkryła jego pochodzenie, nawet mimo tego, że się bała.
Och, tak. Było więcej odwagi w tej małej kobiecie niż w kimkolwiek zdawał sobie sprawę. Nawet Gwen. Teraz, przez niego, chciała zaatakować Łowców. Chciała narazić się na niebezpieczeństwo.
Jeśli zostanie ranna, będzie się leczyć. To wiedział. Przynajmniej racjonalnie. Myśl o niej rannej, krwawiącej, połamanej sprawiała, że niemal wył wkradając się na tyły fortecy. Jestem pieprzonym idiotą.
Tu nie mam argumentów.

Nachmurzony, ruszył do tajnego przejścia, przejścia, które Torin monitorował.
Sabin spojrzał w górę, na jedną z ukrytych kamer i potrząsnął głową, rozkaz by przyjaciel milczał. Ale nie zwolnił kroku. Gdy wszedł do sypialni, zabarykadował drzwi. Czy Gwen go kochała? Pociągał ją, inaczej by mu się nie oddała. Z taką pasją, że dała mu najlepszy orgazm w jego długim, długim życiu. Ufała mu, inaczej nie przyznałaby się do największej słabości. Ale miłość?
Jeśli go kochała, to czy tam miłość zniesie próby, z którymi się zmierzą? Bez względu na odpowiedź, zrozumiał, że nie będzie mógł pozwolić jej odejść. Teraz należała do niego, a on do niej. Ostrzegał ją, że będą konsekwencje tego, że mu się oddała.
Chciał wiedzieć o niej wszystko. Chciał znać każdą jej potrzebę. Rozpieszczać ją. Zabić każdego, kto ją zrani – nawet jej siostry.
Kiedyś powiedziałby, że mógłby – zrobiłby to – spać z inną kobietą, niż ta, którą kochał, jeśli pomogłoby to jego sprawie. Jaki był śmieszny. Jaki naiwny. Myśl o spaniu z inną kobietą sprawiała, że było mu zimno. Czuł się chory. Żadna nie będzie brzmieć i smakować jak Gwen. Nawet więcej, to by ją zraniło, a on nie mógł jej zranić. A myśl o Gwen śpiącej z innym mężczyzną – dotykającej go, całującej, cieszącej się nim – tylko po to, żeby wygrać bitwę, przyprawiała Sabina o zabójczą wściekłość.
Co jeśli będzie chciała innego? Pragnęła go? Pożądała…
Jeszcze jedno słowo i przysięgam, że znajdę puszkę Pandory i wyssę cię z siebie za jaja.
Umrzesz.
Było drżenie w tych słowach.
Ty będziesz cierpieć. A obaj wiemy, z jaką zajadłością dążę do zniszczenia wrogów.
Kto wtedy będzie strzegł twojej bezcennej Gwen?
Jej siostry. Mam po nie iść? Pozwolić ci z nimi porozmawiać?

Cisza. Słodka cisza.
Sabin delikatnie położył Gwen na łóżku i otulił. Głośne pukanie odbiło się echem i spojrzał na drzwi spode łba. Dziewczyna nie drgnęła, nie jęknęła i nie zachowała się jakby była świadoma przeszkadzania. To uratowało intruzowi życie.
Trzy długie kroki i był przy drzwiach, usuwając barykadę i otwierając.
Kaia próbowała się wepchnąć do środka.
- Gdzie ona jest? Lepiej, żebyś nie zrobił jej krzywdy, panie Bijmy Gwen Dla Śmiechu.
- To nie było dla śmiechu. To ma ją wzmocnić i ty to wiesz. Powinnaś mi dziękować, skoro sama zawiodłaś. Teraz idź.
Spojrzała w górę na niego i oparła dłonie na biodrach.
- Nie pójdę póki jej nie zobaczę.
- Jesteśmy zajęci.
Złote oczy, tak podobne do oczu Gwen, przesunęły się w dół jego nagiego ciała.
- Widzę to. Chcę z nią porozmawiać.
Nie pozwól im zobaczyć, poprosiła Gwen.
- Jest naga – Prawda. – I chcę do niej wrócić – Znów prawda. – Twoja rozmowa może poczekać.
Szeroki uśmiech rozświetlił piękną twarz Harpii, a jego ramiona opadły w uldze. Dzięki bogom, seks nie był łamaniem tych przeklętych zasad Harpii.
On i Gwen odbędą długą rozmowę po jej przebudzeniu i powie mu dokładnie, co jest dozwolone a co nie. A wtedy zasady, z którymi nie będzie się zgadzał zostaną zburzone.
- Mama byłaby taka dumna! Mała Gwennie i zły demon.
- Spadaj – Trzasnął jej drzwiami prosto w twarz. Potem się skrzywił i obrócił. Na szczęście, dziewczyna nie drgnęła.
Przez cały dzień wojownicy, kobiety i Harpie dobijali się do jego drzwi. Nie mógł się zrelaksować, bo nie mógł wybić sobie z głowy słów Gwen. Nie pozwól komu zobaczyć co, do cholery? Siostry już ją widziały śpiącą z nim w noc, gdy przybyły, więc teraz nie był pewien czy to ważne. Nie próbowały jej ukarać ani nic. Czy Gwen wstydziła się rany na karku? Może nie powinien był jej gryźć?
Pierwszymi gośćmi byli Maddox i uśmiechnięta Ashlyn, trzymająca talerz z kanapkami.
- Po tak intensywnej sesji treningowej, pomyślałam, że ty i Gwen możecie być głodni.
Maddox się nie uśmiechał, ale też nie nalegał żeby Gwen odeszła.
- Dzięki – Sabin zabrał talerz i zamknął drzwi.
Włożył szlafrok – chcą sprawiać wrażenie, że trwa seksualny maraton – Kaia wydawała się z tego cieszyć, więc to na pewno nie było wstydliwe dla Harpii – przy jednoczesnym zachowaniu godności.
Następni przyszli Anya i Lucien.
- Ty i Gwen chcecie obejrzeć z nami film, udając, że przeglądamy te zakurzone zwoje, tak naprawdę pozwalając innym wykonać całą robotę? – zapytała Anya, unosząc brwi – Będzie zabawnie.
- Nie, dzięki – Znów zamknął drzwi.
Chwilę później przyszła Bianka.
- Muszę porozmawiać z siostrą.
- Jest zajęta – Spaniem. Zamknął drzwi w jej skrzywioną twarz.
W końcu wizyty się skończyły. Sabin napisał do Torina, żeby zostanie, gdy inni pojadą do Chicago.
Rozumiem, nadeszła odpowiedź. Dlatego już znalazłem ci zastępstwo. Gideon przejmuje misję.
Jego ulga była niemal niewypowiedziana. Zostawienie Gwen nie było opcją.
Jeśli któryś z mężczyzn zostanie ranny, będziesz się obwiniał, powiedział Zwątpienie.
Sabin nie próbował zaprzeczyć. Będę miał powody.
Co jeśli zaczniesz obwiniać Gwen?

Teraz przewrócił oczyma. Nie będę.
Skąd wiesz?
Nadąsany.
Ona nie jest winna. Tylko ja. Jeśli będę kogoś obwiniał, to tylko siebie.
Poważnie, jak mógłby obwiniać tę kobietę o czułym sercu? Gdyby wiedziała o wyprawie, podejrzewał, że sama chciałby jechać.
Sabin obserwował zachód słońca, wzejście księżyca i ponowne pojawienie się słońca, niezdolny odpocząć ani się zrelaksować. Dlaczego Gwen się nie budziła? Nikt nie potrzebował, aż tyle odpoczynku. Czy znów potrzebowała krwi? Myślał, że dał jej dość, gdy się kochali.
Rozparł się na krześle, które przysunął do łóżka. Drewniane oparcie wbiło mu się w plecy, ale nie zwracał na to uwagi. To pomagało mu utrzymać przytomność, umysł w pogotowiu.
Spójrz na siebie. Stajesz się wszystkim, czym pogardzałeś, pomyślał. Słaby, przez kobietę. Zmartwiony, o kobietę. Wystawiony na atak, przez kobietę.
- Sabin – niemal bezdźwięczne westchnienie.
Wyprostował się na krześle, stopy uderzyły w podłogę. Serce przyśpieszyło, płuca niemal ścisnęły. Nareszcie!
Zamrugała, ale jej rzęsy były zlepione i musiała je przetrzeć. Potem ich spojrzenia się zderzyły i zapomniał oddychać. Zastanawiał się, jak zareaguje na obudzenie się w jego łóżku, jak on zareaguje. Mógł się przygotować. Drżał, krew wrzała na widok jej zmysłowości.
Zmarszczyła brwi, spojrzeniem przesuwając po sypialni.
- Jak się tu dostałam? Czekaj. Powiedz mi, kiedy wróciłam – Zsunęła stopy z brzegu łóżka, ociężale próbując wstać.
Sabin już wstał, wciągnął ją w ramiona.
- Mogę chodzić – zaprotestowała.
- Wiem – Dostarczył ją do łazienki, wycofał się do pokoju i zamknął za sobą drzwi, zapewniając jej trochę prywatności.
Co jeśli upadnie i się zrani?
Zamknij się. Nie będziesz teraz na mnie oddziaływał.

Przez drzwi usłyszał przerażone sapnięcie i uśmiechnął się. Musiała właśnie zrozumieć, że jest naga. Trzymanie jej w takim stanie podnieciło go szaleńczo. Był twardy jak stal, z jej zapachem w nosie.
Gdy usłyszał szum wody, chwycił zmianę ubrania i ruszył do sypialni obok. Drzwi były otwarte, więc wszedł bez pukania. Trzy Harpie siedziały w kole na ziemi, ze stosem bakalii między sobą. Śmiały się z czegoś – dopóki go nie zauważyły.
Oczy Kaii poczerniały, a jego demon szybko się wycofał.
- Nasze jedzenie – zaskrzeczała i skrzywił się. Zabawne. Nie przejmował się, gdy Gwen tak brzmiała. Chciał ją wtedy tylko zadowolić. – Ukradłyśmy to. Jest nasze.
- Uspokój się – Bianka uderzyła ją w ramię, choć jej spojrzenie nie opuściło Sabina. – Pokazałeś się o czasie. Gdzie Gwennie?
- Pod prysznicem. Ja muszę użyć waszego – Nie czekając na pozwolenie, ruszył do łazienki i chwycił ręcznik.
- Po godzinach nieustannego seksu, nie możecie dzielić prysznica? – jedna zawołała. Czasami, gdy nie widział bliźniaczek, ciężko było powiedzieć, która się odzywa.
- Może zacznie się kolejny maraton, jeśli spróbują – drażniła się inna.
Zarechotały.
- Wepchnęła cię w śpiączkę? Ukrywała cię przez tyle czasu, żebyś się nie wstydził? – Tym razem przemówiła Taliyah, poznał zimny głos, który przyprawiał go zawsze o drżenie.
Znała prawdę, zrozumiał. Znów zastanowił się czy drżenie było wbrew zasadom Harpii.
- A jeśli nawet, to co?
- Na przód, siostrzyczko – zaćwierkały Kaia i Bianka.
Sabin kopnął drzwi i wskoczył pod prysznic, poruszając się szybko i bojąc się, że kobiety pójdą do Gwen i przepytają ją przed nim. Ale gdy wyszedł siedziały w tym samym miejscu, jedząc i śmiejąc się.
Taliyah, jedyna, która się nie uśmiechała, skinęła mu głową. Z wdzięcznością?
Zrobił szyki rajd po kuchni – ktoś zrobił zakupy, dzięki bogom – i chwycił paczkę chipsów, brawnie, baton granola, jabłko i butelkę wody. Obładowany, wszedł do sypialni, zatrzaskując drzwi kopnięciem i znalazł Gwen siedzącą na brzegu łóżka. Nosiła szorty i jasnoniebieski t-shirt, które wybrała sobie w mieście, woda kapała z węzła na czubku głowy.
Zwątpienie zerknął z zacienionego zakątku umysłu Sabina, ale zdecydował, że woli nie ryzykować gniewu Harpii i schował się z powrotem.
Zmuszając się żeby zachować neutralne spojrzenie, usiadł na krześle, które okupował już byt długo. Balansował tacą na swoim brzuchu.
- Musimy porozmawiać – powiedziała, patrząc na jedzenie z tęsknotą. – O tym, co wydarzyło się w lesie…
Zanim podążyła tą ścieżką, powiedział jej jak długo spała, jak jej strzegł, że nikt nie widział jej karku, nikt nie wiedział, co właściwe robiła i że wszyscy byli pewni, że uprawiali dziki seks.
- Bóg istnieje – odparła z westchnieniem ulgi.
Albo bogowie. Nieważne. Każda inna kobieta byłaby przerażona, walczył z szerokim uśmiechem. Coraz więcej powodów, dla których była dla niego jedyną kobietą.
- Teraz odpowiesz mi na kilka pytań.
Przełknęła, błyszczące w blasku słońca oczy przesłoniły ciemne, ciężkie kurtyny.
- W porządku.
- Dlaczego możesz jeść tylko kradzione jedzenie?
Zmrużyła oczy.
- Nie przypuszczałam, że o tym będziemy dyskutować.
- Myślę, że zaczniemy od tego punktu.
- Zgaduję, że tak – powiedziała niechętnie. – Dlaczego chcesz to wiedzieć?
- Żebym mógł zrozumieć – Uniósł brawnie i ugryzł. – Zaufałaś mi ze swoim ciałem. Ufałaś, że będę cię strzegł, gdy będziesz spała. Zaufałaś mi nawet ze swoją słabością. Teraz zaufaj mi ze swoimi sekretami.
Jej pierś poruszyła się w górę i dół, jej oddech był płytki i chrapliwy. Zaburczało jej w brzuchu i potarła go nie odrywając od niego spojrzenia. Albo raczej od jedzenia.
- Ja… Ja… Okej. Tak – Oblizała usta. – Zapłacisz mi?
- Zapłacę? Ile i za co?
- Po prostu powiedz tak! – warknęła.
- Tak?
Znów oblizała usta, słowa były drżące.
- Bogowie gardzili Harpiami i uważali nas za paskudztwo, odkąd byłyśmy sługami księcia ciemności. Dawno temu, mieli nadzieję przywieść nas do ruiny, w sposób, który nie odbiłby się na nich źle. W sposób, żeby to wyglądało, że zniszczyłyśmy się same. Więc przeklęli w tajemnicy, sprawiając, że nigdy już nie będziemy się mogły cieszyć ofiarowanym posiłkiem ani takim, które same byśmy przygotowały. Chorujemy straszliwie, jeśli spróbujemy zlekceważyć klątwę, niektóre nawet umierają. Tylko raz można się tego nauczyć. Jak widziałeś w obozie w Egipcie.
- W każdym razie, pierwsze z mojego rodzaju okryły metodą prób i błędów, że mogą ciągle jeść, ale tylko to, co ukradną lub co zostanie ofiarowane, jako zapłata. Bogom nie powiodło się zniszczenie nas, po prostu utrudnili nam życie. Więc zapłać mi. Dałam ci odpowiedź, jak chciałeś, teraz jesteś mi dłużny.
Jej żądanie zapłaty nagle nabrało sensu. I czy Anya nie wspomniała czegoś o jedzeniu tego, co zarobiły? Bogowie, musi zmądrzeć i słuchać lepiej.
- Za sekret – Rzucił jej brawnie, które złapała zbyt szybkim ruchem nadgarstka. Deser został pochłonięty w sekundę. Znów byli w czymś podobni. Na ich życia oddziaływała klątwa.
- Powinnaś mi powiedzieć, że mogę ci płacić jedzeniem – zbeształ ją. – Mogłem cię karmić cały czas.
- Nie znałam cię wystarczająco, żeby dzielić się fundamentalnymi informacjami o mojej rasie. A jak mówią moje siostry, wiedza jest potęgą. Nie potrzebowałeś więcej władzy nade mną.
Często mówił to samo, ale uważał, że potrzebował więcej władzy nad nią.
- Ale teraz tak? – zapytał miękko, głupio z tego zadowolony. – Znasz mnie, prawda?
Policzki zapłonęły jej jasną czerwienią.
- Cóż, teraz znam cię lepiej.
Wystarczająco sprawiedliwe. Sabin uniósł paczkę chipsów.
- Powiedz mi kto miał cię nie widzieć i dlaczego?
- Moje siostry. Nie chciałam, żeby widziały, że śpię.
Więc to był powód.
- Chwila. Powiedz mi jak odpoczywałaś z tamtym kurczakiem i wtedy to dostaniesz.
- Sabin. Chipsy!
- Twoja odpowiedź mnie nie usatysfakcjonowała.
- Nigdy nie odpoczywałam z kur… Och, masz na myśli Tysona. Przez długi czas nie robiłam tego. To znaczy nie odpoczywałam. Czy to się liczy? Zarobiłam chipsy? – wyciągnęła rękę.
Trzymał mocno.
- Jak długo z nim byłaś?
- Sześć miesięcy.
Sześć. Miesięcy. Zacisnął zęby, nie lubiąc myśli o niej z kimś przez tyle czasu.
- Cały czas pozostawałaś przytomna?
- Nie. Na początku pozwalałam mu myśleć, że cierpię na bezsenność. Byłam na nogach całą noc. A kiedy byłam już zbyt zmęczona, dzwoniłam do pracy i się zwalniałam, i spałam na drzewach. To jedyne miejsce gdzie możemy spać, bo to niemal niemożliwe żeby ktoś cię zobaczył i sięgnął. Ale mijały miesiące i zaczęłam myśleć: dlaczego nie spać z mężczyzną, któremu ufam? Więc zaczęłam spać z nim w łóżku. I zanim zapytasz, nie spanie przy innych nie jest rozkazem czy klątwą, ale środkiem bezpieczeństwa, uczonym Harpie od dziecka.
Nie widział jej sióstr wymykających się w nocy do lasy, ale biorąc pod uwagę jak szybko się poruszaja, mogły to robić.
- Dlaczego?
Wydała sfrustrowane sapnięcie.
- Nasze skrzydła mogą być związane, kiedy śpimy, jak udowodniło moje porwanie. Teraz. Daj. Mi. Chipsy.
Rzucił jej paczkę.
Plastik się rozdarł i barwione na pomarańczowo chipsy wystrzeliły na wszystkie strony. Gwen wsunęła jednego do ust, zamknęła oczy i jęknęła. Sabin musiał przełknąć własny jęk.
- Chcesz zarobić jabłko?
Wysunęła koniuszek języka i przesunęła nim po wargach.
- Tak. Proszę.
- Powiedz mi co o mnie myślisz. O tym, co robiliśmy w lesie. I nie kłam. Będę płacił tylko za prawdę.
Zawahała się.
Czemu nie chciała, żeby wiedział? Czego nie chciała, żeby wiedział? Minuta minęła w ciszy i zaczął się bać, że zadowoli się jedzeniem, które już zarobiła. Wtedy go zaskoczyła.
- Lubię cie. Bardziej niż powinnam. Pociągasz mnie i chcę z tobą być. Kiedy nie ma cię ze mną, myślę o tobie. To głupie. Ja jestem głupia. Ale kocham to jak się przy tobie czuję. Kiedy twój demon jest cicho, nie czuję się zawstydzona, aka, o jakiej można zapomnieć, przestraszona. Czuję się wartościowa, pożądana i chroniona.
Sabin rzucił jabłko, a ona je złapała, jej spojrzenie go unikało.
- Ja czuję do ciebie to samo – przyznał szorstko.
- Naprawdę? – Jej oczy przylgnęły do niego, jaśniejące nadzieją.
- Tak.
Powoli uśmiechnęła się szeroko, ale ten uśmiech wkrótce znikł i jej ramiona opadły. Ugryzła jabłko, przeżuła, połknęła.
- Powiedz mi o czym myślisz – powiedział.
- Nie wiem czy możemy sprawić, że to się uda. Kiedyś powiedziałeś, że mógłbyś zdradzić kobietę, którą kochasz, żeby wygrać bitwę. Nie żebym myślała, że mnie kochasz. Po prostu, cóż, jeśli byłbyś z kimś innym, zabiłaby ją. Potem ciebie – Na końcu była stal w jej głosie. Stal ostrzejsza niż brzytwa.
- Nie mogę. Nie mógłbym. Nie sądzę, żebym mógł – przesunął dłonią po twarzy. – Jesteś jedyną o jakiej mogę myśleć. Nie sądzę, żebym mógł nawet udawać z kimś innym.
- Ale jak długo to potrwa? – Zapytała miękko, obracając jabłko w dłoni.
Podejrzewał, że zawsze. Napełniło go poczucie winy. Już poświęcił jej więcej czasu niż powinien. Nie przejrzał imion na zwojach Kronosa ani nie zrobił nic żeby znaleźć dwa pozostałe artefakty. Nie szukał Galena.
Przez tak wiele lat, stawiał wojnę z Łowcami ponad wszystkim innym – i tego samego żądał od swoich ludzi. Rozproszenie nie było tolerowane. Dawali mu wszystko, o co poprosił i więcej. Jak mógł on, ich przywódca, teraz całkiem oddać się Gwen?
Więc, zamiast odpowiedzieć, wstał, mówiąc:
- Zaniedbałem swoje obowiązki, żeby cie pilnować i teraz mam dużo do zrobienia – I zostawił ją. Jeśli ma nadzieję ją zatrzymać, najpierw musi wiele przemyśleć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:03, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 20

I ja chciałam być żołnierzem? Zastanawiała się Gwen po raz tysięczny po wyczerpującej sesji. Dyszała, spływała potem i była posiniaczona, gdy opadła na łóżko Sabina.
Przez ostatnie kilka dni Sabin dzielił czas między swoje obowiązki – jakiekolwiek były – i jej trening. Właśnie spędziła kilka godzin otrzymując od niego straszliwy łomot. Znowu. Nie dawał ulg, nie okazywał litości. Do bani!
- Jesteś silniejsza, prawda? – zapytał, jakby czytał jej w myślach.
- Tak – I była.
- Nie będę przepraszał. Teraz wiesz, że możesz przyjmować ciosy.
- I serwować własne – powiedziała z zadowoleniem, wspominając jak posłała muskularnego wojownika lecącego w drzewa, starającego się złapać oddech, tylko godzinę temu. Wiedziała też, kiedy się schylić i kiedy atakować.
- Musisz się tylko nauczyć szybciej wzywać Harpię. Dobrze się dzieje, kiedy to robisz – Usiadł na krawędzi łóżka, obejmując dłonią podstawę jej karku i przyciągając do siebie. – Teraz pij.
Gdy wbiła zęby w jego arterię, policzki jej zapłonęły na wspomnienie jak wzięła go w lesie. Potem powieki opadły i po prostu cieszyła się smakiem tego mężczyzny.
Uniósł ją na swoje kolana bez przerywania kontaktu i szybko rozchyliła nogi, witając go przy swoim ciele. Potarł swoją erekcją między jej udami. Jęknęła z rozkoszy, dekadencji. Ale gdy zacisnęła palce w jego włosach, wyciągnęła z niego zęby, żeby lizać i przygryzać, pchnął jej plecy na materac, wstał na drżących nogach i ruszył do drzwi.
- Czas na rundę drugą – powiedział. – Spotkamy się na zewnątrz – Zniknął za rogiem.
- Naprawdę zaczynasz mnie wkurzać – zawołała.
Bez odpowiedzi.
Niemal zaskrzeczała z frustracji. Już dwa razy jej to zrobił. Trenował z nią, zanosił do pokoju, leczył jej rany swoją pyszną krwią, rozpalał ją i zostawiał dla swoich „obowiązków” albo kolejnego treningu. Dlaczego? Od ich małej pogawędki, nie kochał się z nią znowu. Znów, dlaczego?
Zadeklarowali sobie uczucie. Nieprawdaż? Widziała, że go chciała, jakkolwiek mogła go mieć, na jakkolwiek długo mogła go mieć. Dalsze zaprzeczanie było bezcelowe. Jeśli im się nie uda, przynajmniej spróbuje. I oczywiście, to będzie jego wina, więc ona nie będzie miała, czego żałować.
Myśl o winieniu go za przyszłe niesnaski sprawiła, że frustracja zbladła i uśmiechnęła się. A Myślo o przyszłości z nim sprawiła, że z rozmarzonym westchnieniem owinęła się wokół poduszki. Był rodzajem mężczyzny, jakiego pożądała każda Harpia. Potężny, trochę dziki, bardzo grzeszny. Mógł zabić wroga bez poczucia winy. Nie bał się ciężkiej pracy. Mógł być bezwzględny, bezlitosny, ale wobec niej był czuły.
Jedynym pytaniem było czy postawi Gwen przed swoja wojną?
Chwila. Dwa pytania. Czy chciała, żeby to zrobił?
Z kolejnym westchnieniem, uniosła się i wyszła na zewnątrz. Słońce było wysoko i grzało, gdy szukała Sabina. W chwili, gdy go zobaczyła, doświadczyła przypływu dumy. Mój. Pochylał się nad dwoma sztyletami, ostrząc je.
Nie ma powodu, żeby ćwiczyć z podróbkami, powiedział jej. Jutro, planowali popracować z pistoletami. Złote światło pieściło jego nagą pierś, pogłębiając jego opaleniznę. Pot oblewał muskuły, sprawiając, że lśniły – a jej ślina napłynęła do ust. Punktowe rany już leczyły się na jego szyi, chciała żeby zostały na zawsze, jej znak na nim.
Miałam całą tę siłę na sobie, w sobie.
Chciała tego jeszcze raz. Wkrótce. Noc była najtrudniejsza. Nie wchodził do sypialni niemal do rana – nie trzeba było jego demona, żeby zastanawiała się gdzie był, co robił – i wtedy wczołgiwał się na łóżko za nią, ale jej nie dotykał. Czuła jego ciepło, słyszała miękki oddech i cały czas była obolała. Zasypiała, zanim mogła coś z tym zrobić.
Dziś w nocy, jeśli nadal będzie jej się opierał, weźmie sprawy w swoje ręce. Dosłownie. Szamotał się już z jej Harpią i przetrwał, równie dobrze może jeszcze raz, do cholery.
- Cholera – powiedziała Ashlyn, żona Strażnika Furii. To było zaskakujące, słyszeć jak ta delikatna kobieta przeklina. – Nie znów!
Jak zwykle, Ashlyn i Danika siedziały na bocznej linii, żeby ją dopingować. Lubiły też krzyczeć „buu”, gdy Sabin ją nokautował. Mimo, że nie spędziła z nimi dużo czasu, już je uwielbiała. Były otwarte i szczere, miłe i dowcipne, i jakoś, mimo wszystkiego, były zdolne związać się z Lordami Świata Podziemnego. Gwen planowała wyciągnąć od nich jak dokonały takiego wyczynu, ale jeszcze nie miała na to czasu.
Obecnie, były trochę rozproszone, grając w jakąś grę z Anyą, Bianką i Kaią – które też lubiły być świadkami jej sesji. Ashlyn i Danika powitały jej siostry z otwartymi ramionami, oświadczając, że forteca potrzebuje trochę więcej estrogenu, żeby zbalansować testosteron.
- To moja kolej rzutu – powiedziała Bianka z kpiącym warknięciem – Więc oddaj kostkę, albo urwę ci palce. Twój wybór.
Maddox był w środku, inaczej wyzwałby jej siostrę, jak wiedziała Gwen. Gra czy nie, nie lubił, kiedy ktoś groził jego kobiecie.
Wojownik zwany Kane stał z boku, obserwując kobiety z półuśmiechem na twarzy, jego piwne oczy błyszczały jasno. Był na otwartym polu, nie opierał się o drzewo, nie ocieniały go gałęzie. A i tak, nawet, gdy Gwen patrzyła, gałąź dębu oderwała się od pnia i poleciała w jego kierunku, uderzając w twarz.
On i kilku innych najwyraźniej zostali, żeby przeczytać zwoje, które Kronos, król-bóg, im dał – czy to był jeden z obowiązków Sabina? – Gdy reszta mężczyzn pojechała do Chicago na misję „skopać Łowcom dupy”. Dziwne, ale tęskniła za nimi.
- …koncentrujesz? – Twardy ciężar uderzył ją w brzuch, przewracając ją na tyłek.
Sabin leżał na niej sekundę później, groźny, sztylety tuż nad jej ramionami.
- Rozmawialiśmy o pozwalaniu sobie na rozproszenie.
Gdy jej płuca starały się nabrać powietrza, zajęło chwilę nim odpowiedziała.
- Jeszcze… nie zaczęliśmy.
Naprawdę sądzisz, ze jesteś… wystarczająco silna do tego?
Głos Zwątpienia przeszył jej umysł, ale demon wydawał się niechętny, bojąc się ujawnić. Naprawdę się jej bał, jak powiedział Sabin. Poczucie siły towarzyszyło stwierdzeniu.
- Przepraszam za używanie demona przeciwko tobie, ale chcę cię przeciw temu wytrenować. I czy myślisz, że Łowca zapyta o pozwolenie, żeby zacząć i zaczeka aż się zgodzisz?
Dobre stwierdzenie. Może czas, żeby sama rzuciła dobrym stwierdzeniem.
- Po pierwsze, twój demon jest teraz niczym nieśmiały domowy kot. Po drugie… - ponieważ jej ręce były wolne, zwinęła je w pięści i uderzyła go w skronie. Mruknął ze zdziwienia, kołysząc głową, gdy upadł do tyłu nie marnowała czasu. Kopnęła go w pierś, tak mocno, że żebra trzasnęły.
Harpia się zaśmiała. Więcej!
Przynajmniej raz, słysząc ten głos nie wystraszyła się i zamrugała ze zdziwienia. Czy ona… czy ona… ogarniała swoją mroczniejszą stronę?
- Dalej, Gwennie – zawołała Kaia.
- Kopnij go póki leży - - krzyknęła Bianka.
Ciągle ściskał sztylety, gdy zamrugał, próbując przeczyścić wzrok. Gwen skoczyła na nogi, skrzydła wystrzeliły z jej pleców. Na szczęście były tak małe, że nie rozerwały koszulki. Poruszając się szybciej niż ktokolwiek mógł zobaczyć, ruszyła za niego i chwyciła jego nadgarstki.
Nie miał czasu się oprzeć.
Zanim zrozumiał, gdzie ona jest i co robi, miał twarde czubki noży na ramionach. Kropla krwi spłynęła z każdego.
Chwila minęła w oszołomionej ciszy.
- Okej. Oficjalnie skopałaś mi dupę – Niektórzy mężczyźni czuliby się tym upokorzeni, ale w głosie Sabina była duma.
Przeszyła ją radość. Tak po prostu, w mgnieniu oka, zrobiła to. Naprawdę to zrobiła. Wygranie walki, bez względu na przeciwnika, było czymś, czego jeszcze nie zrobiła, czymś co uważała za niemożliwe. Właśnie pokonała pieprzonego Lorda Świata Podziemnego, jednego z najzdolniejszych wojowników na tym świecie i każdym innym. Bogowie drżeli na samo wspomnienie ich imion.
Cóż, jeśli nie, powinni.
- Następnym razem, gdy będziemy walczyć, chcę żebyś całkiem uwolniła Harpię – powiedział.
Skinęła niechętnie. Uwalnianie Harpii w czasie kochania się jest jedną rzeczą, w czasie walki inną.
- Po prostu myśl, co będziesz wkrótce robić Łowcom – powiedziała Kaia z podziwem. – Dziecino, nigdy jeszcze nie widziałam takich ruchów jak twoje.
- Matka będzie dumna – Taliyah stanęła za nią i klepnęła ją w plecy. – Gdybyśmy wiedziały gdzie jest, mogłaby nawet znów powitać w swoim uścisku.
Gwen mogłaby tańczyć. Zawsze była anomalią, słabym ogniwem, pomyłką. Z jednym słodkim zwycięstwem, w końcu czuła się jak jedna z nich. Jakby była wartościowa.
Cicho, Sabin sięgnął w górę i wyciągnął sztylety z jej teraz drżących dłoni. O czym myślał?
- Dobra robota – Ashlyn potarła zaokrąglony brzuch. – Jestem pod wrażeniem.
Uśmiechając się, Danika zaklaskała.
- Sabin, powinieneś być zawstydzony. Upadłeś w mniej niż minutę.
- I to przez dziewczynę – Ale rozbawienie Kaii szybko zbladło. – Okej, kiedy trening się skończył mam pytanie. Kiedy ruszamy do akcji? – Oparła dłonie na biodrach. – Jesteśmy znudzone. Byłyśmy znudzone. I cholernie dobrze się zachowywałyśmy, czekając.
- Taa, Łowcy zranili siostrzyczkę i teraz muszą zapłacić – dodała Bianka.
- Wkrótce – powiedział im Sabin. – Przysięgam.
To trochę drasnęło Gwen. Ale nie wystarczająco, żeby zmienić kurs, który obrała.
- Ale w tej chwili, spędzę trochę czasu z kobietą godziny. Sam – Nikt nie protestował, kiedy zaprowadził Gwen do prywatnej alkowy, gdzie już ukrył lodówkę. Gestem kazał jej usiąść u cieniu. – Potrzebujesz więcej krwi?
- Nie – Poważnie, co on myślał? Był grzeczny, ale bardziej zdystansowany niż kiedykolwiek. Najwyraźniej „samotny czas” nie wymagał nagości i łóżka. Co za rozczarowanie. – W porządku. Nawet operuję całą siłą – Żeby to udowodnić została na stojąco.
- Dobrze. Tak bardzo jak chcę ci to dać, chcę też zobaczyć jak leczysz pomniejsze rany bez krwi.
- Nie jestem zraniona, wcale.
- Naprawdę – Znaczące spojrzenie opadło do jej ramienia.
Spojrzała w dół i zobaczyła krwawiące ślady na przedramieniu.
- Och – Wow. Postrzelenie musiało ją znieczulić na ból innych ran.
- Daj mi znać kiedy to zniknie.
Zawsze trener. Lubiła to w nim. Wszystko było lekcją, mającą ją wzmocnić, przygotować na to, co może się zdarzyć. To pokazywało jak bardzo o nią dbał, bo nie robił tego dla innych. Właściwie tylko dla niej.
Teraz, gdy o tym myślała, reagował przemocą tylko, kiedy ktoś jej groził. Kaia i Bianka obrażały i tłukły jego przyjaciół przy kilku okazjach i uśmiechał się, czasem nawet dołączał do dokuczania. Ale w chwili, gdy siostry obracały się z tym ku niej, nastrój Sabina mroczniał. Nigdy nie wahał się je odepchnąć. Naprawdę odepchnąć. Dla niego, mężczyźni i kobiety byli równi w każdy sposób i zasługiwali na takie samo traktowanie, kolejna rzecz, którą w nim uwielbiała.
- Usiądź – znów nakazał. – Chcę z tobą porozmawiać.
- Dobra.
Gdy się poddała, uniósł lodowato zimną butelkę wody.
- Jeśli chcesz to zarobić, powiedz mi, co się dzieje, gdy Harpia bierze małżonka. Powiesz mi jak długo ma małżonka i czego od niego oczekuje.
Czy on… czy on jest… myśli wpisaniu się w nową pracę? Jej oczy były szeroko otwarte, gdy podszedł do niej i wyciągnął rękę.
- Więc?
- Małżonkowie są na zawsze – wychrypiała. – I są bardzo rzadcy. Harpia jest wolnym duchem, ale kiedy spotka mężczyzną, który… zachwyca ją. To najlepsze słowo, jakiego mogę użyć żeby opisać tę obsesję. Jego zapach i smak stają się dla nie narkotykiem. Jego głos łagodzi jej furię, jak nic innego nie jest zdolne, niemal jakby gładził jej pióra. A jeśli chodzi o to, czego od niego oczekuje, nie wiem. Nigdy nie spotkałam Harpii z małżonkiem.
Wygiął brew.
- Nigdy żadnego nie miałaś? Małżonka, mam na myśli. I jeśli ośmielisz się wymienić kurczaka…
- Nie, nie małżonek – Tyson nie zachwycał jej Harpii, to było pewne. Skinęła palcami na wodę.
- Zarobiłam to – Woda przefrunęła w powietrzu sekundę później. Zimna ciecz ochlapała jej ramiona, kiedy złapała butelkę. Wypiła w kilka sekund.
- Czy Harpie muszą się ugiąć przed małżonkami?
Wybuchła śmiechem.
- Nie. Naprawdę myślisz, że Harpia ugina się przed kimkolwiek?
Wzruszył ramionami, a gdy złapała jego spojrzenie było zdecydowanie i rozczarowanie w ciemnych oczach.
- Dlaczego chciałeś to wiedzieć? – zapytała.
- Twoje siostry myślą… - Mięsień napiął się na jego szczęce. – Nieważne.
- Co?
Jego spojrzenie stało się przeszywające.
- Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć?
- Tak.
- Myślą, że ja jestem twoim małżonkiem.
Podbródek jej opadł, a usta utworzyły szerokie O.
- Co? – powtórzyła, brzmiąc głupkowato nawet we własnych uszach. – Dlaczego tak myślą? – I dlaczego jej tego nie powiedziały, zamiast Sabinowi?
- Uspokajam cię. Chcesz mnie – Jego ton był niemal obronny.
Ale jeśli on… jeśli ona… o do diabła. On ją naprawdę uspokajał. Od początki, uspokajał ją. I pożądała go, jego krwi, jego obecności, jego ciała. Tak zawodziła w świecie Harpii, ż uważała, że prawdziwy małżonek nie jest dla niej. Prawda?
Kiedy Sabina nie było przy niej, szukała go. Kiedy był z nią, chciała się do niego przytulić, cieszyć się nim. Dzieliła się z nim swoimi sekretami i nie było jej przez to przykro.
Anya powiedziała, że Sabin należy do niej, ale Gwen nie uwierzyła wtedy bogini. Teraz… do diabła, pomyślała znów, oszołomiona.
Dlatego Sabin był wobec nie taki zdystansowany? Nie chciał być jej małżonkiem? Jej żołądek zacisnął się boleśnie.
- Ja nie… ja nie wiem czy cię kocham – powiedziała, próbując dać mu drogę wyjścia.
Coś mrocznego wypełniło jego oczy. Coś twardego i gorącego.
- Nie musisz mnie kochać – Słowo „jeszcze” zawisło między nimi, niewypowiedziane, ale było tam.
Czy on ją kochał? To było niemal zbyt dużo, żeby mieć na to nadzieję. Bo jeśli ją kochał, dotknął by jej znów. Prawda?
- Porozmawiajmy o wojnie – odkryła, że to mówi, zamiast zapytać o to, co naprawdę chciała wiedzieć: Dlaczego się ze mną nie kochasz? – Nie będzie to takie niewygodne.
Westchnął.
- Jak chcesz. Nie pojechałem z innymi do Chicago, więc przeglądałem zwoje z imionami innych nieśmiertelnych opętanych przez demony, szukając ich w książkach, które Lucien zebrał przez lata i próbując się czegoś o nich dowiedzieć.
Został dla niej. Wiedziała to i nie przestało ja to zachwycać. Może jednak nie przeszkadzała mu myśl o byciu jej małżonkiem.
- Znalazłeś coś?
- Rozpoznałem wiele imion z moich dni w niebiosach. Większość więźniów w Tartarze zostało umieszczonych tam przeze mnie i innych Lordów, więc nie jesteśmy ich ulubieńcami. Może najlepiej będzie, jeśli po prostu na nich zapolujemy i zabijemy, więc nie pomogą Galenowi. Chociaż on też pomógł ich zamykać, kiedy był jednym z nas, więc to kwestia sporna – przerwał, znów westchnął. – Słuchaj, zacząłem temat małżonka, bo chciałem o czymś z tobą porozmawiać.
Rozczarowanie i zapał walczyły o przewagę. Zapał wygrał. Wyprostowała się, nadstawiła uszu. To był najwyraźniej dla niego ważny temat.
- Słucham.
Sztywno, odszedł do lodówki i wyciągnął kolejną butelkę.
- Zapłata? – zapytała ze śmiechem. – Już zgodziłam się pomóc. Nie musisz mi płacić.
Milcząc, odkręcił zakrętkę i wypił zawartość.
Jej uśmiech zbladł, cisza stawała się napięta.
- Co się dzieje?
Oprał się o drzewo, patrząc wszędzie tylko nie na nią.
- Kiedy nadejdzie czas bitwy, a nadejdzie prędzej czy później, Chcę żebyś została tutaj, z dala od wydarzeń.
Taa. Jasne. Znów się roześmiała, humor powrócił.
- Zabawne.
- Mówię poważnie. Mam twoje siostry. Nie potrzebuję cię.
Ale… nie mógł mieć tego na myśli. Mógł? Ten nieodparty wojownik użyje każdego przeciw Łowcom, nie powinien być zadowolony z trzech Harpii, gdy może mieć cztery. Prawda?
- Nie żartowałbym, jeśli chodzi o coś takiego – dodał.
Nie, nie robiłby tego. Poczuła się jakby tysiące sztyletów Sabina dźgało ją w pierś, każdy raniący serce. Kilka musiało trafić organ, bo rozpadał się i płonął.
- Ale mówiłeś, że mnie potrzebujesz. Robiłeś wszystko, co w twojej mocy, żeby zdobyć moja pomoc. Trenowałam. Udoskonaliłam się.
Przesunął dłonią, po twarzy, która nagle wydawała się wykończona.
- Mówiłem tak. Udoskonaliłaś się.
- Ale?
- Kurwa! – nagle warknął, pięścią uderzył w ziemię. – Ja nie jestem gotowy, żebyś włączyła się do akcji.
- Nie rozumiem. Co się dzieje? Co się stało, że zmieniłeś zdanie? – To musiało być coś wielkiego.
- Ja po prostu… Kurwa – powtórzył. – Cokolwiek zdarzy się w Chicago pewnie rozwścieczy Łowców. Patrz, co się stało po Egipcie. Przyjdą tu. Będą próbować się mścić. Nie będę zdolny się skoncentrować z tobą u boku. Dobra? Będę się martwił. Będę rozproszony. A moje rozproszenie wystawi moich ludzi na niebezpieczeństwo.
Gwen nie wiedziała, gdzie znalazła siłę, ale wstała. Zmrużyła oczy. Będzie się martwił. Kobieta w niej cieszyła się na tą myśl. Bardzo. Kwitnący wojownik, Harpia, którą teraz chciała być, nienawidziła tego, wypalając radość. Już nigdy nie będzie tchórzem.
- Możesz poćwiczyć nie martwienie się, bo ja dołączam. To moje prawo.
Też skoczył na nogi, zacisnął pięści.
- A moim prawem, jako twojego kochanka… małżonka, jest odciągnąć od ciebie wroga.
- Nigdy nie powiedziałam, że jesteś moim małżonkiem. Więc posłuchaj. Czekałam całe życie, żeby być kimś. Żeby udowodnić swoją wartość. Nie zabierzesz mi tego. Nie pozwolę ci!
- Nie, nie zrobi tego – przerwała nagle Taliyah. Stanęła u jej boku, Kaia i Bianka za nią. Każda promieniała furią. – Nikt nie powstrzyma Harpii. Nikt.
- Duży błąd, Zwątpienie – powiedziała mu Kaia. – Szkoda… zaczynałyśmy cie lubić.
- Wiedziałam, że podsłuchiwanie będzie Madre – wycedziła Bianka przez zaciśnięte zęby. – Możesz być cudownie okrutny, ale wciąż jesteś mężczyzną, a my doskonale wiemy, żeby nie ufać samcom. Spójrzcie co się stało ostatnim razem, gdy Gwennie sama ruszyła w drogę.
Taliyah przesunęła językiem po białych zębach.
- Gwen w końcu daje ci to, czego chciałeś i decydujesz, że już tego nie chcesz. Typowe.
- Gwen – powiedziała Kaia. – Chodź. Opuszczamy fortecę. Same zajmiemy się Łowcami.
- Nie – odparł Sabin. – Nic z tego.
Przez wieczność, Gwen po prostu na niego patrzyła, milcząco błagając, żeby powiedział jej siostrom, że się mylą. Wątpliwości ją pochłaniały, wszystkie jej własne. Robi to żeby ją chronić, bo o nią dba? A może po prostu nie wierzy w jej zdolności, nawet po całej tej pracy? Albo może planuje zrobić coś, co ją zrani… coś z kobietą Łowców – i nie chce, żeby była tego świadkiem?
Albo demon przejął jego umysł? Jeśli tak, musi być sposób żeby to zwalczyć.
- Sabin – powiedziała z nadzieją. – Porozmawiajmy o…
- Chcę, żebyś została w tych ścianach – przerwał płaskim głosem. – Przez cały czas.
- Zostawisz mnie tu, ale weźmiesz moje siostry, tak?
- Dwie z nich. Jedna zostanie z tobą.
Wspomniane kobiety się roześmiały.
- Jeszcze czego – powiedziały unisono.
Gwen uniosła podbródek, patrząc na niego.
- Nie pomogą ci beze mnie. Ciągle chcesz mnie zostawić?
- Tak – Bez wahania.
Jak może to robić? Jak, skoro pracował tak ciężko, żeby zdobyć ich pomoc? Gula rosła w jej gardle, paląca jak kwas.
- Chcesz wygrać swoją wojnę? W końcu? Bo możesz. Z nami, z nami wszystkimi, możesz.
Cisza. Cisza, która sprawiła, że poczuła się jakby była karmiona rozczarowaniem, żalem i smutkiem, jedna zjełczała łyżeczka po drugiej.
- Gwen – powiedziała Taliyah, tym razem ostro. – Chodź.
Czując się zdradzona, odwróciła się od Sabina i podążyła za siostrami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:04, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 21

W Chicago było chłodno i tylko trochę wietrznie. Ale wciąż słońce było świecącym okiem, śledzącym każdy krok Gideona. Ale podobały mu się wieżowce i bliskość wody, jedno dawało mu poczucie bycia w wielkim mieście, drugie plażę. Dwa najlepsze ze światów.
Razem z innymi wojownikami był tu od kilku dni, ale dopiero teraz znaleźli placówkę, której szukali. Jakoś mijali ją, wciąż i wciąż. Może dlatego, że numer był zdjęty, a może dlatego otaczające ją budynki były dokładnie takie same. Cienkie i wysokie, przynajmniej czternastopiętrowe, dwa kwadratowe okna na każdym piętrze.
Pomimo faktu, że budynek był tak dobrze ukryty, nie powinni go ciągle mijać. Sprawiało to, że zastanawiał się czy nie tkwiło w tym coś więcej niż tylko „może”. Coś jak magia.
Może ochronne zaklęcie? Przez lata spotkał kilka wiedźm i wiedział, że to potężna rasa. To, dlaczego któraś miałaby chcieć pracować z Łowcami, było poza jego pojmowaniem.
W końcu, wymyślili genialny plan, by zostawić Luciena tutaj samego, w duchowej postaci, czekającego aż Łowca koło niego przejdzie. Skutkiem tego kolejne opóźnienie – Łowcy nie są łatwi do dostrzeżenia, ich ubrania są normalne, broń ukryta – więc Lucien śledził wielu ludzi. Jego wysiłek się opłacił, gdy dostrzegł człowieka wchodzącego do budynku, którego żaden z nich nie zauważył – a jeśli nawet, to nie pamiętali. Śmierć oznakował budynek odrobiną swojej krwi, coś, za czym Anya mogła podążyć z zamkniętymi oczyma.
Teraz każdy był rozstawiony po przeciwnej stronie ulicy, ukryci na budowie i wpatrując się przez grube, drewniane belki, jak krzątający się za nimi pracownicy. Kilku ludzi miało na tyle odwagi, żeby kazać im odejść. Pachnąca różami, błyszcząca w niepasujących do siebie oczach hipno-sugestia Luciena i wszyscy o nich zapomnieli. Gideon mógł krzyczeć, a oni by nawet nie mrugnęli.
Gideon chciałby takiej mocy. Albo może takiej super wściekłości jak u Maddoxa, który mógł rozedrzeć świat na strzępy, tylko dlatego, że był wkurwiony. Albo czytania w ludzkich umysłach, jak Amun. Albo cieszenia się cięciem, chlastaniem i ranieniem, jak Reyes. Albo nawet pieprzenia się jak królik, jak Parys. Albo latania, jak Aeron. Albo wiecznego wygrywania, jak Strider. Albo… mógł wymienić zdolność każdego Lorda Świata Podziemnego. Nawet Cameo, wcielenie Boleści. Mogła słowem opustoszyć pokój. Mogła posłać dorosłych mężczyzn na ziemię, szlochających jak dzieci.
Co mógł zrobić Gideon? Mógł kłamać. To było do bani. (To nie kłamstwo.) Nie mógł powiedzieć kobiecie, że jest piękna, chyba, że była brzydka. Nie mógł powiedzieć przyjaciołom, że ich kocha. Mógł im tylko powiedzieć, że ich nienawidzi. Nie mógł powiedzieć Łowcom, że są skurwielami. Mógł im powiedzieć, że są ciasteczkami. Mówiąc o koszmarze – który oczywiście mógł nazwać tylko spełnionym snem.
Czasami myślał, że jest jedynym wojownikiem zachwyconym swoją klątwą. Nie było nic złego w noszeniu w sobie demona. Nic złego w cieszeniu się tym, byciu zadowolonym, że nie jesteś sam – nie żeby jego demon z nim rozmawiał, tak jak demony innych ze swoimi nosicielami. Nie, on był bardziej… obecnością na tyle umysłu. Nie było nic złego w cieszeniu się z bycia bardziej potężnym. Ale do cholery, czy bogowie by się pochorowali dając mu Wściekłość albo Koszmar? Okej, teraz Koszmar byłby cholernie fajny. Możliwość zmienienia koszmarów Łowców w rzeczywistość byłaby słodkim niebem.
Nagle targnęła nim tęsknota i zamrugał ze zdziwienia. Tęsknota? Za czym? Za zdolnością? Czy za samym demonem?
Gideon przegnał dziwne odczucie. Nie wiedział nawet czy Koszmar był w puszcze – znów uderzenie tęsknoty.
- Obserwujemy to miejsce od godziny i nie było najmniejszego ruchu. Myślę, że jest opuszczone – powiedziała Anya i był rzadki ślad zmieszania w jej głosie. – Ale czuję chaos. Cholernie dużo chaosu – Chaos był najsilniejszym źródłem jej siły i jeśli ktokolwiek mógł go rozpoznać, była to piękna bogini.
- Nie możliwe, żeby miały z tym coś wspólnego wiedźmy i ich zaklęcia – odparł Gideon.
Anya sapnęła.
- Wiedźmy. Oczywiście. Czemu o tym nie pomyślałam? Spotkałam się z nimi parę razy przez lata. Mówiąc o osobach nadużywających mocy – mruknęła. – Ciekawe jak się będą czuły, kiedy ja nadużyję mojej i użyję ich czarnych serc, jako naszego nowego stolika.
- Może powinienem wejść do środka jak duch – odezwał się Lucien. Byłby niewidzialny dla każdego i mógłby sprawdzić jak się sprawy mają, bez ryzyka bycia dostrzeżonym.
- Nie. Rozmawialiśmy o tym – zareplikowała bogini z determinacją. Potrząsnęła głową. Gideon stał po jej prawej stronie i poczuł jedwabiste muśnięcie jej włosów. – Coś niezdrowego jest w tym budynku i nie wiem czy chcę, żeby twój duch tam wchodził. A skoro wiedźmy mogą być zamieszane… do diabła, nie.
Gideon uwielbiał kobiety i teraz stwierdził, że skóra mu się rozgrzała na dotknięcie jej włosów. Ostatni raz był z kobietą kilka godzin po ich powrocie z Egiptu. Kobiety w Budapeszcie wiedziały, w jakimś stopniu, że on i inni Lordowie byli inni. Byli nazywani „aniołami”. Nie musiał mówić, tylko kiwnął palcem i ta jedna podbiegła. Ale nie wystarczała by ukoić tkwiący w nim ból. Nigdy nie wystarczały.
- Więc zostańmy tu, nie robiąc nic – powiedział. Co znaczyło, idźmy tak, niech strzelają pistolety i przyjaciele to wiedzieli. Byli obeznani z Mową Gideona. Musieli być.
Jeśli wypowiedziałby pojedynczą prawdę, jakakolwiek, zapłonąłby ostrym bólem. Bólem dużo gorszym niż jedna osoba mogła znieść. Jak noże ociekające kwasem, pokryte solą i polane trucizną wepchnięte w jego wnętrzności i przeciągnięte przez całą drogę od mózgu do stóp i tak bez końca.
- Nie przetrwaliśmy wybuchu bomby chwilę temu – dodała, bo tak, przetrwali. Tylko kilka miesięcy minęło od wydarzenia a ciągle pamiętał szok i ból. Ale chętnie przeszedłby to jeszcze raz. Zbyt długo minęło odkąd wbił ostrze albo postrzelił wroga. – Więc możemy być cholernie pewni, ze nie przetrwamy wszystko inne, co w nas rzucą. Nawe zaklęcia.
Gideon był dowodem, że Lordowie mogą przetrwać każde gówno i wyjść z tego z uśmiechem. Kiedyś Łowcy złapali go i uwięzili. Następne trzy miesiące jego życia były torturą. Dosłownie. Wolałby się smażyć w piekle niż ponownie doświadczyć szturchania, badania i pobicia, które miało go doprowadzić na skraj śmierci, tylko po to żeby się uleczył i znów był bity.
Sabin go znalazł i uratował, właściwie wyniósł na własnych plecach, bo Gideon nie mógł chodzić. Ucięli mu stopy i patrzyli jak się regenerowały. Może dlatego Gideon tak bardzo kochał wojownika. Zrobiłby dla niego wszystko. Zabiję kilku Łowców dla niego. To, że Sabina tu nie było, kiedy szef żył dla takiego gówna…
Był pewien, że to wina Harpii. Nigdy jeszcze Sabin nie miał takiej obsesji na punkcie kobiety, ignorując obowiązki. Gideon ciszył się, że przyjaciel znalazł kogoś, ale nie był pewien, co to znaczy dla ich wojny.
- Mam pomysł – powiedział Strider. Strider zawsze miał pomysły. Skoro zwycięstwo było dla niego koniecznością, często planował i układał strategie godzinami, dniami, tygodniami przed bitwą. – Ashlyn znalazła nieśmiertelne dla Łowców. Do diabła, pewnie znalazła dla nich wiedźmy. Wiec musimy sobie też jakąś znaleźć. Nasza wiedźma odbije każdy czar tamtych, jeśli to z czarem mamy do czynienia i boom, zwycięstwo.
- Czas nie jest naszym przyjacielem. Musimy wydostać te dzieci z rąk wrogów. Musimy wrócić do poszukiwania puszki – odparł Lucien.
- Ale, dziecino – odezwała się Anya, było zmartwienie w jej głosie.
- Nic mi nie będzie, kochanie. Wygrałem twoje serce, więc mogę zrobić wszystko – pocałował ją, przeciągając to mimo pośpiechu w głosie, zanim zniknął kompletnie. Ludzcy pracownicy kręcili się wokół nich, nieświadomi. Jeśli widzieli lub słyszeli wojowników, nie dali tego po sobie poznać.
Anya westchnęła, z rozmarzeniem.
- Bogowie, ten facet jest moim paliwem.
Reyes zachichotał.
Strider przewrócił oczyma.
Amun pozostał stoicki, jak zawsze.
Nie, nie stoicki, pomyślał Gideon. Ale było w nim coś mrocznego. Linie napięcia rozchodziły się od ciemnych oczu i ust. Ramiona były sztywne, mięśnie po napinane. Ostatnia wycieczka w umysł Łowcy w piramidzie musiała naprawdę go wykończyć.
Gdyby Gideon mógł cokolwiek dla niego zrobić, zrobiłby to. Kochał cichego giganta. Nikt nie był życzliwszy, nikt bardziej się nie troszczył. Kiedy Gideon zdrowiał po ucięciu stóp, Amun był jedynym, który przynosił mu jedzenie, upewniał się, że jego bandaże są czyste i nawet wynosił go na świeże powietrze.
Nie wiedząc, co innego mógłby zrobić, zamienił się miejscem z stridorem, tak że teraz stał koło Amuna i klepnął wielkiego faceta w plecy. Amun nie spojrzał na niego, ale usta zadrżały mu w lekkim uśmiechu.
- Szybko, niech mnie ktoś zacznie rozpraszać – odezwała się Anya. – Nudzę się.
Wszyscy jęknęli. Znudzona Anya to kłopotliwa Anya. Ale Gideon znał prawdę. Ciągle słyszał zmartwienie w głosie bogini. Nie lubiła być oddzielona od Luciena.
- Nie możemy zagrać w Jak Zabiję Łowców – zasugerował.
- Dźgnę im – odparł Reyes natychmiast, okrutny błysk pojawił się w ciemnych oczach.
- Postrzelę ich – odparł Strider. – W genitalia.
- Złamię im karki – dodała Anya, zacierając dłonie. – Potem pozwolę im patrzeć jak odcinam im interesy – Zrobiłaby to. Każdy, kto groził Lucienowi trafiał na jej listę Trzeba Torturować.
Rozlegał się symfonia chichotów.
Tyle, jeśli chodzi o próbowanie bycia życzliwym dla Anyi. On zawsze wszystko robił na odwrót.
- Wiem co możemy zrobić – odezwał się Reyes. Zwykle miał sztylet w każdej dłoni i ciął się, gdy mówił. Nie dziś. Nie, gdy był oddzielony od Daniki. Często powtarzał, że to wystarczająco bolesne. – Załóżmy się, jak Sabin poradzi sobie z Harpią.
- Facet ma jaja, trzeba przyznać – odparł Strider. – Gwen jest śliczna, ale każdy kto może tak rozedrzeć gardło… - zadrżał.
- Hej! – Bogini spojrzała na nich z ukosa. – To nie wina Gwen. Nie żebym uważała, że jest coś złego w rozrywaniu gardeł Łowcom. W każdym razie, z tego co słyszałam była przestraszona. Nie straszysz Harpii i żyjesz, żeby się tym chwalić. To jedna z pierwszych rzeczy, jakiej uczą w ich szkole. Cała rasa z natury uwielbia przemoc. To znaczy, spotkaliście siostry Gwen, prawda?
Tym razem wszyscy zadrżeli.
- Sabin jest szczęśliwym skurwielem – powiedział Gideon.
Spojrzała na niego, ale jej spojrzenie nagle stało się oszołomione, jakby widziała przez niego. Popłynęła od niej fala mocy, owijając się wokół niego, ściskając. Gdy się skupiła, rozkwitł uśmiech.
- Lepiej uważaj – powiedziała. – Twoim losem jest kochać kobietę dużo gorszą niż Harpia. Bogowie się bawią w ten sposób.
Ciepło odpłynęło z jego policzków i zacisnął pięści.
- Wiesz coś? – Była boginią i miała źródła informacji, do jakich oni nie mieli dostępu.
- Może – odparła ze wzruszeniem ramion.
- Nie ośmielaj się mi mówić! – Kochał kobiety. Ale ostatecznie wziąć jedną, kiedy jedna nigdy naprawdę go nie satysfakcjonowała? Do diabła, nie. Jego życie było pełne przemocy, potrzebował czegoś ekstremalnego, żeby wypchnęło go za krawędź. Kiedy jego partnerki pytały go jak go zadowolić, musiał powiedzieć coś przeciwnego. O ile gorzej by było gdyby utknął z jedną kobietą? Nigdy nie uprawiałby seksu, jakiego pożądał, nawet przypadkiem.
- Powiedziałabym ci, gdybym widziała.
Kłamała. Wiedział to. Kłamstwo było jej pasją. Jak Lucien ją znosił? Hej chwileczkę, pomyślał, zdegustowany.
Nagle Lucien się zmaterializował, jego pobliźniona twarz była zmieszana, gdy go otoczyli.
- To miejsce jest umeblowane, ale opuszczone. Żadnych papierów, ale widziałem ubranie. W rozmiarach, jakie noszą dzieci. Musieli odejść w pośpiechu.
Zamierając, Strider potarł skronie.
- To znaczy, że się spóźniliśmy, nasza podróż na nic.
- Są dziwne znaki na ścianach – dodał pobliźniony wojownik. – Nie mogłem ich odszyfrować. Chcę was przenieść za jednym razem, jeśli zewnątrz jest nadal monitorowane, nie dostrzegą nas. Pewnie ktoś z nas widział już te znaki i będzie wiedział, co znaczą.
Nie zajęło długo. Po pięciu minutach byli w budynku. Gideon chwiał się od zawrotów głowy – przenoszenie się jest do bani – Strider śmiał, Reyes był blady i obejmował brzuch dłońmi, Anya tańczyła po pustym pokoju, Amun znów wpatrywał się w przestrzeń.
- Tędy – powiedział Lucien.
Zeszli na dół wąskimi korytarzami, ich kroki odbijały się echem. Gideon przesunął palcem po ścianie. Była pomalowana obrzydliwym szarym. To był kolor jego celi, gdy został schwytany. Jedynym meblem, jaki mu dano było łóżko i uchwytami na nadgarstki i kostki.
Złe wspomnienia. Nie lubił podążać tą ścieżką w umyśle, chyba że był w środku bitwy. Pomagały kanalizować wściekłość. Rozejrzał się wkoło. Było tu wiele sypialni. Cóż, wyglądały bardziej jak baraki, z piętnastoma łóżkami. Było też coś, co wyglądało na klasę lekcyjną.
Lewo, prawo, prawo, lewo i weszli do Sali gimnastycznej. Wszyscy się pilnowali. Jedna ściana była pokryta lustrami z uchwytem. Do… baletu? Oczywiście, pomyślał po chwili. Zabójcy są bardziej efektywni, gdy są elastyczni.
Trzy ściany były szare, jak na korytarzu. Ale ostatnia była pomalowana w wiele kolorów. Gideon nie mógł wypatrzeć pojedynczego obrazu, tylko ostre, postrzępione linie i zamaszyste łuki. To był bałagan.
- Śliczne – wymamrotał.
- Jest też zaklęciem, jak podejrzewamy – odparła Anya.
Ciała zamknęły się wokół niego. Palce przebiegały po powierzchni, oczy przemykały, szukając wzoru.
- Widziałem to wcześniej – odezwał się Reyes mrocznym głosem. – W książce, której użyłem, żeby dowiedzieć się więcej o Anyi.
Gdy Anya do nich na początku przyszła, nie wiedzieli czy chce ich skrzywdzić. Nie ich wina. Kobieta słynęła z kłopotów, jakie powodowała przez wieki.
- Och, Bóluś. Twoje zainteresowanie ciągle mi pochlebia, ale naprawdę, ale przestań. Jestem zajęta. Teraz o zaklęciu. Ewidentnie użyli starego języka. Dodali też coś od siebie i teraz mam kłopot z rozszyfrowaniem tego. To coś znaczy „mroczny”, to znaczy „moc”, a to… „bezradny, tak sądzę.
- Nie chcę stąd iść teraz – powiedział Gideon, nagle czując ostrzegawczy dreszcz przebiegający po kręgosłupie. Niebezpieczeństwo było w pobliżu.
Reyes westchnął.
- Kłamstwa już działają mi na nerwy.
- Dbam o to. Naprawdę – odparł Kłamstwo sucho. – Serce mi krwawi przez ciebie. I jak wiesz, nie mogę kłamać, tak jak ty nie możesz się ciąć.
Kolejne westchnienie.
- Przepraszam. Powinienem odpuścić. Kłam ile chcesz.
- Nie będę.
Strider wybuchnął śmiechem i klepnął go w ramię.
Gideon wiedział, że jest irytujący. Był. Ale nie mógł przestać.
Nagle Anya, która mamrotała pod nosem, czytając, sapnęła.
- O, bogowie – Jeden krok, dwa, cofnęła się od ściany. Drżała, a w tygodniach, przez które Gideon ją znał, przez bitwy, które stoczyli, nigdy nie widział tej odważnie kobiety drżącej. – Przenieś nas, Lucien. Teraz. Wszystkich, jeśli to możliwe.
Lucien się nie zawahał, nie marnował czasu na pytanie dlaczego. Podszedł do niej i objął, najwyraźniej zamierzając przenieść ją pierwszą – bo czy o tym wiedziała czy nie, nie mógł transportować więcej niż mógł dotknąć. Ale było za późno. Ciemne, metalowe cienie opadły w dwóch oknach pokoju, odcinając światło.
W dół korytarza, mógł usłyszeć inne cienie zamykające się na oknach.
Gideon obrócił się, wyciągając sztylety. Chciał coś ciąć, ale było tak ciemno, że nic nie widział, nawet przyjaciół. Nie chciał ciąć niewłaściwej osoby.
- Lucien – krzyknęła Anya.
- Jestem tu, dziecino, ale nie mogę się przenieść. Nie mogę zmusić swojego ciała do dematerializacji – Lucien jeszcze nigdy nie brzmiał tak ponuro. – To jakby jakaś magnetyczna osłona uwięziła moją duszę w ciele.
- To właśnie jest – odparła Anya. – Magia. Aktywowałam zaklęcie odczytując je na głos.
Nastała złowroga cisza, kiedy wszyscy to rozważali. Zrozumienie uderzyło Gideona, praktycznie go dusząc.
- Co znaczy ten wzór? – zapytał w końcu Strider.
- Większość jest zaklęciem, zamykającym nas w ciemności, odbierając moce, zostawiając ciała bezradne. Ale ostatnie linijka jest wiadomością dla nas wszystkich. Pisze tam: Witajcie w piekle, Lordowie Świata Podziemi. Zostaniecie tu póki nie umrzecie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:04, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 22

Pierwsza kobieta, jaką Aeron znalazł dla Parysa już z nim spała. Nie żeby Parys wiedział to patrząc na nią. Brak odpowiedzi jego ciała go odrzucił. Więc wróciła do miasta. Od opętania przez demona, Parys zrobił się twardy dla tej samej kobiety dwukrotnie tylko raz. I ta właśnie kobieta umarła i nie mogła być odrodzona. Przeze mnie.
Druga kobieta, jaką Aeron znalazł dla przyjaciela też nie przeszła. Z tego samego powodu. Trzecia była turystką, nową w mieście i na szczęście jej ścieżki nie skrzyżowały się jeszcze z wojownikiem. Aeron porwał ją prosto z pokoju hotelowego, kiedy spała, więc jego wytatuowana twarz i nieludzkie skrzydła nie przestraszyły jej. Obudziła się koło Parysa i kiedy rzuciła okiem na piękną twarz, wskoczyła na pokład by odbyć jazdę swojego życia.
Dziś, Aeron leciał do miasta z przyjacielem. Koniec z noszeniem kobiet w tę i z powrotem. To było marnowanie czasu. W ten sposób, Parys sam mógł wybrać kobietę, którą chciał, a Aeron doprowadzał ją efektywnie do niego. Oboje mogli się zabawić w apartamencie Gilly, najbezpieczniejszym miejscu, jakie znał Aeron, odkąd Torin zabezpieczył budynek dla przyjaciółki Daniki. Aeronowi nie podobało się, że wyprowadziła się z fortecy – była zbyt krucha, zbyt płocha – ale wojownicy ją przerażali, a czas tego nie zmieniał. Gniew zabierał ją do kawiarni, jeśli mu pozwoliła i dotrzymywał towarzystwa, gdy czekali.
Doskonały plan. Cóż, tak doskonały, jak tylko mógł być.
Gdyby tylko Parys i Harpie się dobrali. Ale Rozpusta tylko spojrzała na piękne kobiety i stwierdziła, że „za dużo zachodu”. Aeron przypuszczał, że zna to uczucie. On sam nie cieszył się kobietą od stu lat i nie będzie przez kolejną setkę. Jeśli w ogóle. Jak powiedział Legion, były zbyt słabe, zbyt łatwe do zniszczenia, kiedy on pewnie będzie żył wiecznie.
Nie był pewien czy przeżyłby ponownie patrzenia, jak umiera ktoś, kogo kochał.
Mówiąc o kochanych, czy Legion wróciła z piekła? Czy była w niebezpieczeństwie? Nie była szczęśliwa, dopóki nie była z Aeronem, a on nie czuł się kompletny, póki nie siedziała na jego ramionach.
Tak zwany anioł nie odwiedził go od pary dni. Miał nadzieję, że zniknęła na zawsze i Legion będzie mogła wrócić.
Obrócił się w lewo, delikatnie skręcając. Róże i fiolety zdobiły niebo, doskonale otaczając słońce. Wiatr opływał mu skórę głowy, choć jego włosy były zbyt krótkie by na nim powiewać. Chociaż włosy Parysa uderzały go w policzki. Wojownik spoczywał przy jego piersi, z ramionami wokół jego pleców, pod skrzydłami.
Leciał wolno i trzymał się cieni, poza widokiem.
- Nie chcę tego robić – powiedział Parys płaskim głosem.
- Szkoda. Potrzebujesz tego.
- Co z tobą? Będziesz teraz moim alfonsem?
- Jeśli muszę być. Słuchaj, znalazłeś kobietę, z którą mogłeś spać więcej niż raz. Na pewno możesz znaleźć następną. Po prostu musimy poszukać.
- Niech cię cholera! To jak mówienie facetowi, któremu ucięto rękę, że utniesz dla niego rękę komuś innemu. To nie będzie to samo. To nie będzie ten sam kolor, ta sama długość. Nic nie będzie tak doskonałe jak tamta.
- Więc poproszę Kronosa, żeby oddał Siennę. Powiedziałeś, że jej dusza jest w niebiosach, tak?
- Tak – oszczędna odpowiedź. – Powie nie. Powiedział, że miałem wybór i jeśli nie wybiorę jej, upewni się, żeby nigdy nie wróciła na ziemię. Pewnie już ją zabił. Znowu.
- Mogę wśliznąć się do niebios. Poszukać jej.
Nastąpiła długa pauza, jakby Parys to rozważał.
- Możesz zostać złapany, uwięziony. Wtedy moje poświęcenie poszłoby na marne. Po prostu… zapomnij o Siennie.
Problem w tym, że Aeron nie mógł zapomnieć póki Parys tego nie zrobi. Będzie musiał to rozważyć, zdecydować, jak postępować. Wszystko co wiedział to, że chciał przyjaciela z powrotem. Radosnego, dbającego o wszystkich wojownika, który miał zawsze dla wszystkich uśmiech.
- Miasto jest dziś zatłoczone – zauważył, mając nadzieję zmienić temat na bezpieczniejszy.
- Tak.
- Ciekawe co się dzieje – W chwili, gdy to powiedział, doświadczył dreszczu strachu. Ostatnio, gdy był taki tłum, przybyli Łowcy. Przyjrzał się ludziom poniżej uważniej, szukając znaku wskazującego łowców. Tatuaż nieskończoności. Ale ci ludzie nosili zegarki i nie mógł dojrzeć ich nadgarstków. Poza tym, jak znał Łowców – tak dumnych ze swoich piętn – wiedział, że zaczęli je ukrywać, znacząc się nimi w innym miejscu. To było cwane. - Przykro mi, ale musimy wrócić do fortecy.
- Dobrze.
Aeron był uzbrojony i nigdy nie przeszkadzało mu bronienie się, ale był z nim Parys. Parys, który był ciągle skołowany przez te góry ambrozji, więc bardziej byłby ciężarem niż pomocą.
- Czekaj. Stój! – Wojownik stężał przy nim, a jego głos był niedowierzający, pełen nadziei i ociekający zdziwieniem.
- Co?
- Myślę, że widziałem… Myślę… Sienna – Wymówił jej imię jak modlitwę.
- Jak to możliwe? – Aeron rozejrzał się po ziemi. Było tam zbyt wiele twarzy, poruszających się zbyt szybko, nie mógł odróżnić jednej od drugiej. Ale jeśli Parys widział Siennę, jeśli jakimś sposobem znów żyła, więc na pewno byli tu Łowcy. – Gdzie?
- Wróć. Wracaj. Zmierzała na południe – Było tyle ekscytacji w głosie Parysa, że Gniew nie mógł odmówić.
Pomimo niebezpieczeństwa, zawrócił. Chciał rzucić ostrzeżenie: nie wzbudzaj w sobie nadziei, ale ni mógł. Dziwniejsze rzeczy się zdarzały.
Nagle Parys się szarpnął.
- Znajdź schronienie – mruknął. Teraz!
Aeron poczuł cos ciepłego i wilgotnego pod dłonią, gdzie obejmował Parysa w pasie. Wtedy fala strzał przebiła mu skrzydła, rozdzierając błony. Jego ręce i nogi były następne, mięśnie rozdarte, nacięte kości. Gdy szarpnął się z bólu, zaświtało zrozumienie. Łowcy rzeczywiście tu byli i zauważyli ich. Pewnie obserwowali i czekali na taką szansę.
Moja wina, pomyślał. Znowu. Zaczął spadać… spadać… wirując i obracając się. Roztrzaskując się.


* * *
Torin oparł się na krześle, ręce zakładając za głowę, stopy opierając na biurku. Był tu przyklejony od paru dni, ledwie odchodząc by zjeść, wziąć prysznic albo, do diabła, żyć. Cameo nie przyszła się z nim zobaczyć od nocy po powrocie i może tak było najlepiej. Nie mógł się skoncentrować, gdy była w pobliżu a miał więcej do zrobienia niż zwykle.
Utrzymywał wojowników dobrze uposażonych, pogrywając akcjami i obligacjami. Monitorował otoczenie, strzegąc przed intruzami. Przygotowywał podróże. Poszukiwał i prowadził do puszki Pandory, artefaktów lub Łowców. Nawet przeglądał strony z wiadomościami, szukając wieści skrzydlatym facecie. Vel Galenie. Według informacji Torina, tylko Galen i Aeron mieli skrzydła.
Torin nie miał nic przeciwko tak wielu zajęciom, bo miał na to czas – nigdy nie opuszczał fortecy. Gdyby to robił pewnie zabiłby wszystkich na świecie. Takie dramatyczne, pomyślał sucho. Ale prawdziwe. Jeden dotyk jego skóry na czyjejś innej był wszystkim, co było potrzebne do wywołania plagi. Ostatnio, gdy się zaczęła, dzięki Łowcom, miała miejsce w Budapeszcie. Na szczęście została powstrzymana przez lekarzy nim narobiła zbyt wiele szkód.
Ale, och, chciał dotknąć Cameo. Zrobiłby wszystko, żeby mieć na to szansę. Wywołał jej obraz w wyobraźni. Mała, smukła, te długie ciemne włosy i te smutne szare oczy.
Po raz tysięczny tego dnia zastanowił się czy ciągle by jej chciał, gdyby mógł wybierać wśród kobiet. Czy ciągle by jej chciał, gdyby mógł dotykać każdego, kogo chciał? Iść do miasta, gdy chciał? Jako mężczyzna, taa, chciał jej. Była piękna, mądra, zabawna, jeśli nie zwracać uwagi na jej samobójczy głos. Ale coś stałego? Nie wiedział. Ponieważ… jego wzrok przywarł do monitora po lewej.
Często o tej porze mógł dojrzeć piękną kobietę idącą przez miasto. Długie, czarne włosy, egzotyczne oczy, które w jednej chwili były jasne w następnej szkliste. Zatrzymała się, uśmiechnęła, zmarszczyła brwi i znów ruszyła. Gdy pieścił ją wiatr, Torin dojrzał ślad… spiczastych uszu? Czy je widział czy nie, na widok tych uszu stwardniał jak skała. Poczuł dziwną potrzebę polizania ich.
Nosiła t-shirt z napisem „Rusałka NPZ Dom Zabawy” i miała słuchawki w uszach. Czy była rusałką? Szybkie poszukiwanie w Google i zrozumiał, że to – ona? – był jakiś rodzaj Nieśmiertelnych Po Zmroku. Interesujące. Bo niczego bardziej nie chciał niż dobrać się do niej po zmroku.
Jakiej muzyki słuchała? Osądzając po ruchu głosy, czegoś szybkiego i mocnego. Skąd była? Jaka była? Pyszna, założę się…
Żądza skierowana ku dziwnej kobiecie wstrząsnęła nim, sprawiając, że te pytania o Cameo zawirowały w nim. Jeśli mógł pożądać innej, nie kochał Cameo. A jeśli jej nie kochał, czy to było okrutne z jego strony, że się przy niej kręcił? Czy mógł ją zranić? Albo siebie?
Nigdy nie będzie zdolny jej dotknąć, a biorąc pod uwagę jak pełna pasji była, pewnie weźmie mężczyznę, który mógł to zrobić. Nigdy wcześniej nie musiał się zastanawiać nad takimi rzeczami, bo nigdy nie był z kobietą. Nawet przed opętaniem. Był wtedy zbyt zajęty, zbyt zaaferowany swoją pracą. Może powinien dołączyć do Anonimowych Pracoholików, pomyślał sucho. Musiał być jedynym wielotysięco-letnim prawiczkiem w historii.
Jeden z monitorów zamrugał i włączył szczegółowy skan. Nic niezwykłego. Również ani śladu spiczastouchej brunetki. Nawiedziło go pytanie: gdyby Cameo nie obawiała się zarażeniem człowieka niewypowiedzianą boleścią, czy wybrałaby innego mężczyznę?
Na myśl o nie z innym, nie poczuł uderzenia zazdrości, jak powinien zajęty samiec. Okej, więc było kolejne potwierdzenie. Mimo tego jak ją uwielbiał, seksualnie pożądał, mimo tego, że nie mógł się jej oprzeć, gdy wchodziła do jego pokoju, nie wybrałby jej w innych okolicznościach.
Cholera. Co za rodzajem kretyna był?
Po prawej, rozbłysło błękitne światło. Torin obrócił się ku niemu, strach ścisnął brzuch. Kronos.
Upewnił się, gdy światło zbladło i król bogów stanął na środku jego sypialni.
- Witaj ponownie, Zarazo – rozległ się majestatyczny głos. Biała szata była udrapowana na jednym ze zwodniczo krucho wyglądających ramionach i spływała do kostek. Na stopach miał skórzane sandały. To, co zawsze uderzało Torina to zakrzywione, szponiaste paznokcie u nóg nieśmiertelnego. Po prostu nie pasowały do szlachetności starego jak świat mężczyzny.
- Wasza wysokość – Torin nie wstał, mimo że wiedział, że Kronos tego oczekuje. Ten bóg miał już za wiele władzy na nim i jego przyjaciółmi.
- Czy szukałeś opętanych więźniów, jak rozkazałem?
Torin przyjrzał mu się uważniej. Było coś innego w bogu. Chyba wyglądał… młodziej. Jego srebrna broda nie była tak gęsta jak zwykle i były kosmyki blond przemieszane z jego białymi włosami. Jeśli niebiański suweren poszedł na botoks i zrobił pasemka, powinien też znaleźć czas na pedicure.
- Więc?
Chwila. Co Kronos chciał wiedzieć? Och, tak.
- Niektórzy wojownicy ich szukają.
Mięsień napiął się na szczęce króla.
- Niewystarczająco dobre. Chcę, żeby inni opętani mężczyźni i kobiety zostali znalezieni tak szybko jak to możliwe.
Cóż, Torin chciał dotknąć skóry kobiety bez zabicia jej, albo jak w przypadku nieśmiertelnych, rujnowania reszty ich niekończącej się egzystencji. Nie zawsze dostaje się to, czego się chce, prawda?
- Mamy teraz trochę zajęte ręce.
Srebrne oczy się zmrużyły.
- Więc je opróżnijcie.
Jakby to było łatwe.
- Nie pomogłoby, gdybym miał cały czas świata. Niektóre imiona zostały usunięte z listy, więc nie ma szansy znaleźć ich wszystkich.
Cisza, a potem:
- Ja je usunąłem. Nie potrzebujecie tych imion.
Oookej.
- Dlaczego?
- Tak wiele pytań, demonie. Tak mało działania. Znajdź opętanych albo narazisz się na mój gniew. To wszystko, co musisz wiedzieć. Nie proszę o niemożliwe. Dałem wam imiona, jakich potrzebujecie. Teraz wszystko, co musicie zrobić, to ich znaleźć. Możecie ich zidentyfikować po wytatuowanych motylach – Na koniec głos boga był suchy. Niemal… rozbawiony.
Znów, jakby to było proste.
- Tak właściwie, to dlaczego motyle? – mruknął, wiedząc, ze nie ma sensu się kłócić. Nikt nie był bardziej uparty niż Kronos. Ale wiedział też, że Kronos potrzebuje go do znalezienia i powstrzymania Galena. To, czego nie wiedział – czego nikt nie wiedział – to, dlaczego król bogów nie mógł zrobić tego sam.
- Z wielu powodów.
- Rozluźniam mój czas, jak rozkazałeś, więc mam dość wolnego by wysłuchać tych powodów.
Bóg zacisnął szczękę.
- Wiedzę, że niektórzy uważają, że są bardziej przydatnie niż w rzeczywistości.
- Proszę o wybaczenie – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Jestem wolniejszy niż powolny, niczym, niepotrzebny, bezużyteczny.
Kronos skłonił głowę, zgadzając się.
- Skoro moje zwierzątko tak szybko nauczyło się swojego miejsca, dostanie nagrodę. Chcesz wiedzieć o motylach. Motylami moje dzieci, Grecy, obdarzyli was.
Torin skinął sztywno, nie ośmielając się mówić, chyba że wyrzuciłby boga ze swojej sypialni.
- Przed waszym opętaniem, byliście ograniczani w tym, co możecie zrobić, gdzie możecie iść. Uwięzieni w kokonie, można powiedzieć. Teraz spójrz na siebie – Machnął ręką w kierunku ciała Torina. – Objawiliście się, jako coś mrocznego, ale pięknego. To, dlatego przynajmniej ja wybrałbym ten znak. Moje dzieci, cóż… - Otworzył usta by powiedzieć więcej, zatrzymał się i przechylił głowę na bok. – Masz kolejnego gościa. Następnym razem, gdy cię odwiedzę, Zarazo, oczekuję rezultatów. Albo nie będę już tak pobłażliwy – Bóg zniknął i rozległo się pukanie u drzwi.
Torin rzucił spojrzenie na monitor po lewej. Cameo pomachała mu, jakby jego wcześniejsze myśli ją wezwały. Zepchnął Kronosa i jego ostrzeżenia na tył umysłu. Planował pomóc królowi, ale nie będzie skakał, gdy skurwiel powie „skacz”. Zwierzątko, rzeczywiście.
Z ciałem ciągle napiętym i gotowym po spojrzeniu na Pyszne Uszy, wcisnął przycisk otwierający drzwi. Cameo wśliznęła się do środka, zamykając za sobą drzwi z determinacją. Obrócił się na krześle, przyglądając jej się z nowym zrozumieniem. Była zaczerwieniona, śliczna i biło z niej napięcie. Ale to było wszystko. Napięcie. Potrzeba rozluźnienia.
Nie, też by go nie wybrała.
- Pozwól, że cie o coś zapytam – powiedział, przesuwając palcami po swoim pasie.
Jej biodra się kołysały, gdy zbliżała się do niego, a usta wygięły się w powolnym uśmiechu.
- W porządku – Pewnie chciała brzmieć ochryple, seksownie, ale ten jej tragiczny głos osiągnął tylko poziom Może-Się-Jednak-Nie-Zabiję.
- Dlaczego ja? Możesz mieć tu każdego mężczyznę.
To powstrzymało jej uśmiech. Potem skrzywiła się siadając na brzegu jego biurka, poza zasięgiem, kołysząc nogami.
- Naprawdę chcesz o tym rozmawiać?
- Tak.
- To nie będzie miłe.
- A co ostatnio było?
- Więc dobrze. Rozumiesz mnie, mojego demona. Moją klątwę.
- Tak jak inni tutaj.
Owinęła palce wokół kolana.
- Znów muszę zapytać czy naprawdę tego chcesz. Szczególnie, że moglibyśmy robić coś innego…
Czy chciał? To mogło zmienić, to co razem robili. Przyjemność dla nich obojga. Przyjemność, której nie mógł znaleźć gdzie indziej.
- Tak. Chcę tego – Idiota. Ale, gdy widział Maddoxa z Ashlyn, Luciena z Anyą, Reyesa z Daniką i teraz Sabina z Harpią, chciał czegoś takiego dla siebie.
Nie, żeby kiedyś mógł to mieć. Raz próbował, około czterysta lat temu. Wszystko, co musiał zrobić żeby to zrujnować to zdjąć rękawiczkę i dotknąć twarzy swojej Być-Może-Kochanki – a potem patrzył jak umiera, jak jej ciało pożera choroba, którą jej dał.
Nie mógłby znów przez to przejść.
Od tamtego czasu trzymał się z dala od wszystkiego, co związane z kobietami.
Do Cameo. Była pierwszą kobietą, na którą spojrzał, naprawdę spojrzał, po zbyt wielu latach do zliczenia.
Jej spojrzenie od niego uciekło.
- Jesteś tu. Nigdy nie wychodzisz. Nie zginiesz w bitwie. Mężczyzna, którego kochała został mi zabrany, torturowany przez wroga i odesłany w kawałkach. Nie musze się martwić, że to cię spotka. I lubię cie, naprawdę.
Ale nie kochała go, nie tą wieczną miłością, z rodzaju Umrę-Bez-Ciebie.
I czy to nie podsumowanie reszty jego życia?
- Więc… chcesz przestać? – zapytała miękko.
Znów spojrzał na monitor. Ani śladu spiczastouchej ślicznotki.
- A wyglądam na głupiego?
Wyrwał się jej śmiech, przeganiając smutek.
- Dobrze. Będzie jak zwykle. Prawda?
- Prawda. Ale co się stanie, gdy spotkasz mężczyznę, którego będziesz mogła kochać?
Przygryzła dolną wargę i wzruszyła ramionami.
- Przestaniemy.
Nie zapytała go o to samo. Poza, oczywiście zmianą „mężczyzny” na „kobietę”. Oboje wiedzieli, że on nigdy nie spotka kobiety, która mogłaby z nim być w każdym sensie.
Jeden z komputerów zapiszczał, przykuwając jego uwagę. Wyprostował się, rozglądając póki nie znalazł właściwego ekranu. Gwizdnął przez zęby.
- Do diabła, zrobiłem to!
- Co? – zapytała Cameo.
- Znalazłem Galena. I, cholera, nie uwierzysz, gdzie on jest.


* * *
- Nie zostawisz mnie – powiedział Sabin Gwen. Potem do jej sióstr dodał: - Nie zabierzecie jej ode mnie – Spędziły ostatnią godzinę pakując swoje rzeczy – i niektóre jego – i teraz stały w foyer fortecy.
Były gotowe odejść, ale Gwen ciągle „zapominała” czegoś z jego pokoju.
Wiedział, że Harpie chcą ją zabrać, na teraz i zawsze. Tuż przed nim dyskutowały jak bardzo nie chcą go w pobliżu Gwen. Myślały, że łamała zbyt wiele zasad, za bardzo miękła dla mężczyzny, który nie stawiał jej na pierwszym miejscu swojej listy priorytetów. Nawet więcej, nie podobało im się, że kochał się z nią na otwartym terenie, gdzie każdy, nawet wróg, mógłby się koło niego prześliznąć.
Lubiły go, doceniały to, czego nauczył Gwen – to zostało przyznane niechętnie – ale wciąż uważały, że nie był dobry dla Gwen.
Słyszenie jak rozmawiały, myślenie o byciu bez niej, rozpieprzało mu głowę. Nie mógł być bez niej. Nie będzie bez niej. Nie straci jej dla sióstr i był cholernie pewny, że nie straci jej dla wojny. Potrzebował jej.
- Zrobimy, co będziemy chciały – powiedziała Bianka, jej to ośmielał go, żeby jej zaprzeczył. – Jak tylko Gwen znajdzie… cokolwiek to jest tym razem… odchodzimy.
- Jeszcze się przekonamy – Jego telefon zapiszczał, sygnalizując wiadomość. Zamierając, wyciągnął go z kieszeni. Wiadomość od Torina.
Galen w Budapeszcie. Z armią. Przygotuj się.
Cameo zbiegła w dół schodów.
- Słyszałeś?
- Taa.
- Co? – zapytały Harpie. Mimo, że planowały odejść, ciągle czuły się włączone w jego sprawy.
- Prawdopodobnie nigdy nie wyjechał – kontynuowała Cameo, jakby się nie odezwały. Zatrzymała się przed nim. – Pewnie był tu cały czas, czekając, obserwując, zbierając ludzi. A teraz jest nas tylko połowa…
- Cholera – Sabin przetarł twarz twardą ręką. – Nie ma lepszej chwili, żeby ukarać nas za to, co stało się w Egipcie. I nie zapominajmy, że chce tych kobiet z powrotem – Włączając Gwen.
- Taa. Torin zaalarmował pozostałych – odparła. – Nie ma ich tu, są w mieście.
- Co się, do diabła, dzieje? – zażądała odpowiedzi Bianka.
- Łowcy są tu i szykują się na bitwę – odpowiedział Sabin. – Powiedziałyście, że będziecie dla mnie walczyć, pomożecie mi ich pokonać. Teraz macie szanse – Najpierw musi wymyślić, co zrobi z Gwen, gdy on – oni? – ruszą. Jeśli spróbują ja zabrać, gdy tylko on odwróci się plecami…
Warkot narastał mu w gardle, łaskocząc krtań.
I tak, myśl o zostawieniu silnego, zdolnego wojownika za sobą była dla niego obca. Nawet śmieszna. Zwłaszcza, że chciał posłać Gwen do walki od początku. Ale zmienił zdanie. Jakoś, w jakiś sposób, Gwen stała się najważniejsza w jego życiu.
Zostawił ją samą przez parę ostatnich dni, próbując zaprzeczyć temu, że jest dla niego ważna, próbując naprostować swoje priorytety. Nie podziałało. Stała się najważniejsza – i jego priorytetem numer jeden.
Kane ich minął. Niósł ciągle przedarty portret Galena, który namalowała Danika, połowę w każdej ręce.
- Co z tym robisz? – zawołał Sabin.
- Torin kazał mi to schować – nadeszła odpowiedź. – Na wszelki wypadek.
Z rozdziawionymi ustami, Kaia chwyciła Kane’a za ramię, zatrzymując.
- Skąd to masz? Mam nadzieję, że wiesz, że zapłacisz za podarcie tego, ty skur… - Puściła go, krzyknęła i potarła dłoń. – Jak, do diabła, możesz tak kopać prądem?
- Ja nie…
- Och, mój Boże – Gwen zbiegła w dół schodów, ze wzrokiem utkwionym w portrecie. Jej skóra była blada, usta szeroko otwarte. – Skąd to masz?
- Coś nie tak? – Sabi przeszedł przez próg, by stanąć za nią. Owinął jedną rękę wokół jej pasa. Drżała.
Spojrzenie Taliyah przeniosło się od Gwen do portretu i z powrotem. Ona też zbladła.
- Musimy iść – powiedziała i pierwszy raz odkąd Sabin ją poznał były emocje w jej głosie. Strach. Zmartwienie.
Bianka ruszyła na przód i chwyciła nadgarstek Gwen.
- Nie mów ani słowa. Chodźmy stąd, do domu.
- Gwen – powtórzył Sabin, trzymając mocno. Co, do diabła, się dzieje?
Zaczęła się wojna na uścisk, ale Gwen nawet tego nie zauważyła.
- Mój ojciec- odezwała się w końcu – słowa były tak ciche, że musiał wysilić słuch.
- Co z twoim ojcem? – nalegał. Nigdy wcześniej o nim nie wspominała, więc kimkolwiek był, Sabin przypuszczał, że nie był częścią jej życia.
- Nie lubią jak o nim mówię. Nie jest taki jak my. Ale skąd to macie? Wisiało w moim pokoju na Alasce.
- Chwila – Spojrzał na portret. – Mówisz…
- Ten mężczyzna jest moim ojcem, tak.
Nie. Nie.
- To niemożliwe. Przyjrzyj się bliżej, a zobaczysz, że się mylisz – Myl się. Proszę, myl się. Chwycił jej ramiona i zmusił do spojrzenia na obraz.
- Nie mylę się. To on. Nie poznałam go nigdy, ale oglądałam ten obraz całe życie – jej ton był tęskny. – To moje jedyne połączenie z moją dobrą stroną.
- Niemożliwe.
- Gwen! – Harpie krzyknęły jak jedna. – Wystarczy.
Zignorowała je.
- Mówię ci, to mój ojciec. Dlaczego? Co z tobą? I skąd masz ten portret? Czemu jest podarty?
Przeszyła go kolejna fala zaprzeczenia, za nią podążał szok i dużo wolniej akceptacja. Z akceptacją przyszła furia. Tyle furii, zmieszanej ze strachem i zmartwieniem, które wyrażało spojrzenie Taliyah. Galen był ojcem Gwen. Galen, jego największy wróg, nieśmiertelny odpowiedzialny za najgorsze dni w jego długim, długim życiu, był pieprzonym ojcem Gwen.
- Kurwa – powiedział Kane. – Kurwa, kurwa, kurwa. To do dupy. Bardzo do dupy.
Sabin zacisną szczękę i starał się uspokoić.
- Ten portret wisiał w twoim pokoju? Dokładnie ten portret?
Skinęła.
- Matka mi go dała. Namalowała go wieki temu, gdy zrozumiała, że mnie nosi. Chciała, żebym widziała anioła, żebym chciała być od niego inna.
- Gwen – parsknęła Kaia, ciągnąc siostrę mocniej – Kazałyśmy ci przestać.
Nie zrobiła tego. Jakby słowa same jej się wyrywały, zbyt długo powstrzymywane. I może, gdy nauczyła się walczyć, nie bała się już sięgać po to, czego pragnęła.
- Miała złamane skrzydło i wczołgała się do jaskini, żeby się wyleczyć. On ścigał demona, demona przebranego za człowieka, który wbiegł do jaskini i próbował użyć jej jako zakładniczki. Uratował ją, uwolnił od demona. Uleczył ją i przespała się z nim, mimo, że nienawidziła tego czym był. Powiedziała, że nie mogła się powstrzymać, że czuła nadzieję na przyszłość z nim. Na przyszłość – jak jakimś cudem przekonała samą siebie – której chciała. Potem przybyła ciemnowłosa kobieta z wiadomością, coś o znalezieniu śladu jakiegoś ducha i odszedł. Kazał jej czekać, że po nią wróci. Ale kiedy zniknął, moja matka odzyskała rozum, zrozumiała, że nie chce mieć nic do czynienia z aniołem i odeszła. Była artystką i gdy się urodziłam, namalowała portret jego i tej kobiety. Powiedziała, że tak ostatnim razem go widziała.
Wielcy bogowie.
- Wiesz, kim jest twój ojciec, Gwen? – zażądał odpowiedzi.
W końcu wróciła do niego spojrzeniem, ze zmieszaniem w głębi oczu.
- Tak. Aniołem, jak powiedziałam. Aniołek, którego uwiodła moja matka. Dlatego jestem taka, jaka jestem. Słabsza, mniej agresywna.
Już taka nie była, ale nie była to właściwa chwila, żeby to zaznaczać.
- Galen nie jest aniołem – powiedział, niesmak w jego głosie był głośny i wyraźny. – Mężczyzna, na którego patrzysz, nazywasz ojcem, to demon, Strażnik Nadziei. Gwarantuję, że to on jest powodem, dla którego twoja matka doświadczyła fałszywej nadziei na przyszłość z nim i zmądrzała, kiedy odszedł.
Wyrwało jej się ciężkie sapnięcie i dziko potrząsnęła głową.
- Nie. Nie, to nieprawda. Gdybym posiadała krew demona, byłaby silniejsza, jak moje siostry.
- Zawsze była, tylko nie chciałaś tego przyznać – odparła Bianka. – Mama strzaskała twoją pewność siebie, jak myślę.
Sabin zamknął oczy, otworzył je. Czemu to musi dziać się teraz?
- Ten mężczyzna jest taki, jak ja, z jednym ważnym rozróżnieniem. Jest przywódcą Łowców. Odpowiada za zgwałcenie tamtych kobiet. Kazał tym mężczyznom cie złapać. Jest tu, w Budapeszcie i szykuje się do bitwy – Gdy to powiedział, zrozumiał swój błąd. Zachwyt zabłyszczał w jej oczach, na myśl, że jej ojciec jest w pobliżu.
Nie tak dawno, Sabin zabawiał się myślą, że Łowcy zamknęli ją w tej celi, chcąc użyć jej jako Przynęty, żeby poznać jego tajemnice i doprowadzić do śmierci. Natychmiast przeganiał tę myśl. Ciągle ją przeganiał, Nawet, gdy Zwątpienie krzyczał w jego głowie, odrzucając inne możliwości.
Była bardziej niebezpieczna niż Przynęta. Galen mógł zagrać kartą ojca, żeby zdradziła Sabina.
Niech to cholera!
- To nie może być prawda – powtórzyła Gwen, zachwyt zastąpiło niedowierzanie, gdy odwróciła się do sióstr. – Nigdy nie byłam taka jak wy, mimo tego, co mówi Bianka. Zawsze byłam zbyt miękka. Jak anioł. Jak mój ojciec może być demonem? Byłaby gorsza niż wy! Prawda? To znaczy… ja nie mogę… wiecie coś o tym?
Ignorując ją, Kaia wysunęła się na przód, tak że znalazła się twarzą w twarz z Sabinem.
- Kłamiesz. Mimo, że zawsze chciałyśmy inaczej, jej ojciec nie jest demonem. I na pewno nie przewodzi tym Łowcom. Gdyby Gwen była pół-demonem, wiedziałybyśmy to. Nie byłaby… to na pewno jakaś pomyłka. Ojciec Gwen nie jest przywódcą twoich wrogów, więc nawet nie myśl o zranieniu jej!
Przeklęty ojciec Gwen. Te słowa odbijały się echem w jego głowie, niemal nie mógł ich znieść. Każda przyszłość, jaką wyobrażał sobie z Gwen była zrujnowana. Nawet, jeśli jest kompletnie niewinna i nie pomagała temu skurwielowi, w co wierzył, Sabin chciał zamknąć Galena na wieczność. Jak mogłaby żyć z wojownikiem, który uwięził jej ojca?
Poza tym, większość ludzi nie odwracała się od rodziny, bez względu na okoliczności. On nie mógł. Jego przyjaciele – jego przybrana rodzina – byli dla niego wszystkim. Zawsze będą. I musi tak zostać.
Nie ważne jak jego umysł wył, na myśl o tym, co musi zrobić.
Gwen mogła nie pomagać ojcu, ale to mogło się zmienić, teraz gdy wiedziała, kim jest. Pieprzony Los!
- Może Kaia ma rację i się mylisz – powiedziała z nadzieją, chwytając jego koszulkę. – Może…
- Spędziłem tysiące lat z tym mężczyzną, strzegąc bogów w niebiosach. Spędziłem kilka następnych tysięcy lat nienawidząc go każdym włóknem swego istnienia. Cholernie dobrze wiem, kim jest.
- Czemu demon miałby prowadzić Łowców? Czemu miałby chcieć znaleźć puszkę, która zniszczy was wszystkich, skoro miałaby też zniszczyć jego, co? Powiedz mi to!
- Nie wiem jak ma zamiar się uratować. Ale wiem, że to przez niego otworzyliśmy tę cholerną puszkę! Zrobi wszystko, nawet pośle własną córkę do nas, żeby nas zrujnować. I od naszego opętania, oszukiwał ludzi karząc im myśleć, że jest aniołem. Dlatego może ich prowadzić.
Potarła twarz.
- Może masz rację, co do niego, może nie. Nie wiem – Jej oczy błyszczały, nawet mimo siniaków pod nimi. – I nie knuję przeciw tobie.
Wypuścił drżący oddech, rozluźniając się.
- Wiem, że tego nie robisz.
- Więc, o co chodzi? Myślisz, że pewnego dnia mu pomogę, teraz, gdy wiem, kim jest? Nie zrobię tego. Nigdy bym tego nie zrobiła. Tak, odchodzę jak planowałam – Jej głos się przy tym załamał. – Bo nie ufasz, że będę walczyć u twojego boku. Ale możesz wierzyć, że dotrzymam twoich tajemnic.
- Daj sobie spokój – odparł. – Nigdzie nie idziesz.
I wtedy ruszył po jej skrzydła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:05, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 23

Loch. Sabin zamknął ją w pieprzonym lochu. Gorzej, zamknął ją w lochu tuż obok Łowców, którzy jęczeli, krzyczeli i błagali o uwolnienie. I zrobił to po związaniu jej skrzydeł. Po tym, jak zaufała mu ze swoją tajemnicą.
- Przepraszam – powiedział i była w jego głosie prawdziwa skrucha. – Ale to dla twojego dobra.
Jakby to miało teraz znaczenie.
Wiedziała, że zrobi wszystko by wygrać swoją wojnę. Wiedziała to, nienawidziła tego, ale głupio zaczęła wierzyć, że jego uczucia się zmieniły odkąd ją poznał. Został z nią, zamiast jechać z przyjaciółmi do Chicago. Nauczył ją jak skopać tyłek. Pytał ją o małżonka Harpii, niech to licho. A potem postanowił zostawić ją za sobą i nie wiedziała czy to, dlatego że o nią dbał czy nie wierzył w jej zdolności.
Teraz wiedziała. Nie dbał. Myślał, że jej ojciec jest jego wrogiem, myślał, że ona jest jego wrogiem.
Była?
Jeśli miał rację i mężczyzna na portrecie był Galenem, przywódcą Łowców, więc rzeczywiście Galen był jej ojcem. Spędziła dni, miesiące, lata patrząc na ten portret: jasne włosy, oczy koloru nieba, silne ramiona i białe skrzydła. Szerokie plecy i rzeźbioną szczękę. Przesuwała po nim koniuszkami palców, wyobrażając sobie, że czuje skórę. Jak wiele razy śniła, że przychodzi po nią, bierze w ramiona, błagając o wybaczenie, że tyle czasu zajęło mu znalezienie jej i leci z nią w niebiosa? Niezliczenie wiele. Teraz był w pobliżu… mogli się spotkać…
Nie. Nie będzie szczęśliwego pojednania. Wiedza, że był demonem… że ranił ludzi… że chciał zabić Sabina… Sabina, którego pragnęła na stałe, ale który zamknął ją w celi, jakby nic dla niego nie znaczyła.
Gwen obróciła się w koło, śmiejąc gorzko. Ziemie była pokryta brudem. Trzy ściany były z kamienia. Nie mur, ale gładki kamień. Jena była z metalowych prętów. Nie było nawet posłania do spania, krzesła do siedzenia.
Ostatnia rzecz, jaką powiedział zanim zostawił ją w tej dziurze?
- Przedyskutujemy to kiedy wrócę.
Jasne, do diabła.
Po pierwsze, nie będzie jej tu. Po drugie, ma zamiar złamać mu szczękę pięścią, więc nie będzie mógł więcej rozmawiać. I po trzecie, zabije go. I jej gniew był niczym w porównaniu z gniewem Harpii. Skrzeczała w jej głowie, żądając zemsty. Jak Sabin mógł to zrobić? Jak mógł jej odebrać nowo przebudzone pragnienie zemsty? Jak mógł ją tu zostawić, po tym jak się kochali?
Zdrada Sabina była nawet większym ciosem, niż nowa wiedza o ojcu.
- Skurwysyn! – warknęła Bianka, chodząc z jednego kąta w drugi. Ciemny ziarna piasku podnosiły się przy każdym kroku. – Miał nasze skrzydła, zanim się nawet zorientowałyśmy, co się dzieje. Nie powinien być do tego zdolny. Nikt nie powinien być do tego zdolny.
- Powieszę go na jego własnych wnętrznościach – Kaia uderzyła pięścią w pręt. Nie drgną, jej siła była teraz zredukowana do ludzkiej. – Utnę mu kończyny, jedna po drugiej. Nakarmię nim mojego węża i pozwolę mu gnić w jej żołądku.
- Jest mój. Zajmę się nim – Smutne było to, ze Gwen nie chciała, żeby siostry go ukarały. Sama chciała to zrobić. Tak, w części. Ale też, pomimo wszystkiego – nawet własnego pragnienia by go okaleczyć i zabić – nie chciała, żeby został skrzywdzony. Jak głupie to było? Gdy ją zamknął, ulga błyszczała w jego oczach, zmieszana z żalem, więc zasługiwał na to, co mu zrobi. Zasługiwał na wszystko poza tym, żeby zmiękła.
Zabrało jej chwilę zrozumienie powodów jego ulgi. Ale w końcu jej się to udało. Dostał, co chciał: nie mogła opuścić fortecy i nie będzie walczyła z Łowcami. Uznał to za ważniejsze, niż jej wolność, nawet jeśli jego wrogowie zrobili jej to samo.
Gwen też uderzyła w pręty. Metal wygiął się do tyłu.
- Cóż, ja zamierzam… Hej. Widziałyście to? – Zszokowana, spojrzała w dół na swoją pięść. Była na niej czerwona linia od uderzenia, ale kości były całe. Na próbę znów uderzyła pręt. Znów się ugiął. – Och, wydostanę się.
Kaia gapiła się na nią.
- Jak to możliwe? Ja też uderzyłam, ale to nic nie dało.
- Związał skrzydła, osłabiając nas – powiedziała Taliyah. Co musiało boleć jak diabli. – Gwen tylko trzymał póki nie wrzucił do klatki. Jest tak silna jak zawsze. Zastanawiam się skąd wiedział, żeby ruszyć do naszych skrzydeł i dlaczego był tak delikatny ze skrzydłami Gwen.
Pierwsza część wypowiedzi siostry wyssała jej dumę.
- Przepraszam. To moja wina. Nie chciałam… Myślałam… tak bardzo, bardzo przepraszam. Powiedziałam mu. Myślałam, ze pomoże mi to przezwyciężyć.
- To twoja pierwsza miłość – powiedziała Bianka, zaskakując ją. – To zrozumiałe.
Mimo wdzięczności za wybaczenie, Gwen zjeżyła się na jej słowa. Pierwsze implikowało, że będzie ich dużo więcej. Nie podobała jej się myśl o byciu z innym mężczyzną. Nie podobała jej się myśl o całowaniu i dotykaniu kogoś innego. Szczególnie, że nie była nawet blisko tego, żeby mieć dość Sabina. Czy go kochała?
Nie mogła. Nie po tym.
- Nie winicie mnie?
Zebrały się wokół niej i uścisnęły, i jej miłość do nich wezbrała. To była najlepsza rodzina. Wspierały ją, nie ważne ile zasad złamała i co spieprzyła po królewsku.
Kiedy ją puściły, Taliyah pchnęła ją i wskazała pręty.
- Zrób to jeszcze raz. Mocniej.
- Czas rozwalić tę klatkę – powiedziała Kaia, klaskając.
Serce Gwen podskoczyło, kiedy się poddała, uderzając w metal ponownie. I ponownie. Pręt wyginał się coraz mocniej.
- Tak trzymaj – wiwatowały unisono Kaia i Bianka. – Jesteś tak blisko!
Wkładając całą furię i frustrację w uderzenia, zwiększając prędkość, aż w końcu jej pięść stała się tylko rozmazaną plamą. Sabin musiał być pewny jej braku siły i sprytu, bo nie zostawił straży. Albo może wszyscy wojownicy teraz walczyli i tylko kobiety i Torin zostali. Gwen nie widziała przez większość czasu zamkniętego Lorda, ale Sabin wspominał, że nigdy nie opuszczał twierdzy, łącząc się ze światem przez monitory w jego komnacie.
Czy była tu kamera? Prawdopodobnie.
Gwen nie pozwoliła by ta myśl ją spowolniła. Boom. Boom. Boom!
W końcu, pręt całkiem się złamał, zostawiając dość miejsca, żeby można się przecisnąć. Sukces – i to smakujący cholernie dobrze. Wyszły jedna po drugiej. Kiedy Łowcy dostrzegli je na zewnątrz celi, chwycili własne pręty z zapamiętaniem.
- Wypuście nas.
- Proszę. Okażcie nam litość a my potem okażemy ją wam.
- Nie jesteśmy źli. To oni są. Pomóżcie nam!
Głosy były znajome. Słyszała je przez rok życia… najgorszy rok w jej życiu. Łowcy. Blisko. Skrzywdzić. Gwen czuła jak jej Harpia przejmuje kontrolę, wszystkie kolory oprócz czerwieni i czerni zbladły. Skrzywdzić. Zniszczyć. Pod koszulą, skrzydła trzepotały dziko.
Ci mężczyźni ukradli jej dwanaście miesięcy. Gwałcili przed nią inne kobiety. Byli źli. Byli wrogami. Wrogami Sabina. Dowodzonymi przez jej ojca. Mężczyznę, który nie był życzliwym aniołem, jak zawsze myślała. Jego też powinna zabić. Zniszczył jej marzenia. Ale gdy wyobraziła sobie ruszenie po jego gardło, nawet Harpia się spłoszyła. Zamordować własnego ojca? Nie… nie.
Nic dziwnego, że Sabin ją zamknął.
- Pomocy!
Krzyk przywrócił ją do teraźniejszości, z powrotem do wściekłości. Dlaczego Sabin jeszcze nie zabił tych skurwieli? Musieli zostać zabici. Ona musi ich zabić. Tak, zabić… zabić…
Na dnie umysłu, była świadoma, że siostry przytrzymują jej ręce, ale były zbyt słabe, żeby ją powstrzymać. Zwykle sama starała się powstrzymać. Nie tym razem. Miała się nauczyć kontrolować Harpię, tak?
Uderzyła w drugi zestaw prętów, ślina napłynęła do ust. Zęby się wyostrzyły. Paznokcie wydłużyły. Jej widok musiał ich przestraszyć, bo mężczyźni cofnęli się od kraty.
Wróg… wróg…
W końcu, pręty się poddały i wpadła do celi, skrzecząc. W jednej minucie mężczyźni stali, cofając się od nie, w następnej leżeli nieruchomi. Więcej… chciała więcej…
Jej Harpia gruchała uszczęśliwiona, kiedy Gwen dyszała, próbując złapać oddech, gdy głęboki męski głos wdarł się w jej świadomość.
- …Aeron i Parys zaginęli. Sabin, Cameo i Kane są w mieście, William i Maddox trzymają kobiety w ukryciu, strzegąc ich własnym życiem, więc jestem tu jedyny i nie mogę jej dotknąć, bo jestem Zarazą. Więc zróbcie mi przysługę i uspokójcie ją, albo ja będę musiał to zrobić, a nie spodobają się wam moje metody.
Głęboki głos był dla niej nieznajomy. Dobrze. Ktoś inny do zniszczenia. Gdzie był… potoczyła wzrokiem po pokoju. Albo raczej, po korytarzu. Och, spójrzcie tu. Ty ciała stały. Wyglądały raczej kobieco niż męsko. To tylko znaczy, że będą smakować słodziej.
Więcej. Wyszła z klatki, zdeterminowana położyć je na ziemię jak Łowców.
- Gwen.
Poznała głos. Nie był z jej koszmarów, ale nie spowolnił jej. Uderzyła kobietę pięścią w skroń, usłyszała sapnięcie, patrzyła jak leci w tył i uderza plecami w kamienną ścianę. Musiał się wzbić kurz wokół kobiety, bo napełnił nos Gwen.
- Gwen, skarbie, musisz przestać – powiedział kolejny głos. – Zrobiłaś to już raz. Pamiętasz?
- Cóż, zrobiłaś to dwa razy, właściwie niemal nas zabiłaś i musiałyśmy ci urwać skrzydła z pleców – Trzeci znajomy głos. – Zahipnotyzowałyśmy cię, żeby pogrzebać to wspomnienie, ale jest tam. Pomyśl, Gwennie. Bianka, jaki był ten cholerny kod przywołujący to wspomnienie?
- Rum toffi? Gra w klasy z bułką z masłem? Coś głupiego, jak to.
Wspomnienie rosło… wyżej… wyżej… pchając naprzód i w końcu rozświetliło jej głowę, błyszcząc jasno. Miała osiem lat. Coś ją wkurzyło… kuzynka zjadł jej tort urodzinowy. Tak. Prawda. Śmiała się, gdy to robiła, drażniąc Gwen, po tym jak ta niemal została złapana kradnąc to.
Pęta, w których trzymała Harpię pękły w niej i następnym, co wiedziała, było, że kuzynka i siostry były blisko śmierci. Jedynym co sprawiło, że przetrwały było to, że Taliyah jakoś urwała jej skrzydła.
Odrastały tygodniami. Tygodniami, które zostały zabrane z jej pamięci. Moje wspomnienie, zaskrzeczała Harpia. Moje.
Zaborcza suka. Stracone wspomnienie jest lepsze niż alternatywa, powiedziała racjonalna część jej umysłu. Poczucie winy by mnie zniszczyło.
Są słabe. Nie mogą cię zranić tym razem. Możesz…
- Bogowie, kto by pomyślał, że będę chciała, żeby ten głupi demon wrócił do jej życia?
- Torin, stary, możesz tu sprowadzić Sabina? Tylko on może ją uspokoić bez ranienia jej.
Sabin. Sabin. Strumienie żądzy krwi zbladły, zostawiając miejsce sumieniu Gwen, by dało o sobie znać. Nie chcesz zabić swoich sióstr. Kochasz je. Oddychała, powoli i zamierzenie. Powoli kolory rozbłysły w jej umyśle, czerń i czerwień się rozpraszały. Szare ściany, brązowa podłoga. Białe włosy Taliyah, czerwone Kaii i czarne Bianki. Były odrapane, ale żywe, dzięki niebiosom.
Uderzyło zrozumienie. Zrobiłaś to. Uspokoiłaś się nie zabijając wszystkich w pokoju. Oczy jej się rozszerzyły i pomimo chaosu dookoła, przeszyła ją radość. To się nigdy wcześniej nie stało. Za każdym razem, gdy traciła kontrolę w fortecy, Sabin tu był, żeby ją uspokoić. Może nie musiała się już bać Harpii. Może, chociaż raz, mogły żyć w harmonii. Nawet bez Sabina.
Ta myśl niemal posłała ją na kolana. Nie chciała żyć bez niego. Planowała odejść, tak, ale jeśli miała być szczera, oczekiwała, ze pójdzie za nią – albo sama wróci.
- W porządku? – zapytała Bianka, tak zaskoczona jak ona.
- Tak – Obróciła się, celowo unikając klatki Łowców i nie znalazła ani śladu mężczyzny, który mówił. – Gdzie Torin?
- Właściwie nie ma go tu – odparła Kaia. – Mówił do nas przez głośniki.
- Więc wie, że uciekłyśmy – pomyślała, chwytając się za brzuch i cofając. Co jeśli po nie przyjdzie? Co jeśli go zabije, żeby znów jej nie zamknął? Sabin nigdy jej nie wybaczy. Uwierzy bez wątpliwości – a to było coś, jeśli o nim mowa – że chciała pomóc Łowcom. Chwila, nie musisz się już bać Harpii, pamiętasz? Przypuszczała, że trudno jest się pozbyć starych nawyków.
- Wie – powiedziała Taliyah, gdy rozległ się echem głos Torina: - Taa, wiem.
Kaia chwyciła jej ramię i zmusiła Gwen do stania.
- Nie może nic nam zrobić, bo nie może nas dotknąć.
- Cóż, mogę was zastrzelić – przypomniał bezcielesny głos.
Gwen zadrżała. Kule nie są zabawne.
- Zgarnijmy Ashlyn i Danikę – dodała Kaia, nie zwracając uwagi na groźbę Torina.
- Torin powiedział, że strzegą ich Maddox i William – przypomniała jej Bianka. – Też ich weźmy.
Nerwowa energia przeszyła Gwen, ale te słowa sprawiły, że krew w niej zamarła.
- Czemu ich chcecie? – Dziewczyny były słodkie i miłe, i nie zasługiwały na to, żeby je ranić.
- Odpłata. Teraz chodź – Bianka odwróciła się na pięcie i ruszyła w górę schodów.
- Nie rozumiem – zawołała Gwen, jej głos drżał. – Jaka odpłata?
Kaia puściła ją i też się odwróciła.
- Sabin zniszczył nasze skrzydła, więc my zniszczymy jego cenną armię. Kiedy reszta wojowników wróci i zobaczy, że kobiety zniknęły, tak jak ich przyjaciele, zwariują.
Nie, pomyślała. Nie.
- Powiedziałam wam. Sabin jest mój. Zajmę się nim.
Obie, Kaia i Taliyah ją zignorowały, podążając za Bianką.
- Nie martw się. Możemy być słabe, ale po to są pistolety – odparła Kaia, posyłając uśmiech przez ramię w kierunku jednej z kamer Torina. – Prawda, Tor-Tor?
- Nie pozwolę wam tego zrobić – zareplikował, jego głos był twardy jak stal.
- To patrz – głos Taliyah był zimny jak lód. Tworzyli ciekawą parę, oboje nie chcą się ugiąć.
Gwen patrzyła jak jej siostry znikają na schodach. Złapać niewinne kobiety, zranić jej mężczyznę. Cóż, nie jej mężczyznę. Już nie. Ale zrozumiała, że musi podjąć decyzję. Albo zostawić wszystko jak było, albo powstrzymać siostry, może raniąc je w czasie tego i wziąć sprawy w swoje ręce.
- Gwen – powiedział Torin. – Nie możesz im pozwolić tego zrobić.
- Ale kocham je – Zawsze były przy niej. Tak łatwo wybaczyły jej wyjawienie ich tajemnicy. Nawet starały się ją chronić przed własnymi wspomnieniami. Żeby to zrobić…
- Mężczyźni będą walczyć, żeby chronić te kobiety. I jeśli twoje siostry zdołają ich pokonać – co jest dużym „jeśli” skoro nie operują całą siłą – będzie to oznaczało wojnę między Lordami i Harpiami.
Tak, tak będzie.
- To podzieli wojowników tutaj, bo przypuszczam, że Sabin wybierze ciebie. A to sprawi, że będziemy łatwiejszymi celami dla Łowców. Będą mieli przewagę. Jeśli już jej nie mają. Nie mogłem dosięgnąć Luciena przez cały dzień. Ani Stridera, Anyi, ani żadnego z wojowników, którzy pojechali do Chicago. To do nich niepodobne i boję się, że coś im się stało. Sabin musi ich poszukać, ale utknął tu, walcząc.
Jej pierwsza myśl? Miała nadzieję, że z Lordami w Chicago wszystko w porządku. Druga? Sabin wybierze ją? Nie bardzo.
- Mógł mieć moją pomoc, ale mi nie ufa.
- Ufa ci. Po prostu użył tego, jako wymówki, żeby cię chronić. Nawet ja to wiem, a nie jestem z nim blisko – Ciężka pauza, ciężki oddech. – Cóż, lepiej szybko podejmij decyzję, bo twoje siostry naprawdę niosą broń i zbliżają się do swoich celi.


* * *
Sabin pochylił się w cieniu. Kane był po jego lewej, Cameo po prawej, byli obładowani wystarczającą ilością broni żeby przejąć mały kraj. Niestety, to mogło nie wystarczyć w nadchodzące4ej bitwie.
Łowcy byli wszędzie. Wychodzili ze sklepów, krocząc w dół chodników, jedząc na zewnątrz kawiarni. Jak muchy, roili się i bzyczeli, i cholernie go to irytowało.
Była tam średnio wyglądająca kobieta, wypukłości noży i pistoletów widać było z daleka. Wysocy, muskularni mężczyźni, którzy wydawali się właśnie wrócić z wojny i być głodni kolejnej, ustawiający się na dachach budynków, obserwujący wydarzenia w mieście. Poza nimi, ku przerażeniu Sabina, były dzieci, w wieku od ośmiu do osiemnastu lat. Sabin już widział jednego z tych nastolatków przechodzącego przez ściany. Przechodzącego przez, jakby ich tam nie było.
Co mogły robić inne?
Był bez ludzi, wiedział o tym. I mimo tego jak był zdeprawowany, wiedział, że nie skrzywdzi dzieci. Łowcy mogli na to liczyć. Mógłbyś teraz użyć Harpii.
Palce zacisnęły się wokół pistoletu, kości chrupnęły. Nie myśl o tym. Obserwował scenę, próbując zdecydować, wypracować plan. Zamiast cuć się pewnym, czuł się bardziej bezradny niż kiedykolwiek. Po prostu nie wiedział, co robić.
Najgorsze było to, że zamknął Gwen – wygląda na to, że i tak będzie o tym myślał – i następna bitwa czekała go w domu. Głupi. Pozwolił by troska opanowała zdrowy rozsądek. To było niebezpieczeństwo mięknięcia wobec kobiety. Emocje rozpieprzały twój proces myślowy, sprawiając, że robiłeś głupie rzeczy. Ale nie mógł do niej wrócić, przeprosić i poprosić o pomoc. Zranił jej siostry. Wiedząc, jak były wobec siebie lojalne i kochające, pewnie nigdy mu nie wybaczy.
Wciąż próbował przekonać samego siebie, że tak jest lepiej. Że walczył z Łowcami i wygrywał przed nią i że mógł z nimi walczyć i wygrywać po niej. I że w każdym razie, była związana z Galenem. Sabin nie mógł teraz ufać motywacji Gwen. Nie mógł ufać, że mu pomoże i nie pomoże własnej rodzinie.
Gwen może być twoją rodziną. Skulił się na tę samowolną myśl, skulił na dalsze szepty Zwątpienia.
Nie zasługujesz na nią. Nie teraz. Może nawet nie wcześniej. I tak już nie będzie cię chciała.
- Zamknij się – wymamrotał.
Kane spojrzał na niego.
- Twój demon sprawia ci problemy?
- Zawsze.
- Więc co zrobimy w tej sytuacji? Jest nas tylko trójka.
- Walczyliśmy już z mniejszymi szansami – powiedziała Cameo, a Sabin się skulił. Jej głos zawsze tak na niego działał. Dziwne, ale tym razem nie uderzał go tak mocno jak zwykle. Może dlatego, że już i tak był nieszczęśliwy. Jak mógł to zrobić Gwen?
Chciałem ją tylko chronić.
Cóż, zawiodłeś.

- Nie, nie robiliśmy tego – odparł. – Bo tym razem musimy pilnować, żeby nie zranić dzieci.
Jej palce sięgnęły pistoletu.
- Cóż, musimy coś zrobić. Nie możemy ich tam zostawić nieskrępowanych.
Sabin znów się rozejrzał. Tłok, niebezpieczeństwo. Te dzieci… cholera. Wszystko komplikowały. Czas podjąć decyzję.
- Okej. Oto, co zrobimy. Rozdzielimy się, podążając w różnych kierunkach, trzymajcie się cieni, do cholery i zdejmujcie dorosłych jednego po drugim. Zabijajcie na znak. Po prostu… nie dajcie się zabić. Zróbcie mi przysługę i… - Słowa zamarły, gdy paru Łowców wnoszących dwóch nieprzytomnych mężczyzn do vana na końcu ulicy. Kilkoro dzieci ich otaczało, formując ścianę.
Cameo spożyła za jego spojrzeniem i sapnęła.
- Czy to…
Kawałek ziemi wysunął się spod nóg Kane’a i wpadł do poszerzającej się dziury.
- Aeron i Parys? Cholera. Tak. To oni.
Sabin przeklął pod nosem.
- Nowy plan. Zabijcie tylu ludzi dookoła jak to możliwe, a ja zajmę się dziećmi. Jeśli zdołacie, zanieście Aerona i Parysa z powrotem do fortecy i tam się spotkamy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:05, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 24

Gwen uwięziła siostry. Jestem tak zła jak Sabin.
Była w pokoju Torina, stojąc za nim, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Siedział do niej plecami, jakby nie musiał się martwić o jej zbliżenie. Nie musiał. Ale przynajmniej powinien bać się kulki w głowę. W końcu była Harpią.
- Myślę, że właśnie popełniłam największą pomyłkę w życiu i jest za późno, żeby ją naprawić – Jeśli jej siostry jej przebaczą i jeśli ona przebaczy Sabinowi, i tak będą chcieli ją ukarać. Och, kogo ona oszukuje? Wszyscy, których kochała – cóż, tak jakby, czasami, w przypadku Sabina – byli uparci do głębi duszy. Nie będzie wybaczania.
Jej wzrok przywarł do jednego z monitorów, który pokazywał jej siostry. Przeklinały i uderzały w kraty, bez skutecznie. Szybko się leczyły, więc może miała parę dni zanim będą zdolne to rozwalić. I ukarać ja za zdradę, oczywiście. Pierś Gwen się zacisnęła.
Taliyah stoczyła najlepszą walkę i Gwen ciągle nosiła rany. Było wiele zadrapań na jej żebrach i karku. Ciągle nie mogła uwierzyć, że je pobiła, mimo że były osłabione. Przez całe jej życie, były na podeście, którego nie mogła osiągnąć. Silniejsze, ładniejsze, mądrzejsze. Lepsze. Zawsze się do nich porównywała i wychodziła na ich tle gorzej.
Teraz, była tu, wojownik aż do rdzenia. Jeśli poradzi sobie z Łowcami, czy będą z niej dumne?
Na jednym z innych monitorów, byli Maddox i William, obaj obładowani bronią. Ashlyn i Danika były za nimi, ściskając dłonie.
- Martwię się – powiedziała Danika. – Śniłam ostatniej nocy… Widziałam Reyesa zamkniętego w ciemnym pudle, jego demon krzyczał i krzyczał o uwolnienie.
Ashlyn potarła swój zaokrąglony brzuch, jej rysy były blade.
- Może powinniśmy pojechać do Chicago. Mogę słuchać, dowiedzieć się, gdzie Łowcy ich ukryli.
- Nie – odparł Maddox.
- Obry pomysł – odezwała się Danika, nie zwracając na niego uwagi. – Ale co z tym, co Torin nam powiedział? Łowcy są tu, w Budapeszcie, nawet teraz.
- Lepiej udaj się do miasta – odezwał się nagle Torin, odrywając jej uwagę od monitorów, jego głos nie był już sucho rozbawiony. – Właśnie dostałem wiadomość od Sabina. Aeron i Parys są ranni i zostali wrzuceni do vana, roi się od Łowców, a Sabin ma zamiar rozpocząć bitwę.
Żołądek Gwen zacisnął się boleśnie.
- Gdzie są?
- Mam namierzanie na komórce Sabina i to pokazuje jego lokalizację dwie mile na północ stąd. Wyjdź tylnym wyjściem i w dół wzgórza. Nie skręcaj nigdzie i powinnaś wyjść prosto na nich.
- Dzięki – Potrzebowała broni. Dużo, dużo broni. Obraz skrzyni Sabina pojawił się w jej umyśle. Doskonale! Obróciła się na pięcie, chcąc wyjść z sypialni Torina.
- Och i Gwen.
Spojrzała na niego.
Otworzył mapę otaczającego fortecę terenu na najdalszym ekranie komputera, czerwona linia wskazywała kierunek.
- Są tam pułapki, tu i tu, wiec zachowaj ostrożność, gdy będziesz schodziła w dół.
- Dziękuję – Z kolejnym westchnieniem, pobiegła do pokoju Sabina. Skrzynia nie była już zamknięta, dzięki jej siostrom i niemal wyczyszczona. Był tam tylko pistolet i nóż. Wzięła oba.
- Idziemy – wymamrotała, skrzydła trzepotały. Wyszła z fortecy i zbiegła w dół wzgórza, nawet nie oglądając się na SUV-a stojącego z tyłu. W formie Harpii mogła być tam szybciej.
Dwumilowa wyprawa zajęła jej mniej niż minutę. I zajęło jej to tak długo tylko, dlatego, ze musiała oglądać się na pułapki Lordów. Miasto było wypełnione pieszymi. Na szczęście, była tylko rozmazaną plamą, więc jej nie zauważyli. Niektórzy ją wyczuli, rozglądając się ze zmieszaniem, gdy musnął ich wiatr, który spowodowała.
Gdy osiągnęła przeznaczenie nadal poruszała się szybko, zatapiając oczy w scenie. Grupa militarnych typów otaczała otwartego vana. Jak powiedział Torin, dwaj nieprzytomni mężczyźni leżeli w środku. Trzech strażników pochyliło się za nimi, z gotową bronią, dym snuł się z luf.
Nie było kierowcy na przedzie. Dziwne, pomyślała, dopóki nie zrozumiała, że Kane był za budynkiem i zabijał każdego, kto zbliżył się do kierownicy. Przednia szyba była roztrzaskana, krew kapała z kierownicy. Cztery ciała leżały na zewnątrz otwartych drzwi.
Gdy zbliżał się do niego Łowca, Kane po prostu zmieniał lokalizację i ukrywał się, ciągle mierząc do vana.
Gdzie był Sabin?
Dlaczego ludzie nie krzyczeli?
Gdy zadawała sobie to pytanie, jej wzrok padła na młodą dziewczynę z rozpostartymi ramionami. Miękki głos szeptał w umyśle Gwen: Spokojnie. Idźcie do domu. Zapomnijcie o tym, że przyszliście do miasta. Zapomnijcie o tym, co widzieliście.
Ten głos sprawił, ze Gwen chciała zrobić, co sugerował, wspomnienia już bladły, jej ciało już kierowało się ku fortecy. Może poddałaby się kompletnie, gdyby nie była Harpią. Mroczna strona jej natury skrzeczała w jej umyśle, odpychając głos, przypominając o jej celu.
Co powinnam zrobić? I co było z tym wszystkim dziećmi, które nagle dojrzała? Jedno z nich, mały chłopiec, przechodził przez miasto niemal tak szybko jak Gwen. Jedynym powodem, dlaczego go widziała, było to, że zostawiał za sobą ślad światła. Najwyraźniej szukał Lordów i gdy zobaczył jednego – Cameo, tym razem – zatrzymywał się i zaczynał krzyczeć.
Zamierając, najwyraźniej nie chcąc go skrzywdzić, Cameo złapała chłopca i ścisnęła jego tętnicę szyjną. Upadł jak kłoda. Pot spływał po jej twarzy, po piersi, przyklejając t-shirt do ciała. Gwen jeszcze nigdy nie widziała wojowniczki tak złej i zmęczonej.
Ale przynajmniej znalazła odpowiedź na jedno pytanie. Dzieci pomagały Łowcom.
Nadszedł rozwścieczony warkot zza niej.
- Wychodźcie, wychodźcie, gdziekolwiek jesteście. Nie możecie nas pokonać i nie możecie zadzwonić po wsparcie. Mamy waszych przyjaciół. Nigdy jeszcze bardziej nie dojrzeliście do zerwania.
Gwen obróciła się, ale następny głos zawołał.
- Dlaczego się nie poddacie, uchronicie przed upokorzeniem i przegraną?
- Twierdzicie, że nie jesteście źli – cóż, teraz jest czas to udowodnić! Poddajcie się i oddajcie dziewczynę. Pozwólcie nam znaleźć sposób na usunięcie z was demonów. Pozwólcie nam przywrócić świat taki, jaki był kiedyś – dobry, prawy i czysty.
- Może też błagajcie o przebaczenie – zadrwił mężczyzna. – Gdybyście byli zamknięci jak planowano, choroba nigdy by nie nawiedziła tego świata i mój syn nadal by żył.
Wow, zdumiała się Gwen. Łowcy naprawdę są fanatykami. Jakby Lordowie byli odpowiedzialni za wszelkie zło na świecie. Ludzie maja wolną wolę. Łowcy też. Wybrali zamknąć Gwen. Wybrali zgwałcić kobiety z innego świata. To czyniło Łowców złymi – i niewartymi litości.
Ktoś krzyknął, zwracając uwagę Gwen. Jej oczy się rozszerzyły, gdy zobaczyła Sabina tańczącego w masie mężczyzn, z dwom sztyletami w dłoniach. Jego ręce poruszały się z gracją, prześlizgując się po ludziach z zabójczą precyzją. Jeden o drugim upadali wokół niego.
Wkrótce każdy cal jego ubrania pokrywał jasny szkarłat, jakby cały był pocięty. Na szczęści, tak nie było. Na szczęście, oblewała go krew wroga.
Gwen poczuła teraz znajomy przypływ Harpii przejmującej kontrolę, nad umysłem i ciałem, nic tego nie powstrzymywało. Najpierw doświadczyła instynktownego strachu. Potem strach zbladł. Mogę to zrobić. Zrobię to. Jej wzrok przeszedł w czerń i czerwień, ślina napłynęła do ust, żeby spróbować tego czerwonego nektaru. Jej ręce wyciągały się do ranienia… okaleczania.
Zanim dała się całkiem przejąć, pomyślała: Proszę nie zrań Sabina i jego przyjaciół. Proszę, nie zrań dzieci. Proszę zanieś tak wielu jak zdołasz do fortecy i zamknij. Właśnie tego chciałby Sabin.
Skrzydła trzepotały bardziej dziko niż kiedykolwiek, Gwen złapała śpiące dziecko, które załatwiła Cameo – nie rań, nie rań, nie rań – i przeniosła nieruchome ciało przez masę i blokadę Łowców, kopiąc w tył ich kolan tak by nie mogli stać i uderzając rękojeścią noża w ich skronie.
Pomyślała, że jednak powinna była zabrać SUV-a, gdy niosła Łowców w ramionach do fortecy. Złożyła swój depozyt w jednym z lochów i zawróciła. Cała podróż zajęła pięć minut. Powtórzyła tę akcję szesnaście razy, zanim zrozumiała, ze się trzęsie, zwalniając trochę. Przynajmniej tłum zmalał.
Sabin był ciągle na nogach, a Cameo była za jego plecami, każde odpierało ataki z innych kierunków. Kane ciągle mierzył do vana.
Aeron i Parys, pomyślała, przedzierając się ku nim. Musi ich usunąć z obszaru. Najwyraźniej byli ranni i potrzebowali pomocy. Ale Łowca wszedł jej w drogę i wpadła na niego, tracąc oddech i cofając się. Gdy upadła, połamane kawałki betonu wbiły się w jej plecy, tnąc.
Sabin popchnął go i był u jej boku chwilę później, jakby cały czas wiedział gdzie była mimo jej prędkości, postawił ją na nogi.
- Torin mi napisał, że tu jesteś. Wszystko w porządku? – powiedział chrapliwie.
Jego ręka na niej… boskie. Momentalnie zapomniała, gdzie była i co robiła. Błyszczący na nim pot i krew przypomniały jej.
- Tak – odparła, również chrapliwie. Dyszała, zmęczona rozgrzana, obolała i drżąca. – W porządku.
Zachwiał się, ocierając twarz, jakby chciał przeczyścić wzrok. Nigdy jeszcze nie widziała tego ostrego wojownika, tak blisko granicy tolerancji.
- Możesz stąd zabrać Aerona i Parysa w bezpieczne miejsce?
Przynajmniej nie próbował jej odesłać.
- Tak – Miała nadzieję. Ale wolałaby Sabina zabrać w bezpieczne miejsce, zamiast jego przyjaciół.
Zabrał pistolet zza jej pasa i odbezpieczył.
- Nie masz nic przeciwko?
- Wcale.
- Zaprowadzę cię do vana – powiedział zanim mogła go złapać i poszedł. Szybkie bum, bum, bum podążyły.
Nawet mimo blokady na uszach, były wrażliwe i dźwięk strzałów sprawił, że się skuliła. Właściwie, poczuła ciepłą ciecz wypływającą z jej bębenków w uszach. Na szczęście, krew jakoś zablokowała dźwięk.
Znów ciała zaczęły upadać wokół niego. Gwen ruszyła do przodu, zauważając, ze tylko jedno dziecko zostało z masy. Mała dziewczynka uspokajająca mieszkańców miasta. Gwen zamknęła kilkoro dzieci, ale Łowcy musieli zabrać inne i uciec. Jaki potwory zmuszają dzieci do walki?
Gdy zbliżyła się do vana, Sabin ciągle strzelał, mimo że nie było więcej Łowców wokół pojazdu, reszta próbowała się ukryć. Albo zajął się nimi Kane. Położyła każdego wojownika na ramieniu, niemal uginając się pod ich wagą. Nie ma szans, żeby zaniosła ich obu na raz.
Położyła Aerona na siedzeniu najdelikatniej jak mogła i zacieśniła uściska na Parysie. Był bardziej zakrwawiony.
- Będę musiała wrócić – powiedziała, mając nadzieję, że Sabin ja usłyszy i pobiegła między drzewami. Ta podróż zajęła dłuższą chwilę, jej sprint zwolnił. W końcu osiągnęła przeznaczenie.
Sapiąc, dostarczyła ogromnego wojownika do foyer fortecy. Torin musiał zobaczyć jej nadejście i zaalarmować Maddoxa i Williama, bo wypuścili kobiety z ukrycia. Gdy Ashlyn i Danika zobaczyły Parysa, ruszyły na przód.
Strach błyszczał w ciemnozielonych oczach blondynki.
- Czy on…
- Nie. Oddycha.
- Co się… - zaczęła Ashlyn. – Nie ma czasu. Muszę wracać po innych – Gwen nie czekała na odpowiedź, ale ruszyła do miasta.
Sabin był wciąż przy vanie, grupa Łowców teraz trzymała osłony i przedzierała się ku niemu. Najwyraźniej przygotowali się na wszystko. Ciągle drżąc, zmęczona ponad wyobrażenie, Gwen uniosła Aerona i zaczęła biec.
Zanim osiągnęła krawędź lasu, kula przeszyła jej lewe udo.
Krzyknęła, upadając. Aeron mruknął, ale nie obudził się, krew chlusnęła z niej. Niech to cholera! Uderzyło w arterię. Drżenie stało się niemal dzikie, ale wstała. Czerń mrugała jej przed oczyma. Dasz radę. Możesz to zrobić. Ruszyła na przód. Tym razem zajęło jej to dziesięć minut, ale osiągnięcie mety nigdy nie było słodsze.
Znów, obie Danika i Ashlyn czekały na nią, lecząc Parysa w foyer, gdy Maddox i William ruszyli by przynieść im wszystko, czego potrzebowały.
Gwen położyła Aerona koło przyjaciela, zbyt słaba by tym razem też być delikatną. Gdy ruszyła ku drzwiom, Danika chwyciła jej ramię.
- Nie możesz wrócić. Ledwie stoisz.
Szarpnęła się słabo.
- Muszę.
- Nie uda ci się. Zemdlejesz na wzgórzu.
- Wiec pojadę samochodem - Bo nie ma szans, żeby tu została. Sabin tam jest, potrzebuje jej.
- Nie – Była stal w głosie Daniki. – Ja cie zawiozę. Tylko pozwól mi wziąć kluczyki.
- William – zawołał Maddox.
Wojownik westchnął.
- Wiem, co to znaczy. Mam prowadzić.
Ashlyn wstała i przyłożyła dwa palce do podstawy szyi Gwen.
- Twój puls jest zbyt szybki – powiedziała z westchnieniem. – Oddychaj wolniej. W ten sposób. Wdech. Wydech. Grzeczna dziewczynka.
Musiała zamknąć oczy, bo następne, czego była świadoma to, że jej noga była bandażowana i William był u jej boku, chwytając jej rękę i prowadząc ku drzwiom.
- Danni, daj mi kluczyki. Jeśli mam to zrobić, chodźmy.
- Bądźcie ostrożni – zawołała Ashlyn.
Kiedy byli w SUV-ie, William odpalił i ruszył przez las. Gwen rzuciło na drzwi, skronią uderzyła w szybę. To zostawi ślad, pomyślała z oszołomieniem.
- Trzymasz się?
- Tak – dźwięk był słaby, nawet w jej uszach.
- Hej, słuchaj. Dzięki za przyniesienie Aerona i Parysa do domu. Anya ich uwielbia i byłaby wzburzona, gdyby zostali zabicie. Bardzo mnie irytuje, ale chcę, żeby była szczęśliwa.
- Przyjemność po mojej stronie – I ból.
Gdy osiągnęli przeznaczenie, bitwa już właściwie się skończyła. Sabin, Kane i Cameo krwawili obficie, pocięci i niemal złamani, ale walczyli z maruderami.
Widząc SUV-a, skoczyli w tył, z drogi. Gwen zesztywniała, gdy William przycisnął gaz i ruszył ku ludziom.
- Bogowie, ale zabawa – powiedział ze śmiechem. Pojazd zadrżał raz, dwa. Zanim się zatrzymał, Gwen otwarła swoje drzwi. Sabin przybiegł do jej boku i wsiadł. Inni szybko wsiedli na tylne siedzenie.
- Jedź, jedź, jedź – zażądał Zwątpienie i William znów ruszył. Ręka Sabina owinęła się wokół pasa Gwen, ściskając mocno.
Teraz, gdy z nią był, żywy, ta niewielka energia, jaką posiadła rozpłynęła się. Słabość ją pochłaniała, ocieniając wszystko inne. Nawet Harpia była cicho.
- Gwen – powiedział, zmartwienie napełniało jego głos. – Gwen, słyszysz mnie?
Próbowała odpowiedzieć, ale słowa nie chciały się formować. Żaden dźwięk nie przedarł się przez nagle narosłą gule w gardle. I tak nie wiedziała, co powiedzieć. Ciągle była na niego wściekła, ciągle chciała go zranić za to, co jej zrobił, ciągle chciała płakać przez to jak w nią wątpił.
- Gwen! Zostań ze mną, kochanie. Okej? Po prostu zostań ze mną.
William musiał uderzyć w kolejne ciało, bo Gwen rzuciło w tył i przód. Albo może Sabin nią potrząsał. Były dwie gorące obręcze owinięte wokół jej przedramion.
- Zostań ze mną! To rozkaz.
Właśnie uratowała mu życie i ośmielał się jej rozkazywać?
- Idź… do… diabła – wycedziła, zanim pochłonęła ją ciemność.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:06, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 25

Sabin przycisnął nadgarstek do ust Gwen, jej zęby wbiły się głęboko w żyłę. Czuć te miękkie wargi… gorące ssanie… Był tak twardy, że jego członek można było zaklasyfikować, jako niebezpieczną broń. To było drugie karmienie Gwen i ładnie się leczyła. Odmówiła pic z jego szyi, mimo że zapewniłoby to lepsze ciśnienie krwi. Gorzej, nie chciała z nim rozmawiać.
Więc mówił do niej za oboje. Powiedział jej, że dzieci, które schwytała są wciąż zamknięte, ale w wygodnym i bezpiecznym miejscu. Powiedział jej, że jej siostry uciekły z lochu godzinę wcześniej i znów zajęły komnatę obok. Pomimo gniewu, który musiały czuć, były dziwnie ciche.
Tak jak Zwątpienie, jeśli o tym mowa.
Wiedział, że demon boi się Harpii. Wiedział, że małe gówno cofa się na tyły jego umysłu, gdy Gwen się irytuje. Ale teraz demon pozostawał cichy, nawet, gdy była spokojna. Uderzający dystans był wszystkim, co było potrzebne. Wyglądało to jakby Zwątpienie, cóż, wątpił w swoją zdolność do wygrania z nią na siłę woli. Poetycka sprawiedliwość, jeśli ktoś spytałby Sabina.
Demon obracał się przeciw Lordowi, za każdym razem, gdy ten odchodził od Gwen, oczywiście, i ciągle uparcie szukał innych ofiar. Ale nie Gwen, już nie, i nawet nie ośmielił się powiedzieć nic o dziewczynie. Po tym jak rozerwała gardła tym Łowcom… Zwątpienie przestał też próbować przekonać Sabina, o tym, że ten nie może jej mieć, bojąc się wkurzyć Gwen.
Niewielki gniew z jej strony nie byłby zły. Wolałby wszystko od tej ciszy.
Westchnął. Tak bardzo chciał wskoczyć do samolotu i poszukać zaginionych wojowników. Ale najpierw, musiał wyzdrowieć po wczorajszej bitwie. Razem z innymi nie byli teraz dobrzy dla nikogo. Co więcej, wiedział, że nie może bardziej podzielić sił, niż już były. Łowcy byli wciąż w Budapeszcie i trzeba się nimi zająć, zanim forteca upadnie albo kobiety zostaną zranione.
Tego ranka Torin przyczepił jednemu z nowo schwytanych nadajnik i „przypadkowo” pozwolił mu uciec, śledząc każdy jego ruch przez komputer i czekając aż skurwiel zaprowadzi wojowników do ich bazy.
Czekanie było trudne. Próbował namówić Harpie na podróż do Chicago, obiecał im fortunę, ale trzasnęły mu drzwiami w twarz. Wiedział, że nie chciały pieniędzy. Chciały, żeby kazał Gwen się pakować. Tego, w każdym razie, nie mógł zrobić.
Kochał ją. Teraz nawet bardziej niż wcześniej.
Bardziej niż swoją wojnę, bardziej niż nienawiść do Łowców, kochał ją. Była córką Galena – co z tego. Sabin nosił w sobie demona Zwątpienia, więc naprawdę nie miał prawa oceniać. Gwen nie pomogłaby ojcu. Nie zrobiłaby tego. Wiedział to w głębi duszy. I tak, wiedział też, że Gwen oddałaby szansę na związek z ojcem, żeby być z nim i dlatego musiał jej udowodnić, że teraz on jest jej rodziną.
Była numerem jeden w jego życiu. Nie powinien był jej zamykać. Powinien jej zaufać, pozwolić jej walczyć. Do diabła, przegrałby bez niej – i wolałby przegrać niż kiedykolwiek jeszcze być bez niej.
Nacisk jej ust zwolnił i odsunęła się od niego. Siedział na fotelu, który przyniósł do pokoju – nie dość, że Gwen odmówiła pić z jego szyi, odmówił także pić z niego na łóżku. Siedziała naprzeciw niego w drugim fotelu, który skonfiskował, bo odmówiła także siedzieć na jego kolanach.
Jej usta były jasno czerwone i spuchnięte, jakby była całowana.
- Dzięki – wymamrotała.
Dzięki – jej pierwsze słowo odkąd obudziła się tego ranka. Zamknął oczy, uśmiechając się, gdy jej piękny głos przepłynął mu przez głowę.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
- Widzę – odparła sucho.
Powoli otworzył powieki. Nie cofnęła się na łóżko jak wcześniej, tylko pozostała w fotelu, jej plecy były wyprostowane, patrzyła ponad jego ramię i biła z niej determinacja. Przeszył go strach. Co, właściwie, była zdeterminowana zrobić? Ciągle go zostawić?
- Jak tam Aeron i Parys? - zapytała.
Trzeba nad nią popracować?
- Leczą się jak reszta z nas. Dzięki tobie.
- Dzięki Williamowi. Ja posunęłam się za daleko i nie byłabym zdolna…
- Dzięki tobie – przerwał. - Zrobiłaś więcej, walczyłaś ciężej, niż ktokolwiek, kogo kiedykolwiek widziałem. I nie miałaś powodu, żeby to zrobić i każdy powód, żeby tego nie robić. A i tak uratowałaś nas wszystkich. Nigdy nie będę zdolny wystarczająco ci za to podziękować.
- Nie chcę twoich podziękowań – powiedziała z płonącymi policzkami. Nie z zawstydzenie, nie z pożądania. Ale… gniewu? Czemu miałaby być zła na jego wdzięczność? Wypuściła drżący oddech, co wydawało się ją uspokoić. – Wyzdrowiałam, moja siłą niemal całkiem wróciła.
- Tak.
- Co znaczy… że odchodzę – Jej głos załamał się na końcu.
I oto było. Przypuszczał, że to nadejdzie, ale te słowa ciągle go niszczyły. Nie możesz odejść, chciał krzyknąć. Jesteś moja. Teraz i zawsze. Ale on, bardziej niż ktokolwiek, znał konsekwencje próby kontrolowania tak ostrego żołnierza.
- Dlaczego? – To wszystko, co zdołał wykrztusić.
Założyła lok za ucho.
- Wiesz dlaczego.
- Przeliteruj to mi.
W końcu jej oczy przesunęły się na niego. Ogień napełnił ich głębię.
- Chcesz to usłyszeć? Dobra. Użyłeś mojej słabości przeciw mnie, mojego sekretu. Zraniłeś moje siostry, zmusiłeś mnie, żeby je zraniła i zamknęła, żeby cię uratować. Nie zaufałeś mi i niemal przez to zginąłeś – Skoczyła na nogi, zaciskając pięści. – Niemal zginąłeś!
Okej, myśl o jego śmierci wkurzała ją najbardziej. Wspomniała to dwukrotnie. Wypełniła go nadzieja i Sabin poderwał się z krzesła, rzucił ją na łóżko zanim miała czas choćby mrugnąć. Gdy odbiła się od lądowania, przygniótł ją swoją wagą.
Zamiast z nim walczyć, patrzyła na niego.
- Mogę ci złamać kark.
- Wiem – Właściwie, ta pozycja zostawiała ją wystawioną na zranienie. Unieruchamiała jej skrzydła, drenując z siły. Jej słabość, ta, którą wykorzystał wcześniej. Nigdy więcej. Przewrócił się a plecy, kładąc ją na sobie. – Myślałem, że robię to dla twojego dobra. Nie chciałem, żebyś walczyła. Nie chciałem, żebyś została ranna. Nie chciałem, żebyś musiała walczyć przeciw własnemu ojcu.
- To nie był twój wybór.
- Wiem – powtórzył. – Żeby być szczerym, zrobiłem to dla siebie. Potrzebowałem wiedzieć, że jesteś bezpieczna. To było głupie z mojej strony. Głupie i niewłaściwe. Nie zostawię cię więcej za sobą. Jesteś lepszym żołnierzem, niż jak kiedykolwiek będę. Jej nogi otoczyły jego biodra, jej gorąco dotknęło jego pulsującej erekcji. Jęknął, chwytając jej biodra, by ją unieruchomić.
- Nie mogę ci już zaufać – powiedziała.
- Możesz. Możesz mi zaufać. Ty, bardziej niż ktokolwiek.
- Kłamca! – Uderzyła go, wystarczająco mocno by złamać kość. Jego policzek eksplodował bólem, ale nie wydał żadnego dźwięku, ale nie odwzajemnił się ani jej nie puścił. Po prostu powoli odwrócił do niej twarz, gotowy na wszystko, co chciałaby zaserwować. Zasłużył na to. Pozwoli jej się obedrzeć ze skóry, jeśli to znaczy, że się między nimi ułoży. – Będę teraz kwestionować wszystko, co powiesz, coś, czego nie robiłam nawet, gdy twój demon mnie dręczył przy każdej okazji. Nawet więcej, nigdy naprawdę nie uwierzę, że ty mi ufasz. Po wszystkim, co zrobiłeś…
- Ja też mam słabości – Słowa opuściły go z desperackim pośpiechem, uciszając ją. – Podarowałaś mi swoje sekrety. Teraz pozwól mi dać ci swoje. Żeby udowodnić, że ci ufam, że nigdy więcej nie zostawię cię z tyłu – Nie dał jej szansy odpowiedzieć. – Gdy strzegłem króla bogów, straciłem oko. Zeus dał mi następne. Nie widzę na ogromny dystans, jak pozostali wojownicy.
Gdy mówił, jej ramiona rozluźniły się odrobinę. Jej palce zacisnęły się na jego koszulce, chwytając w garść materiał i unosząc go z jego brzucha. Jego nadzieja intensywniała.
- Możesz kłamać.
- Powiedziałem ci, nie mogę kłamać. Zemdleję, jeśli spróbuję. To część mojej klątwy – i kolejna słabość.
- Powiedziałeś, że nie wykorzystasz moich tajemnic przeciw mnie. To było kłamstwo, ale nie zemdlałeś.
- Wtedy tak myślałem.
Pozostała cicha.
- Trzymam dwa sztylety, gdy walczę, bo mam tendencję do łapania przeciwnika, jeśli mam wolną rękę. Straciłem palce w ten sposób więcej razy, niż mógłbym zliczyć. Jeśli pozbawisz mnie jednego ostrza, łatwiej możesz mnie pokonać – Nigdy nikomu tego nie mówił. Nawet swoim ludziom, chociaż pewnie zauważyli to przez lata. Ale wiąż, był zaskoczony, jak łatwo – i chętnie – dzielił się z nią.
- Ja… myślę, że to zauważyłam – Jej głos był bardziej miękki, delikatniejszy. – W czasie ćwiczeń.
Zachęcony, kontynuował.
- Każdy jest wrażliwszy w pewnym miejscu, w jakiś sposób. To słabość, pięta Achillesa. Moją jest lewe kolano. Najmniejszy nacisk posyła mnie na ziemię. Dlatego walczę z wpół obróconym ciałem.
Zamrugała, jakby przypominała sobie ich sesje treningowe, próbując osądzić czy to prawda. Kilka minut minęło w ciszy. Sabin skoncentrował się na głębokim oddychaniu i nawet, wchłanianiem jej zapachu.
- Żeby być szczerym, jest jedna słabość, która może mnie zabić bardziej niż inne. Teraz, zawsze, to ty – Jego głos się pogłębił, ochrypły – Jeśli ciągle chcesz odejść, odejdź. Ale wiedz, ze odejdę z tobą. Spróbuj mnie zgubić, a po prostu cię upoluję. Gdzie ty pójdziesz, jak też. Jeśli zdecydujesz się zostać i będziesz chciała, żebym przestał walczyć, nigdy więcej nie będę walczył z Łowcami. Ty jesteś ważniejsza. Wolę umrzeć, niż żyć bez ciebie, Gwendolyn.
Potrząsnęła głową, niedowierzanie walczyło z nadzieją w jej spojrzeniu.
- Mój ojciec…
- nie ma znaczenia.
- Ale… ale…
- Kocham cię, Gwen – Bardziej niż kogokolwiek innego. Bardziej niż kochał siebie. A kochał siebie całkiem mocno… przez większość czasu. – Nigdy nie myślałem, że będę wdzięczny Galenowi za cokolwiek, ale jestem. Niemal mógłbym mu wybaczyć, wszystko złe, co zrobił, za to, że sprowadził cię na ten świat.
Oblizała usta, ciągle wahając się czy zaakceptować jego oświadczenie.
- Ale inne kobiety…
- Nawet mnie nie kuszą. Jestem twoim małżonkiem. Z żadnego powodu, nawet żeby wygrać bitwę, nie zwróciłbym się ku komuś innemu. Nigdy. Wolałbym przegrać bitwę, niż cię stracić. Jesteś tym dla mnie. Jedyną. Zranienie ciebie mnie zniszczy. Teraz to wiem.
- Chcę ci uwierzyć. Naprawdę – jej wzrok opadł do jego piersi, gdzie spoczywały jej palce. Te palce rozluźniły uścisk, nawet zakreśliły kręte linie. – Boję się.
- Daj mi czas. Pozwól ni to udowodnić. Proszę. Nie zasługuję na drugą szansę, ale chętnie będę o nią błagał. Wszystko, czego chcesz, wszystko…
- Wszystko, czego pragnę to ty – Jej wzrok napotkał jego, źrenice pochłonęły tęczówki. – Jesteś tu i żyjesz, i to jedyne, co w tej chwili ma dla mnie znaczenie. Pozwól mi się mieć – Nagle rozerwała jego koszulkę w pół, schyliła się i wessała jego sutek. – Nie wiem nic o p przyszłości, ale wiem, że cię potrzebuję. Pokaż mi to, w co chcesz, żebym uwierzyła. Pokaż mi, że mnie kochasz.
Dłonie Sabina zacisnęły się w jej włosach i obrócił ich. Płonęła w nim radość. Radość i szok, miłość i płonące pożądanie. Nie dała mu ostatecznej deklaracji, na którą miał nadzieję, ale to wystarczy. Na razie.
Zerwał jej ubranie, swoje. Wkrótce oboje byli nadzy, gorące skóra przyciśnięta do gorącej skóry. Odetchnął głęboko z rozkoszy. Jęknęła, jej paznokcie wbiły się głęboko w jego ramiona.
Sabin pocałunkami wyznaczył drogę w dół jej klatki piersiowej, polizał każdy z sutków, ugniatał piersi i kontynuował swoją ścieżkę pocałunków. Wsunął język w jej pępek, zadrżała, wijąc się przy nim.
- Chwyć się wezgłowia – nakazał.
- C-Co?
- Wezgłowie. Chwyć. Nie puszczaj.
Zamrugała ze zdziwieniem, bił od niej zapach pożądania. Zbyła zagubiona w przyjemności, zatopiona, ale w końcu się poddała. Jej plecy się wygięły, sutki były twarde jak perły.
- Otocz nogami moje ramiona – wychrypiał, sięgając w górę i obracając w palcach jeden z tych pięknych sutków.
Tym razem poddała się bez wahania, sapiąc, próbując otrzeć się o niego. Kiedy poczuł jej pięty wbijające się w dół jego pleców, rozdzielił dolne wargi strzegące nowego centrum jego świata i opuścił głowę, żeby spróbować. Jej smak był uzależniający. Zajmujący. Bogaty i słodki, doskonałość, jaką pamiętał. Okrążył jej łechtaczkę, drażniąc, gdy wsunął w nią dwa palce. Jej krzyk odbił się echem w sypialni.
- Nie mogę uwierzyć, że ci się opierałem. Nawet przez chwilę.
- Więcej.
- Mówiłem ci jak piękna jesteś? Jak bardzo cię kocham?
- Więcej!
Zachichotał. Wciąż i wciąż ją lizał, jego palce nie złagodziły działania. Obracała głową z boku na bok, truskawkowe loki leciały w każdym kierunku, ciało się wiło.
- Więcej – wydyszała monotonnie. – Więcej, więcej, więcej.
Gdy dołączył trzeci palce, natychmiast szarpnęły nią spazmy, trzymając go w środku, mięśnie zacisnęły się mocno. Wessał jej łechtaczkę mocniej… dłużej… sprawiając, że znów szczytowała.
Dopiero, gdy wykrzyczała jego imię, dopiero, gdy opadła na materac, puścił ją. Wczołgał się w górę jej ciała, członek zaczął delikatnie wchodzić w nią. Ale nie pchnął. Jeszcze nie.
Jej powieki się uniosły. Błyszczące bursztynowe tęczówki spojrzały na niego w górę, białe zęby przygryzły dolną wargę.
- Nigdy więcej cie nie skrzywdzę – przysiągł i obrócił ją na brzuch. – Pozwól mi to udowodnić.
Sapnęła, natychmiast wyginając plecy, by zrzucić jego wagę z siebie, ale sięgnął w dół i przycisnął pierś do jej pleców, powstrzymując trzepotanie jej skrzydeł. Zamarła. Nie panikuj, kochanie. Potem przycisnął swoimi dłońmi jej, wsuwając członek między jej pośladki, nogi na zewnątrz je ud. Dyszał, gorący oddech dziko owiewał jej ramiona.
- Jestem dłużny tym cennym skrzydłom odpowiednie przeprosiny – powiedział, unosząc ciało. – Pozwolisz mi ich dotknąć?
Na szczęście, nie próbowała znów go zepchnąć. Chociaż przestała oddychać. Usłyszał ja oddech uwiązł jej w gardle. Niezdolna odpowiedzieć, skinęła.
- Zatrzymaj je – dodał. – Proszę.
Skrzydła się uspokoiły.
Cal po calu, pokrył każde delikatne skrzydło pocałunkami. Były miękkie, jak jedwab i chłodne w dotyku, doskonały kontrast dla jego gorąca. Była nich ślad piór, co go zaskoczyło. Były niemal przeźroczyste, przenikały je niebieskie żyły, przepływając niczym krystaliczne rzeki.
Znienawidził się w tej chwili za to, co jej zrobił. Jak mógł związać te piękne skrzydła, Nawet na chwilę?
- Przepraszam – powiedział. – Tak mi przykro. Nie powinienem tego robić. Żaden powód nie jest wystarczająco dobry.
- Ja… wybaczam ci – Słowa były ochrypłe. – Rozumiem, dlaczego to zrobiłeś. Nie podoba mi się to, ale rozumiem.
- Wynagrodzę ci to, przysięgam. Ja…
- Potrzebuję cie w środku. Teraz – Poruszyła plecami, szukając główki jego członka. – Sprawiasz, że jestem zdesperowana. Potrzebuję więcej.
- Tak. tak – Czekaj. Zwolnij. – Jesteś już płodna?
- Nie.
Przyśpiesz. Sabin chwycił jej biodra i wszedł w nią aż do końca. Oboje krzyknęli w uniesieniu. Tak dobrze. Tak doskonale. Lepiej niż wcześniej, goręcej, wilgotniej. Pełniej. Byli połączeni, jedno istnienie. Należała do niego, on do niej.
Pochylając się, przycisnął brzuch do jej pleców, sięgając pod nią i jedną ręką pocierając jej łechtaczkę, drugą ugniatając piersi, atakując każdy możliwy punkt przyjemności. Uniosła ciało, znów chwytając się wezgłowia i nabiła się mocniej na jego członek.
Cholera, nie wytrzyma długo. Był na krawędzi i to właściwie od kilku dnie. Ale wciąż się w nią wsuwał, już nie Sabin, tylko mężczyzna Gwen.
Krzyk nagle wypełnił pokój i znów się na nim zacisnęła, wyciskając go. Tak po prostu, Sabin runął, rozkosz go pochłonęła, zmywając go ogromnymi falami odczuć.
Zostali tak, niczym przez wieczność, ciągle połączeni, zanim opadli na materac. Szybko sturlał się do jej boku, nie chcąc miażdżyć jej swoją wagą. Cóż, nie chcąc znów jej miażdżyć.
Niezdolny ją puścić, nawet na sekundę, przycisnął ją do swojego boku i chętnie się do niego przytuliła. Tak, zdecydował, musi być w niebiosach.
- Już dwa razy pytałeś mnie czy jestem płodna, co każe mi wierzyć, że możesz mieć dzieci – powiedziała między oddechami, ochrypłe oświadczenie wypełniło ciszę. – Nawet Ashlyn jest w ciąży, a przypuszczam, że nie była w tym stanie przed przyjazdem tutaj. Och, chwila. Galen pomógł mnie zrobić, więc wy, chłopcy, możecie się rozmnażać.
- Tak, i tak, dziecko Ashlyn jest Maddoxa. Pewne warunki muszą być spełnione, ale rzeczywiście możemy mieć dzieci. Jestem pewien, że czytałaś historie o bogach zapładniających ludzkie kobiety.
- Taa, ale wy, chłopcy, nie przyszliście na świat w tradycyjny sposób – odparowała. – Zostaliście stworzeni przez samego Zeusa. Myślałam, że macie… braki w… wiesz… dziecięcym serum.
Dziecięce serum? Musiał powstrzymać śmiech.
- Mamy dużo więcej hormonów, białych krwinek i innych potrzebnych komponentów niż ludzie. Dlatego zdrowiejemy tak szybko. Większość kobiecych ciała nie może utrzymać tak potężnego… serum, i zaczynają zwalczać to i zabijać.
- Myślisz, że ja mogłaby to utrzymać?
- Myślę, że możesz znieść wszystko.
Stopniowo się przy nim rozluźniła. Może nawet uśmiechnęła.
- Chciałeś kiedyś mieć dzieci?
Nigdy wcześniej. Jego życie było zbyt burzliwe. Ale podobała mu się myśl o stworzeniu dziecka z Gwen. Takiego dziecka jak ona, zwiększającego to nowe błogosławieństwo w jego życiu.
- Taa. Pewnego dnia, po prostu nie teraz. Nie, dopóki nie będzie bezpiecznie.
Jej spojrzenie stało się zamyślone.
- Bezpiecznie – Westchnęła i zmieniła temat. – Nie chcę, żebyś przestał walczyć z Łowcami, ale nie wiem czy z tobą zostanę.
- Wystarczająco sprawiedliwe – Tyle, że użyje wszystkiego, nawet ostatniego oddechu, żeby ją przekonać do zostania. I nie kłamał. Podąży za nią. Gdziekolwiek pójdzie, podąży. Pozbycie się go będzie cholernym problemem. – Ale nie oczekuj, że będę patrzył jak odchodzisz i nic nie robił.
- Cóż, jeszcze nie musisz się o to martwić. Najpierw, pomogę ci znaleźć twoich przyjaciół. Zaufasz mi i pozwolisz na to?
- Tak. Mogę cię znaleźć tulącą Galena, a i tak w ciebie nie zwątpię – Powiedział z pewnością w głosie. Naprawdę miał to na myśli. Gwen była jedyną rzeczą w jego życiu, w którą nigdy nie będzie wątpił.
Zaśmiała się.
- Muszę to zobaczyć, żeby uwierzyć – Przesunęła koniuszkami palców po jego piersi. – Muszę porozmawiać z siostrami.
- Powodzenia w tym – Uniósł jej dłoń do ust.
Kolejne westchnienie.
- Niemal oczekuję, że odejdą. Ale w głębi duszy wiem, że zostaną tylko po to, żeby mnie ukarać za to, co im zrobiłam.
- Nie zranią cię – Nie pozwoli na to.
Złączyła ich dłonie i delikatnie uścisnęła.
- Co z Daniką i Ashlyn?
- Są ci wdzięczne i martwią się o zaginionych mężczyzn.
Marszcząc brwi, usiadła, włosy spłynęły w dół jej pleców.
- Idę pod prysznic, umyć głowę. Zwołasz spotkanie wszystkich, którzy tu są… za godzinę?
Nie pytał, czemu tego chciała, po prostu jej zaufał, jak powiedział, że zrobi.
- Uznaj za wykonane.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:07, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 26

Gideon powoli popadał w szaleństwo. Stracił poczucie czasu, nie wiedział jak długo był uwięziony. Dzień? Dwa? Rok? Nie było nawet odrobiny światła, nic, co przypominałoby mu, że na zewnątrz jest świat – do którego powróci za wszelką cenę.
Najpierw, potrzebuje odrobiny ciszy, żeby pomyśleć nad planem ucieczki.
Jego demon, zwykle tylko obecność na dnie umysłu, musi przestać wrzeszczeć w jego głowie. „Wejść, wejść, wejść” krzyczał, co znaczyło: „wyjść, wyjść, wyjść”. „Potrzebuję mroku, potrzebuję mroku” szlochał, co znaczyło „potrzebuję światła, potrzebuję światła”. Kłamstwo znów był zamknięty w puszce Pandory, niezdolny uciec, zapomniany, opuszczony.
Najwidoczniej inne demony myślały tak samo. Lucien często jęczał, ale była tu Anya, żeby go pocieszyć. Reyes był dziwnie cichy. Wymruczał imię Daniki, potem nie odezwał się przez godziny. Amun warczał z głębi gardła, jakby walczył z hordą demonów, której Gideon nawet nie mógł sobie wyobrazić. Sekrety musiały wrzeć w jego głowie…
Strider, który czuł się przechytrzony, stale uderzał głową w ścianę, jego demon musiał skrzeczeć, jego ciało było w agonii. Gideon do tej pory tylko raz widziała, jak wojownik przegrał, setki lat temu, ale konsekwencje tego były wyryte w jego pamięci. Nigdy nie widział, żeby dorosły mężczyzna wił się z taką siłą, łzy spływały w dół popielatej twarzy, oczy błyszczały raczej udręką niż zwykłą dumą, zęby zaciskał tak mocno, że płynęła z nich krew.
Skoncentruj się, głupku. Wiele razy cała grupa próbowała otworzyć okiennice albo wspiąć się po ceglanej ścianie. Anya, jedyna, która wciąż mogła używać swoich zdolności, wywołała tornado w komnacie, ale zraniła tylko mężczyzn, nie budynek. Wszystko było umocnione – zaklęciami? – aż ich więzienie wydawało się nie do zniszczenia.
- Rozejrzę się znów za wyjściem – powiedziała bogini. Była najspokojniejsza w grupie – ironiczne, skoro kwitła w chaosie. Nadszedł odgłos ubierania, jęk od Luciena i gruchanie Anyi, i szmer kroków.
Gideon zawsze był niechętny do angażowania się w związki, preferując różne kobiety. Teraz to wydawało się głupie. Nie miał, o kim myśleć, kogo chcieć, o kim marzyć. Nikt nie utrzymywał go w skupieniu, jak Reyesa. Nikt go nie pocieszał, jak Luciena.
Jaka kobieta by z tobą długo wytrzymała?
Co, teraz jest opętany przez Zwątpienie?
Bum.
- Przepraszam – wymamrotała Anya. – Kogo uderzyłam?
- Muszę… - Oddech Stridera był płytki i chrapliwy. – Pomocy. Pomóżcie mi. Proszę.
- Niedługo – obiecała bogini, potem gruchała nad nim przez kilka minut. Więcej kroków.
Bang. Bum.
- I cóż my tu mamy? – gruchnął głos z – jak sądził Gideon – ukrytych głośników. I nie należał on, do kogoś, kogo by znał. – Czy to moje urodziny?
W pokoju ucichło, dopóki Anya nie zaczęła się znów przedzierać z powrotem do Luciena, jej pięty uderzały w podłogę.
Światło zamrugało, przeganiając cienie. W tej chwili, słodki spokój ogarnął Gideona. Zamrugał, by pobyć się plam sprzed oczu, widząc przyjaciół pierwszy raz od czasu, który wydawał się wiecznością. Lucien leżał na podłodze, jego głowa spoczywała na kolanach Anyi, która obejmowała go ochronnie. Reyes siedział przy ścianie, uśmiechając się niesamowicie. Strider był z boku, ściskając swój brzuch i kolana przyciągając do piersi, Amun był za nim, głaszcząc jego głowę, mimo, że jego oczy były szkliste.
Ani śladu Łowców. Okna wciąż były zablokowane, drzwi zamknięte.
- Zastanawiałem się, kto uruchomił cichy alarm. Musiałem najpierw zadbać o waszych przyjaciół w Budapeszcie, zanim mogłem tu wrócić – Okrutny śmiech. – Mieliśmy nadzieję, że tu przyjdziecie, odkąd artykuł został opublikowany. Widzę, że nasze zaprzeczenie istnieniu tej placówki poskutkowało i przekonało was, ze nie może to być pułapka.
Z nagłą ciszą w umyśle, Gideon był zdolny przefiltrować ten głos przez akta we własnej głowie i hello. Jednak należał do kogoś, kogo znał. Dean Stefano. Zastępca dowodzącego Łowcami, odpowiadający tylko przed tym chorym fiutem, Galenem. Stefano nienawidził Sabina za ukradnięcie darli, jego żony. Twierdził, że Darla by żyła, gdyby Lordowie i zło, które roznoszą byli w piekle, gdzie należą.
Zło Stefano nie znało ograniczeń. Wysłał Danikę, niewinną, żeby ich szpiegowała, planując użyć jej do złapania – i torturowania – Lordów, jednego po drugim. Nie żeby ten plan podziałał. Ale wysłał ją, a potem próbował wysadzić fortecę z nią w środku.
Strach ścisnął żołądek Gideona, a za nim szybko podążyły wściekłość i smutek, gdy dotarły do niego słowa Stefano: musiałem się zająć waszymi przyjaciółmi. Zaświtało zrozumienie. Łowcy byli w Budapeszcie. Walczyli… i wygrali, inaczej nie byłoby ich tutaj. Sabin nigdy nie pozwoliłby im uciec.
Gdzie był teraz Sabin? Dopóki puszka nie zostanie znaleziona, Łowcy nie zabijali Lordów, nie chcąc by ich demony uciekły, powodując więcej kłopotów. Uwięzili go? Torturowali? Wstanie sprawiało trudności, ale Gideon to zrobił. Chwiał się, ale ustał. Wszyscy oprócz Stridera zrobili to samo, wyciągając broń, gotowi zrobić, co konieczne mimo słabości.
- Chodź tu – Reyes skinął palcami w wyzwaniu. – Ośmiel się.
Stefano znów się roześmiał, tym razem autentycznie rozbawiony.
- Dlaczego? Mogę was głodzić, patrzeć jak marniejecie. Mogę zatruć powietrze, patrzeć jak cierpicie. I mogę zrobić to wszystko, bez dotykania waszych obrzydliwych ciał – Na końcu jego głos stwardniał.
- Wypuść kobietę – zawołał Lucien. – Nic ci nie zrobiła.
- Do diabła, nie – Anya potrząsnęła głową, jasne włosy zawirowały. – Zostaję tu.
- Jak słodko – odparł Stefano szyderczo. – Chce zostać ze swoim demonem. Cóż, myślę, że ją usunę. Tylko dla ciebie, Śmierć. Choć myślę, że nie spodoba ci się, co jej zrobię.
Warcząc, Lucien się pochylił, przygotowując do starcia. Uniósł półautomat, załadował. Gotowy. Wyglądał brutalnie i dziko, Śmierć w każdym calu.
- Spróbuj.
Wtedy chłopiec, na oko jedenastoletni, wszedł przez oddaloną ścianę, jakby był duchem. Oczy Gideona się rozszerzyły, umysł odtwarzał scenę, chcąc wyjaśnić niezwykłe zjawisko.
- Chodź ze mną – chłopiec powiedział do Anyi. – Proszę.
- Ciekawa sztuczka – Powoli się obróciła, rozpościerając ramiona. - Wysyłasz dziecko do jaskini lwa. Tchórzliwe, nie sądzisz? I naprawdę sądzisz, że twój zwierzak może mnie zmusić do zrobienia czegoś, czego nie chcę?
- Tak, mogę – odpowiedział chłopiec poważnie. – Ale nie ma powodu stosować przemoc.
Lucien wepchną boginię za siebie, jego czy błyszczały czerwienią, zęby były ostre i obnażone. Widzenie zwykle stoickiego wojownika w takim szale było niemal bolesne. Mężczyzna kochał swoją kobietę i zginie dla niej. Woli zginąć, niż widzieć jak ktoś ją rani.
Gideon powoli stanął u boku Śmierci, niepewny co robić, ale wiedząc, że nie może biernie obserwować. Ale naprawdę, kto był śmierdząco zły? Mężczyźni w klatce czy facet, który wysyła dziecko w środek wojny?
Reyes, Strider i Amun, stanęli u boku Gideona, formując ochronną ścianę wokół Anyi.
- Chodź – powtórzył chłopiec, teraz marszcząc brwi. – Proszę. Nie chcę cie krzywdzić.
- Czy nie jest cudowny? – zapytał Stefano ze śmiechem. – Mam nadzieję, że go polubicie, moją nową broń przeciw wam. Nie planowałem go wykorzystać. Potem wy wybraliście się do Egiptu i ukradliście moje inkubatory. Inkubatory, które znajdę i znów wykorzystam. Szczególnie tę, którą Sabin rak sobie upodobał.
- Tak miło cię znów słyszeć, Stefano – odezwał się Gideon, ignorując odzywki. – To jest cudowne… - chore. - …nawet jak na ciebie.
Cisza. Potem:
- Achh, Kłamstwa. Rozkoszny, jak zawsze. Jak nudny musi być twój demon. Ale mam dla ciebie dobrą wiadomość. Znaleźliśmy sposób, żeby wyciągnąć go z ciebie i umieścić go w kim innym. Kimś słabszym, kto zaakceptuje uwięzienie, dla dobra rodzaju ludzkiego. I to właśnie już zrobiliśmy z Sabinem. Po tym jak go pokonaliśmy, oczywiście. Nieźle walczył, ten Sabin, ale w końcu upadł. Tak. Jak. Ty.
Bo diabła, nie. Sabin nie był martwy. Sabin nie mógł być martwy. Był zbyt żywotny, zbyt zdeterminowany. Nawet więcej, wyssanie z nich demonów i umieszczenie ich w kimś innym nie było możliwe. Nie mogło być możliwe.
- Nie wierzysz mi – znów zaśmiał się Stefano. – Dobrze. Uwierzysz, gdy ci się to przydarzy. Poza tym, jak myślisz, czemu twojego przyjaciela jeszcze tu nie ma, czemu cię nie ratuje?
Przerażenie Gideona wzrosło. Nie pozwól by się do ciebie dorwał. Kłamie. Później możesz…
Uderzył pięścią w ścianę po prawej. Otoczył go kurz. Uderzył znów i znów, łzy paliły oczy. Uderzał, aż kości się połamały, mięśnie porozrywały. Spędził tysiące lat z Sabinem, myślał, że spędzi kolejny tysiąc.
- Biedne Kłamstwo – szydził Stefano. – Bez przywódcy. Co teraz zrobisz?
- Pieprz się! – krzyknął Gideon. – Zabiję cię. Kurwa, zabiję cię – I dokładnie to miał na myśli, to była prawda, coś, co planował zrobić, chciał zrobić, zrobi. – Zginiesz z mojej ręki, skurwysynu!
Gdy nienawistne słowa rozbrzmiały wokół niego, jego demon wydał zszokowany krzyk… potem bolesny. Ból przeszył Gideona, rozdzierając go, komórka po komórce. Jakby każdy jego organ wewnętrzny kruszył się, kości wyskakiwały ze stawów. Kłamstwo wbijał szpony w jego czaszkę, opadł do stóp, szukał kotwicy, gryzł w palce u stóp, aż ból doprowadził go do szaleństwa. To ciągle nie wystarczyło. Demon przeszył całą resztę niego, krzycząc, rozdzierając jego żyły, zostawiając za sobą tylko kwas.
Kolana Gideona się poddały i przewrócił się na podłogę. Sztylet, który trzymał w sprawnej ręce, upadł poza zasięgiem. Powinien wiedzieć lepiej. Pozwalając emocjom przejąć kontrolę, zawsze prowadziło go do upadku. Dlatego nauczył się ukrywać wszystko za sarkazmem. Idiota! Stefano cię teraz pokonał. Twój wróg ma przewagę. Może tu wejść, złapać cię, uciąć kończyny i nie, kurwa, nie będziesz mógł z tym zrobić.
- Nienawidzę… cię… - wycedził. Do diabła, już raz powiedział prawdę. Czemu znów tego nie zrobić? Powiedzieć to, za czego wypowiedzeniem tęsknił tak długo. – Nienawidzę cię do głębi duszy.
Demon znów wrzasną. Wrzeszczał, wrzeszczał i wrzeszczał. Znów przeszył go ból, rozdzierając na części.
Otworzył usta, by wymówić kolejną prawdę.
- Kł…kłamie – powiedział Amun zacinając się. – On… kłamie… Sabin… żyje.
To były pierwsze słowa, jakie Strażnik Tajemnic wymówił od stuleci. Jego głos był szorstki, jakby jego krtań została przetarta papierem ściernym, każde słowo było jak wcieranie soli w ranę.
- Nie wiesz tego – bluznął Stefano. – Nie było was tam. Jest martwy, obiecuję wam.
Gideon zesztywniał. Pomimo agonii, tortury jego stanu, zesztywniał. Stefano go okłamał. Kurwa, okłamał go, a on w to uwierzył. Gideon, który powinien wyczuć kłamstwo na tysiąc stóp. Tyle sam ich wypowiadał przez całe życie, że identyfikowanie ich było tak naturalne jak oddychanie.
Amun ryknął i upadł na kolana, obok Gideona. Tama została zerwana, wyglądało na to, przez jedno słowo, przez jedno zdanie, potem jedna historia za drugą zaczęły wyciekać z wojownika, każda wypowiedziana innymi głosami swoich stworzycieli. Mówił o morderstwach, gwałtach i nadużyciach wszelkiego rodzaju. Mówił o zazdrości, chciwości i niewierności. Kazirodztwie, samobójstwie, depresji.
Żadna ze zbrodni nie była jego, ale mogłyby być. Należały do ludzi, których napotykał przez lata, Łowców, których wysuszył ze wspomnień i były dla niego równie jasne, jakby je przeżył.
Mocno zaciskając oczy, Amun pocierał skronie, wijąc się, krzywiąc, strumień trucizny nie zwalniał.
- Już mnie nie kocha, nawet po wszystkim, co dla niego zrobiłam – Jego głos był wysoki, kobiecy. Gideon pomyślał, że usłyszał sapnięcie w głośnikach, ale nie był pewny. – Gotowała, czyściłam, spałam z nim, nawet, gdy byłam zbyt zmęczona. Ale wszystko, o co o dba to ta jego bezcenna wojna. Chociaż i tak ma czas pieprzyć tę dziwkę z sąsiedztwa, wciąż i wciąż. Traktuje mnie jak śmiecia!
- Jak odtwarzasz ten głos? To głos darli. Jak, niech cię cholera? – warknął Stefano. Nie było odpowiedzi, tylko więcej sekretów darli. Gideon nie miał pojęcia, jak wojownik wszedł w ich posiadanie – Uciszcie go. Uciszcie go, w tej chwili!
Mały chłopiec podskoczył, zdumiony, po czym ruszył na przód. Gdy Lucien i Reyes chcieli go złapać ich ręce przeszły przez niego i obaj wojownicy krzyknęli w agonii, dźwięk ich bólu zmieszał się Gideona, Amuna. Potem obaj mężczyźni upadli jak fala w oceanie, ich ciała trzęsły się, jakby przeżyli szok życia. Anya pochyliła się za nimi, gotowa ruszyć na przód, gdyby chłopiec próbował dotknąć ich jeszcze raz.
Nie mogę mu pozwolić tak skrzywdzić Amuna, pomyślał Gideon, zmuszając się do wstania. Chwiał się, z zawrotami głowy, bolało tak bardzo, że miał łzy w oczach. Musiał się pochylić i objąć brzuch, żeby powstrzymać wymioty. Wolną ręką chwycił sztylet i trzymał go ostrzegawczo. Ale naprawdę, jak miał powstrzymać kogoś, kogo nie mógł chwycić?
Anya wyciągnęła jedną rękę ku chłopcu, który teraz pochylił się nad Amunem, chcąc sięgnąć ku jego gardłu. I co zrobić? Zatrzymała się tuż przez kontaktem.
- Nie dotykaj go – krzyknęła. Małe złote płomienie błyskały na jej dłoni, ale były przygaszone, ledwie widoczne. – Mam moc w tej rzeczywistości i w każdej innej. Dotknij go, a cię spalę. Zaufaj mi. Nie zawaham się. Robiła gorsze rzeczy.
Psie, brązowe oczy prosiły ją o zrozumienie, o pozwolenie wykonania rozkazy. Biedny dzieciak. Jego ręka drżała i biły z niego potężne fale żalu.
- Widzę, że jest w tym pokoju dwóch kłamców – powiedział Stefano. – Nie dbam o to, jaką masz moc. Chłopiec jest synem Nekromanty, zdolny chodzić pośród śmierci. Może wejść do każdego świata siłą woli i nic nie może go dotknąć, gdy jest w innym.
- Śpię z Nekromantą, idioto. Lucien też może chodzić wśród śmierci – Anya uniosła podbródek, niebieskie oczy jednocześnie błyszczały i rozdzierały. – Plus, jestem Anarchią i nie mam litości. Twój zwierzak podejdzie bliżej i zobaczysz mnie w akcji.
Znając ja, Gideon wiedział, że blefowała. Kobieta operowała czystą brawurą. Nie byłaby zdolna skrzywdzić dziecka. W domu, wciąż głaskała brzuch Ashlyn i gruchała do dziecka. Ciotunia Anya nauczy cię kraść wszystko, czego zapragnie twoje małe serduszko, powtarzała.
Gideon wyciągnął rękę, chwiejnie, wzrok się zaciemniał, i oplótł palce wokół jej nadgarstka.
- Nie znajdę radości w zajęciu się tym – wyrzęził przez zaciśnięte gardło.
- Ja… ja… Tak – Powoli płomienie zniknęły i Anya skinęła. Była ulga w jej oczach. Klękła i chwyciła Luciena za ramiona, odsuwając go od chłopca. Amun ciągle paplał, a Stefano ciągle żądał, żeby dzieciak jakoś go uciszył.
Kołysząc się na piętach, Strażnik Kłamstwa napotkał ponury, zdeterminowany wzrok chłopca.
- Nie sprawie, że wojownik ucichnie.
Mimo, że mówił kłamstwo, chłopak zdawał się rozumieć, co miał na myśli i skinął. Walcząc z słabością i bólem, Gideon schylił się i przyłożył usta do ucha Amuna. I pierwszy raz od stuleci, był w stanie zaoferować zapewnienie bez konieczności uciekania się do prawdy.
- Już w porządku. Będzie dobrze. Wydostaniemy się z tego żywi. Cii, cii już. Wszystko będzie dobrze.
Stopniowo wysyp głosów Amuna zbladł, aż w końcu tylko mruczał pod nosem. Ciągle ściskał głowę, miał zamknięte oczy, zwinął się w kłębek. Kołysał się w przód i w tył.
Ręka owinęła się wokół pasa Gideona i się obrócił. Szybki ruch sprawił, że żołądek mu się wywrócił, zrobiło mu się czarno przed oczyma zanim spostrzegł, kto go dotyka. Anya. Jak długo jeszcze utrzyma się w pionie? Jak długo będzie mógł udawać, że się trzyma?
Jej truskawkowy zapach wypełnił mu nos, gdy szarpnęła go do pozycji pionowej i niemal się przewrócił.
- Myślałam. Chętnie pójdę z dzieciakiem – powiedziała cicho. Żeby Lucien nie usłyszał?
- Tak – odparł, mimo, że potrząsał głową na nie. Znów wywrócił mu się żołądek, ciemne plamy pojawiły się przed oczyma.
Chwyciła jego twarz, przyciągając go jakby chciała go pocałować, pocałowała lekko, potem przesunęła usta do jego ucha, mrucząc.
- Poza tym pokojem, moja siła całkiem wróci. Będę mogła zdjąć Stefano.
Jeśli Lucien się obudzi i zobaczy, że nie ma Anyi… Nie, Gideon nie mógł pozwolić przyjacielowi cierpieć takiego rodzaju agonię.
Jeśli chodzi o Luciena, Gideon nie potrzebował dalszego poczucia winy. Od opętania, Lucien był dla niego bratem, biorąc go pod swoje skrzydła, uspokajając Gideona, gdy ten stawał się zbyt dziki. Ale gdy przyszedł czas wybrać między nim a Sabinem, wybrał Sabina, bo wierzył, całym sercem, że Łowcy zasłużyli na śmierć po tym, co zrobili Badenowi, Strażnikowi Nieufności. A Lucien pragnął spokoju. Gideon ciągle w to wierzył, ale też wiedział, że Strażnik Śmierci zasłużył na cos lepszego z jego strony.
- Czas, żebyś zostawiła swojego mężczyznę – oświadczył ich oprawca. – Nie martw się, po tym, co ci zrobię pozwolę ci wrócić i opowiedzieć mu o tym.
- Chodź – powtórzył po raz kolejny chłopiec. – Zmuszę cię, jeśli będę musiał.
Gideon musiał ją powstrzymać. Ale jak? Jego siła wyciekała, zastępowało ją coraz więcej bólu. Wkrótce będzie całkiem niesprawny, niezdolny wstać przez godziny, może dni.
Ale też inni nie mogli znieść więcej. Czy Stefano przyśle posiłki i rozdzieli ich siłą? Czy zostawi ich tu, żeby powstrzymać ich siły, jak podejrzewała Anya? Nie ważne, jak sądził. Jest tylko jeden sposób by kupić trochę czasu i wymyślić jak uciec.
- Nie chcę, żebyś wziął mnie zamiast niej. Nie chcę, żebyś mnie przesłuchiwał – odezwał się w końcu. – Stefano, powiedz chłopcu, żeby wziął Anyę a mnie zostawił.
Nastąpiła pauza, gdy jego kłamstwo było interpretowane.
- Nie – sapnęła Anya. Potem, jakby zaprzeczenie nie wystarczyło chwyciła Gideona za ranię i posłała go na ziemię. Jedno kopnięcie, dwa, prosto w brzuch. Niezdolny się powstrzymać, zwymiotował, wciąż i wciąż, aż nic nie zostało. – Widzisz? Nie jest w formie do rozmowy. Zabierzesz mnie – powiedziała płaskim głosem. – albo nikogo.
- Przyprowadź oboje – powiedział Stefano, z radością w głosie, jakby to było to, czego chciał.
Po niewielkim wahaniu, chłopiec wszedł w ciało Anyi, znikając z widoku. Może ją opętał, bo wyszła z pokoju bez słowa skargi. Jasna cholera.
Gdy chłopak wrócił chwilę później, Gideon powstrzymał go gestem.
- Nie chcę zrobić tego sam.
To spowodowało skinięcie, z wyraźną ulgą.
Gideon wstał i rzucając ostatnie spojrzenie przez ramię, opuścił przyjaciół.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:07, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 27

Gwen była zaskoczona widząc siostry w pokoju medialnym… grrr, w pokoju rozrywkowym, ale chodzi o to samo, naprawdę… kiedy weszła do środka. Była równie zaskoczona, gdy nie wstały z kanapy i nie dźgnęły jej.
Jej wzrok pobiegł do reszty obecnych. Kto ją wesprze, a kto nie? Ashlyn, Danika i Cameo siedziały przy oddalonym stole, dwie głowy pochylały się nad zwojami, jedna nad laptopem. Śliczna twarz Ashlyn była zmartwiona. Danika była blada i wyglądała na chorą. Cameo była nachmurzona.
Williama, Kane’a i Maddoxa nie było i podejrzewała, że są w mieście, szukając pozostałych Łowców. Naprzeciw kobiet, Aeron i Parys grali w bilard omawiając strategię, siniaki w większości zbladły. Cóż, Parysa w większości zbladły. Ciężko było to ocenić, jeśli chodzi o Aerona, bo całe jego ciało pokrywały tatuaże.
- Mówię ci, widziałem ją – powiedział Parys.
- Myślenie życzeniowe albo spowodowane ambrozję halucynacje – odparł Aeron. – Gdy spadliśmy, byłeś przytomny. Widziałeś ją znowu?
- Nie. Pewnie się ukryła.
Wytatuowany wojownik był bezlitosny.
- Obchodziłem się z tobą delikatnie do tego punktu, Parys, i wygląda na to, że to nie wychodzi ci na dobre. Musisz się podnieść ze smutku. Dziś przesłuchiwaliśmy kilku nowych Łowców. Nic o niej nie wiedzieli. Potem wezwałeś Kronosa, zapytałeś czy została odesłana. I co powiedział?
Blednąc, Parys uderzył kijem w bile.
- Bez ciała, jej dusza zwiędła. Martwa.
Mała, łuskowata… rzecz owinięta wokół ramiona Aerona, przestała gładzić jego głowę i pocałował go w policzek. Wojownik sięgnął w górę i delikatnie podrapał kark stworzenia, jakby to było tresowane zwierzątko, którego dotykanie było naturalne, mile widziane. Nie zająknął się w rozmowie.
- Czy król bogów cię okłamał?
- Tak!
- Dlaczego? Chce naszej pomocy.
- Nie wiem – warknął Parys.
- Co to jest? – zapytała Gwen, jej wzrok przywierał do stwora owijającego się wokół Aerona.
Sabin, który stał za nią w wejściu, paląc jej odkrytą skórę swoją obecnością, kusząc do wybaczenia, zapomnienia i skupienia się na przyszłości, przyszłości z nim, uśmiechnął się.
- To Legion. Jest demonem… i przyjaciółką. Aeron prędzej by zginął niż pozwolił ją zranić, więc proszę nie próbuj i nie ruszaj jej.
Ta… rzecz jest dziewczyną? Nie ważne. Masz parę rzeczy do zrobienia. Oczy Gwen się rozszerzyły, gdy skończyła rozglądać się po osobach okupujących pokój. Torin opierał się ramieniem o ścianę, tak daleko od innych jak tylko mógł. Trzymał podręczny monitor i odzianych w rękawiczki dłoniach, jego uwaga skupiała się na małym ekranie.
On ją wesprze, wiedziała to. Jedno, co w nim zauważyła, to, że stawiał przyjaciół ponad własnym dobrem.
- Będziesz udawać, że nas tu nie ma? – Kaia wyprostowała ręce nad głową, rozciągając się jak kot.
Tak. Nie.
- Hej – W końcu napotkała spojrzenie sióstr, zaoferowała im półuśmiech i machnięcie dłonią. Spędziła ostatnią godzinę myśląc o tym, co im powiedzieć… jeśli będą zainteresowane słuchaniem jej. Nic nie wymyśliła nic. Przeprosiny nie podziałają, bo nie żałowała tego, co zrobiła.
Taliyah wstała, ze spojrzeniem pustym jak zwykle. Jeżąc się, Sabin stanął przed Gwen.
- Dobra – odezwała się najstarsza siostra, ignorując go. – Skoro nie chcesz nic powiedzieć, o tym, co się stało, ja zacznę – Pauza. – Jestem z ciebie dumna.
- C-Co? – zapytała Gwen łamiącym się głosem. Nie to spodziewała się usłyszeć. Zerknęła zza masywnych pleców swojego wojownika, jej starsza siostra znów pojawiła się w polu widzenia. Taliyah była z niej dumna? Nic nie mogło zaskoczyć jej bardziej.
- Zrobiłaś co musiałaś zrobić – siostra zamknęła między nimi dystans i próbowała zepchnąć Sabina z drogi. – Jesteś Harpią w każdym sensie tego słowa.
Sabin nie drgnął.
Lód w oczach Taliyah zmroziłby każdego innego.
- Pozwól mi uścisnąć siostrę.
- Nie.
Gwen mogła dostrzec sztywność jego ramion, poczuć napięcie pleców.
- Sabin.
- Nie – powiedział, wiedząc czego chciała. – To może być sztuczka – Potem do Taliyah dodał: - Nie skrzywdzisz jej.
Bianka i Kaia dołączyły do starszej siostry, tworząc półkole wokół wojownika. Mogły go zaatakować, ale ku zaskoczeniu Gwen, nie zrobiły tego.
- Poważnie, pozwól nam uścisnąć siostrę – odezwała się Kaia twardo. To, że nie groziła mu cielesnymi obrażeniami… cud. – Proszę – ostatnie wypowiedziane niechętnie.
- Proszę, Sabin – powiedziała Gwen, przykładając dłonie do jego łopatek.
Wziął głęboki, drżący oddech, jakby w zapachu szukał prawdy.
- Żadnych sztuczek. Ani nie innego – Zszedł z drogi, a one natychmiast prześliznęły się obok niego.
Trzy pary ramiona objęły Gwen.
- Jak mówiłam, jestem niewiarygodnie z ciebie dumna.
- Nigdy nie widziałam kogoś tak ostrego.
- Zszokowałaś mnie. Totalnie skopałaś mi dupę!
Gwen zamarła, zdumiona do głębi duszy.
- Nie jesteście złe?
- Do diabła, nie – odparła Kaia i cofnęła się. – Cóż, może na początku byłyśmy. Ale dziś rano, kiedy spiskowałyśmy jak cię porwać i zemścić się na Sabinie, widziałyśmy jak z niego pijesz. To sprawiło, że zrozumiałyśmy, że teraz on jest twoją rodziną i cofnęłyśmy się. Nie grozisz rodzinie Harpii, nigdy, a my to wiemy.
Okej. Wow. Spojrzenie Gwen skoczyło ku Sabinowi, który patrzył na nią z ogniem w oczach. Chciał być z nią, powiedział. Poddałby się w swojej wojnie dla niej. Chciał z niej uczynić pierwszy priorytet w swoim życiu. Ufał, że go nie zdradzi. Kochał ją.
Chciała mu uwierzyć, tak strasznie chciała mu wierzyć, ale nie mogła się do tego zmusić. Nie tylko dlatego, że ją zamknął, ale dlatego, że gdy leżała w łóżku, zdrowiejąc, zrozumiała, że teraz była bronią, bronią, którą zawsze chciał żeby była. Udowodniła swoją wartość w bitwie. Nie musiałby jej już zostawiać z tyłu, nie musiał się o nią martwić. Jak lepiej wziąć od niej to, czego chciał niż uwieść jej ciało i duszę?
Czy naprawdę ją kochał? To chciała wiedzieć.
Powiedział, że nie dbałby o to nawet, gdyby złapał ją obejmującą ojca. Może była to prawda. Ale, jeśli teraz ja kochał, czy kiedyś odrzuci ją przez to, kim i czym była? Czy jego nienawiść do Łowców i ich przywódcy przeniosą się na nią? Czy jego przyjaciele odwrócą się od niego za wprowadzenie wroga do domu? Czy każde jej słowa i zachowanie będą podejrzane?
Te wątpliwości nie były spowodowane przez jego demona. Były jej. Wszystkie jej. I nie wiedziała jak się ich pozbyć, nawet, jeśli desperacko chciała być z Sabinem.
Kiedy widziała go w mieście, zakrwawionego i zabójczego, jej serce naprawdę się zatrzymało… absolutny dowód jej przynależności do niego. Co za dziki widok przedstawiał. Każda kobieta byłaby dumna mając tak silnego, kompetentnego mężczyznę u boku. Chciała być tą kobietą. Wtedy i zawsze. Ale brakowało jej pewności by chwycić swoje marzenie. Co było zabawne, gdy o tym pomyśleć. Fizycznie, nigdy nie była silniejsza.
- Znienawidzę opuszczenie cię – powiedziała Bianka, puszczając ją i cofając się o krok.
- Cóż… - Teraz najtrudniejsza część. – Więc czemu próbować? Potrzebuję, żebyście tu zostały, w fortecy i pomogły Torinowi strzec ludzi.
- A ty gdzie się wybierasz? – Taliyah też ją puściła, blade oczy studiowały twarz Gwen. Przynajmniej nie odmówiły jej prośbie.
Skrzyżowała ramiona, wypełniła ją determinacja.
- Właśnie dlatego zwołałam to spotkanie. Czy mogę wszystkich prosić o uwagę? – Zaklaskała, czekając aż wszyscy w pokoju na nią spojrzą. – Sabin i ja jedziemy do Chicago znaleźć jego zaginionych przyjaciół. Ciągle milczą i sądzimy, że coś jej nie tak.
Na to Sabin zamrugał. To była jego jedyna reakcja. Wiedziała, że czekał na informację od Torina, ale pomyślała, że lepiej być wtedy w drodze niż tkwić w miejscu.
- Tak się cieszę, że jedziecie – powiedziała Ashlyn. – Nie wiem czy ktoś ci powiedział, ale Aeron, Cameo i, tak, twoja siostra, Kaia, zabrali mnie do miasta dziś rano. Słyszałam parę rzeczy.
Ooo. Będą kłopoty w fortecy.
- Nie powinnaś iść do miasta. Twój mężczyzna oszaleje jak się dowie – Widziała Maddoxa z ciężarną kobietą tylko parę razy, ale raz wystarczył, żeby jej pokazać jak gwałtowna jest jego potrzeba chronienia.
Ashlyn machnęła ręką.
- Wie o tym. Nie mógł sam ze mną pójść, bo nie słyszę rozmów, gdy jest przy mnie, więc kompromisem było zabranie straży. Wiedział, że i tak wymknęłabym się później. W każdym razie, niektórzy z Łowców też są w drodze do Chicago. Boją się ciebie, niepewni co możesz im zrobić.
Łowcy się jej bali. Bali się jej, gdy była w piramidzie, ale wtedy nie naprawdę nie mogła im zrobić. Już nie będzie tak bezradna. Ta myśl sprawiła, że się uśmiechnęła. Sabin też praktycznie błyszczał z dumy.
Jej żołądek zwinął się na ten widok, oddech rozpalił płuca. Kiedy tak na nią patrzył, niemal mogła uwierzyć, że naprawdę ją kochał i zrobiłby dla niej wszystko.
- Co z więźniami?
- Ciągle zamknięci – Obracając się do niej, Parys oparł kij o podłogę i oparł się na nim. Był bledszy niż zwykle, linii stresu otaczały oczy. – Aeron i ja, tak wielozadaniowi jak jesteśmy, przejęliśmy… opiekę nad nimi.
- Ja pomagam – dodała Legion, kobiecy demon.
Opieka. Vel tortury. Czy Sabin ich przesłuchiwał? Wiedziała, że lubił to robić, ale prawie jej nie opuszczał od bitwy.
- Dzieci…
- Jak wspomniałem wcześniej, już zostały odseparowane i umieszczone w miłych kwaterach. Są przestraszone i nie używają zdolności, jakiekolwiek mają. Jeszcze. Więc nie jesteśmy pewni, z czym mamy do czynienia. Ale wydobędziemy to z dorosłych, bez obaw. – odezwał się Sabin.
Parys skinął z ponurą determinacją.
- Zrobię to, gdy wrócimy. Jadę z wami.
Sabin i Aeron podzielili ciężkie spojrzenia.
- Zostajesz tutaj – poprawił Strażnik Zwątpienia. – Wszyscy zostajecie. Potrzebujemy tu tylu wojowników ilu możemy mieć. Nie wiemy ilu Łowców zostało.
- Co więcej, Torin widział Galena w mieście – dodała Cameo. – Nie widzieliśmy go jeszcze, co znaczy, że może się ukrywać, planując znów uderzyć.
Sabin podszedł do Gwen i otoczył jej pas silną ręką. Nie zaprotestowała. Choć jej umysł nie był go pewien, jej ciało wiedziało, że do niego należy. Napłynął do niej jego cytrynowy zapach, narkotyk, do którego zaczęła się przyzwyczajać.
- Ale ty, Parys… twój nowy nawyk narażania innych na niebezpieczeństwo. Zostaniesz to i doprowadzisz się do porządku.
Wojownik otworzył usta, żeby zaprotestować.
- Torin zajmie się organizowaniem podróży – kontynuował Sabin, uciszając go. W górę i dół, pieścił jej ramię, może nawet tego nieświadomy.
- Musicie lecieć zwykłymi liniami – odparł Torin. – Chłopcy wzięli ze sobą do Stanów odrzutowiec, który zwykle czarterujemy.
- Co jeśli zauważą nas Łowcy? I jak przeniesiemy broń przez ochronę lotniska? Jeśli złapią nas z pojedynczym ostrzem, będą zadawać pytania – strata czasu – i aresztują.
- Mam swoje sposoby – Sabin pocałował ja w skroń. – Zaufaj mi. Robiłem to przez długi czas. Nie zauważą nas.
- Przywieźcie Reyesa i innych bezpiecznie do domu – Danika splotła palce, jakby się modliła. – Proszę.
- Proszę – powtórzyła Ashlyn.
- I nie zapomnijcie o Anyi – dodała Kaia. – Nie wiadomo, w jakie kłopoty się wpakowała.
- Zrobię co w mojej mocy – powiedziała im Gwen i miała to na myśli. Ale czy wszystko, co w jej mocy wystarczy?


* * *
- Powiedz mi, co bogini robi z demonem?
Anya spojrzała na zaprzysięgłego wroga swojego kochanka: Galena, Strażnika Nadziei. Okupywał jedną stronę jej nowego więzienia, ona drugą. Jego długie, białe skrzydła były schowane za plecami, ich wierzchołki wyginały się nad ramionami. Jego oczy były niebieskie jak niebo i im dłużej w nie patrzyła, tym bardziej mogłaby przysiąc, że widziała puszyste białe chmury. Te oczy miały być niczym kołysanka, relaksować.
Ją tylko wkurwiały.
Chłopiec-duch odeskortował ją – cholerny dzieciak przejął kontrolę nad jej ciałem, jakby było jego – do tej małej, piekielnej dziury i zostawił. Gdzie czekała. I czekała. Sama, rozwścieczona. Teraz wiedziała, że Łowcy zostawili ją dla swojego przywódcy – który był w Budapeszcie, póki nie powiedziano mu o małym prezencie tutaj.
W międzyczasie, krzyki Gideona odbijały się w korytarzach, a z krzykami, radosny śmiech jego oprawców. Biedny Kłamstwo. Czuła się trochę winna przez to, że go wcześniej kopnęła. Wydał jakieś tajemnice?
- Nie odpowiesz, piękna?
- Bawię się, ot co – Popełnili błąd pozostawiając ją nieskrępowaną. Chociaż Chłopiec-duch towarzyszył Galenowi, oczywiście. Najwidoczniej był ich ubezpieczeniem. Cóż, niedługo nauczą się, że wybrali złe ubezpieczenie. Bez tego dziwnego metalu w celi, jej siła wracała. Niedługo będzie żyjącym koszmarem. I będą cierpieć.
Czy Lucien zdrowiał jak ona? Anya nienawidziła być z dala od niego.
Powoli usta Galena wygięły się w rozbawieniu.
- Jesteś ostra. Lubię to. Lucien to szczęściarz. Nawet więcej. Taki brzydki mężczyzna zdobywający serce kogoś takiego jak ty, to niemal cud.
Nawet jego głos miał uspokajać. Właściwie, wszystko w nim wydawało się stworzone do dawania nadziei, jak światło w pokoju pełnym ciemności i strachu. To, czego nie wiedział to, że Anya preferowała ciemność. Zawsze.
- Nie jest brzydki – powiedziała, przechodząc od jednej czarnej ściany do drugiej. Podejrzewała, że im więcej będzie w ruchu, tym mnie będą podejrzane jej działania. – Jest honorowy, kochający i cudownie ostry.
- Ale jest demonem – drwina.
Zatrzymała się i uniosła brew.
- Cóż, tak. Tak jak ty, do diabła.
- Nie – Cierpliwie, Galen potrząsnął głową. – Jestem aniołem, zesłanym z niebios by oczyścić ziemię ze zła.
- Ha! – Wróciła do ruchu. – Dobre. Uwierzyłeś we własną ściemę, co?
- Nie będę się wykłócał o własne pochodzenie z dziwką demona – Już nie brzmiał na rozbawionego i tolerancyjnego. – Teraz, powiedz mi co Lordowie wiedzą o dwóch ciągle zaginionych artefaktach.
- Kro powiedział, że są zaginione? – drażniła się.
Chwila ciszy.
- Prawda. Ja mam jeden.
Skurwiel. Naprawdę?
- Gdyby mieli cztery ni byliby tu, na mojej łasce. Szukaliby puszki. Albo już by znaleźli.
Przewróciła oczyma, mimo że w środku się trzęsła.
- Jesteś pewien, że wiesz co to łaska, aniele?
Uniósł ramiona w westchnieniu.
- Żyjesz, prawda?
- Taa, ale jestem pewna, że tylko dlatego, że chcesz mnie jakoś wykorzystać.
Skrzyżował ramiona na masywnej piersi, naciągając tkaninę białej koszuli. Jego spodnie też były białe. Do bani, jeśli zapytać Anyę. Chociaż wątpiła, żeby przyjął od niej rady odnośnie mody.
- Zaczynam być tobą zmęczony, bogini. Może powinienem przyprowadzić Śmierć.
Że niby bardziej bawiłoby go torturowanie Luciena?
- Słuchaj, pogadam z tobą, powiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć. Jeśli pozbędziesz się dzieciaka. Irytuje mnie – Nie chciała skrzywdzić kogoś tak młodego.
- Przykro mi, jeśli odniosłaś wrażenie, że jestem głupi – jego usta wygięły się w półuśmiechu. – On zostaje.
Czas na plan B. Rozproszenie, potem furia. Jeśli naskoczy nie niego, on naskoczy na nią. Chłopak nie będzie interweniował.
- Czemu tak bardzo nienawidzisz Lordów? Co ci zrobili?
- Lepszym pytaniem byłoby: czemu miałbym ich nie nienawidzić? Chcą mnie zniszczyć. Więc ja ziszczę ich pierwszy – Rozpostarł ramiona, gest „to takie proste”. – Przez te wszystkie lata, byliśmy zdolni tylko ich ranić, za bardzo bojąc się uwolnić ich demony. Gdyby tak się stało, bogowie znów by mnie przeklęli. Już zostałem ostrzeżony – Uśmiechnął się słabo. – Ale jesteśmy blisko, tak blisko zmienienia tego. Lada dzień będę wiedział czy demon Nieufności może zostać związany z moją kobietą. Jeśli tak… Będę prowadził najpotężniejszą armię, jaką widział ten świat.
- Twój sługa bez kręgosłupa zdaje się myśleć, że użyjesz słabszych i zamkniesz ich dla dobra tego świata.
Wzruszył ramionami.
- Skąd on wziął ten pomysł?
Okej, czas pomyśleć. Powiedział, że zostanie jakoś przeklęty, jeśli zabije Lordów i uwolni ich demony. Ale nie, oczywiście, jeśli jakoś przeniesie demony. Zabierając je Lordom, zniszczy nieśmiertelnych. Zniszczy – zabije – Luciena.
Zmroziło jej krew.
- Jak znalazłeś Nieufność? Jak go złapałeś, oszalałego demona? - Stefano twierdził, ze już z sukcesem związali demona z innym ciałem. Najwyraźniej kłamał. Znów. Ale fakt, że próbowali to zrobić był przerażający.
- W przeciwieństwie do Amuna, ja nie wyjawiam swoich sekretów – odparł Galen.
- Cóż, póki tego nie zrobisz, obawiam się, że ci nie uwierzę.
Znów posłał jej półuśmiech.
- Rani mnie to, naprawdę.
Bogowie, nienawidzę go! Podrapała się w podbródek, jakby była głęboko zamyślona. Rozproszyła go, to teraz go wkurwi.
- Zobaczmy, zobaczmy. Gdybym była tchórzliwym, zazdrosnym demonem udającym anioła i chciała znaleźć i kontrolować złego ducha, zrobiłabym… co? Na pewno inni zajęliby się brudną robotą. Może nawet użyłabym dzieci – powiedziała, rzucając spojrzenie Chłopcu-Duchu. Jej oczy się rozszerzyły, gdy jego zmrużyły. Chciała go rozwścieczyć drażnieniem, ale zrobiła nawet więcej niż to, zrozumiałą.
Znalazła odpowiedź. Jakoś, w jakiś spodów jedno – albo więcej – z tych dzieci-Mieszańców były zdolne znaleźć ducha z innego świata. Może nawet ten Chłopiec-Duch.
- Zabierzemy je od ciebie – powiedziała, napotykając znów wzrok Galena. – Powstrzymamy przed ponownym ich wykorzystaniem. Wygramy każdą kolejną bitwę z tobą. Nie będzie inaczej. To znaczy, mamy nawet Harpie teraz po naszej stronie. Słyszałeś, co mogą zrobić Harpie?
- Zamknij się – warknął na nią „anioł”.
Miała go. Wspaniale. Emocjonalny facet popełni błędy.
- A wiesz co jest gorsze od Harpii? Kronos, nowy król bogów. Chce twojej śmierci. Wiedziałeś to?
Galen się wyprostował.
- Kłamiesz.
- Naprawdę? Wszystkowiedzące Oko – Oko, które straciłeś na naszą korzyść – miało wizję. W niej, widziała jak próbujesz zamordować Kronosa. I teraz ruszył za tobą. Nie wiem, czemu jeszcze sam cię nie zabił. Jestem pewna, że ma powody. Ale uwierz, byłam jego celem. Nie zostawi cię w spokoju, dopóki nie dostanie, czego będzie chciał.
- Nigdy nie zranię Tytana – jego szczęka twardniała przy każdym słowie.
- Doprawdy? Zdradziłeś najbliższych przyjaciół.
- Nie byli moimi przyjaciółmi – krzyknął, uderzając pięścią w ścianę.
W ten sposób, chłopie.
- Szkoda, ze nie zrozumieli tego wcześniej. Ale nieważne. I tak cię pokonają. Tak jak pokonali cię za każdym razem, gdy ich wyzywałeś. To w końcu nauka. Jesteś słabszy.
Biła z niego furia, buzowała pod skórą.
- Twój bezcenny Lucien nie był wystarczająco silny żeby nas prowadzić, elitarną armię Zeusa. Nie powinien dowodzić.
- Więc zamiast wyzwać go, jak honorowy żołnierz, przekonałeś go do otwarcia puszki Pandory, potem powiedziałeś bogom o jego decyzji, żeby ich zdradzić? Stworzyłeś własną armię i próbowałeś go powstrzymać. Nie, to wcale nie jest tchórzliwe.
Zrobił dwa kroki do przodu zanim się powstrzymał i stanął. Zacisnął pięści.
- Zrobiłem co musiałem. Dobry żołnierz wygrywa w każdy konieczny sposób. Zapytaj swojego przyjaciela, Sabina.
Naciskaj mocniej. Niemal go masz.
- Ach, ale jak powiedziałam, nie wygrałeś, prawda? Nawet, gdy wiedziałeś, co Lucien i inni chcą zrobić, nie byłeś zdolny ich powstrzymać i to dowodzi, że jesteś słaby. Ty przegrałeś. Ty zostałeś stworzony słaby. Ty zostałeś przeklęty noszeniem w sobie demona jak inni. Ty, ty, ty – Roześmiała się. – Jakie upokarzające.
- Wystarczy!
- Chcesz mnie uderzyć? – Znów zaśmiała się okrutnie. – Czy mały, słodki anioł chce uciąć Anyi język? Co o tym pomyślą twoi podwładni, hmm? Ale jestem pewna, że widzieli już jak robisz gorsze rzeczy. Albo może zawsze każesz Stefano to robić, żebyś wydawał się litościwy?
Przez długą chwilę patrzył na nią, cicho, nie zbliżając się – ja miała nadzieje, ze zrobi. Potem, ku jej zaskoczeniu, się uśmiechnął.
- Stefano tu nie ma, a ja nie czuję się litościwy – Z tymi słowami, wyciągnął małą kuszę z pomiędzy skrzydeł. Zanim miała czas się schylić, wystrzelił dwie strzały, przykuwając ją za ramiona do czarnej ściany.
Ból w niej eksplodował, wzrok się zamglił. Krew kaskadą spływała w dół ramion, tak gorąca, że parzyła. Pot pojawił się nad brwiami i górną wargą, ale jej nie ochłodził.
Chłopiec, jak zauważyła z dystansu, zbladł. Jego dolna warga drżała.
- Myślę, że czas, żeby Lucien dołączył do tego małego przyjęcia – powiedział Galen. – Będzie oglądał wszystko, co ci zrobię. Rozbiorę cię, wezmę, zranię. Zobaczmy czy jest wystarczająco silny, żeby cię uratować, co?
- Dotknij go – wycedziła, przez zaciśnięte zęby. – A zjem twoje serce tuż przed tobą.
Roześmiał się i och, nienawidziła tego dźwięku. Ale śmiech szybko ucichł, gdy Budzynkiem wstrząsnął wybuch.
- Wygląda na to, że przybyła kawaleria – odparła Anya, uśmiechając się Miom pulsujących ramion. – Wiedziałam, że inni po nas przyjdą. Wspominałam Harpię, prawda?
Spojrzał na nią, w jego oczach pojawiła się panika, po czym skierował wzrok na drzwi.
Kolejny wybuch, budynek znów się zatrząsł.
- To nie koniec. Jeśli wywalczy drogę tu, dobra – powiedział chłopcy, przekraczając próg. – Ale nie pozwól jej wyjść z tego pokoju.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:08, 27 Cze 2010    Temat postu:

Rozdział 28

Mimo, że Sabin i Gwen nie zostali spostrzeżeni przez Łowców, ani zaczepiani przez ochronę – Zwątpienie tego dopilnował, każąc każdemu wątpić w to co widzi – lot do Stanów był ciężki, w każdego tym słowa znaczeniu. Gwen przytulała się do Sabina, godzina po godzinie, a nie mógł jej dotknąć tak jak pragnął. I nie zrobił tego, nie przy świadkach i dopóki mu nie zaufa. Wygranie jej serce i zaufania było najważniejszą bitwą w jego życiu i przynajmniej raz zdecydował się nie śpieszyć.
Będę ją miał.
Gdy wysiedli z samolotu, Sabinowi, który przywykł do bycia pośród ludzi, gapiących się na niego i jego muskularną siłę, nie podobał się sposób w jaki mężczyźni patrzyli na jego kobietę. Ich pożądanie było oczywiste.
Doprowadzało go to do szału. I dlatego pozwolił Zwątpieniu wkraść się do ludzkich umysłów i napełnić je niepewnością co do ich wyglądu, zdolności w łóżku – i dlatego kusiło go, żeby wybuchnąć w najlepszym stylu Maddoxa. Zdołał się opanować, utrzymując spojrzenie na nagrodzie: bezpiecznym powrocie przyjaciół. Ale tylko dzięki temu, że Gwen nie zauważyła poruszenia jakie wywoływała.
Natychmiast pojechali do domu, który zajmowali wojownicy, domu mile od wszystkiego. obserwowali go trochę, zauważając dwie rzeczy: po pierwsze, wojowników tu nie było. Po drugie, Łowców też, bo pozostawione małe prezenty były nienaruszone. Brak Łowców był przykry, jeśli zapytać Sabina. był gotowy do działania.
Razem z Gwen obładowali się bronią, oboje założyli czapki z daszkiem, by ukryć włosy i osłonić twarze, i i pojechali w jedyne miejsce w jakim wiedział, że przyjaciele byli. Teraz szli wzdłuż ulicy przez linią budynków i wiedział, że jest blisko placówki treningowej, ale… nie mógł jej znaleźć. Każdy budynek mieszał się z następnym. I za każdym razem jak je liczył, tracił rachubę.
Gwen zatrzymała się i potarła kark, patrząc w niebo.
- To beznadziejne. Jesteśmy we właściwym miejscu. Dlaczego nie możemy tego znaleźć?
Westchnął. Może to pora sięgnąć po grubszy arsenał. Jeśli król bogów odpowie tym razem.
- Kronos – wymamrotał. – Mała pomoc byłaby miła. Chcesz, żeby nam się udało, prawda?
Minęła chwila, potem następna. Nic się nie stało.
Już miał się poddać, kiedy Gwen sapnęła.
- Spójrz.
Sabin podążył za jej wzrokiem i doświadczył uderzenia szoku. Tam, na dachu budynku po ich prawej, budynku, którego jakoś do tej pory nie zauważał, stał król bogów. Budynek wydawał się trząść pod nim. Jego biała szata wirowała wokół kostek. Po byciu tak długo ignorowanym, Sabin dostał pomoc? I to tak łatwo?
- Teraz jesteś mi dłużny, Zwątpienie, a ja zawsze odbieram długi – sekundę później Kronos zniknął.
Jeśli Sabin dziś zwycięży, będzie to korzystne dla Kronosa. Bóg powinien być szczęśliwy wspomagając sprawę, a nie żądać w zamian przysług.
- Kto to był? – zapytała Gwen. – Jak on to zrobił? I myślisz, że mój… Galen tam jest?
Wyjaśnił obecność Kronosa.
- Galen… nie wiem. Co, jeśli tak? Ciągle chcesz to zrobić?
- Tak – nie wahała się tym razem.
Czy prosił o zbyt wiele? Sabin nie miał rodziców. Grecy stworzyli go w pełni ukształtowanego. A ponieważ nie było nawet śladu miłości między nim a poprzednimi bogami, nie mógł sobie wyobrazić co czuje Gwen.
- Wszystko w porządku – dodała, jakby czytała mu w myślach. – Po wszystkim co zrobił, musi zostać zdjęty.
Na końcu jej głos zadrżał. Sabin zdecydował, że zainterweniuję jeśli Galen przyłączy się do zabawy – co było wątpliwe skoro skurwiel zawsze ciał i uciekał, zostawiając podwładnych by zajęli się brudną robotą. Nadzieja stawiał się przed innymi. Ale Sabin nie chciał, żeby Gwen żałowała czegokolwiek. Nie chciał, żeby potem wyrzucała sobie swoje działanie – albo jego, pomyślał ze ściskającym się żołądkiem. Znów się zastanowił, nim zdołał się powstrzymać: czy znienawidzi go jeśli pokona i uwięzi jej ojca?
Teraz dla Strażnika zwątpienia liczyły się tylko dwie rzeczy: Gwen i bezpieczeństwo jego przyjaciół. W tej kolejności. Ona jest pierwsza, teraz i zawsze. Nic tego nie zmieni.
- Zróbmy to – powiedziała miękko i ruszyła na przód.
- Zanim tam wejdziemy – odezwał się, podążając za nią. – Chcę ci znów powiedzieć, że cie kocham. Kocham cię tak bardzo, że to boli. Po prostu… Chcę, żebyś wiedziała, jeśli coś miałoby się stać.
- Nic się nie stanie – Potknęła się, zatrzymując. – Ale ja też cię kocham. Nie będę temu więcej zaprzeczać. Chociaż ciągle nie jestem ciebie pewna, ja.. nie wiem. Zwątpienie jest teraz moim zwierzaczkiem i podoba mi się to. Naprawdę. po prostu…
- W porządku – Kochała go. Dzięki bogom, kochała go. Zawrócił ją i objął, nienawidząc jej słów, niemniej rozumiejąc. Powinien jej ufać. Od początku, powinien stawiać ją przed wszystkim. – Zajmiemy się tym później. Obiecuję. Nie chcę, żebyś teraz się czymkolwiek martwiła. Rozproszenie może cię…
- Zabić – skończyła za niego, uśmiechając się. – Uważałam na twoich lekcjach – Na próbę owinęła ramiona wokół jego pasa, opierając głowę w zagięciu jego szyi. Jej włosy były miękkie przy jego skórze. – Bądź tam ostrożny.
Bogowie, uwielbiał tę kobietę. Jej siłę, odwagę, inteligencję.
- Ty też. Cokolwiek zrobisz, ratuj siebie. Rozumiesz? – powiedział surowo. – Będę bez ciebie stracony.
- Będę uważać – Posłała mu pół-rozbawiony, pół-napięty uśmiech. – W końcu to kodeks Harpii.
Pocałował szczyt jej głowy. Spojrzała na niego w górę, jej usta były tak podpuchnięte i czerwone, że nie mógł się oprzeć. Nakrył je swoimi, zaborczo wpychając język między jej wargi. Uniosła ręce, wplotła palce w jego włosy i jęknęła.
Połknął dźwięk, delektując się nim, pozwalając mu go napełnić. Tu było jego życie, w jego ramionach, wszystko czego potrzebował. Ale zmusił się, żeby się cofnąć.
- Chodź. Chcę mieć to za sobą, żebyśmy mogli porozmawiać. Idź przez frontowe drzwi, ja pójdę tylnymi. Spotkamy się w środku.
Znów szybko całując jej usta, ruszył na przód. Słońce płonęło jasno, prosto na niego. Pochylał twarz, mając nadzieję, że nie zostanie rozpoznany w kamerach, monitorujących teren.
Możesz to zrobić?
Tak.
Co jeśli zawiedziesz?
Nie zawiodę.
Co jeśli Gwen zostanie ranna?
Nie zostanie. Upewni się co do tego.
- Przyśpiesz ślamazaro – Delikatny wiatr musnął jego twarz, gdy Gwen przeszła w hiper-prędkość i minęła go, jej skrzydła dawały szybkość, której nigdy nie mógłby dorównać. To nie powstrzymało go przed próbowaniem. Nie chciał, żeby była w tym budynku sama. Przyśpieszył i pobiegł na tył. Znalazł tam ogrodzenie z kolcami, sięgającymi nieba i elektrycznymi przewodami, które krążyły między listwami.
Zwykle zająłby się rozłączaniem tych przewodów. Dziś, nie stać go było na ten luksus. Po prostu skoczył. Szok, który wywołał prąd zabiłby człowieka. Było to bolesne, dwa razy zatrzymało jego serce, wycisnęło z niego oddech, ale nie spowolniło. Wspinał się aż spadł po drugiej stronie. Buty uderzyły w beton, wstrząsając nim i rzucił się do biegu, już sięgając po pistolety.
Zbliżenie się do pierwszej ofiary nie zajęło długo. Trzej Łowcy siedzieli wokół stołu, w cieniu parasola. Nie czuli jak budynek się zatrząsł? Ich pech. W końcu. Impreza może się zacząć.
- …zlał się w spodnie – jeden się roześmiał.
- Powinieneś widzieć jego twarz, kiedy wsunąłem mi kolce pod paznokcie. I kiedy uciąłem mu dłonie… - Więcej śmiechu. – Miałem nadzieję, że nadal będzie milczał. Nigdy w życiu się lepiej nie bawiłem.
- Demony. Zasługują na to i więcej.
Serce Sabina stanęło, nawet, gdy jego demon się wmieszał.
Chcę się bawić, powiedział Zwątpienie radośnie.
Więc miłej zabawy.
Nie potrzebując lepszej zachęty, demon wśliznął się do umysłów tych trzech.
Inni Lordowie będą wściekli. Przyjdą po was, sprawią że zapłacicie. Wszystko co zrobiliście ich braciom zostanie zrobione wam – mnożąc przez tysiąc, jestem pewien.
Jeden z mężczyzn zadrżał.
- Wiem, że inne demony przyjdą po swoich przyjaciół, gdy wyleczą się po ostatniej bitwie. Może powinniśmy, nie wiem, spakować się niedługo.
- Nie jestem tchórzem. Zostaję tu i zrobię wszystko co konieczne, żeby wydobyć informacje z innych więźniów.
Wypatroszą was jak ryby, założę się.
Teraz drugi zadrżał.
- Uch, chłopcy. Dajcie spokój. Mój beeper wibruje. Alarm się włączył. Albo ktoś próbuje uciec albo jesteśmy atakowani.
Skoczyli na nogi. Żaden z nich jeszcze nie zauważył Sabina. założony tłumik… jest. Załadowany magazynek… jest. Kiedy indziej, przyciągnął by ich uwagę, drażnił się nadchodzącą śmiercią i radował tym jak bledną. Teraz, po prostu strzelił każdemu w tył głowy. Osunęli się na krzesła, czoła uderzyły w blat.
Ruszył, skręcając za róg. Grupa dzieci rozpryskiwała wodę wokół basenu. Jeden chłopiec wyciągał rękę, woda wznosiła się razem z nią.
- Rzuć to na mnie – błagała mała dziewczynka. – Zobaczę czy mogę osłonić się zaklęciem osłaniającym.
Ze śmiechem, chłopiec rzucił wodę na dziewczynę. Ani jedna kropla jej nie dotknęła.
Sabin przypuszczał, że tu będą, ale ciągle był zaszokowany widząc ich. Pomimo niezwykłych zdolności, były tylko dziećmi. Jak Łowcy mogli je tak wykorzystywać? Posyłać je w takie niebezpieczeństwo?
Zamienił jeden z półautomatów na pistolet usypiający. Nie chciał tego robić, ale tak było najlepsze – i najbezpieczniejsze – rozwiązanie dla wszystkich zainteresowanych. Co robiła Gwen? Była w środku? Ranna? Bez zatrzymywania się, zaczął strzelać do dzieci strzałkami. Jedno po drugim, popadły w nieświadomość. Szybko wyniósł je z wody i położył w cieniu, nie wypuszczając broni.
W końcu był gotowy wejść do domu. Żeby pomóc Gwen.
- Obrzydliwe zwierzę! Co zrobiłeś?
Sabin obrócił się. Łowca wycelował w niego, strzelił. Kula uderzyła w prawe ramię. Krzywiąc się, posłał serię ze swojego Siga. Jedna kula trafiła Łowcę w kark, inna w pierś. Opadł, dysząc. Gdy czaszka uderzyła w ziemię, dyszenie ustało.
Krwawiąc, zdekoncentrowany przez ból, Sabin ruszył do budynku, zmieniając pistolet usypiający na drugi półautomat. Łowcy już zaścielali podłogę, nieruchomi. Gwen. Serce Sabina nabrzmiało dumą. Może to było złe z jego strony, ale naprawdę kochał jej mroczną stronę. Była magiczna na polu bitwy.
Podążył śladem ciał dorosłych przez kręte korytarze. Niektóre pokoje były sypialniami i piętrowymi łóżkami, inne klasami. Były małe tabliczki i grafiki na ścianach, każde pokazywały torturowane demony. Były nawet znaki. Doskonały świat jest światem bez demonów. Gdy demony przepadną, nie będzie chorób i śmierci. Nie będzie zła. Straciłeś kogoś kogo kochasz? Wiesz kogo winić.
Och, tak. dzieci były trenowane, żeby nienawidzić Lordów od urodzenia. Fantastycznie. Sabin narobił trochę złych rzeczy w życiu, ale nigdy nie uczył nienawiści niewinnych.
- Skurwiel! – usłyszał krzyk Gwen, za którym podążyło bolesne wycie.
Zwiększając prędkość, podążył za dźwiękiem, zobaczył skulonego mężczyznę trzymającego się za krocze. Nie wiedział co się stało i nie zatrzymał się żeby zapytać. Po prostu uniósł Siga i wystrzelił trzy serie. Nikt nie rani Gwen.
Dziewczyna wirowała w koło, z obnażonymi szponami. Te małe skrzydła trzepotały szaleńczo pod koszulą. Zabójcze spojrzenie zbladło, gdy zrozumiała kto przed nią stoi.
- Dzięki.
- Do usług.
- Znalazła twoich przyjaciół. Są ranni, ale żywi. Uwolniłam ich, ale dwojga brakuje. Gideona i Anyi.
Jeden – już ich znalazła i uwolniła? Jasna cholera. Była szybsza i lepsza niż myślał. Dwa – gdzie, do diabła, są inni? Zamknięci?
- Anya? – krzyknął. – Gideon?
- Sabin? Sabin, to ty? – zawołała kobieta. Anya. – W samą porę. Jestem tu. Ze strażą.
Sabin spojrzał na Gwen, dokładnie gdy trzech mężczyzn wbiegło do pokoju, z dzikimi spojrzeniami.
- Chcesz ich? – zapytał.
- Idź – odwróciła się do nowego wyzwania. – Znajdź Anyę.
Pobiegł. Zostawiłby każdego ze swoich ludzi, a Gwen była lepszą wojowniczką niż oni wszyscy razem wzięci, więc nie wątpił w jej sukces. Nie wątpił. Myśl sprawiła, że się uśmiechnął.
Biegnąc, zmieni pistolet na ostrze. Niemal nie miał amunicji. Na szczęści, nóż nie potrzebuje uzupełniania. Gdzie jesteś, Anya? Wbiegł przez drzwi… pusto. Wyważył ramieniem następne. Nic. Jeszcze trzy pokoje i była, patrząc na małego chłopca, oba ramiona spływały szkarłatem.
Chłopiec obrócił się do niego, z zdeterminowanym spojrzeniem. Było coś… w nim, jakby nie był trójwymiarowy.
- Sabin! – Gdy rzuciła się w jedną stronę, chłopak szybko podążył, wyciągając rękę.
- Muszę ją tu zatrzymać – powiedział, ale nie brzmiał na uszczęśliwionego tym.
Powoli Sabin schował ostrze i sięgnął do tyłu, po pistolet usypiający.
- Nie dotykaj go – pośpieszyła bogini. – I nie pozwól mu cię dotknąć. Zgaśniesz bez przytomności.
- Anya!
Zwątpienie poznał głos Śmierci, więc nie obrócił się, gdy kroki się przybliżyły. Śledził wzrokiem chłopaka, gotowy skoczyć pomimo ostrzeżenia Anyi, jeśli jeszcze raz zbliży się do bogini.
- Lucien! Zostań tam, dziecino, ale powiedz czy wszystko z tobą w porządku? – Na twarzy Anyi była mieszanina przyjemności i zmartwienia. – Muszę wiedzieć, że z tobą w porządku.
- W porządku. A ty? Och, bogowie – Lucien stanął za nim i wciągnął głęboki oddech. Sabin mógł poczuć fale pulsującej w nim furii. – Twoje ramiona.
- Po prostu małe zadrapania – Był ogień w tych słowach, obietnica zemsty.
Trzymając ręce z plecami, Sabin podał przyjacielowi pistolet usypiający.
- Nie wiem czy dobrze robię, ale zostawię ci to. Muszę znaleźć Gideona. – Wojownik wziął broń bez słowa i Sabin obrócił się na pięcie.
Kontynuował przedzieranie się przez pokoje. Kilka było wyściełanych. Jeden napełniony komputerami i inną technologią. W jednym było tyle jedzenia, że starczyłoby na całe życie. Biegł w dół kolejnego korytarza, krzycząc imię Gideona. Te pokoje miały cięższe zamki i czytniki odcisków palców. Z mocno bijącym sercem, Sabin przyciskał drzwi, aż w końcu usłyszał skomlenie.
Gideon.
Z gwałtowną siłą, uderzył w środek drzwi. Mięśnie się napięły, kości niemal wyskoczyły ze stawów, rana znów się otwarła, ale uderzał aż powstała wystarczając dziura w metalu by można się przecisnąć. Pierwszym co zauważył był przywiązany połamany i krwawiący kształt. Niemal się porzygał od uczucia déja vu
Przeszedł dystans, gardło mu się zacisnęło. Powieki Gideona były tak nabrzmiałe, że wyglądały jakby były pod nimi kamienie. Siniaki barwiły każdy cal jego nagiego ciała. Wiele kości było złamanych i wystawały przez skórę.
Obcięto mu obie dłonie.
- Odrosną, przysięgam, odrosną – wyszeptał Sabin przecinając więzy. Były mocne. Za mocne, składające się z jakiegoś rodzaju – boskiego? – metalu. Nawet nie mógł i wyżłobić nożem.
- Klucz. Nie tam – Głos Gideona był tak słaby, ż Sabin ledwie go słyszał. Ale wojownik wskazał ruchem podbródka gablotę. I rzeczywiście, zwisał tam klucz. – Nie drażnili mnie … nim.
- Oszczędzaj siłę, przyjacielu – Mówił delikatnie, ale wściekłość w nim wrzała, pochłaniała go, stawała się jedyną znaną mu rzeczą. Ci skurwiele zapłacą za to. Każdy jeden z nich i to po tysiąckroć. On też musiał zostać ukarany, pomyślał. Przysięgał, że nigdy więcej coś takiego nie przydarzy się znów jego towarzyszowi, ale oto byli tu, praktycznie przeżywając przeszłość.
Gdy Gideon był wolny, Sabin delikatnie uniósł go w ramionach i wyniósł na korytarz. Strider skręcał za róg, blady i drżący. Gdy wojownik zobaczył brzemię Sabina, wydał rozwścieczony krzyk.
- Czy on…
- Żyje – Ledwie.
- Dzięki bogom. Lucien ma Anyę. Zdołał uśpić strzegącego ją dzieciaka. Reyes jest gdzieś z tyłu. Stefano ogłosił odwrót, ale nigdy nie uwierzysz kto kręci się w pobliżu.
W tej chwili, Sabin o to nie dbał.
- Widziałeś Gwen?
- Taa. W dół korytarza i na prawo. – Strider przełknął. – Szukałem cię. Wezmę Gideona. Pomóż swojej kobiecie.
Strach zmieszał się z wściekłością, gdy ostrożnie podał Gideona.
- Coś się jej stało?
- Po prostu idź.
Pobiegł, nogi drżały, póki nie znalazł się w komnacie w której ją zostawił. Ciągle tu była, ale nie walczyła już z ludzkimi Łowcami. Walczyła ze swoim ojcem. I przegrywała.
Zgadnij kto kręci się w pobliżu, powiedział Strider. Po tych wszystkich latach, skurwiel wyhodował w końcu jaja. Gwen dyszała, krwawiła, potykając się za każdym razem, jakby jej nogi nie mogły już utrzymać jej ciężaru. Galen miał długi, wężopodobny bat. Nie, nie wężopodobny. To był wąż. Syczący, z zębami ociekającymi jadem. I za każdym razem, gdy Gwen zdołała ciąć wężu głowę, kolejna odrastała w jej miejsce.
- Duży, silny Lord Świata Podziemnego polega na kobiecie. A to mnie nazywają tchórzem – zadrwił Galen.
- Nie jestem po prostu kobietą – wycedziła Gwen. – Jestem Harpią.
- To nie robi różnicy.
- Powinno, jestem też pół-demonem. Nie poznajesz mnie? – Zbliżyła się, pomimo węża i cięła w serce wojownika.
- Powinienem? Wszystkie ich kobiety wyglądają tak samo. Brudne dziwki.
Zrobił umiejętny unik, uderzając batem i sprawiając, że krzyknęła, zanim znów uderzył. Ty razem owinęło się to wokół jej pasa. Znów uderzył. Znów krzyknęła. Opadła na kolana, całym ciałem szarpały spazmy.
Sabin nie mógł na to patrzeć. Nie mógł pozwolić skurwielowi niszczyć Gwen, nie ważne jak bardzo Gwen będzie urażona jego interwencją.
- Zostaw ją w spokoju. To mnie chcesz – Zgrzytając zębami, wyciągnął kila sztyletów i rzucił wszystkie z wyjątkiem jednego na bat, rozluźniając jego uścisk na Gwen. Ostatnim rzucił w Galena, trafiając w brzuch. Wojownik ryknął, upadł, a Gwen wstała.
Sabin skoczył przed nią, odcinając ja od pochylonego Galena.
- W końcu gotowy do tego? Przyznać porażkę?
Nachmurzony, wojownik wyjął ostrze z wnętrzności.
- Naprawdę myślisz, że jesteś wystarczająco silny, żeby mnie pokonać?
- Już to zrobiłem. Skosiliśmy większość twoich sił – Uśmiechał się chwytając i celując swoim Sigiem. – Wszystko co zostało to cię uwięzić. I wygląda na to, że nie będzie to trudne.
- Przestań. Po prostu przestań – Gwen stanęła przed nim, prostując ramiona. Zachwiała się, ale nie upadła, jej wzrok utkwiony był w Galenie. – Nie chcę, żebyś został zabrany, nim usłyszysz co chcę powiedzieć. Czekałam na ten dzień całe życie, śniąc o tym, żeby ci powiedzieć, że jestem córką Tabithy Skyhawk. Że mam dwadzieścia siedem lat i myślałam, że moim ojcem jest anioł.
Galen roześmiał się wstając, ale śmiech nie mógł ukryć drżenia. Teraz obficie krwawił.
- To ma coś dla mnie znaczyć?
- Ty mi powiedz. Około dwadzieścia osiem lat temu, spałeś z Harpią – powiedziała Gwen. – Miała rude włosy i brązowe oczy. Była ranna. Uleczyłeś ją. Potem odszedłeś, ale powiedziałeś, że wrócisz.
Jego powolny uśmiech zbladł, gdy jej się przyglądał.
- I? – Nie brzmiał, jakby go to obchodziło, ale też nie próbował uciec, mimo że przegrał bitwę.
Całe ciało Gwen drżało, a gniew Sabina zmroczniał.
- I przeszłość lubi łapać ludzi, co? Więc, niespodzianka. Oto jestem – Rozpostarła ramiona. – Twoja dawno stracona córka.
- Nie – Galen potrząsnął głową. Przynajmniej rozbawienie nie wróciło. – Kłamiesz. Wiedziałbym.
- Bo dostałbyś zawiadomienie o narodzinach? – Teraz ona się roześmiała, odgłos miał odcień ciemności.
- Nie – powtórzył. – To niemożliwe. Nie jestem niczyim ojcem.
Za nimi, bitwa się kończyła. Krzyki ustawały, pomruki bladły. Żadnych strzałów. Żadnych walący kroków. Potem reszta Lordów napełniła wejście, każde z spojrzeniem wypełnionym nienawiścią i furią. Każde ociekające krwią. Strider ciągle niósł Gideona, jakby bał się go położyć.
- Cóż, cóż, cóż. Patrzcie kogo tu mamy – warknął Lucien.
- Nie taki twardy, bez chroniącego cię dziecka, Nadziejo? – zaśmiała się Anya.
- Dziś będę ucztował na twoim czarnym sercu – wymruczał Reyes.
Sabin przyjrzał się ponurym wyrazom twarzy przyjaciół. Ci wojownicy byli torturowani i nie skończyli pragnąć zemsty. Mimo, że z nimi sympatyzował, nie mógł im na to pozwolić.
- Galen jest nasz – powiedział im. – Zostańcie tam. Gwen?


* * *
Gwen wiedziała o co pytał Sabin. Czy pozwoli mu uwięzić ojca, czy go uwolni. To że zostawił jej wybór, udowadniało jego miłość jak nic innego. Gdyby tylko mogła mu dać to czego chciał.
- Ja… nie wiem – Powiedziała, głos jej się łamał. Patrzył w te oczy koloru nieba, oczy o których śniła, uderzała ją wiedza, że jej ojciec tu był, przed nią, że reprezentował wszystko czego chciała jako mała dziewczynka i teraz, jako dorosła, gdy była zamknięta w celi w Egipcie. Jak często pragnęła, żeby ją trzymał i chronił?
Nie wiedział o niej. Teraz, gdy wiedział, będzie ją kochał? Czy będzie jej chciał przy sobie, jak pragnęła przez te wszystkie lata?
Galen spojrzał na wojowników, którzy patrzyli na niego groźnie.
- Może za bardzo się pośpieszyłem Porozmawiamy, ty i ja. Prywatnie – Zrobił krok do przodu i sięgnął ku niej.
Sabin warknął i był to rodzaj dźwięku jaki wydaje bestia nim zaatakuje.
- Możesz odejść, jeśli ci pozwoli, ale nie dotykaj jej. Nigdy.
Przez kilka sekund, wyglądało jakby Galen miał zamiar się kłócić. Lordowie na pewno chcieli. Chcieli tego mężczyzny w łańcuchach i nie podobało im się, że Sabin oferował mu wolność.
- Moje dziecko nie wybierze bycia z Lordami Świata Podziemnego – Skinął na nią palcami. – Teraz chodź. Odejdziemy, poznamy się.
Czy naprawdę chciał ją poznać, czy też miał nadzieję wykorzystać ją jako broń przeciw znienawidzonym wrogom? Podejrzenie raniło i Gwen zorientowała się, że wzięła pistolet od Sabina, wycelowała w głowę Galena.
- Nie ważne co się stanie, nigdzie z tobą nie pójdę.
Sabin go nienawidził. Ten mężczyzna zrobił okrutne rzeczy. Będzie robił okrutne rzeczy nadal.
- Zabijesz własnego ojca? – zapytał, chwytając się za serce, jakby naprawdę zraniła jego uczucia.
W jej umyśle, nagle ją objął, przycisnął blisko, mówiąc jak bardzo ją kocha. Nadzieja. Była tam, w jej piersi, rozkwitając w całym ciele. Czy to pochodziło od niego? Czy od niej?
- Tak szybko mnie odrzuciłeś – wycedziła. – Powiedziałeś, że nie masz dzieci.
- Byłem w szoku – wyjaśnił cierpliwie. – Zaabsorbowany nowiną. W końcu, nie każdego dnia mężczyzna otrzymuje bezcenny dar ojcostwa.
Jej ręka zadrżała.
- Twoja matka… Tabitha. Pamiętam. Była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem, chciałem jej natychmiast i chciałem ją zatrzymać, ale odeszła. Nie potrafiłem jej znaleźć. Gdybym o tobie wiedział, chciałbym miejsca w twoim życiu.
Prawda czy kłamstwo? Uniosła podbródek, gdy jej ręka opadła. Może było w nim dobro. Może mógł zostać uratowany. Może nie. Ale…
- Idź.
Sięgnął ku niej.
- Idź – powtórzyła, gorące łzy spłynęły po policzkach.
- Córko…
- Powiedziałam idź!
Nagle jego skrzydła się poruszyły, rozpostarły, szybko, zbyt szybko, trzepocząc, owiał ich wiatr. Zanim ktokolwiek zamrugał, przebił się przez sufit i na zewnątrz budynku.
Niezdolni się powstrzymać dłużej, inni wojownicy strzelali do niego, nawet rzucili swoje noże. Ktoś musiał go trafić, bo rozległo się wycie. To nie mogło być mocne obrażenie, bo Galen nie wpadł do środka. Gwen nienawidziła siebie za ulgę jaką poczuła.
Dźwięki ciężkich oddechów wypełnił pokój, mieszając się z przekleństwami, krokami.
- Nie znowu – Strider jęknął, w końcu kładąc Gideona na podłodze. – Dlaczego to zrobiłeś, Sabin? Czemu jej pozwoliłeś to zrobić? – Sekundę później ogromny wojownik był obok przyjaciela, wijąc się w agonii.
Wahanie Sabina dało Galenowi szansę na ucieczkę, a ucieczka Galena oznaczała porażkę Lordów. Klęskę dla Stridera. Moja wina, pomyślała. Właśnie udowodniła, że Sabin miał rację. Nie powinno jej się ufać, jeśli chodzi o największego wroga. Zawahała się przed zrobieniem tego co trzeba.
- Przepraszam – powiedział Sabin przyjaciołom.
Naprawię to. Jakoś. Obróciła się, chcąc go chwycić i przeprosić. Zamiast tego sapnęła.
- Krwawisz.- W porządku. Uleczę się. Co z tobą? – Jego wzrok zatopił się w niej, śledząc każdego siniaka i zadrapanie. Mięsień napiął mu się poniżej oka. – Powinienem go zdjąć, kiedy miałem szansę. Zranił cię.
- Uleczę się – powiedziała, parodiując go, gdy rzuciła się w jego ramiona. – Przepraszam, tak mi przykro. Wybaczysz mi?
- Kocham cię – mruknął, całując czubek jej głowy. – Nie ma nic do wybaczania, kochanie.
- Spieprzyłam. Pozwoliłam twojemu największemu wrogowi odejść. Ja…
- Nie, nie, nie. Nie pozwolę ci się za to winić. Ja pozwoliłem mu odejść – Chwycił jej szczękę. – Teraz powiedz mi to co chcę usłyszeć. Co muszę usłyszeć.
- Też cię kocham.
Zamknął na chwilę oczy, jego ulga była niewypowiedziana.
- Zostajemy razem.
- Tak. Masz mnie.
- Co masz na myśli, mówiąc masz mnie? Powiedziałem ci, jesteś pierwsza w moim życiu.
- Wiem – Powoli jej rzęsy się uniosły i spojrzała na niego w górę, łzy teraz strumieniem płynęły po policzkach. – Oddałeś dla mnie zwycięstwo. Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś.
- Oddałbym cokolwiek, wszystko dla ciebie.
- Naprawdę mnie kochasz. Nie znienawidzisz mnie, nie pozwolisz, żeby wojna nas rozdzieliła.
- To cię martwiło? – prychnął. – Kochanie, mogłem ci to powiedzieć.
- Ale nie uwierzyłabym ci. Myślałam, że wygrywanie jest najważniejszą rzecz w twoim życiu.
- Nie. Ty jesteś.
Uśmiechnęła się do niego promiennie. Ale uśmiech zbladł, gdy mamrotanie Lordów wypełniło jej uszy, przypominając co zrobiła. Albo czego nie zrobiła.
- Powinnam ci powiedzieć, żebyś zamknął go na zawsze. Przepraszam. Tak mi przykro. Musi zostać powstrzymany, wiem to, ale na końcu, po prostu nie mogłam się zmusić… nie mogłam ci pozwolić… Tak mi przykro. Teraz sprawi więcej kłopotów.
- W porządku. W porządku. Poradzimy sobie z tym. Na pewno przerzedziliśmy ich armię.
- Nie jestem pewna ile nam to da. Galen znalazł Nieufność. – odezwała się Anya. – Próbuje umieścić demona w czyimś ciele, chcąc stworzyć nieśmiertelnego żołnierza, którego będzie mógł kontrolować. Był całkiem pewny sukcesu.
Nieufność, kiedyś najlepszy przyjaciel Sabina, przypomniała sobie Gwen. Jeśli Nieufność będzie po stronie jej ojca, czy Sabin będzie mógł zranić ciało w którym będzie się znajdował? Nie ważne, jakie zniszczenia spowoduje ta osoba. Nie chciała, żeby jej mężczyzna stawał wobec decyzji, jakiej ona musiała stawić czoła.
Pogładził jej wilgotne włosy.
- Nie wiem co zrobię – powiedział, jakby czytał jej w myślach. – Ale rozumiem teraz jak trudna musiała być twoja decyzja. Jeśli potrzebujesz tego skurwiela wolnego, żebyś była szczęśliwa, pozostanie wolny.
- Hej – wymamrotało kilku wojowników za nim.
- Mamy w tym coś do powiedzenia – warknął Reyes, przeszukując kieszenie leżących Łowców.
Gwen westchnęła.
- Pogodzę się z jego schwytaniem, wiem że tak. zobaczenie go pierwszy raz było po prostu zbyt szokujące. Następnym razem poradzę sobie lepiej.
- Taaa, ale martwienie się wychodzi mi najlepiej.
- Już nie. Kochanie mnie, wychodzi cie najlepiej.
- To prawda.
- Wracajmy do domu – dodała, ściskając go mocno. – Mamy dzieci do ukojenia, artefakty do znalezienia, Łowców do zabicia, puszkę do zniszczenia. Po tym, oczywiście, jak wydusisz ze mnie oddech, kochając się.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:09, 27 Cze 2010    Temat postu:

Epilog

Kiedy byli w domu, rany były wyleczone, byli zdolni kochać się jak dzikie zwierzęta. Później Gwen miała za dużo energii, żeby spać. Wstała i zaczęła skakać po łóżku, ośmielając Sabina, żeby coś z tym zrobił. Oparł się o wezgłowie, obserwując ją jasnymi, rozbawionymi oczyma.
Klasnęła językiem o podniebienie.
- Spójrz na siebie. Siedzisz tam, niezdolny nadążyć za małą dziewczynką, która… achhhh.
Wykopał z pod nie nogi, posyłając ją koziołkującą na plecy. Uśmiechając się szeroko, wczołgał się na nią.
- Kto teraz jest zmęczony, co?
Roześmiała się, przewracając go, jej włosy otoczyły ich jak kurtyna.
- Nie ja, to na pewno.
- Pozwól mi zobaczyć, co mogę z tym zrobić.
I zrobił coś z tym.
Długą chwilę później, była przytulona do niego, mając kłopoty ze złapaniem oddechu.
- I co teraz, co? – zapytała, szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Kto by pomyślał, że Gwendolyn Nieśmiała zwiąże się z najostrzejszym Lordem Świata Podziemnego, rzucając się w środek wojny i pokocha to? Nie on, to było pewne.
Chociaż w tej chwili było spokojnie. Wszystkie pary były bezpieczne, chronione i połączone. Kobiety (i Legion) szukały nowych domów dla dzieci, tych, które Gwen schwytała w czasie bitwy w Budapeszcie i tych, które uratowali z Liceum Łowców. Anya nawet miała ulubionego, tego, którego nazywała „Chłopiec-Duch” i Gwen przypuszczała, że bogini znajdzie dla niego kochającą rodzinę w Budapeszcie, żeby mogła mieć na niego oko.
Torin szukał ludzi z listy Kronosa, a inni wojownicy spiskowali, żeby znaleźć Galena… i Nieufność. Gideon ciągle się leczył, to zajmie chwilę. Legion tymczasowo zniknęła i obaj, Parys i Aeron, zachowywali się dziwnie.
- Co teraz z nami? – zapytał Sabin. – Cóż, po tym jak moje serce zacznie znów bić, znajdę swoją drogę w dół twojego ciała i…
- Nie – odparła ze śmiechem, trzepnąwszy jego rękę, którą łaskotał ją w brzuch. – Z Łowcami.
Zapadł się głębiej w materac, ramiona zacisnął wokół niej.
- Danika myśli, że Galen spróbuje sparować Nieufność z kobietą z obrazu. Jeśli mu się uda, nadejdzie bitwa o wszystko. Już nie będą próbowali nas ranić, przyjdą po nasze głowy. Chcą naszych demonów wolnych, żeby sparować je ze swoimi wybranymi.
Podejrzewała to, ale i tak zadrżała.
- Genialne ze strony mojego… Galena, żeby umieścić część waszego ukochanego w ciele wroga.
- Taa, ale nie oczekiwałem niczego innego, ze strony mężczyzny, który jest twoim ojcem. Może moglibyśmy przekonać twoje siostry, żeby zostały – Sabin wyrysowywał serca na jej kręgosłupie. – Słyszałem, że każda Harpia posiada pewne zdolności po przeżyciu paru stuleci. Zdolności takie jak podróż w czasie. To byłoby przydatne.
- Tylko Taliyah je ma. Może zmieniać kształt, jak jej ojciec – Mówienie o jej rasie stało się łatwiejsze. Chciała, żeby Sabin o niej wiedział.
- Nawet lepiej – westchnął. – Musimy znaleźć te artefakty przed Galenem. Jeśli już nie znalazł jednego. Ten wąż-bat… im więcej o tym myślę, tym bardziej przypomina mi to stworzenie, które chroniło Klatkę Przymusu. Takie stworzenie, jakie pewnie chronią inne artefakty. Skoro jest Strażnikiem Nadziei, nie sądzę, żeby miał problemy z przekonaniem nawet potwora, żeby mu pomógł.
- Jeśli ma jeden, ukradniemy go. To znaczy, masz Harpię i boginię Anarchii po swojej stronie. Masz przewagę.
Zachichotał.
- Może ty i ja powinniśmy odwiedzić Świątynię Niewypowiedzianego. Coś tam powiedziało nam o Danice, Wszystkowidzącym Oku. Może ktokolwiek – cokolwiek – to jest, pomoże nam znaleźć coś jeszcze.
Przesunęła palcem po jego piersi, kochając kontrast w odcieniach ich skóry.
- I jeśli znajdziemy tych ludzi z listy, może przekonamy ich, żeby nam pomogli. Nie musisz się martwić, że Zwątpienie będzie sprawiał kłopoty. Wie, że sprawię mu lanie.
- Wie – Pocałował jej skroń. – Ale tak, zrobię wszystko - w granicach rozsądku – żeby wygrać tę wojnę, włączając przekonanie kryminalistów, których pomagałem zamknąć. I właściwie, to powinno być łatwe. W końcu, przekonałem najostrzejszą Harpię ze wszystkich, żeby oddała mi serce.
- I czy zrobisz wszystko – w granicach rozsądku – żeby uszczęśliwić tę Harpię?
- Wiesz to.
- Naprawdę? – Uśmiechnęła się do niego. – Udowodnij.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
W następnej chwili była na plecach, chichocząc jak dziewczynka, jej ciało i dusza należały do Sabina, tak jak lubiła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna ->
Tfu!rczość niezależna
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin