Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Źle, Gorzej, Najgorzej!

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna ->
Tfu!rczość niezależna
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tristan
Adept II roku



Dołączył: 11 Maj 2010
Posty: 55
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:35, 13 Maj 2010    Temat postu: Źle, Gorzej, Najgorzej!

ŹLE, GORZEJ, NAJGORZEJ!

1. Bardzo źle!

- Łapać złodzieja! – Właśnie te słowa dopingowały mnie do żwawszego biegu. Straż pałacowa nie rezygnowała jednak z szansy awansu jaką zapewniłem im dzisiejszego dnia swoją działalnością. Nie rozumiem, dlaczego? Gdyby nie tacy jak ja, nikt by nie zatrudniał. A kim ja właściwie byłem? Otóż stanowiłem wizytówkę złodziei o wszechstronnych uzdolnieniach. Niestety zabrakło mi rozsądku w doborze środków utrzymania. Nie zrozumcie mnie źle! Nie ogólnych środków. Lubiłem swój zawód, ale tego dnia, moją kolejną wypłatą, a może i całym funduszem emerytalnym, miał się stać piękny sygnet, wystawiony w ozdobnej gablocie na terenie Akademii Wojskowej. Akademia składała się głównie z magów, którzy najwyraźniej zadbali o środki zapobiegawcze przeciwko ambitnym złodziejom, takim jak ja. Takie postępowanie jest niesprawiedliwe skoro wśród złodziei nie ma magów. Oczywiście wątpiłem by zaklęcia, czy co oni tam stosują, polegały na rozróżnianiu intencji czy zawodu. Pewniejsze było raczej, że opierały się one na pobudkach rasistowskich. Sorena, była pięknym, bogatym krajem, które niestety dzieliła ogromna przepaść pomiędzy arystokracją a całą resztą społeczeństwa. Już rzadko kto, miał świadomość, że kiedyś ziemie Soreny zamieszkiwały dwa ludy. Jeden składał się z silnych, śniadych i wysokich wojowników, zaś drugi z drobnej postury, bladych intelektualistów. Ten drobny naród był kolebką kultury, sztuki, religii, rzemieślnictwa i kupiectwa. Szybko zostali jednak wchłonięci przez żądnych sławy i chwały wojowników. Na rasizm jednak powołałem się nie bez powodu. Naprawdę wątpliwe było czy obie nacje zmieszały swoją krew, chociaż w minimalnym stopniu, na przestrzeni ostatnich wieków. Wojownicy stanowili niedostępną arystokracje, zaś pozostali byli tylko tłem. Nikomu z nich, nie udało się jeszcze zająć wyższego stanowiska. Było kilku jasnowłosych magów oraz doradców, ale żadnego oficera czy szlachcica. Ja, jako żebrak, sierota i podrzutek nie mogłem liczyć nawet na najmniejszą szansę. Dlatego postanowiłem sobie sam ją wręczyć. Czytać nauczył mnie pewien kapłan w świątyni gdzie sprzątałem za parę groszy. Sprzątałem też u ślusarza i w paru innych ciekawych miejscach. To było dla mnie bardzo pouczające zajęcie. Oczywiście, nie samo sprzątanie, tylko to co uczyłem się dodatkowo. Obecnie miałem szesnaście lat, doskonałą pamięć oraz nadmiar pomysłów w swojej biednej głowie. Dowodem na to była ta wpadka. I po co się wyrywałem? Po co mi była właściwie ta błyskotka?
Te myśli dręczyły mnie gdy kluczyłem po korytarzach Akademii gubiąc się przy tym, choć niestety nie udało mi się dokonać tego samego z pościgiem. Jako że byłem mniejszy i drobniejszy nie było w tym nic dziwnego, że się zacząłem męczyć. W końcu wbiegłem w obszerny hol po którego obu stronach były zbyt płytkie by się ukryć nisze, a w nich nieduże drewniane drzwi. Było ich chyba ze czterdzieści, a na samym jego końcu były ogromne wrota. Podbiegłem szybko do jednych z drzwi i je uchyliłem, a potem z pewnym trudem je otworzyłem. Wbiegłem niestety do środka. Zmęczony, zamknąłem za sobą drzwi i oparłem się o nie plecami. Z niezwykłym dla siebie spokojem patrzyłem na salę wypełnioną przyszłymi magami oraz obecną kadrą wojowników. Wszyscy wysocy, z czarnymi włosami i cerą niemal hebanową. Ja byłem niski i do tego wszystkiego miałem włosy koloru marchewki. Wyglądałem jak węgiel w śniegu. Czułem się też raczej osamotniony.
Na środku sali piętrzył się piękny kryształ wielkości małego domku. Najpiękniejszy był jednak złocisty blask wydobywający się z niego oraz pomarańczowy kolor. Jasno żółte ściany oraz błękitna podłoga potęgowały efekt. Pomieszczenie wyglądało jak zachód słońca nad morzem. Ciemne postacie przedstawicieli arystokracji doskonale się komponowały z całą atmosferą. Ja oprócz samego kryształu byłem jedynym jaskrawym elementem. Nie wróżyło mi to niczego dobrego.
Mężczyzna, który stał przodem do zgromadzenia tuż obok kryształu, odwrócił się i zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem.
- Tylko przechodziłem. – Uśmiechnąłem się niewinnie, niestety sądząc po uniesionej ironicznie brwi, nie odniosło to sukcesu, a szansa na to zmalała znacznie szybciej po okrzyku mojego, już osobistego, pościgu.
- Gdzie ten marchwiowy złodziej?
- Tylko nie marchwiowy palancie. – Mruknąłem i dojrzałem jak Wielki Mistrz Akademii Wojowników unosi kącik ust w uśmiechu. Może jak go rozśmieszę to zostawi mnie żywego jako swojego błazna? W tym momencie zostałem odepchnięty przez napór rąk strażników na drzwi. Nieopatrznie się potknąłem i podbiegłem do przodu. Nie miałem szans na ucieczkę, ale instynkt pchnął mnie ku kryształowi. Ponownie się pośliznąłem na śliskiej posadzce i by nie upaść podparłem się o ten uroczy kamyczek. Gdy odzyskałem rękę zobaczyłem podchodzących spokojnie i pewnie strażników. Bardziej moją uwagę pochłaniał jednak symbol Akademii wytatuowany na mojej dłoni. Skoro i tak czekało mnie jej ucięcie, to mogli chociaż jej nie niszczyć.
- Stop! – Po tych słowach nie tylko zatrzymała się ta sfora wściekłych ścigających mnie, ale także zamilkły oburzone szepty wśród szlachetnej publiczności. – Złodziejaszku. – Zwrócił się do mnie przeszywając mnie tym mrocznym i ironicznym spojrzeniem.
- Jeszcze niczego mi nie udowodniono. – mruknąłem. Mistrz jednak wyciągnął przed siebie dłoń i skinął w moim kierunku palcem. Pierścień z oprawionym rubinem wielkości mojego oka, zaczął lewitować do niego. Moja obrona zadrżała. Język jeszcze nie. – Znalazłem go.
- A co robiłeś w pałacu?
- Tak sobie zapragnąłem zwiedzić krajową fabrykę wojowników. – Straż drgnęła i poczułem na sobie ich spojrzenia pełne żądzy mordu. Dlaczego nikt nie rozumiał moich skrótów myślowych? Czarne oczy Mistrza także błysnęły, ale wciąż miałem nadzieję, że humorem. Może jest jeszcze dla mnie jakaś nadzieja?
- Nie wolno tu wchodzić niepowołanym. – A może nie ma?
- Szukałem pracy. – Zły, posłałem mu urażone spojrzenie. Po co się ze mną drażnił?
- Nie ogłaszaliśmy naboru na nowy personel. – Mistrz Akademii nie powinien wyrywać owadom skrzydełek jak dwuletnie dziecko. I dlaczego to ja musiałem być tą muchą?!
- Postanowiłem pracować charytatywnie!
- Jak… patriotycznie. – Dlaczego ta uwaga zabolała niczym strzał z bata? Czy ja nie mogłem mieć dobrych intencji?
- Też tak myślę. – Potwierdziłem dumnie.
- Pokaż dłoń! – Rozkaz padł szybciej niż uderza błyskawica. Poczułem wewnętrzny przymus uniesienia dłoni i skierowania jej ku Mistrzowi. – Gratuluję złodziejaszku. – Powiedział już łagodniej. - Właśnie zostałeś przyjęty do akademii. – Z wrażenia zemdlałem.

2. Dużo gorzej!

Dzień mojej sromotnej klęski wciąż wspominam z rozrzewnieniem. Wiedziałem wtedy, że było źle, ale wydawało mi się, że gorzej być nie może. Zostałem uczniem Akademii Wojowników i reprezentowałem wyraźną mniejszość, zarówno ze względu na pochodzenie jak i znajomość magii. Nadszedł koniec semestru, a moi nauczyciele świętowali usunięcie mnie ze szkoły, zaś następnego dnia opłakiwali kontynuację swojej działalności oświatowej na mojej osobie. Co z tego, że miałem niskie stopnie na zajęciach? Oczywiście, że były niskie skoro nie zwracam uwagi na nauczycieli! Z jakiej przyczyny miałem marnować mój cenny czas na coś co już zrozumiałem? Nie trzeba było przecież słuchać całej przemowy nauczyciela, wystarczyło wyłapać tą najważniejszą informację, a potem znaleźć dla niej właściwe zastosowanie. Czasem jednak moje ekstremalne pomysły przynosiły emocjonujące i eksplozyjne wyniki, a co za tym idzie zostałem uznany za głupca. Nie rozumieli mojej duszy artystycznej, która za wszelką cenę pragnęła stworzyć coś nowego, albo i nie. Niektóre pirotechniczne gadżety wynikały raczej z braku cierpliwości. Oceny końcowe, w każdym razie, wystawiano nie na podstawie zajęć, a centralnych egzaminów. Osiągnąłem najwyższe wyniki z prawie wszystkich dyscyplin. Prawie, bo udało mi się też osiągnąć rekordowo niskie oceny ze sztuk walki nie magicznych. Nie zaprzeczam, że jestem troszkę tchórzliwy, ale kto niebyły walcząc z przeciwnikiem szkolonym od urodzenia przez prywatnych nauczycieli do walki oraz ważącego i mierzącego dwa razy tyle co ja?! Jestem delikatny i zupełnie świadomy tego. Dlatego unikałem tych zajęć oraz uczciwej walki. Nikt jednak nie docenił tego nowatorskiego podejścia do skuteczne, moim zdaniem, obrony. Ta klęska choć istotna, nie była wystarczająca by mnie usunąć z uczelni. Nawet bez tych wyników byłem wyrzutkiem. Moją alienację przypieczętował kolor skóry i wzrost oraz charakter. Pierwsze dwa czynniki obracały przeciwko mnie wszystkich szlachetnych synów marnotrawnych, zaś trzeci podobnych mi uczniów którzy zostali wysłani przez swoich panów i jedyny cel jaki dla siebie widzieli to bycie lepszym sługą. Ja w sobie nie posiadałem zbyt wiele służalczości, a właściwie to mi jej drastycznie brakowało. Dlatego też, po egzaminach przeskakiwałem ogrodzone, zakazane części Akademickich ogrodów i zabierałem się za ich zwiedzanie.
Stanowiły niezłą atrakcję, ze względu na labirynt jaki tworzyły Róże Iluzjonistów. Kwiaty te dla niezorientowanych i nieprzygotowanych , były potężnym zagrożeniem. Jako twór głównie magiczny wytwarzały delikatny zapach powodujący sen, a jako, że było to łagodne zaklęcie snu, nieprzygotowany intruz zasypiał, nie orientując się, że był pod jego wpływem. Nie była to jednak jedyna atrakcyjna cecha tego kwiatu. Sercem rośliny była runa iluzjonistów która wspomagała rozwój labiryntu. Jego kształt był wytworem rośliny i nie zależał od ludzi, a do tego mógł w każdej chwili ulec zmianie. Przejście się tym labiryntem stanowiło więc ciekawą rozrywkę. Najbardziej jednak interesowała mnie mała polana w centrum labiryntu. Stał tam piękny gargulec jaki wystawiano na granicznych twierdzach. Był on prawdziwym dziełem sztuki, w tym też magicznej. Miał on zwyczaj na rozkaz żołnierza rozkładać skrzydła i posyłać w stronę wroga sprężone powietrze odsyłając go mało delikatnie tam skąd przyszedł. Zazwyczaj lądował taki natręt na swoich znajomych albo na ziemi. Spadanie też trochę trwało i co za tym szło, dźwięk wydawany w kulminacyjnej chwili lądowania, był dość głośny i przekonywujący w stosunku do następców tego kto właśnie lądował. Niestety miały on słaby zasięg i zupełny brak celu. Obejrzałem sobie teraz ten posąg i wyjąłem moje narzędzia. Były one podobne do tych jakich używałem podczas kariery złodzieja, tyle, że tworzyłem je z pomocą magii i dla jej właściwego wykorzystania.
Potężniejsza magia opierała się na przepływie energii w runach i Wzorach. Moje narzędzia były pokryte zaś prostymi zaklęciami. Dzięki temu było wiele rzeczy które mogłem wykonać sprawnie i szybko, a proste zaklęcia stanowiły i tak podstawę dla tych potężnych.
Podszedłem więc do posągu który nade mną górował i uklęknąłem tuż obok skrzydeł. Rozłożyłem wokół swoje narzędzia i zacząłem badać urządzenie. Najwyraźniej nie ja pierwszy to robiłem, ponieważ wahadełko poruszało się nie regularnie. Czarodzieje zbyt często ingerowali w już istniejące zaklęcia. Nie licząc się z równowagą, którą nagle próbowali zachwiać. Prowadziło to do pozornego poprawienia funkcji Wzoru. Pozornego, ponieważ po pewnym czasie wzór się rozsypywał i zazwyczaj robił to w spektakularny sposób. Wziąłem do drugiej ręki węgielek i zaznaczyłem sobie główne fragmenty tworzące dysonans. Gargulec zaczął wyglądać jakby miał ospę. Nie można było tego zneutralizować ale ja, nie to planowałem. Zacząłem tworzyć ścieżki mocy. Z miejsc gdzie moc zalegała niczym śmieci na rzece, odprowadziłem ją do tych gdzie jej brakowało. Wciąż jednak pozostawał jej nadmiar, dlatego wykorzystałem posiadane przez siebie dłuto, pokryte znakiem służącym jedynie do utrwalania. Znak aktywował się zaraz po uderzeniu, dzięki czemu nie robiłem szkód większych niż potrzebowałem. Powiększyłem szczeliny spod łusek na skrzydłach i wzmocniłem przepływ powietrza. Całość jednak mimo stabilności nie działała jako całość. Choć może dziwnie to brzmiało, to jednak było prawdziwe. Gargulec przypominał stworzenie zlepione z sześciu innych. By ujednolicić to musiałem połączyć stary obieg magii z nowym. Sięgnąłem ręką za siebie by nie tracić z oczu posągu i zacząłem próbę wymacania właściwego narzędzia.
- Cholera, gdzie ten lejek?! – Warknąłem pod nosem i zaraz otrzymałem w odpowiedzi swój lejek. Cienka rurka ze zwężeniem na końcu znalazła się obok mojego ucha. Natychmiast ją złapałem i próbując nie stracić wizji tego co już planowałem, przyłożyłem ją do centralnego miejsca obu układów. Delikatnie wsunąłem tam moc która choć niewielka, była bardzo skoncentrowana i aż „gęsta”. Nadałem jej właściwy kształt wewnątrz układu i powoli obracając swoim lejkiem uformowałem po dwa odnóża dla obu układów mocy. Nim jednak pozwoliłem mocy przepływać, zaaplikowałem też niewielką dźwignię która działała troszkę jak huśtawka dla dwóch osób w dziecięcym parku. Teraz Magia przepływała na przemiennie. Oczywiście taki system był nie wydajny na długoterminowym działaniu. Dlatego zacząłem szukać cieniutkiej strzykawki.
- Strzykawka. – Wymruczałem, a ta znów pojawiła się wygodnie przy mojej twarzy. Jej igła była magicznie wygładzona, dzięki czemu niezależnie od substancji ta nigdy nie przylegała do niej. Kapka ziemi oraz trawy dzięki magicznej transmutacji stworzyła przyzwoity klej który utworzył zatory na wyjściach mojego układu, zwiększając ciśnienie magii. Zadowolony z siebie sprawdziłem jeszcze wahadłem równowagę całości i zadowolony odszedłem kawałek. Cały system wzorowałem na układzie krwionośnym człowieka który podpatrzyłem w książkach i miałem nadzieję nigdy bliżej nie zbadać na zajęciach sztuk walki. Byłem pewny, że wtedy oględzinom poddawałbym swoje własne wewnętrzne systemy. Ten był jednak idealny i nie czynił mi szkody.
Uwieńczenie tego dzieła rozpoczęło mój koszmar. Narzędzia nie podawały się same z siebie.
- Ach. Mistrz. – Westchnąłem na widok człowieka który wcielił mnie do tej szkoły. Groźnie wyglądający mężczyzna niósł dłoń i uderzył mnie w twarz. Nie bolało. Tylko zapiekło nieznacznie pod okiem.
- Za co to?! – Nie złamałem więcej zasad niż zwykle, dlaczego więc mnie tak potraktował?
- To taki prezent. – Uśmiechnął się sadystycznie. – Nie uważałem by było to słuszne marnować twój talent mój uczniu. – Uczniu? Mój?! Dotknąłem ponownie policzka i odkryłem tuż pod okiem drobne znamię. Herb mistrza. Zostałem właśnie osobistym uczniem Mistrza Akademii Wojskowej. Oto nadszedł kres moich marzeń o wolności! O to nadszedł koniec mojego świata!
- Ale je nie chcę! – Zaskamlałem wcale nie jak dziecko, bo przecież jako szesnastolatek, byłem już strasznie dorosły. Mój oddech przyspieszył. Miałem wrażenie, że zaraz zemdleję. Nie byłem panikarzem, ani delikatnym lalusiem który mdleje gdy coś go przerasta. Dlatego nie mam pojęcia co mnie skłaniało do ucieczki w nieświadomość.
- Nie szkodzi. - Usłyszałem jeszcze, widocznie bardzo wolno oddając się tej nieświadomości, chociaż nie z braku właściwej intencji! - Wystarczy, że ja chcę. – Pochylił te swoje dwa metry kości obleczonych w potężne mięśnie i pogłaskał mnie po głowie, niczym dziecko albo psa. – Będę się tobą dobrze opiekować. – Czy to miało mnie pocieszyć? Jeśli tak to zadziałało zupełnie odwrotnie. Na szczęście była we mnie jedna rzecz której sam Władca Piekieł by nie sparaliżował. Mój niewyparzony język. On jeden nigdy mnie nie opuszczał i zawsze mogłem na niego liczyć.
- I chronić przed zazdrosną hołotą którą stanowią pozostali uczniowie oraz sporo osób z pośród szacownego grona pedagogicznego? – Zapytałem zrozpaczony, za co w zamian zostałem uspokajająca, ponownie poklepany po policzku. Pretensjonalny drań, nie liczył się z tym, że jeszcze pobolewał mnie po tym stemplowaniu. A właściwie to dlaczego tatuaż? Może jeszcze kolczyk w nosie i dzwonek na szyję?!
Na szczęście udało mi się jednak w końcu zemdleć.

3. A myślałem, że gorzej być nie może!

Żaden z uczniów, czy nauczycieli nie poświęcał mi więcej uwagi ponad jedno spojrzenie na bandaż pokrywający część mojej twarzy. Zapewne wszyscy żałowali, że to nie na ustach go noszę. Dla mnie była to doskonała metoda ukrycia tej oznaki niewolnictwa nadanej przez samego Mistrza Akademii oraz uniknięcia zbędnej uwagi z tym związanej. Plan był prosty i genialny w tej swojej prostocie. Nikt nie zwrócił na mnie większej uwagi przepełniony nadzieją, że wreszcie ktoś dał mi nauczkę. Mój koncept szybko jednak uległ gwałtownej destrukcji gdy w głównym holu wybuchło, niczym bomba metanowa, zamieszanie albo jak kto woli, istne apogeum. Powrócili Mistrzowie. Stanowili grupę sześciu magów o podejrzanej reputacji, a dla większości byli wcieleniem mitycznych bogów – wojowników. Ja raczej postrzegałem ich jako potencjalną siłę twórczą apokalipsy. Sześciu bohaterów oraz mój świeżo upieczony mistrz stanowili jej główny oddział. Byli czymś w rodzaju najwyższego korpusu oficerskiego, a każdy z nich sam mógłby odgrywać małą armię. Obecnie rozglądali się w śród uczniów zawzięcie kogoś szukając. Sądząc po spojrzeniu kierowanym nawet dla najniższego ciemnowłosego wojownika na wysokość piersi, szukali jakiegoś kurdupla. Ta jedna wskazówka wystarczała by uruchomił się mój alarm i zaczął się przeciskać przez studenckie sardynki zapatrzone w tych, do wyjścia. Byłem już przy jednej z par drzwi gdy niewidzialny łańcuch związał mnie i pociągnął do centrum szkolnej uwagi. Tam gdzie przefrunął łańcuch z magicznych ogniw, było wystarczająco miejsca by po moim upadku przyciągnięto moją nieszczęsną osobę do siebie.
- A to, - wskazał mój podły mistrz na mnie. Patrzyłem na nich wszystkich z jeszcze niższej niż zwykle perspektywy co nie poprawiało mi humoru. – Mój uczeń. – Zdjął bandaż jednym kiwnięciem palca i poklepał po głowie. Mnie poklepał po głowie, a nie psa! – Nie powinieneś się wstydzić tego złodziejaszku. Jestem naprawdę dumny z takiego ucznia.
- A pytałeś czy ja jestem dumny z takiego mistrza? A zresztą niczego mnie nie nauczyłeś. – Burknąłem przez zaciśnięte ze złości zęby. Może istniała szansa że wywalili by mnie za pyskowanie?
- Ale nauczę malutki. Nauczę – Widocznie oprócz pancerza ze stali miał też jakiś zamontowany na swoim ego. Zamiast z pianą na ustach zagrozić wydaleniem za takie odzywanie się, on wskazał na mistrzów, którzy właśnie oceniali mnie swoimi posępnymi oczami. – Właśnie dlatego cieszę się, że wrócili wszyscy, bo widzisz mój mały uczniu – uśmiechnął się kącikiem ust. To był sadystyczny uśmiech. – Oni mi pomogą w twoim treningu.

Mam nadzieję, że się podobało.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karollka15
Adept III roku



Dołączył: 01 Maj 2010
Posty: 140
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 13:54, 14 Maj 2010    Temat postu:

Bardzo ciekawe. Smile
Dużo piszesz takich opowiadań ?
Czy to tylko tak Cię natchnęło i to Twoje pierwsze opowiadanie ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tristan
Adept II roku



Dołączył: 11 Maj 2010
Posty: 55
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 16:28, 14 Maj 2010    Temat postu:

Dziękuję.
Piszę dużo, ale te dwa tu zamieszczone to jedyne które doprowadziłam do końca (bo są krótkie). Mam też dużo fanfików do Harry'ego Pottera


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karollka15
Adept III roku



Dołączył: 01 Maj 2010
Posty: 140
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:45, 14 Maj 2010    Temat postu:

To mogłabyś te fanfiki zamieścić na forum, albo mi przesłać na pw ? Nie wszystkie, tylko jakieś ze dwa lub trzy.
Chętnie bym sobie poczytała. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Coookies
Adept II roku



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:13, 21 Lip 2010    Temat postu:

Ja również dołączam się do prośby koleżanki Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna ->
Tfu!rczość niezależna
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin