Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Optymistycznie (przynajmniej w teorii)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna ->
Tfu!rczość niezależna
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Optymistka^^
Bakałarz IV stopnia
Bakałarz IV stopnia



Dołączył: 03 Sie 2009
Posty: 635
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawaaa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:29, 05 Sie 2009    Temat postu: Optymistycznie (przynajmniej w teorii)

Hmm, nie ukrywam, że będzie bardzo sympatycznie, jeśli znajdziecie czas i będzie się wam chciało poczytać te różne tfory... Wink I baaardzooo proszę o opinie, w szczególności na temat tego co Wam, szanowne Użyszkodniczki, się nie podoba (w moim stylu/jego braku/itd. itp. etc.)
Generalnie większość prac była pisana na polski, a że styl był dowolny to prawie zawsze kończyło się na opowiadaniu. Niestety, praca domowa wymusza stosowanie pewnego typu słownictwa, więc większość współczesnych wyrazów byłaby kolokwializmami, no ale...
Zobaczę wasze opinie i jeśli się spodoba to może uda mi się napisać coś niekoniecznie na potrzeby szkoły Very Happy
***
„Lekcja polskiego”
- Maciek! Maciek mówię do ciebie!
- No co?!- wykrzyknął, ale po chwili zreflektował się i dodał „proszę pani”, bo to właśnie nauczycielka stała przy jego ławce i świdrowała go wzrokiem.
- Maciek, po raz piąty pytam cię, dlaczego znowu nie masz pracy domowej?
- Proszę pani, nie znowu! Żadne znowu! Miałem ostatnio! Wtedy, kiedy było opowiadanie o Kochanowskim, jak mu tam było, Józef chyba…
- To był Jan…- grobowym głosem poprawiła nauczycielka. Po chwili otrząsnęła się z szoku wywołanego tak- według niej- dramatyczną pomyłką.- Przecież to opowiadanie było pół roku temu!
- Bo proszę pani, u niego brak pracy domowej to stan permanentny- wyrwało się Ance, która uwielbiała używać dziwnych wyrazów.
- Gdybyś równie sukcesywnie uczyła się matematyki, co wkuwała na pamięć trudne słowa i definicje ze słownika wyrazów obcych, osiągnęłabyś już rewelacyjne wyniki- odparował zjadliwie Maciek.
- Cóż za prominentne słownictwo- prychnęła Anka z politowaniem.
- Ty chyba masz ze sobą jakiś kolosalny problem!- Krzysiek rzucił piórnikiem w Ankę, jednak ona zdążyła się przed nim uchylić.
- Bo wy jesteście jakieś dzieci cywilizacji postindustrialnej!- wrzasnął Adam. Na moment wszyscy zamarli.
- Skąd to wytrzasnąłeś?- zdziwił się Kuba.
- Nie wiem, chyba na Discovery było…
- Proponuję zakończyć tę jakże efektowną dyskusję- nauczycielka postanowiła zainterweniować.
- Ale czemu? To była bardzo lukratywna wymiana poglądów- stwierdził Adrian.
- Czy lukratywny ma coś wspólnego z lukrem?- z tyłu klasy odezwał się Jurek.
- Święci pańscy…- jęk nauczycielki złączył się z przenikliwym dźwiękiem oznajmującym koniec lekcji.

***
„Romantyczność w dzisiejszych czasach”
Teresa, nowa studentka informatyki na Politechnice warszawskiej wracała do domu po pierwszych zajęciach. Lekcje uznała za całkiem interesujące, a wykładowcy okazali się dosyć normalni. Przynajmniej jeśli chodzi o przyjęte wśród młodzieży normy. Najbardziej jednak spodobał jej się sam gmach. Okazały i imponujący, przyciągał wzrok z każdej strony placu. Teresa nie była ckliwą marzycielką. Przeciwnie, dosyć mocno stąpała po ziemi, a sama uważała siebie za osobę zdecydowaną, śmiałą i pewną siebie. Nie wzruszały jej ani słodkie zdjęcia piesków i kotków, ani romantyczne filmy w których wszystko zawsze musiało skończyć się dobrze. Jednak na piękno była wrażliwa i misternie zdobiony budynek o prostej formie od razu przypadł jej do gustu. Jeśli chodzi o studentów zapamiętała tylko imiona dwóch dziewczyn, Kaśki i Marty, które koło niej usiadły. Cóż, informatyka jest dosyć obleganym kierunkiem i na sam wykład przyszło ponad pięćset osób. Na krótki czas, uwagę Teresy przyciągnął również pewien chłopak, który czekając na zajęcia siedział na schodach i z wielkim zainteresowaniem czytał zniszczony egzemplarz „Przeminęło z wiatrem”. Nie zauważył nawet, że przyszedł sam wykładowca i pewnie przegapiłby zajęcia gdyby nie drugi student, który zamykając drzwi, krzyknął „Krzysiek! Odłóż wreszcie tę książkę i chodź!”. Chłopak nazwany Krzyśkiem niespiesznie podniósł się ze schodów. Teresa zdążyła uchwycić spojrzeniem ciemne włosy i zieloną parę oczu, ale nie zaprzątała sobie tym głowy, gdyż chłopak poszedł daleko od niej, na drugi koniec sali. Teraz, rozmyślając nad minionym dniem o podbudowana ciekawym wykładem, wchodząc w środek największej kałuży doszła do wniosku, że dzisiejszy dzień z całą pewnością można zaliczyć do udanych.
Pewnego dnia, kilka tygodni później, gdy dziewczyna przyzwyczaiła się już do studenckiego życia, przyszła dosyć wcześniej i do wykładu było jeszcze dużo czasu. Jednak mimo to aula okazała się otwarta. Kilkanaście osób już w niej było i rozmawiało ze sobą. Teresa poszła do miejsca w którym najczęściej siadała, ale z daleka było widać, że na stoliku coś leży. Była to mała, żółta różyczka, do której przyczepiona była kartka ze starannie wykaligrafowanym napisem. Zdziwiona przeczytała:
„Teresko!
Miłego dnia!
K.”
Rozejrzała się po sali, jednak nikt nie zwracał na nią uwagi. Kiedy jednak przyszły Kaśka i Marta, humor miała wspaniały, mimo wciąż dręczącego ją pytania „od kogo ten kwiatek?”.
Podobne sytuacje zdarzały się przez następne kilkanaście dni. Prawie codziennie znajdowała na swojej ławce kwiatek, dowcipny liścik lub cukierek z podpisem „na osłodę dnia”. Sprawiało jej to przyjemność i nieustannie wprowadzało w dobry nastrój.
Gdy w pewien piątek znalazła wiersz, napisany specjalnie dla niej, a pod spodem małymi literami pytanie „Dzisiaj o 12:15 przy schodach na pierwsze piętro?”, serce mocniej jej zabiło. Jednak po chwili skarciła się w duchu. Ona? Trzeźwo myśląca i zawsze pewna siebie ma tremę? Przed spotkaniem z chłopakiem?! Sama się sobie dziwiła tak, że podczas następnego wykładu z historii informatyki, była bardzo rozkojarzona. O umówionej godzinie stawiła się koło schodów, przy których czekał już znany jej z widzenia ciemnowłosy chłopak.
- Cześć, czy to przypadkiem nie ty czytałeś wtedy, przed pierwszym wykładem „Przeminęło z wiatrem”?- zapytała
- Tak, to ja, Krzysiek jestem.- odparł bardzo cicho, nie patrząc na nią.
- Miło mi, Teresa.
- Wiem.- odparł i ku jej zdumieniu zaczerwienił się.
- To ty jesteś odpowiedzialny za te wszystkie kwiaty i liściki- zapytała z uśmiechem, od razu przechodząc do sedna
- Taaak...kwiaty... i ten wiersz...To też ja....- wreszcie spojrzał na nią swoimi intensywnie zielonymi oczami.
- W każdym bądź razie to bardzo miło z twojej strony. Tak... romantycznie. Wygląda na to, że z ciebie jest typowy romantyk.- roześmiała się, a Krzysiek jeszcze bardziej zarumienił.- Prawdę mówiąc, myślałam że nie ma już dzisiaj takich ludzi. Rzadko komu chce się wdawać w taką formę umawiania się z dziewczyną. Bo chciałeś się ze mną umówić, tak?- zapytała.
- Co? A tak, tak... właśnie tak, chciałem... i tego... to może na kawę? – wyjąkał, zaciskając w kieszeni kciuki.
- Z miłą chęcią- odparła. Tym razem uśmiechnęli się już oboje.
***
„Po prostu marzenie...”
Był jeden z pochmurnych dni, jakich wiele w październiku. Do pierwszej piątkowej lekcji pozostało jeszcze dużo czasu, ale ja od piętnastu minut siedziałam przed salą od matematyki, zapisując kolejną kartkę.
- Cześć Justyna! – moja koleżanka Marta stanęła obok zaglądając mi przez ramię - po co wypisujesz te epistoły?
- To nie są żadne epistoły!- oburzyłam się, usiłując zakryć łokciem tekst. Jednak Marta była szybsza i już trzymała w ręce kartki.
- Co to jest?
- To na konkurs...- jęknęłam usiłując wyrwać jej moją pracę.
- Aaa, czyli uważasz, że twoim największym marzeniem jest latanie? Takie bez skrzydeł?
- Tak- westchnęłam, pogodzona już na dobre z faktem, że nie odzyskam rękopisu dopóki Marta sama mi go nie odda.
- I widzisz? Od razu lepiej! To teraz opowiedz mi coś więcej o tym swoim największym marzeniu - ze złośliwym uśmiechem zaakcentowała dwa ostatnie słowa, a ja w odpowiedzi pokazałam jej język.
- Zawsze chciałam latać! Odkąd tylko pamiętam...Gdy byłam mała starałam się huśtać jak najwyżej, aż do nieba. Skakałam z kanapy, trzymając w ręce rozłożoną parasolkę...
- To musiał być ładny widok!
- Robiłam to wszystko- kontynuowałam, nie zważając na śmiech Marty - żeby chociaż na krótką chwilę unosić się w powietrzu. Wyobrażałam sobie, że wystarczy stanąć, rozłożyć ręce i wzbić się w górę. Chciałam frunąć jak ptaki...
- Tak jak teraz ja?- Marta zaczęła się wygłupiać. Stanęła na środku korytarza i machała rękami udając, że leci. Kilkoro uczniów dziwnie na nią spojrzało.
- Na pewno nie tak jak ty, chyba nawet słonie lepiej latają!- podsumowałam wygłupy koleżanki.
- Dobrze, dobrze, mów dalej.
- Chciałam czuć się prawdziwie wolną, polecieć wszędzie gdzie tylko chcę! Mogłabym zobaczyć z góry dom, szkołę i inne ważne dla mnie miejsca!
- Dalszy ciąg już znam- przerwała mi Marta- Pragnęłaś być lekka jak piórko i czuła na każdy, nawet najmniejszy podmuch wiatru.
- Tak...
- No ciekawie, ciekawie, ale właśnie zaczyna nam się matma- oznajmiła, ciągnąc mnie za rękę.
- A co z moim największym marzeniem?
- Chyba będzie musiało poczekać, przynajmniej do następnej przerwy- skwitowała Marta, wpychając mnie do klasy.
***
„Sen czy rzeczywistość?”

Jak co dzień rano szłam do szkoły. W myślach liczyłam książki i zeszyty. Niby wszystko się zgadzało, ale plecak był podejrzanie lekki. Nagle zobaczyłam kartkę leżącą w kałuży. Bez namysłu ją podniosłam i wytrzeszczyłam oczy. Ozdobne pismo w niektórych miejscach rozmazało się, ale i tak szybko odczytałam tekst. Było to zaproszenie, dla mnie. Jakiś pan Zeus zapraszał na Olimp. Zgniotłam papier i włożyłam do kieszeni. Stwierdziłam, że pewnie otworzyli nową restaurację i pobiegłam do szkoły.
Jeszcze przed matematyką poszłam do łazienki. Weszłam do środka i znalazłam się w dziwnym pokoju, który wyglądał trochę „starożytnie”. Odwróciłam się chcąc wyjść, ale drzwi oczywiście nie było. „Spóźnię się na matmę!”- pomyślałam i nieźle się zdenerwowałam. Nauczycielka nie tolerowała żadnych spóźnień, nawet tych usprawiedliwionych. Jednak jedyna rzecz, jaką mogłam zrobić to pójście dalej. Szybkim krokiem wyszłam z tego – nawet ładnego- miejsca. Okazało się, że do następnych drzwi prowadził ogromny i strasznie długo korytarz. Z lekkim strachem ruszyłam samym środkiem. Na ścianach wisiały piękne obrazy, po bokach stały ozdobne rzeźby. Dotarłam do końca i dotknęłam klamki. Chwila wahania, otworzyć czy nie? Jednak moja ciekawość zwyciężyła. Otworzyłam drzwi. Na środku stał olbrzymi stół, suto zastawiony najróżniejszymi potrawami. W kielichach znajdował się jakiś dziwny napój. Coś o złotym kolorze, jakby miód… Nagle zza drzwi dobiegły mnie głosy. Zamarłam starając się nie oddychać. „Może mi się zdawało?”- próbowałam dodać sobie otuchy. Jednak „to coś” było coraz bliżej. Klamka się poruszyła, a ja w sekundę znalazłam się pod stołem. Do środka weszło mnóstwo osób. Zaczęła grać muzyka, w pomieszczeniu zrobiło się gwarno. Niektórzy usiedli przy stole, widziałam tylko ich stopy, które- ku mojemu zdumieniu- były w sandałach. „Przecież jest jesień i pada deszcz!”- zastanawiałam się. W pewnym momencie ktoś niespodziewanie kopnął mnie w plecy. Jęknęłam i zrobiło się cicho. „Żeby tylko nikt nie zajrzał pod stół, proszę…”- błagałam w myślach. Mimo to czyjaś ręka chwyciła mnie mocno i wyciągnęła z kryjówki. Nie miałam szans w tym starciu. Stałam przed tłumem ludzi. Wszyscy wpatrywali się we mnie, a ja wiedziałam, że skądś ich znam. Pytanie tylko skąd?
- Kim jesteś?- spytał mnie pan w białej szacie i z długą siwą brodą.
- Ja? Ja jestem Justyna- odważnie spojrzałam mu w oczy.
- Aaa, to ty! W takim razie zapraszamy do stołu.
Dosyć zaskoczona, posłusznie usiadłam między tymi dziwnymi osobami, a ładna i młoda kobieta od razu podała mi jedzenie.
- Podoba ci się tu?- odezwał się milczący dotąd pan w zielonej tunice.
- Oczywiście- grzecznie pokiwałam głową jedząc pyszne ciastko.- Przepraszam, może będzie to trochę niegrzeczne z mojej strony, ale kim wy jesteście?- zapytałam.
Cała sala rozbrzmiała śmiechem.
- Naprawdę nie wiesz? Jesteśmy bogami z Olimpu. Ja jestem Zeus, ich władca.- Po kolei zaczął przedstawiać inne osoby. Potem oprowadził mnie po różnych bogato zdobionych komnatach. Na koniec leśna nimfa zrobiła nam wszystkim pamiątkowe zdjęcie.
- Nie wiedziałam, że macie aparaty- roześmiałam się, a Zeus mrugnął do mnie porozumiewawczo i odprowadził do pokoju gościnnego. Zmęczona niecodziennymi wrażeniami położyłam się na łóżku i zasnęłam.
Obudziłam się w piżamie, bo zleciałam z łóżka. To był sen, na pewno. Tylko w takim razie skąd na moim biurku wzięło się zdjęcie na którym jestem w towarzystwie olimpijskich bogów?!
***


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Optymistka^^ dnia Śro 22:31, 05 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kuszumai
Królowa Offtopiarstwa
Arcymag
Królowa Offtopiarstwa <br> Arcymag



Dołączył: 24 Maj 2009
Posty: 7089
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 3/5
Skąd: z podlasia...
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 22:34, 05 Sie 2009    Temat postu:

Ho, ho! Bardzo fajnie piszesz, poprawnie składasz zdania. Jest kilka zdań, które mi się za bardzo nie podobają, ale.... te twory są imponujące! Very Happy
Masz dobre oceny z Polaka?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Optymistka^^
Bakałarz IV stopnia
Bakałarz IV stopnia



Dołączył: 03 Sie 2009
Posty: 635
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawaaa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:38, 05 Sie 2009    Temat postu:

„Opowieść o pewnej dziewczynie, która poszła za głosem swego serca.”

Dawno, dawno temu, a było to bodajże w roku 777, w malutkim miasteczku na południu Francji żyła młoda dziewczyna zwana Luanne. Pochodziła z ubogiej rodziny, której wiodło się niezbyt dobrze. Ojciec był garncarzem i z trudem zarabiał na kromkę chleba. Matka nie pracowała. Całe dnie spędzała w domu na modlitwie za malutką Rossalin, młodszą siostrę Luanne. Dziewczynka mając zaledwie dwa lata ciężko zachorowała i zmarła. Złośliwi mieszkańcy powiadali, że pani domu po jej śmierci dostała pomieszania zmysłów. Jednak Luanne wiedziała, że to nieprawda. Matka po prostu strasznie cierpiała, gdyż utraciła swe ukochane dziecko. Ból każdego dnia rozrywał jej serce na nowo. Dorastająca dziewczyna całkowicie ją rozumiała. Ona też strasznie tęskniła za siostrą i czasem gdy nikt nie widział opłakiwała jej jakże krótki żywot. Lecz mimo trudów i niepowodzeń Luanne nigdy nie narzekała. Umiała cieszyć się każdą chwilą. Zachwycał ją zachód słońca, księżyc na granatowym niebie, jak również malutki pączek na drzewie przed domem. Lecz pewnego dnia gdy Luanne miała piętnaście lat cały świat jej marzeń, całe dzieciństwo brutalnie się skończyło.
Dziewczyna siedziała na ganku przed domem i wystawiała twarz do słońca. Pierwsze wiosenne, promyki nieśmiało ogrzewały jej policzki. Z daleka zobaczyła swego ojca wracającego z pracy. „Chyba czas zacząć szykować wieczerzę, ojciec na pewno jest głodny ”- pomyślała i szybko weszła do domu aby pomóc matce zagrzać jadło. Drzwi otworzyły się gdy wszystko akurat kończyło się gotować. Ojciec zasiadł przy stole, a Luanne ze zdziwieniem stwierdziła, że mimo całego dnia pracy wcale nie jest zmęczony. „To dziwne”- pomyślała i szybko postawiła strawę na stole. Jednak pan domu nawet nie spojrzał na posiłek za to odezwał się dziwnie zmienionym głosem.
- Moja żono najmilsza! Usiądź tu przy mnie!- matka od razu spełniła polecenie swego męża. Dziewczyna spojrzała na nich z uwagą.
- Córko moja najdroższa! Ty wiesz, żeś mym całym światem! Słuchaj, mam oto dla ciebie radosną nowinę! Lecz wpierw przyrzeknij mi, że spełnisz moją jedyną prośbę! - Luanne szybko przyklękła i skłoniła głowę. Kochała bowiem starego ojca całym swoim młodzieńczym sercem.
- Ojcze mój! Przecież wiesz, że wypełnię każdy twój rozkaz i prośbę twoją.
- Tak więc córko miła, dzisiaj do warsztatu mego przybył czcigodny bogaty młodzieniec i poprosił o twą rękę. Gdy zapytałem go dlaczego wybrał akurat ciebie odparł, że gdy przypadkiem przejeżdżał koło naszego domostwa ujrzał cię siedzącą na ganku. Pomyślał, że to prawdziwy anioł z nieba zstąpił
i pokochał cię całym sercem. Powiedział również, że ma olbrzymi zamek z mnóstwem sług. Ciebie zaś uczyni swoją księżniczką na tymże zamku. Uznałem, że to sam Bóg ulitował się nad naszą nędzną dolą i przynajmniej ty przez resztę swego życia będziesz szczęśliwa - ojciec chwycił ręce dziewczyny
i ucałował je - Tak więc za siedem dni i siedem nocy wyjdziesz za mąż
i zamieszkasz ze swym oblubieńcem w najprawdziwszym zamku - wykrzyknął
i wpatrzył się w nią z wielką radością. Luanne zadrżała ale nie podniosła głowy. Nikt nie wiedział, że odkąd skończyła cztery lata jej największym marzeniem było wstąpienie do zakonu. Kochała Boga, wierzyła, że jest dobry
i sprawiedliwy. Chciała żyć według jego nakazów. Niestety zakonnica nie mogła mieć męża ani dzieci. „ Nie mogę wyjść za mąż! Przecież nie mogę wyjść za mąż! Nie mogę...”- zemdlała.
Obudziła się w swoim posłaniu. Jej czoło lśniło kroplami potu. Spod poduszki szybko wyciągnęła malutki drewniany krzyżyk i poczęła się gorąco modlić. Spędziła tak resztę nocy.
Nad ranem do izby wkroczyła matka.
- Dziecko moje drogie. Już świta, a tobie przecież trzeba uszyć suknię ślubną. Dzisiaj koniecznie musimy kupić materiał. Luanne krzyknęła i odwróciła się. Nie usłyszała otwierających się drzwi. Teraz stała i ze zdziwieniem patrzyła na matkę, która przecież od dawna nie opuszczała domu. Przypadła do jej kolan
i głośno zaszlochała.
- Matko! Ja nie mogę wyjść za mąż! Nie mogę!
- A to niby dlaczego? Czy masz jakiś ważny powód?- zapytała matka. Dziewczyna podniosła zapłakaną twarz, spojrzała w jej oczy i zaczęła opowieść.
- Pamiętasz ten dzień kiedy urodziła się Rossalin? – kobieta skinęła głową.- Przybiegłam wtedy do ciebie wołając abyś przyszła zobaczyć piękny kwiat, który wyrósł za domem. Nie mogłaś, bo opiekowałaś się moją siostrą. Kazałaś mi pójść się pobawić, a ja znowu poszłam w to miejsce. Chciałam zerwać ten kwiat ale powstrzymała mnie piękna pani. Gdy zapytałam kim jest odrzekła- „Jestem Maryją” i uśmiechnęła się. Potem poprosiła abym nie zrywała tego kwiatu, gdyż rośnie on na chwałę naszego Boga i równie nagle jak się pojawiła, zniknęła. Teraz już rozumiesz?! Muszę wstąpić do zakonu! Kocham Boga! A w zakonie, jako siostry będziemy żyć według jego praw i przykazań!- krzyknęła Luanne. Matka patrzyła na nią aż w końcu wyciągnęła rękę i pogładziła ją po policzku.
- Rozumiem. Musisz jednak powiedzieć to swemu ojcu. Pamiętaj, że to jego zdanie jest najważniejsze - powiedziała i wyszła zostawiając młodą dziewczynę sam na sam z niewesołymi myślami.
Tego samego wieczoru Luanne poszła poinformować swego ojca o decyzji którą podjęła.
- Posłuchaj mnie ojcze. Nie mogę wyjść za tego człowieka. W ogóle nie mogę wyjść za mąż! Ojciec wpatrywał się w nią uważnie a po chwili lodowatym tonem powiedział – „ Nie będziesz mi tu stroić fochów. Wyjdziesz za tego człowieka czy to ci się podoba czy nie. Pamiętaj, że dałaś mi słowo. Tymczasem aż do swego ślubu pozostaniesz w swojej izbie i nie będziesz wychodzić. Tak postanowiłem i niech tak się stanie! Zamknął dziewczynę na klucz. I chociaż krzyczała, płakała i biła pięściami w drzwi nie wypuścił jej. Jeszcze tej samej nocy Luanne we śnie ukazała się Matka Boska. To dodało dziewczynie sił. Następnej nocy uciekła z domu zabierając ze sobą tylko kilka najpotrzebniejszych rzeczy.
Po czterech dniach wyczerpującej wędrówki spotkała starszą zakonnicę idącą samotnie w stronę klasztoru, na wysokim wzgórzu. Spotkawszy zmęczoną dziewczynę staruszka ofiarowała jej gościnę. Zabrała ją do klasztoru, napoiła
i nakarmiła. Luanne zapytana o powód wędrówki zwierzyła się zakonnicy ze swych marzeń i trosk. Siostra dwa razy powtórzyła pytanie - „Czy jesteś pewna swej decyzji? Czy chcesz żyć tak jak my aż do śmierci? ” – „Tak” – odpowiedziała głośno dziewczyna. Została przyjęta do zakonu.
Spędziła w nim dwa lata. Gdyby ktoś zapytał ją czy nadal uważa, że dobrze zrobiła odpowiedziałaby – „ Tutaj przeżyłam najpiękniejsze chwile mojego życia”
Niestety, dokładnie tak jak dwa lata wcześniej, po raz drugi spokój Luanne został zakłócony. Siostry wysłały ją po chleb i zmierzała drogą w stronę miasta. W jej kierunku jechał ten sam mężczyzna, który kiedyś zobaczył ją siedzącą na ganku. Dziewczyna pozdrowiła jeźdźca. W tej samej chwili on rozpoznał w niej tę, w której kiedyś się zakochał. Nie namyślając się porwał ją
i szybko pogalopował na koniu w stronę zamku.
Gdy dotarł na miejsce, kazał umieścić ją w pięknym pokoju na samym szczycie wieży. Było tam okno z którego roztaczał się piękny widok. Wieczorem przyszedł do niej i zapytał:
- Czy teraz zgodzisz się zostać moją żoną?
Ona odpowiedziała dopiero po dłuższej chwili.
- Panie, moje miejsce jest w zakonie, z którego mnie zabrałeś. Nie mogę zostać twoją żoną.
Rycerz zagniewał się bardzo. Chwycił dziewczynę za ramiona i powiedział:
- Ślub odbędzie się za dwa dni. Potem wyszedł, a Luanne dosłyszała dźwięk przekręcanego w drzwiach klucza. Resztę dnia spędziła modląc się.
W dwa dni później kiedy rycerz przyszedł do wieży nikogo w niej nie zastał. Na stoliku leżał tylko kawałek pergaminu z jednym krótkim
i niewyraźnym zdaniem – „ Teraz jestem prawdziwie szczęśliwa”. Podszedł do okna i wychylił się. Na samym dole, między drzewami zobaczył ciało dziewczyny. Nakazał służbie wybudować mały grób z białego marmuru na którym umieścił napis- „ Tu spoczywa ta, która wybrała Boga”.
W nocy koło grobu wyrósł kwiat. Taki sam, który Luanne dawno temu ujrzała za domem.
***
„Sen w cieniu czarnoleskiej lipy”

Jan Kochanowski szedł lasem rozmyślając nad swoim kolejnym małym dziełem. Fraszką, która oddałaby piękno natury. Coś podobnego do „Na różą”, ale z jeszcze większą głębią. No cóż, Kochanowski też był tylko człowiekiem i chwilowo nie miał żadnego pomysłu. Wybrał się na ten spacer mając nadzieję, że spłynie na niego natchnienie. Jednak ono w ogóle nie dawało o sobie znać.
Przy leśnej ścieżce rosły kwiaty, lecz Kochanowski był tak pochłonięty swoim zadaniem, że nawet ich nie zauważał. Z daleka, na górce zamajaczyła mu sylwetka jakiejś kobiety, lecz on nie miał ochoty z nikim rozmawiać. „Tylko by mnie rozpraszała!”- pomyślał i czym prędzej skręcił między drzewa. Za sobą usłyszał przybliżający się śpiew. Dama zbliżała się. „Jeśli nie wejdę głębiej w las, na pewno mnie zobaczy!”- przyspieszył kroku. Po kilku minutach szybkiego marszu i przedzierania się przez krzaki, Jan Kochanowski odciągnął na bok wielką gałąź świerku a jego oczom ukazał się przecudny widok. Na malutkiej polance rosła młoda, zielona, trawa, zaś pośród niej bieliły się konwalie. Gdzieniegdzie można było także zobaczyć paprocie z dużymi jasnymi liśćmi. Między nimi cichutko szumiał malutki strumyczek. To piękne i tajemnicze miejsce, osłonięte ze wszystkich stron drzewami i krzewami było praktycznie nie do odnalezienia. Dopiero teraz dostrzegł, że na samym środku, tuż nad wodą stoi samotna, ale piękna lipa. „Szczęście mi sprzyja!”- Kochanowski z zadowoleniem rozsiadł się w cieniu drzewa, oddając się rozmyślaniom. „Ach, jak miło I wygodnie!”- oparł się o pień drzewa i przymknął oczy. Strumyk szemrał między trawą, liście lipy delikatnie szumiały. Na pobliskim drzewie przysiadł słowik i rozpoczął swoje trele, po chwili swoim śpiewem odpowiedział mu nakrapiany szpak. Kochanowski odpoczywał z przyjemnością. „Jak ciepło...”- pomyślał i jakby na zawołanie powiał delikatny wiaterek, zefirek, przynosząc ze sobą woń złotych, świeżo rozwiniętych kwiatów lipy, zmieszaną z zapachem konwalii. „Toż to najpiękniejszy aromat świata...”- Kochanowski zdążył jeszcze westchnąć zanim zasnął, ukołysany dźwiękami natury. Zabrzęczała nad nim pracowita pszczoła, z żółtym pyłkiem na nóżkach lecz on już tego nie słyszał. Spał snem pracowitego człowieka.
Gdy się obudził, ognista kula słońca chyliła się ku zachodowi. Czas było wracać do domu. Pospiesznie wyjął kawałek kartki i pióro, skreślił kilka zdań i poszedł do domu. Tak powstała jedna z najbardziej znanych fraszek Jana Kochanowskiego- „Na lipę”. Umieścił w niej i opisał wszystko to, co tak zachwyciło go na tajemniczej polance.
Co ciekawe, gdy następnego dnia znowu wyruszył w to piękne miejsce, nie zdołał go odnaleźć. Polanka jakby nigdy nie istniała. Po kilku godzinach błąkania się po lesie, zrezygnował z poszukiwań. „Może to był sen?”- pomyślał, ale zaraz skarcił się- „ To nie mógł być sen! Lipa była taka prawdziwa... A ta cudna woń, śpiewy ptaków? Nieee... A może jednak? Może to faktycznie był sen... Sen w cieniu czarnoleskiej lipy...”.
***
"W poszukiwaniu Własnej Legendy"
Byłam na moim balkonie. Z czwartego piętra na którym mieszkałam roztaczał się widok tak dobrze mi znany. Dwa budynki górowały nad innymi. Intraco II i Marriott. A między nimi wielka pomarańczowo- czerwona kula zachodzącego słońca. Stałam boso, czując ciepło rozgrzanych jeszcze kafelków. Nie zastanawiałam się. Wiedziałam, że tym razem się uda, bo musiałam otrzymać odpowiedź. Którędy mam podążać? Tego się właśnie miałam niedługo dowiedzieć. Zacisnęłam dłonie na barierce. Nie przeczę, bałam się. Ale wiedziałam, ze ten jeden ruch to początek. A bez początku nie będzie tego co na końcu. W końcu od tego zależało czy poznam odpowiedź. Skoczyłam. Rozkładając ręce i od razu czując szczęście, ogarniające mnie całą. Zgrabnie, bez najmniejszego problemu łagodnie opadłam na ziemię. Teraz musiałam trzeźwo pomyśleć. Przecież to oczywiste, że moja przyszłość zależna jest od przeszłości. A raczej teraźniejszości, która natychmiast staje się przeszłością. Postanowiłam szukać takich miejsc, które mają dla mnie duże znaczenie. Szkoła! No jasne! Że też wcześniej na to nie wpadłam! W końcu gdzie szukać odpowiedzi? To jasne, że tam gdzie rodzą się pytania. Wystarczyła jedna myśl abym znowu wzniosła się w powietrze. Teraz przecież sprzyjał mi cały świat! Wolno, poszybowałam w kierunku miejsca w którym spędzam tak dużo czasu. Z góry oglądałam ulice, ale wiedziałam, że muszę się niestety pospieszyć. Nie może być tak, że cały świat zatrzymuje się tylko dla jednego człowieka, chcąc wyjawić mu swoje tajemnice. Takiego zaszczytu dostępują tylko nieliczni i to przez bardzo krótki czas. Przyspieszyłam. A jednak mimo kilkukrotnego przemierzenia szkolnych korytarzy, odpowiedzi nie znalazłam. Poleciałam więc do parku, w którym spędziłam znaczną część swojego dzieciństwa. Ale i tam, między alejkami i różowymi krzewami rododendronów nie dowiedziałam się tego co chciałam. Wiedziałam, że mój czas zatrzymania wszystkiego wokół zbliża się ku końcowi. A przecież tym razem musi się udać! Czułam, że odpowiedź jest bardzo blisko, ale jej nie widziałam. Ostatnie miejsce. Plaża nad morzem. Morze dające poczucie wolności, morze na które nie działa czas wszechświata. Wystarczyło, że zamknęłam oczy i już byłam gdzie chciałam. Przede mną roztaczał się ciemnoniebieski bezmiar wód. Zanurzyłam w niej rękę. Przypomniało mi się, że ktoś kiedyś napisał, że trzeba uważnie patrzeć na znaki. Ledwo o tym pomyślałam, usłyszałam- „Czemu tu jesteś?”- cicho zaszumiały trzciny. „ Aby poznać odpowiedź”- odparłam. „ Przecież już ją znasz.”- tym razem zabulgotało morze. „ Wcale nie! Jestem tu, aby ją poznać!”. „ Posłuchaj uważnie”- odezwały się znowu- „ Kiedyś na tym miejscu wyrośnie las. Ale my nadal chcemy tu rosnąć, bo taki jest nasz wybór”. Nic nie odpowiedziałam. „Nie rozumiesz?- zapytało morze- „ W takim razie ci pokażę”. Nagle tafla wody zmieniła barwę. Pochyliłam się i zobaczyłam siebie. Nie swoje odbicie, ale siebie dużo starszą. Miałam na sobie strój pielęgniarki. Odskoczyłam jak oparzona. „ Ale ja nie chcę mieć takiej legendy, takiej przyszłości! Nie chcę być lekarzem”- krzyknęłam z przerażeniem. „ Nadal nie rozumiesz? Przecież to twoja Własna Legenda. To co zrobisz, jak się zachowasz, jaką podejmiesz decyzję zależy tylko od ciebie. To ty kształtujesz swoją przyszłość”- obrazy zaczęły przelatywać coraz szybciej. Znajdowałam się na nich w różnych miejscach, różnie ubrana, z różnymi osobami. I w końcu pojęłam. „ Wszystko zależy od tego jaką wybierzesz drogę.”- dodały jeszcze trzciny. „I pamiętaj: patrz na znaki, bo są one przydatnymi wskazówkami...” – w pożegnaniu zabulgotało morze.
Obudziłam się. Tak to był sen. Jednak nie martwiłam się tym, że się skończył. Nadal nie wiedziałam, co jest moją Własną Legendą. Otrzymałam jednak odpowiedź na dużo ważniejsze pytanie: „ Jaka ona będzie?”. I teraz już wiem. Będzie moja, a zależeć będzie tylko ode mnie!
* * *
Na mojej poduszce leżała jedna długa trzcina. Trzcina, która będzie miała inną Własną Legendę niż te pozostałe na plaży. Taki był jej własny wybór.
***
I tym ostatnim to już się pochwalę. Dostałam za nie wyróżnienie w XVI Przeglądzie Twórczości Literackiej Dzieci i Młodzieży 2009 Cool

„Niezaplanowana wycieczka…”

Był zimny i wietrzny poranek. Typowy dla października. Justyna szła do szkoły i z wyraźną satysfakcją deptała wszystkie napotkane liście. Jej zadowolenie brało się z tego, że w tym dniu całej klasie wspaniałomyślnie odwołano wszystkie lekcje, w tym dwie matematyki! W zamian miały odbyć się mecze siatkówki między reprezentantami wszystkich klas. Justyna walczyła z pokusą wykrzyczenia swojej radości na środku ulicy, bo doszła do wniosku, że wyglądałoby to, co najmniej dziwnie. Nie mogła jednak opanować entuzjastycznego kroku; prawie podskakiwała ze szczęścia. Aż dwie matematyki!
- Heeej! Juuustyyynaaa! – Po drugiej stronie ulicy stała Marta najlepsza przyjaciółka. Wymachiwała rękami i starała się przekrzyczeć szum samochodów.
- Trzeba było drzeć się głośniej. W ogóle cię nie słyszałam.- Stwierdziła Justyna z ironią.
- Nie ma problemu, możesz na to liczyć przy najbliższej okazji. – Odcięła się Marta.
Po kilku minutach śmiechu i wzajemnego przekomarzania, dziewczyny dotarły do szkoły. Zdjęły kurtki, zmieniły buty i skierowały się do hali, w której miały być rozgrywane zawody.
- Poczekaj chwilę- Marta skręciła w stronę łazienki. Chciała spiąć włosy, żeby nie przeszkadzały jej podczas gry.
- No rusz się!- Justyna stanęła na progu.
- Dobra, tylko przestań jęczeć- dziewczyny poszły do szatni, przebrały się i po kilku minutach weszły na boisko. Stanęły jak wryte. Na końcu hali stały nieznajome osoby, w tym nauczycielka. Sądząc z tego, że na środku stała odskocznia, uczennice wykonywały jakieś skoki. Jednak nie było tam nic, przez co można by skakać. Z odrętwienia Justynę i Martę wyrwał dźwięk gwizdka. Jakaś dziewczynka w krótkich, niebieskich spodenkach pobiegła w kierunku odskoczni, odbiła się i w powietrzu wykonała serię różnych figur. Wisiała w powietrzu bardzo długo. Jak na gust Justyny zdecydowanie za długo.
- Chyba powinnyśmy tam pójść i przynajmniej dowiedzieć się, o co chodzi. Nauczycielka, wysoka szatynka z długimi włosami odwróciła się do nich z uśmiechem.
- A tak, tak- zaczęła- pani dyrektor przekazała mi, że dzisiaj przyjdą dwie nowe uczennice. Justyna i Marta, mam rację? Dziewczyny były zbyt zaskoczone żeby odpowiedzieć, więc tylko kiwnęły głowami.
- To może na razie tylko popatrzycie, co robimy, a spróbujecie na następnych zajęciach? Mamy teraz sprawdzian…
- Taaak…Emm… oczywiście…- wyjąkała Justyna.
- w takim razie… Magda, teraz twoja kolej- jedna z uczennic kiwnęła głową i pobiegła. Tak jak jej koleżanka wybiła się wysoko w powietrze, wykonała rożne skomplikowane ruchy i płynnie opadła na podłogę.
- Tak sobie Magda. Wiem, że stać cię na więcej, ale na razie 3 z plusem- zanotowała ocenę w dzienniku. Justyna zorientowała się, że Marta od dłuższego czasu stoi z otwartymi ustami i patrzy na kolejną skaczącą dziewczynę.
- Marta!- Syknęła, wbijając jej łokieć między żebra- przestań się tak gapić, bo to dziwnie wygląda
- Au! – Koleżanka spojrzała na nią z pretensją, rozcierając obolałe miejsce. W oddali rozległ się dźwięk dzwonka.
- Koniec zajęć, możecie iść do szatni-
- Justyna! Co tu się dzieje?! –
- Nie wiem! Nie wiem! Koniecznie trzeba się dowiedzieć, ale na razie postarajmy zachowywać się w miarę normalnie. A tak na marginesie… Mam wrażenie, że skądś znam tę nauczycielkę.
- A wiesz, że ja też- zamyśliła się Marta- kogoś mi przypomina…- Dziewczyny szybko się przebrały, a z racji tego, że nie wiedziały, jaka teraz ma być lekcja, poszły za pozostałymi. Zostawiły plecaki pod salą.
- chodźmy do sklepiku. Kupię coś do picia.- Sklepik, zwany przez uczniów bufetem, był taki jak zawsze. Justyna i Marta stanęły na końcu długiej kolejki. Jakiś chłopak właśnie poprosił o trzy batony, które leżały na najwyższej półce. Sprzedawczyni uniosła się w powietrze, zdjęła zakupy i znowu stanęła na podłodze. Nikogo to nie zdziwiło.
- Widziałaś to?! Powiedz, że to widziałaś!- Marta szarpała Justynę za rękaw bluzki.
- tak! Widziałam! Tylko mnie wreszcie puść! Przecież widzę, że tu naprawdę dzieje się coś dziwnego. – Justyna spojrzała na ludzi stojących przed nią- Chodź. I tak nie zdążymy już nic kupić przed końcem przerwy. Kolejną lekcją okazał się język polski. Polegał na tym, że każdy miał napisać opowiadanie zainspirowane ulubioną książką. Poza tym można było rozmawiać. Atmosfera w klasie była bardzo swobodna, jednak nauczycielka nie miała nic przeciwko temu. Justyna i Marta ukradkiem popatrywały na tę kobietę, Blondynkę z misternie zaplecionym warkoczem.
- Kurcze, wydaje mi się, że ją też znam!- Justyna miała mętlik w głowie. Odwróciła się do Marty, jednak ona tego nie widziała. Blada wpatrywała się w kalendarz. Dziewczyna również spojrzała na niego i doznała wstrząsu. Faktycznie, był trzynasty października, ale na pewno nie roku 2028! Przecież to niemożliwe!
- Czy ty też to widzisz? – Cicho zapytała. Marta nie odezwała się. Wymyśliła jednak coś.
- Sprawdź w komórce!- Prawie krzyknęła, a kilka osób odwróciło się w jej kierunku. Justyna wyjęła telefon, odszukała kalendarz i jęknęła. Pokazywał dokładnie to samo, co ten wiszący na ścianie.
- Musimy pójść do fizyka!- Martę olśniło- on powinien nam to wytłumaczyć.
- Dobrze, ale nie licz na to, że czegoś się dowiesz. Przecież to kompletny wariat- Justyna zajęła się kończeniem wypracowania. Jednak, gdy zadzwonił dzwonek, skierowała się razem z Martą do sali fizycznej. Szczęśliwie nauczyciel tam był. Spojrzały na niego, a potem na siebie.
- Jak mnie zapytasz czy go znam, to cię kopnę- Justyna uprzedziła pytanie koleżanki.
- Dzień dobry- Marta zwróciła się do fizyka ignorując uwagę koleżanki.
- Ach, dzień dobry. Jesteście tu nowe? Nazywam się…
-… Daniel- dokończyła Justyna.
- No tak, brawo- roześmiał się - nie jestem znowu taki stary, jednak wypadałoby używać formy „pan”.
- Nie! Czekaj! Daniel, to my! Twoje koleżanki z klasy!- Marta pojęła już, kim jest nauczyciel.
- Przecież wiecie, że to nie możliwe. Musiałybyście mieć teraz po trzydzieści pięć lat…- zawahał się i uważniej przyjrzał dziewczynom- faktycznie jesteście podobne do moich koleżanek z gimnazjum, ale przecież…
- My naprawdę nimi jesteśmy! – Krzyknęła Justyna – przypomnij sobie! Pamiętam, że wygrałeś konkurs chemiczny w trzeciej klasie, że rzucałeś się książkami z Dawidem, całą klasa puszczaliśmy przez okno samoloty z papieru! Daniel wpatrywał się w nie, jakby zobaczył ducha.
- Przecież nie ma takiej możliwości…- szepnął do siebie.
- Nie obwijajmy w bawełnę.- Justyna przeszła do sedna- jest rok 2028. Wydaje nam się, że znamy nauczycieli, uczniów za to nie kojarzymy. Wszystko wskazuje na to, że znalazłyśmy się w przyszłości, dokładnie 20 lat później. Nie wiem, jak, ale takie są fakty. Chcemy wrócić, prawda? – Zapytała, a Marta kiwając głowa odparła
- Wiem już, kto to był. Wuefistka to Anka, a polonistka Karolina…Mówiłam, że skądś je znam!
- Dobra, ale skupmy się na naszym problemie. – Justyna kontynuowała- chcemy wrócić. Przeszłyśmy do przyszłości przez damską łazienkę, ale wszystkie dziewczyny, które teraz tam wchodziły nie znikały, więc wygląda, że przejście otwiera się tylko o konkretnej godzinie. Czy możesz wyliczyć, kiedy będzie to możliwe? Daniel nie zwlekając zabrał się do obliczeń. Po dwudziestu minutach zapisał całą kartkę.
- Przejście otworzy się tylko na trzydzieści sekund, dokładnie o trzynastej. Spojrzał na zegarek i zerwał się z krzesła
- Macie tylko dwie minuty! Dziewczyny pobiegły do drzwi i odwróciły się- Nie wiem jak ci dziękować…- zaczęła Marta, ale Justyna jej przerwała- już biegniemy, tylko powiedz mi jak to możliwe, że oni mogą tak wysoko i długo wisieć w powietrzu?
- wszystko opiera się na systemie magnesów- Daniel machnął ręką- kiedyś ci to wytłumaczę. Idźcie już!
Dziewczyny pobiegły do łazienki i wróciły do swoich czasów. Nieplanowaną wycieczkę uznały po prostu za miłe urozmaicenie, bo przecież podróże nie mają granic. Nawet te do przyszłości.
***


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Optymistka^^
Bakałarz IV stopnia
Bakałarz IV stopnia



Dołączył: 03 Sie 2009
Posty: 635
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawaaa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:39, 05 Sie 2009    Temat postu:

No z polskiego miałam zawsze szóstkę na koniec Cool
A w tym roku żadnej oceny poniżej 5 Very Happy (mój osobisty sukces)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kuszumai
Królowa Offtopiarstwa
Arcymag
Królowa Offtopiarstwa <br> Arcymag



Dołączył: 24 Maj 2009
Posty: 7089
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 3/5
Skąd: z podlasia...
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 23:34, 05 Sie 2009    Temat postu:

Wiesz co? Jak wejdziemy w posiadanie fabryki to wydrukujesz sobie kilka tysięcy książek, co? Zostaniesz aUtorką... Very Happy


Co raz barziej mnie zadziwia fakt, że na forum są osoby, które mają wysoką średnią. Jesteś z gimka, liceum czy... ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Optymistka^^
Bakałarz IV stopnia
Bakałarz IV stopnia



Dołączył: 03 Sie 2009
Posty: 635
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawaaa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 23:52, 05 Sie 2009    Temat postu:

Zostanę aUtorką *skacze po łóżku i klaszcze* Very Happy
Ja aktualnie mam w planach pójście do pierwszej liceum, chyba że w międzyczasie oszaleję... Wink
Bo na śmierć to się mimo wszystko nie zapowiada. Słowo daję, to forum nieźle utrzymuje przy życiu. Wrażeń też dostarcza dużą ilość Laughing


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Optymistka^^ dnia Śro 23:53, 05 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
alicee
adwoKat Strzygi
Arcymag
adwoKat Strzygi <br>Arcymag



Dołączył: 06 Maj 2009
Posty: 3450
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 8:48, 06 Sie 2009    Temat postu:

Bardzo, bardzo mi się popdobają twoje twory Very Happy Ładnie piszesz, ciekawie i z pomysłem. Tylko niektóre za krótkie są Wink
Ja tam nie zauważyłam żadnych rażących błędów stylistycznych Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Optymistka^^
Bakałarz IV stopnia
Bakałarz IV stopnia



Dołączył: 03 Sie 2009
Posty: 635
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawaaa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 11:47, 06 Sie 2009    Temat postu:

Ja bym chciała napisać coś dłuższego i bardziej w kierunku fantastyki, ale brak weny jest tu głównym problemem Cool
W każdym bądź razie mam zamiar próbować.
I niesamowicie miło, że wam się to podoba Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna ->
Tfu!rczość niezależna
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin