Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

tłumaczenie "Dragonswan" S.Kenyon
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna ->
Tfu!rczość niezależna
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Caeles
Bakałarz IV stopnia



Dołączył: 27 Lut 2010
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: spod łóżka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:25, 18 Mar 2010    Temat postu: tłumaczenie "Dragonswan" S.Kenyon

W ramach mojego kaprysu zaczęłam kolejne tłumaczenie.
Jego specyficzność polega na tym, że póki co na chomiczku go nie znajdziecie ;p Tylko tutaj, w ramach mojej sympatii dla tu obecnych.

Motyw przewodni to smoki.. Razz

Z dedykacją dla mojej bety przy tym projekcie, naszej Mikki Smile



Dragonswan
Sherrilyn Kenyon




Part 1


Richmond, Virginia
„Bądź miłym dla smoków, bo spopielą cię i smakują dobrze z ketchupem”
Doktor Channon MacRea przerwała robienie notatek i uniosła lekko brew, słysząc ten bezsensowny komentarz. Od wielu godzin wpatrywała się w sławny Smoczy Gobelin, próbując odszyfrować staro angielskie znaczki.
Nikt jej nie przeszkadzał, aż do teraz.
Przybierając najbardziej zirytowany wyraz twarzy, odwróciła się od notatek i spojrzała w stronę intruza
I zamarła.
Nie był to żaden mały, irytujący człowieczek. Był wysokim, zapierającym dech w piersiach, seksownym facetem, o ciele boga. Biła od niego silna, dominująca aura i pani doktor zaczęła się zastanawiać jak wszedł do muzeum, bez wstrząśnięcia jego fundamentami.
Nigdy w swoim życiu nie widziała nikogo podobnego do niego… Ani tak porażającego uśmiechu, jakim ją obdarzył.
Dobry boże, nie mogła od niego oderwać oczu.
Wyprostowany na pełną wysokość swych niemal dwóch metrów, znacznie górował nad jej sylwetką, ledwo średniego wzrostu. Ubrany był w drogi, dopasowany czarny garnitur i płaszcz. Ubranie idealnie harmonizowało się z ciemnymi włosami, dość długimi, związanymi w gładki kucyk.
Jednak najbardziej uderzający w wyglądzie nieznajomego był tatuaż, zdobiący lewą stronę jego twarzy. Ciemno zielone spirale, układające się w jakiś skomplikowany, starożytny symbol, ciągnący się od linii włosów na czole i znikający poniżej linii żuchwy.
Na kimś innym taka ozdoba wyglądałaby dziwnie i zabawnie, ale ten człowiek nosił ją z dumą i godnością.
No i były jeszcze jego oczy. O bogatym, głębokim spojrzeniu, lśniące złotem i zielenią. Pełne inteligencji i witalności. Ich spojrzenie odbierało Channon dech.
Jakby nigdy nic uśmiechał się szelmowsko, pokazując dołeczki na smukłych policzkach.
- Tłumaczenie odebrało ci głos?
Była zachwycona jego głosem, a zwłaszcza naleciałością obcego akcentu, którego nie potrafiła rozgryźć. Brzmiał trochę jak dziwna mieszanka staro-brytyjskiego i greckiego. Nie wspominając o tym, że był głęboki i prowokujący.
- Nie powiedziałabym, że oniemiałam z tego powodu - Powiedziała, walcząc z pragnieniem by odpowiedzieć mu uśmiechem.- Zastanawia mnie czemu to powiedziałeś.
Wzruszył nonszalancko szerokimi ramionami i spuścił złote spojrzenie na jej wargi, sprawiając że miała ochotę je oblizać. Gorzej, to przedłużające się spojrzenie budziło w niej niezrozumiałą żądzę.
Nagle w pomieszczeniu zrobiło się tak gorąco, że doktor była zdziwiona, że małe szklane okienka nie zaszły parą.
Nieznajomy założył dłonie za plecami i mimo dość swobodnej pozy, widać było że w razie czego momentalnie może ruszyć do działania i odeprzeć każdy atak.
Jaka dziwna myśl…
Kiedy znów przemówił, miał głos bardziej uwodzicielski i kuszący niż chwilę wcześniej, było tak jakby zaplatał wokół niej jakieś magiczne zaklęcie.
- Miałaś tak poważną minę, gdy wpatrywałaś się w ten gobelin, że nie mogłem odpędzić pytania jakbyś wyglądała z uśmiechem na twarzy.
Ten facet był urzekający. I trochę zbyt pewny siebie, sądząc po tym w jak aroganckiej stał postawie. Bez wątpienia mógł zdobyć każdą kobietę, jakiej sobie zażyczył.
Channon przełknęła ślinę na tą ostatnią myśl i oderwała od niego wzrok. Spojrzała na siebie - na swoją luźną koszulową bluzkę i sztruksowe spodnie. Zwykłe, wygodne ciuchy; nic modnego. A i ona sama nie była typem kobiety, która przykuwała uwagę mężczyzn jego pokroju. Miała szczęście jeśli taki przystojniak chciał obrzucić ją drugim spojrzeniem…
Pan Jestem-Wspaniały-Nikt-Mi-Się-Nie-Oprze musiał się po prostu zgubić albo coś. Bo jaki innym powód miałby do rozmowy z nią?
Mimo to, w powietrzu czuła niebezpieczeństwo i jego potęgę. Za to żadnego oszustwa. Wydawał się być całkowicie uczciwy i o dziwo, zainteresowany nią.
Jak to możliwe?
- Tak, cóż… - Odezwała się, robiąc krok w tył i potrącając notatnik. Długopis na spirali sturlał się w dół. - Nie mam w zwyczaju rozmawiać z nieznajomymi, więc jeśli mi wybaczysz…
- Sebastian.
Trochę przestraszona, znów zwróciła się w jego stronę. Czuła się co najmniej niepewnie.
- Co?
- Nazywam się Sebastian - Wyciągnął rękę by się przywitać.- Sebastian Kattalakis. A ty jesteś?
Oszołomiona i zdziwiona, że ze mną rozmawiasz.
Zamrugała, odpędzając tę myśl.
- Channon - Odpowiedziała, zanim zdążyła pomyśleć. - Shannon z C na początku.
Jego spojrzenie nadal ją rozgrzewało, gdy leciutko uniósł kącik ust, uśmiechając się i jeszcze raz ukazując dołeczki. Było coś w jego aurze, co mówiło iż jest bardzo daleko od domu, pewnie nawet dalej niż część starożytnych eksponatów z muzeum.
Wziął jej zimną dłoń w swoją ciepłą rękę.
- Bardzo miło mi cię poznać, Shannon z C na początku.
Ucałował wierzch dłoni jak jakiś galant sprzed wieków. Serce Channon zabiło mocno, gdy poczuła ciepły oddech owiewający delikatną skórę, a po nim muśnięcie kształtnych warg. Na szczęście udało jej się powstrzymać jęk przyjemności.
Żaden mężczyzna nigdy jej tak nie potraktował - jakby była drogocenną lady.
Przy nim czuła się dziwnie piękna i pożądana.
- Powiedz mi, Channon - Odezwał się, puszczając jej dłoń i przenosząc wzrok na gobelin.- Co cię tak interesuje w tym arrasie?
Dziewczyna poszła za jego spojrzeniem, wbiła wzrok w skomplikowany haft. Szczerze mówiąc nie widziała. Od chwili, gdy zobaczyła go jako mała dziewczynka, zakochała się w tym starożytnym arcydziele. Spędziła lata studiując smoczą historię, wyhaftowaną na rozległym płótnie, która zaczynała się od sceny narodzin dziecka płci męskiej i smoka, a potem toczyła się przez pozostałe 3 metry tkaniny.
Uczeni pisali rozliczne rozprawy dotyczące prawdopodobnego pochodzenia dzieła. Ona sama uczyniła z niego temat swojej pracy dyplomowej, próbując połączyć wyszytą opowieść z legendami o królu Arturze i celtyckimi tradycjami.
Nikt nie wiedział skąd pochodził gobelin, ani nie znał żadnej powiązanej z nim historii. Podobnie jak nikt nie miał pojęcia jak skończyła się walka między smokiem a wojownikiem, na którego potem wyrósł mały chłopiec.
Rozwiązanie tej bitwy z jakiegoś powodu interesowało dziewczynę najbardziej.
- Chciałabym wiedzieć, jak to się skończyło.
W odpowiedzi zacisnął mocno szczękę.
- Ta historia nie ma końca. Walka między smokiem i człowiekiem trwa po dziś dzień.
Channon niepewnie zmarszczyła czoło. Patrzyła bardzo poważnie.
- Tak myślisz?
- A co? - Spytał dobrodusznie. - Nie wierzysz mi?
- Powiedzmy, że mam sporą dawkę wątpliwości w tym względzie.
Zrobił krok do przodu i jego męska, silna aura znów podziałała na nią z pełną mocą, budząc kolejną falę pożądania.
- Hm.. Spora dawka wątpliwości… - Powtórzył niskim, gardłowym głosem. - Zastanawiam się, co musiałbym zrobić, byś mi uwierzyła?
Powinna się odsunąć, wiedziała o tym. Ale nie mogła zmusić stóp do współpracy. Jego czysty, ostry zapach zaatakował ją i osłabił kolana.
Co w nim takiego było, że miała ochotę stać z nim i rozmawiać?
Och, do diabła z tym. To na co naprawdę miała ochotę to skoczyć na niego. Otoczyć męską twarz dłońmi i całować go, dopóki nie poczuje się pijana od pocałunków.
Działo się coś mocno niepokojącego.
Mayday. Mayday.
- Czemu tutaj jesteś? - Spytała, próbując wziąć w karby lubieżne myśli.- Nie wyglądasz jak pasjonat studiów nad średniowiecznymi zabytkami.
Figlarny błysk pojawił się w męskim spojrzeniu.
- Jestem tu, by ukraść gobelin.
Zaśmiała się z tego pomysłu, mimo, że gdzieś podświadomie mogła go sobie wyobrazić w roli złodzieja dzieł sztuki.
- Czyżby?
- Oczywiście. W innym przypadku, czemu miałbym tu być?
- Właśnie, po co innego miałbyś tu być?
* * *
Sebastian nie wiedział co było w tej kobiecie, że tak go pociągała. Był zaangażowany w poważne sprawy, które wymagały jego pełnej uwagi, ale na swoje własne życie, nie mógł oderwać od niej spojrzenia!
Długie, miodowo- brązowe włosy nosiła zaczesane do tyłu, upięte spinką stylizowaną na staro- walijską. Kilka pasemek jednak wyrwało się na wolność i otaczało delikatną twarz. Czuł nieprzeparte pragnienie, by uwolnić resztę włosów i przesunąć ich sploty między palcami, poczuć ich miękkość na nagiej skórze klatki piersiowej…
Przesunął wzrokiem po jej bujnej, kobiecej sylwetce i stłumił śmiech. Guziki niebieskiej koszuli miała krzywo zapięte i założyła skarpetki nie do pary.
A on nadal czuł, że rozpala w nim pożądanie.
Nie była typem kobiety, który normalnie zwróciłby jego uwagę, a jednak… Czuł się uwiedziony przez nią i jej krystalicznie niebieskie spojrzenie, płonące ciekawością. Pragnął spróbować smaku pełnych warg, albo wtulić twarz w miękki łuk szyi i wdychać świeży, kobiecy zapach.
Bogowie, jak tego pragnął! Było to tak silne i gwałtowne, że zastanawiał się, co go jeszcze powstrzymuje od pochwycenia jej i zaspokojenia ciekawości.
Jednak nigdy nie był tego typu człowiekiem, który zaprzedałby siebie w zamian za cielesne przyjemności. A już na pewno nie wtedy, gdy była w nim przebudzona bestia. Ale ta kobieta… Budziła i jego i bestię, przenosząc ich w niebezpieczne rejony.
Sebastian wszedł do muzeum tylko po to, by przygotować się do wieczornej wizyty i by określić, gdzie znajduje się gobelin. Nie szukał kobiety, która uchroniłaby go od samotnej nocy, zanim nie wróci do domu, gdzie byłby… cóż, ponownie samotny.
Jednak… Miał nadal kilka godzin zanim będzie mógł odjechać. Godzin, które wolałby spędzić patrząc w te niepewne, błękitne oczy, zamiast spędzić je w pustym pokoju hotelowym.
- Nie chciałabyś wybrać się ze mną na drinka?- Zapytał.
Spojrzała na niego, zaskoczona pytaniem. Wtedy zrozumiał, że nie jest jej obojętny. Wydawała się być w jego towarzystwie nerwowa i niepewna, i nie spodziewał się z jej strony żadnych sprzeciwów.
- Nie wychodzę z mężczyznami, których nie znam.
- Jak masz mnie poznać skoro nie chcesz…
- Naprawdę, panie Kat…
- Sebastianie.
Potrząsnęła zrezygnowana głową.
- Jesteś uparty, prawda?
Nie miała nawet pojęcia jak bardzo.
Opanowując tkwiącego w nim drapieżnika, Sebastian wsunął dłonie do kieszeni, by nie sięgnąć po nią i jej nie przerazić.
- Obawiam się, że to już mocno zakorzeniona we mnie cecha. Gdy widzę, coś co chcę, podążam za tym.
Ściągnęła brwi i wbiła w niego niedowierzające spojrzenie.
- Dlaczego, na Boga, miałbyś chcieć ze mną rozmawiać?
Zdziwiło go to pytanie.
- Moja pani czy nie masz lustra?
- Tak, ale nie jest ono zaczarowane - Odwróciła się od niego i zaczęła odchodzić.
Poruszając się z niewiarygodną prędkością, charakterystyczną dla jego rodzaju, Sebastian delikatnie złapał ją i zatrzymał.
- Posłuchaj Channon - Zaczął łagodnie. - Chyba to trochę zawaliłem. Ja tylko… - Urwał, zastanawiając się nad najlepszym argumentem, który pozwoliłby mu nacieszyć się jej towarzystwem.
Pani doktor spojrzała wymowni na dłoń, nadal trzymającą ją za łokieć. Niechętnie zwolnił uścisk, a każda cześć jego duszy wołała, by za wszelką cenę ją przy sobie zatrzymał, bez względu na konsekwencje. Była kobietą, która miała własny rozum. Pierwsze prawo jego narodu odezwało się nagle w jego głowie: Nic co da kobieta nie ma wartości, póki nie da tego z własnej woli.
To była jedna z tych zasad, których nawet on nie śmiałby złamać.
- Ty co? - Spytała miękko.
Sebastian odetchnął ciężko, opanowując w sobie bestię, która bez względu na wszystko chciała sięgnąć po dziewczynę. Ta cześć jego osoby przerażała go.
Zmusił się do czarującego uśmiechu.
- Wydajesz się być bardzo miłą osobą, a jest takich tak niewiele na tym świecie. Dlatego też chciałbym spędzić z tobą trochę czasu. Mimo, że część tego czasu poświęcimy zapewne na spieraniu się.
* * *
Channon, wbrew własnej woli, zaśmiała się.
- Och, więc umiesz się uśmiechać.
- Jak widzisz, umiem.
- Dołączysz do mnie?- Ponowił zaproszenie. - Za rogiem jest restauracja. Możemy tam pójść. Obiecuję, że cię nie ugryzę… Chyba, że poprosisz.
Channon zmarszczyła lekko nos, na niego i jego dziwne poczucie humoru. Co było w nim takiego nieodpartego? Wydawało jej się to wręcz nienaturalne.
- Nie mam o tym żadnego pojęcia. To jest o randkowaniu z nieznajomymi.
- Posłuchaj, przyrzekam ci, że nie jestem żadnym psychopatą. Egocentryk i egoista, ale żaden psychol.
Mimo to, nadal nie była przekonana.
- Założę się, że więzienia są pełne facetów, którzy mówili tak kobietom.
- Nigdy nie skrzywdziłbym żadnej niewiasty, a już na pewno nie ciebie.
Było coś w jego szczerym głosie, co przekonało ją, że mówi absolutnie szczerze. Przestała się też tak go obawiać, chociaż nadal gdzieś cichutki głosik kazał jej uciekać, ale zignorowała jego rady.
Zamiast tego odwróciła się do niego i spokojnie spytała.
- W dół ulicy?
- Tak - Podał jej dłoń. - Chodźmy. Obiecuję ci, że będę trzymał swoje kły schowane i postaram się nie czytać ci w myślach.
Kobieta nigdy nie zrobiła czegoś takiego w całym swoim życiu. Była typem, który musiał znać bardzo długo mężczyznę, zanim w ogóle rozważyła pomysł randki z nim.
Jednak po chwili była już odziana w płaszcz i z ręką wsuniętą w zagięcie jego łokcia, szła z nim do restauracji. Czuła przez cienki materiał umięśnione ramię. Ten niewielki dotyk pozwolił jej przypuszczać, że pod świetnie skrojonym garniturem ukrywa się niesamowite ciało.
- Wydajesz się być taki odmienny od innych znanych mi osób - Odezwała się, gdy wyszli z pokoiku. - Jakbyś miał w sobie cechy Starego Świata.
Otworzył przed nią szklane drzwi, prowadzące do muzealnego foyer.
- Stary jest bardzo właściwym słowem.
- A jednak jesteś jednocześnie taki nowoczesny.
- Człowiek renesansu złapany w pułapkę pomiędzy skrajnymi kulturami.
- Czy tym właśnie jesteś?
Rzucił jej rozbawione spojrzenie, patrząc spod oka.
- Szczerze?
- Oczywiście.
- Jestem łowcą smoków.
Roześmiała się głośno.
Z wymówką w głosie rzucił: - Nie wierzysz mi. Ponownie.
- Powiedzmy, że już mnie nie dziwi czemu stwierdziłeś, że chcesz ukraść gobelin. W dzisiejszych dniach nie ma chyba zbyt wielu mitycznych bestii na wolności.
Te zielono-złote oczy patrzyły na nią, jawnie kpiąc.
- Nie wierzysz w smoki?
- Nie, oczywiście, że nie.
- Jesteś sceptyczna.
- Raczej praktyczna.
* * *
Sebastian ugryzł się w język, po czym ukradkowy, lekki uśmieszek wykrzywił jego wargi. Praktyczna kobieta nie poświęcałaby tyle czasu na studiowanie średniowiecznego gobelinu ze smokami i nie nosiłaby krzywo zapiętej koszuli. Nie miał wątpliwości, że w jej czasach nie znalazłby drugiej takiej duszy jak ona. Do tego miała dziwny wpływ na jego ciało.
Tylko niewinnie rozmawiali i delikatnie się dotykali, a on już był dla niej twardy.
Jej uchwyt na jego ramieniu był lekki, jakby w każdej chwili gotowa była uciec. A była to ostatnia rzecz na jaką by miał ochotę. Sam się sobie dziwił.
Był samotnikiem, wchodził w interakcje z innymi, gdy nie mógł już powstrzymać swoich fizycznych potrzeb. Ale nawet wtedy - spotkania te były krótkie i ograniczone. Brał kochanki na jedną noc, po czym zostawiał je syte i zaspokojone, sam będąc w pełni usatysfakcjonowany fizycznie. Po czym wracał do swego samotnego świata.
Nigdy nie czuł potrzeby by lekko porozmawiać. Nigdy nie interesowało go nic więcej niż imię kobiety i to, gdzie lubi być dotykana.
Ale z Channon było inaczej. Podobał mu się ton jej głosu i to jak błyszczały jej oczy, gdy patrzyła na niego. A dźwięk dziewczęcego śmiechu… Wątpił, by aniołowie w niebie byli w stanie stworzyć doskonalszy dźwięk.
Otworzył przed nią drzwi do restauracji i przepuścił przodem. Gdy sunęła przed nim miał doskonały widok na tylnią część jej ciała. Zesztywniał jeszcze bardziej…
Czego by nie dał, by mieć ją ciepłą i nagą w swoich ramionach, by móc przesuwać po delikatnych krzywiznach ciała dłońmi, skubać skórę szyi i trzymać ją, zagłębiając się w niej powoli, raz za razem, aż nie zacznie się pod nim wić.
Sebastian zmusił się do oderwania wzroku od Channon i rozmowy z hostessą. Wysłał do niej mentalną komendę, by dała im odosobniony, prywatny stolik w rogu sali. Chciał mieć co nieco prywatności w czasie obiadu ze śliczną panią doktor.
Jak bardzo pragnął spotkać ją wcześniej. Był w tym przeklętym mieście już ponad tydzień, czekając na możliwość powrotu do domu, gdzie nie było tak ciepło i komfortowo. Spędzał noce samotnie, przemierzając puste ulice, pełen niepokoju.
Jutro o świcie będzie musiał odejść. Ale zanim ten nadejdzie, miał zamiar poświęć tyle czasu, ile tylko będzie mógł na Channon, jako że jakimś cudem udawało jej się bez trudu odgonić od niego uczucie osamotnienia. Samotność od wielu lat była jego towarzyszką.
* * *
Channon podążała przez restaurację za hostessą, cały czas świadoma obecności Sebastiana za swoimi plecami. Czuła jego gorące, drapieżne spojrzenie przesuwające się po ciele, jakby pragnął ją pochłonąć.
Ale jeszcze bardziej niesamowite było to, że sama miała ochotę go pożreć, pochłonąć. Żaden mężczyzna nie sprawił, że czuła się tak kobieco, ani nie wyzwolił w niej chęci spędzenia wielu godzin na odkrywaniu męskiego ciała za pomocą ust i dłoni.
- Znów jesteś zdenerwowana - Odezwał się, gdy zajęli miejsca przy stoliku, w ciemnym kącie restauracji.
Oderwała wzrok od menu i zatonęła w spojrzeniu złoto-zielonych oczu, które przypominały jej ślepia pewnych dzikich bestii.
- Jesteś niezwykle spostrzegawczy.
Pochylił lekko ku niej głowę.
- Oskarżano mnie o gorsze rzeczy.
- Założę się, że tak było - Odgryzła się. Rzeczywiście emanował niepokojącą, niebezpieczną aurą. Ciemnością, uwodzeniem… - Naprawdę jesteś złodziejem?
- Zdefiniuj termin „złodziej”.
Zaśmiała się lekko, chociaż nie była do końca pewna czy żartował.
- Powiedz mi - Zaczął, gdy kelnerka przyniosła im zamówione drinki. - Czym się zajmujesz, Shannon z C na początku?
Podziękowała dziewczynie za szklankę z colą, po czym przeniosła spojrzenie na Sebastiana. Była ciekawa jego reakcji. Większość mężczyzn czuła się onieśmielona, gdy dowiadywali się czym się zajmuje.
- Jestem profesorem historii na Uniwersytecie Virginii.
- Imponujące - Odpowiedział i wyglądało na to, że mówi szczerze. - W jakich kulturach i czasach się specjalizujesz?
Była zaszokowana, że wie cokolwiek na ten temat.
- Głównie zajmuje się Brytanią z czasów przednormańskich.
- Ach! Hwaet my Gar-Dena w biegu-peod dagum-cyninga gefrunon Prym, da hu
aephelingas fremedon Ellen.
Dziewczyna była pod wrażeniem jego staro angielskiego. Mówił jakby to był jego ojczysty język. Nie pojmowała, jak udało jej się trafić na tak przystojnego faceta, który wydawał się tak dobrze znać na przedmiocie jej pracy.
Przetłumaczyła jego słowa.
- Duńscy wojownicy odeszli w przeszłość i królowie, którzy panowali, wielcy i odważni. Słyszeliśmy o tych heroicznych, książęcych kampaniach.
Z szacunkiem pochylił w jej stronę głowę.
- Widzę, że dobrze znasz Beowulfa.
- Studiowałam dokładnie staro angielski, co przy mojej pracy ma sporo sensu. Ale ty nie wyglądasz mi na historyka.

wkrótce part 2...


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Caeles dnia Czw 18:31, 18 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:59, 18 Mar 2010    Temat postu:

Part 2

- Ależ nie. Przeciwnie, zajmuje się rekonstrukcją.
To wyjaśniało jego wygląd. Oraz obecność w muzeum i tą aurę rycerskości wokół niego.
- Czy to studiami nad średniowieczem zajmowałaś się dzisiaj w muzeum? - zapytał.
Potwierdziła, kiwając głową.
- Studiuję ten gobelin od lat. Chcę być osobą, której w końcu uda się poznać jego tajemnicę.
- Co chciałabyś dokładnie wiedzieć?
- Kto go stworzył i dlaczego? Jaką historię ilustruje. Tego typu zagadnienia. O, i chciałabym wiedzieć w jaki sposób muzeum nabyło ten skarb. Nie ma żadnych informacji w archiwach odnośnie kiedy, czy i od kogo został zakupiony.
Jego automatyczna i szybka odpowiedź zdziwiła ją.
- Kupili go w 1926 roku od anonimowego kupca, za 50 tysięcy dolarów. Co do reszty - został stworzony przez kobietę o imieniu Anthiphonea w VII wieku, w Wielkiej Brytanii. To historia jej dziadka i jego brata, i ich odwiecznej walki między dobrem a złem.
Miał tak poważny wzrok, że niemal mu uwierzyła. W pewien dziwny sposób to wszystko miało sens, nawet stwierdzenie, że historia zobrazowana na arrasie nie ma końca.
Ale po chwili wrócił jej zdrowy rozsądek.
- Anthiphonea, co?
Potrząsnął głową.
- Nie wierzysz w nic co powiem, prawda?
- Cóż, raczej nie, proszę pana - Odpowiedziała, celowo mówiąc z silnym angielskim akcentem. - Zresztą to nie chodzi o to w co wierzę, ale o to, że jako historyk muszę opierać się na faktach. Masz jakikolwiek dowód potwierdzający transakcję albo istnienie Anthipone’y?
- Mam, ale coś mi mówi, że i tak nie doceniłabyś tego, gdybym ci pokazał.
- Niby dlaczego?
- Mogłoby cię to przerazić na śmierć.
Channon usiadła prosto, niepewna jak ma odebrać jego słowa. Tak naprawdę nic nie wiedziała o mężczyźnie siedzącym naprzeciwko. Cały czas trzymał ją na krawędzi, kusząc. Wabił do siebie coraz mocniej.
Przy stoliku zapadło milczenie. Nawet przyniesienie im kolacji nie przerwało ciszy, która pojawiła się między nimi.
Podczas posiłku, Channon z uwagą studiowała wygląd swojego towarzysza. W blasku świec, które stały na stoliku, w lichtarzu, oczy Sebastiana lśniły jak spojrzenie kota. Ręce miał silne i pokryte zgrubieniami - dłonie mężczyzny nawykłego do pracy fizycznej - ale jednocześnie otaczała go aura bogactwa i przywilejów, siła człowieka, który w życiu kieruje się jedynie własnymi, honorowymi zasadami.
Był dla niej zupełną zagadką, taką przy której czuła się jednocześnie bezpiecznie, jak i trochę zagrożona.
- Powiesz mi, Channon- Odezwał się nagle.- Lubisz uczyć?
- Czasami. Ale to badania są tym, co lubię najbardziej. Kocham przekopywać się przez stare rękopisy i łączyć małe fragmenty historycznych zagadek.
Zaśmiał się krótko.
- Bez urazy, ale brzmi to okropnie nudno.
- Podejrzewam, że smocze polowania są o niebo bardziej ciekawsze.
- O tak. Każda chwila jest zupełnie nieprzewidywalna.
Ocierając usta, podziwiała jego doskonałe europejskie maniery. Był bardzo kulturalny, ale jednocześnie miał w sobie coś barbarzyńskiego.
- No to powiedz, jak zabijasz smoki?
- Używając bardzo ostrego miecza.
Potrząsnęła głową.
- No tak, ale czy sam go przyzywasz jakoś. A może idziesz do jego siedziby?
- Najłatwiej jest się do niego podkraść.
- I modlić się, by się nie obudził?
- Cóż, jeśli to zrobi wszystko staje się większym wyzwaniem.
Channon uśmiechnęła się. Było coś w jego poczuciu humoru, że wydawało jej się całkowicie uzależniające. Do tego wydawało się, że Sebastian nie dostrzega innych kobiet w restauracji, które próbowały zwrócić na siebie jego uwagę. Wyglądało jakby widział tylko ją.
Była pewna zasada, której trzymała się w relacjach damsko-męskich. Związane to było z jej ostatnim chłopakiem, korespondentem z Waszyngtonu, który bardzo dokładnie wypunktował wszelakie fizyczny i psychiczne wady pani doktor. Od tamtej pory postanowiła, nie zadawać się z wyróżniającymi się ludźmi.
Następnym razem miała zamiar znaleźć kogoś bardziej podobnego do siebie - była przeciętnie wyglądającą doktor historii średniowiecza, a całe jej życie koncentrowało się wokół badań. I podobny powinien być jej przyszły kochanek.
Na pewno nie szukała gorącego, tajemniczego nieznajomego, który sprawiał że czuła ogarniającą ją żądzę.
Channon, posłuchaj sama siebie! Co ty mówisz, kobieto! Jesteś chyba szalona, nie pragnąc tego mężczyzny.
Być może. Ale tego typu sytuacja nigdy dotąd jej się nie przytrafiła.
- Wiesz - powiedziała z namysłem. - Mam cały czas dziwne przeczucie, że zabierzesz mnie gdzieś, rozbierzesz do naga, zwiążesz krawatem i zostawisz, by twoi kumple mogli się pośmiać.
Uniósł obie brwi, lekko rozbawiony i zaciekawiony jednocześnie.
- Często ci się to zdarza?
- Nie, nigdy, ale ten wieczór zaczyna przypominać mi trochę jeden z epizodów „Strefy mroku”.
- Obiecuję ci, że znikąd nie rozlegnie się głos spikera. Ze mną jesteś bezpieczna.
Z jakiegoś powodu - całkowicie mu uwierzyła.
Kolejne kilka godzin Channon spędziła na najlepszej kolacji i rozmowie, jakie jej się w życiu przytrafiły. Wyjątkowo łatwo konwersowało się z Sebastianem. Co gorsze - sprawiał, że jej hormony stawały w ogniu.
Im dłużej siedzieli razem i śmiali się, tym bardziej wszystko wydawało się abstrakcyjne.
W pewnym momencie rzuciła okiem na zegarek i sapnęła zdziwiona.
- Czy wiesz, że jest już niemal północ?
Sebastian zerknął na swój czasomierz.
- Sama siebie za to nienawidzę, ale muszę się zbierać - powiedziała, podnosząc się.- Albo w innym wypadku nie uda mi się później złapać żadnej taksówki do domu.
Mężczyzna też się uniósł i położył jej dłoń na ramieniu, zatrzymując na miejscu.
- Czemu nie pozwolisz mi się odwieść?
Zaczęła protestować, ale robiła to wbrew sobie. Po spędzonym wspólnie wieczorze, czuła się w jego towarzystwie zupełnie swobodnie. Coś w nim było - coś stałego, bezpiecznego, otwartego.
Był jak długo niewidziany przyjaciel.
- Dobrze - Zgodziła się w końcu, odprężając się.
Niedługo później Sebastian uregulował rachunek. Pomógł jej włożyć płaszcz, po czym wyprowadził z restauracji.
Dziewczyna nie odzywała się w trakcie krótkiego spaceru w kierunku jego auta. Czuła cały czas pociąg do niego, każdą komórką ciała była świadoma jego obecności.
Może nie była jakoś specjalnie towarzyska, ale na kilka randek w życiu poszła. Miała kilku byłych, w tym nawet jednego narzeczonego. Jednak przy żadnym z tych mężczyzn z przeszłości nie czuła się tak, jak przy tym nieznajomym.
Jakby był brakującą częścią jej duszy.
Dziewczyno, odbija ci.
Nie ma innej opcji.
Channon zatrzymała się, ponieważ dotarli do jego środka lokomocyjnego – szarego, sportowego Lexusa.
- Ktoś tu podróżuje z klasą.
Mrugając szelmowsko, Sebastian otworzył przed nią drzwi.
- Cóż, mógłbym zmienić się w smoka i polecieć z tobą do domu, ale coś mi mówi, że byś się nie zgodziła.
- Bez wątpienia. Podejrzewam, że łuski poraniłyby mi skórę.
- Prawda. Nie zapomnijmy też o braku zrozumienia ze strony wojska. Wiesz, jesteś łatwym celem dla myśliwców, gdy rozpiętość twoich skrzydeł to ponad 12 metrów - Zatrzasnął jej drzwi i obszedł samochód, by samemu zająć miejsce.
Zaśmiała się ponownie. Ale nie było to nic dziwnego. Robiło to bardzo często tego wieczoru.




* * *
Sebastian usiadł za kierownicą, czując przeszywające go pożądanie. W małej zamkniętej przestrzeni czuł wyraźnie zapach dziewczyny.
Cały wieczór słuchał z przyjemnością jej głosu z południowym akcentem, obserwował poruszające się dziewczęce wargi i język, wyobrażając sobie co by mogły zdziałać one z jego ciałem. Wyobrażał sobie, że bierze ją w ramiona, zatracają się w miłości, aż śliczna pani doktor z krzykiem nie poddaje się przyjemności.
Jej atrakcyjność ogłuszała go. Dlaczego musiał poczuć to teraz, gdy nie mógł sobie pozwolić dłużej przebywać w jej czasie i odkrywać ją?
Przeklęte Norny. Jak uwielbiały się mieszać w ludzkie życie.
Odpychając te niewesołe myśli, pojechali do hotelu, w którym dziewczyna wynajmowała pokój.
- Nie mieszkasz w tym mieście?- Spytał, gdy zaparkowali.
- Tylko w weekendy gdy zajmuje się studiowaniem gobelinu - Odpięła pasy bezpieczeństwa, a w tym czasie Sebastian obszedł auto i pomógł jej wysunąć się z niskiego sportowego auta. Po czym skierowali się w stronę jej pokoju.


* * *
Channon zawahała się przed drzwiami, spojrzała na niego i zatonęła w jego gorącym spojrzeniu. Był gorący i seksowny, w najbardziej niebezpieczny sposób.
Zastanawiała się, czy kiedykolwiek jeszcze go zobaczy. Nie poprosił jej o numer telefonu.
Nawet nie spytał o e-mail.
Cholera.
- Dziękuję- Odezwała się. - naprawdę świetnie się bawiłam.
- Ja tak samo. Dzięki za dotrzymanie mi towarzystwa.
Pocałuj mnie. Nieoczekiwana myśl zaświtała jej w głowie. Naprawdę chciała wiedzieć, jak to jest czuć go tuż obok siebie.
Nagle, ku swemu zdziwieniu, dowiedziała się. Chwycił ją w objęcia i zakrył jej wargi swoimi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mikka dnia Czw 23:00, 18 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sanguina
Adept V roku



Dołączył: 23 Lut 2010
Posty: 217
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świebodzin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:27, 19 Mar 2010    Temat postu:

A więc szanowne panie skoro nie uznacie tego za obrazę, że tu piszę: Jesteście wspaniałe i bardzo się cieszę Caeles, że dałaś mi cynk Razz Tłumaczenie jak zwykle świetne i nie mam żadnych uwag. Będę was miała na oku co do kolejnych rozdziałów! Smile

_____________________________________________________________
Tańcz kiedy śpiewa księżyc i nie płacz z powodu kłopotów, które jeszcze nie nadeszły.
Briggs Patricia. Mercedes Thompson. Zew Księżyca.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Villka
Arcymag.
Arcymag.



Dołączył: 28 Lut 2010
Posty: 2166
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z piątej gwiazdy na lewo
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:52, 20 Mar 2010    Temat postu:

Jej Very Happy

Świetne! Very Happy

I generalnie uważam za niesprawiedliwość fakt, że tyyyle świetnych tekstów się nie tłumaczy na nasz uroczy szeleszczący język. Sad

Gdyby nie Caeles bym w życiu pewnie tego ciasteczka na oczy nie zobaczyła.

Dziękować dziewczynki Very Happy

Owocnej pracy ;P


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Caeles
Bakałarz IV stopnia



Dołączył: 27 Lut 2010
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: spod łóżka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:09, 20 Mar 2010    Temat postu:

Ciesze się, że się podoba Wink Generalnie to ciut dłuższe opowiadanie z jakiejś antologii Smile
Ale
- smoki są? są XD
- Kenyon jes? jest- a ja ją bardzo lubię :p
- seksowny facet z tatuażem jest? jest Very Happy

No to chyba nic więcej nie potrzeba Razz A dla mnie to przyjemność posiedzieć nad czymś takim Smile Jakie 2 godzinki i rozdzialik gotowy.

O, a najbliższa część od razu zastrzegam
OD 18 LAT Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Caeles
Bakałarz IV stopnia



Dołączył: 27 Lut 2010
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: spod łóżka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 0:29, 21 Mar 2010    Temat postu:

Od 18 lat ;p


Sebastian jęknął, gdy poczuł przy swoim ciele zgrabną sylwetkę dziewczyny. Ramieniem oplótł jej plecy i przycisnął ją bliżej. Każdy centymetr kwadratowy męskiego ciała płonął chęcią posiadania dziewczyny. Czuł palący go od środka ogień, którego płomienie buchały coraz wyżej.
Channon uniosła ramiona i oplotła nimi jego kark, zwiększając intensywność targających nim uczuć. Chociaż początkowo w to nie wierzył, jeszcze bardziej stwardniał z pożądania. Przymknął oczy, używając wszystkich pozostałych zmysłów do chłonięcia tej chwili. Kobiece usta smakowały jak miód, a ręce miała delikatne i miękkie. Pachniała słodko i dziewczęco, i cały zadrżał z zachwytu, słysząc jej urywany oddech, gdy odpowiadała mu z pasją, równą jego własnej.
Weź ją! Odezwała się mieszkająca w nim bestia. Ryknęła. Rzucała się i drapała w nim, by tylko móc się uwolnić. Bestia też pragnęła tej dziewczyny.
Wewnętrzna walka była wyczerpująca, ale Sebastianowi udało się ją wygrać. Na powrót był panem samego siebie, chociaż wewnętrzny spór niemal go wykończył. Warknął z wysiłku.




* * *
Channon jęknęła przeciągle, czując siłę oplatających ją ramion. Tak mocno ją do siebie przyciskał, że czuła na swojej klatce piersiowej mocne bicie jego serca.
Intensywność ich pocałunku oszałamiała ją, wypełniała, budziła nieokiełznaną potrzebę. Wszystko o czym była w stanie myśleć, to zdarcie z niego ubrań i sprawdzenie czy ma ciało tak wspaniałe, jak jej się wydaje.
Przycisnął ją plecami do drzwi, pogłębiając jeszcze pocałunek i zwiększając jego intensywność. Męski, obezwładniający zapach wypełnił wszystkie zmysły Channon, obezwładniając ją.
Wytaczał pocałunkami ścieżkę na jej twarzy, od ust do policzka, a potem niżej, zsuwając się na smukłą szyję.
- Pozwól mi się z sobą kochać, Channon - tchnął jej w ucho.- Chcę poczuć twoje ciepłe, miękkie ciało obok swojego. Poczuć twój oddech na mojej nagiej skórze.
Powinna być urażona jego propozycją. Ledwie się znali. Jednak była głucha na ten cichy szept rozsądku.
W głębi serca chciała tego samego co on.
Wbrew wszystkim rozsądnym powodom - nawet zwykłej logice - poddała mu się.
Nigdy w życiu nie zrobiła czegoś takiego. Nawet raz. Jednak teraz sięgnęła do drzwi do mieszkania i pozwoliła mu z sobą wejść.



* * *
Sebastian odetchnął głęboko z ulgi, odzyskując nad sobą kontrolę. Nigdy nie był tak bliski złamania praw swego narodu i wykorzystania mocy na kobiecie. Można było używać tych zdolności tylko, by uratować czyjeś życie, normalnie nie wolno im było ingerować w wolną wolę ludzi.
Parę razy nagiął lekko tą regułę.
Ale dopiero dziś w nocy niemal ją złamał.
Jednak ona mu nie odmówiła. Dzięki bogom za ten mały cud.
Wbijał w nią wzrok, gdy podeszła do komody i odłożyła na nią elektroniczny klucz do pokoju. Zawahała się na moment i bez trudu wyczuł jej zdenerwowanie.
- Nie chcę cię skrzywdzić, Channon.
Posłała w jego stronę niepewny uśmiech.
- Wiem.
Zrobił parę kroków i stanął tuż przed nią. Otoczył śliczną twarz dłońmi i spojrzał w jej niewiarygodnie niebieskie oczy.
- Jesteś taka piękna.



* * *
Channon wciągnęła gwałtownie powietrze na te słowa. Wytatuowany mężczyzna przyciągnął ją bliżej do siebie i znów pocałował. Nic, co się działo tej nocy, nie miało dla niej sensu. Żadne z targających ją uczuć. Trzymała mocno Sebastiana, jakby był w stanie wyjaśnij jej własne zachowanie - i to czemu pozwoliła mu wejść do swojego pokoju.
I dlaczego miała zamiar się z nim kochać. Z obcym, człowiekiem o którym nie wiedziała praktycznie niczego. Człowiekiem, którego najpewniej nigdy już nie zobaczy.
Ale to wszystko nie miało znaczenia. Liczył się tylko ten moment i wykorzystanie do maksimum czasu jaki mieli przed sobą.
Poczuła jak przesuwa dłonie wzdłuż jej pleców, w stronę ramion. Zsunął z niej płaszcz, a ona pozwoliła by okrycie opadło na podłogę. Zsuwając ręce na powrót na wysokość jej talii, nie odrywał od niej głodnego spojrzenia. Nikt do tej pory tak na nią nie patrzył.
Przestraszona i podniecona, zaczęła pomagać mu pozbyć się jego okrycia. Oczy pociemniały mu z żądzy, gdy odsunął się lekko i zdjął marynarkę, niedbale rzucając ją na bok. To tyle w kwestii drogiego garnituru. Poczuła się zachwycona, że znaczy dla niego więcej niż markowe ubranie.
Poluzował krawat i ściągnął go przez głowę.
Spojrzenie mu zmiękło, gdy zaczęła niepewnie rozpinać jego koszulę. Podniósł do ust na moment jedną z jej dłoni, przygryzając delikatnie smukłe palce, po czym przesunął je na powrót do guzików.
Rozpalona i spragniona, Channon pracowicie rozpinała białą koszulę. Nie odrywała wzroku od własnych dłoni, podziwiając ciało, które powoli ukazywało się w pełnej krasie. Dobry Boże w niebiosach, ten facet miał ciało jakby żywcem wyrwane z jej snów. Klatka piersiowa była umięśniona i doskonała, pokryta apetyczną, opaloną skórą. Rosły na niej ciemne włoski, sprawiając że jeszcze bardziej kojarzył się z niebezpiecznym drapieżnikiem.
Dziewczyna wbiła wzrok w twardy brzuch, pokryty kilkoma bliznami. Przejechała po nich palcami, czując jak mięśnie prężą się pod jej dotykiem, a on wciąga powietrze.
- Co ci się stało?
- Smoki mają ostre pazury - Szepnął. - Czasami nie uchylam się przed nimi dostatecznie szybko.
Położyła rękę na jednej naprawdę paskudnej szramie, przecinającej ciało po prawej stronie, nad kością biodrową.
- Może powinieneś walczyć z mniejszymi smokami?
- To nie byłoby dla mnie żadnym wyzwaniem.
Gdy zdjął z siebie koszulę, dziewczyna przełknęła głośno ślinę na widok nagiego torsu widocznego w końcu w pełnej okazałości. Był wspaniały. Przesunęła dłonią po napiętej skórze, rozkoszując się jej dotykiem. Przeniosła palce z klatki piersiowej na umięśnione, twarde ramię, na którym znajdował się wytatuowany wizerunek smoka.
- Naprawdę lubisz smoki, prawda?
W odpowiedzi zaśmiał się.
- O tak. Bardzo.



* * *
Sebastian robił co w jego mocy, by stać cierpliwie i pozwolić dziewczynie przyzwyczaić się do siebie. Ale było mu cholernie ciężko, zwłaszcza, że jedyne o czym był w stanie myśleć to, by położyć ją na łóżku i w końcu pozbyć się tego nieznośnego bólu w lędźwiach.
Kąsał ją w szyję, rozpinając jej spodnie i zsuwając je na podłogę. Po chwili stała przed nim ubrana tylko w buty i krzywo zapiętą koszulę. Była najseksowniejszą rzeczą jaką widział przez czterysta lat swego istnienia.
- Czy zawsze zapinasz koszulę w ten sposób?
Spojrzała w dół i zażenowana jęknęła.
- Och Boże! Rano strasznie się spieszyłam no i...
Przerwał jej w pół zdania, całując ją gorąco.
- Nie przepraszaj - szepnął nie odrywając od niej warg.- Podoba mi się to.
- Jesteś bardzo dziwnym człowiekiem.
- A ty jesteś boginią.
Channon potrząsnęła przecząco głową, ale nie zdążyła nic powiedzieć. Sebastian wziął ją na ręce i skierował się w stronę łóżka. Położyła ręce na napiętych męskich przedramionach. Z chęcią by go schrupała. Całego. Ułożył ją delikatnie na materacu, po czym przesunął dłonią po całym kobiecym ciele, zjeżdżając nimi w dół, do jej stóp. Zdjął z nich buty i skarpetki, i beztrosko rzucił je sobie przez ramię.
Serce pani doktor zaczęło gwałtownie walić, gdy patrzyła jak przenosi dłonie na guziki bluzki. Rozpinając guzik za guzikiem, językiem i zębami znaczył każdy cal wyłaniającej się spod materiału skóry.
Jęczała, czując tę słodką torturę, a on kontynuował smakowanie jej ciała. Skurcz rozkoszy przeszył jej brzuch, rodząc coraz silniejsze pragnienie, by dziwny nieznajomy w końcu zaspokoił pustkę trawiącą jej ciało.
Chciała go w sobie tak bardzo, że obawiała się, że zaraz stanie w płomieniach z powodu nieokiełznanego ognia który wypełniał jej wnętrze.

* * *
Sebastian czuł jej wilgoć, gdy położył się na niej. Jego ciało krzyczało, by kończyć, ale miał zamiar jeszcze trochę się nią po rozkoszować. Chciał poznać każdy cal jej ciała, zapisać go sobie w pamięci.
To co czuł w stosunku do niej dziwiło go. Było to całkowicie niepodobne do niczego czego doświadczył. Na jakimś dziwnym poziomie świadomości dziewczyna była jego sanktuarium, oazą spokoju. Znalazła drogę do jego zmaltretowanego serca, odpędzając z niego na moment samotność.
Ukrył twarz w zagłębieniu szyi Channon, piersi dziewczyny ze stwardniałymi brodawkami naciskały na jego klatkę piersiową, a jej ruchliwe dłonie przesuwały się mu po plecach.
- Wspaniale czuć cię pod sobą - Szepnął, wdychając jej niepowtarzalny zapach.
Pani doktor wzięła głęboki, urywany oddech. Jego słowa były dla niej olśnieniem.
Muskał jej szyję, delikatnie drażniąc ją zębami i językiem, a w tym czasie jego dłonie przesunęły się po kształtnym ciele i zawędrowały między jej rozchylone uda. Syknęła z przyjemności jaką dawał jej jego dotyk, wyprężając się. Skorzystał z okazji i otoczył jedną z piersi ustami. Językiem muskał twardą brodawkę.




* * *
Channon poczuła jak od nadmiaru wrażeń traci oddech.
Przygryzła lekko wargi, gdy nagle przeszła przez nią fala niepokoju.
- Chcę żebyś wiedział, że zazwyczaj nie robię tego typu rzeczy...
Wsparł się na ramionach i spojrzał na nią z góry. Przywarł do niej biodrami, nadal odzianymi w spodnie z kosztownej wełny. Materiał lekko ocierał się o wewnętrzną stronę jej ud. Gorąco jakie od niego emanowało wystarczyło, by większość rozsądnych myśli uleciała jej z głowy.
- Gdybym myślał, że tak jest moja lady, nie byłoby mnie tu z tobą - Wbił w nią skupiony wzrok, który jawnie wyrażał jego zachwyt dla jej osoby. - Widzę cię, Channon. Ciebie i bariery jakie ustawiłaś wokół siebie, by trzymać innych na dystans.
- A jednak jesteś tu ze mną.
- Jestem tutaj, ponieważ znam ten smutek który w sobie masz. Wiem jak to jest obudzić się rano, zagubionym i samotnym, pragnąc kogoś obok.
Serce ścisnęło się jej boleśnie, gdy tak bezbłędnie wymieniał te powody.
- Czemu jesteś sam? Trudno mi sobie wyobrazić tak przystojnego mężczyznę jak ty bez sznureczka biegnących za nim kobiet.
- Wygląd to nie wszystko, moja pani. Nie jest on najważniejszy na świecie. A już na pewno nie chroni przed samotnością. Serce nigdy nie patrzy na świat oczami.
Channon przełknęła ślinę, słysząc ostatnie słowa. Czy on naprawdę tak myślał? A może po prostu to były kłamstwa, które mówił tylko po to, by poczuła się lepiej leżąc tu z nim? Nie miała pojęcia.
Ale ona chciała mu wierzyć. Pragnęła złagodzić cierpienie, które widziała w jego głodnym spojrzeniu.
Gdy rozważała tą kwestię, Sebastian oderwał się od niej i wstał. Zdjął buty i spodnie. Dziewczyna zadrżała, ujrzawszy go w końcu całkiem nagiego. W ciemnym pomieszczeniu prezentował się jak dzikie, niebezpieczne zwierzę, poruszające się zwinnie w blasku księżyca. Absolutnie zniewalające.
Każdy cal jego ciała był idealnie umięśniony i ukształtowany. Jedynymi niedoskonałościami widocznymi na opalonej skórze, były blizny szpecące okolice kręgosłupa, bioder i nóg. Niektóre rany wyglądały naprawdę jak zadane przez szpony jakiegoś zwierzęcia i ugryzienia.
Kiedy wrócił do niej, na łóżko, ściągnęła mu z włosów gumkę, pozwalając długim splotom swobodnie otaczać tą grzesznie piękną twarz.
- Wyglądasz jak jakiś barbarzyński wódz - powiedziała, przesuwając dłoń przez aksamitną kurtynę jego rozpuszczonych włosów. Wzrokiem śledziła skomplikowane linie tatuażu, pokrywającego połowę jego twarzy.
- Mmmm... - Wymruczał w odpowiedzi, pochylając głowę nad jej pierś i biorąc ją do ust.
Channon przytrzymywała jego twarz przy sobie, gdy drażnił jej skórę językiem. Fale przyjemności przelewały się przez nią.
Po chwili przeniosła obie dłonie na jego ramiona i zaczęła przesuwać nimi po jego ciele. Zsuwała je wzdłuż umięśnionych pleców, dryfując w oceanie przyjemności. Działo się z nią coś dziwnego. Z każdym jego oddechem i dotykiem, wydawało jej się, że jego pieszczoty są coraz intensywniejsze. Wzmożone. Zamiast jednego języka, czuła jakby pieściło ją ich sto. Było tak, jakby skóra Channon ożyła i była masowana cała, na raz.




* * *
Sebastian syknął, czując uderzenie mocy. Seks zawsze rozbudzał wszystkie zmysły jego rasy. Intensywna, fizyczna przyjemność była bardzo poszukiwana przez jego pobratymców, z niej czerpali wiele ze swej magii. Piękne było to, że moc wyzwolona w trakcie aktu krążyła w ich żyłach całą dobę, a gdy seks był bardzo udany - nawet dwa dni.
Channon zdecydowanie pasowała do tej drugiej opcji, dwudniowej.
Spojrzał w jej oczy i zobaczył w nich konsternację i dzikość. Jego moc bardzo mocno na nią wpływała. Była bardzo wrażliwa na stymulację fizyczną.
Dostrzegł moment, gdy zatrąciła się w ekstazie wywołanej jego czarodziejskim dotykiem. Jej bariery i zahamowania odeszły, a ona odrzuciła głowę w tył i krzyknęła długo, gdy przelewała się przez nią fala orgazmu.
- To jest to - szepnął jej do ucha. - Nie walcz z tym.
Nie miała zamiaru. Zamiast tego odwróciła się do niego i gorączkowo oplotła go ramionami. Sebastian jęknął, uszczęśliwiony jej zapałem.
Dotykała każdego skrawka jego skóry. Ustami i dłońmi odkrywała go wciąż i wciąż. Przetoczył się z nią po łóżku, lądując pod nią. Usadził ją na sobie okrakiem, wyczuwając na brzuchu jej wilgoć. Wiedział, że nie jest teraz w stanie mówić, tak dalece pochłonięta odczuwaniem, i poczuł z tego powodu częściowy żal. Była cała potrzebą. Potrzebą gorącego, obezwładniającego seksu.
Miała dzikie i głodne oczy. Sięgnęła po jego dłonie i położyła je sobie na piersiach, przesuwając się po nim. Pochyliła się, by móc przejechać językiem po jego szczęce, po czym skierowała uwagę na jego usta.
Całowała go dłuższą chwilę namiętnie, po czym z trudem oderwała się od niego.
- Co ty mi zrobiłeś? - Spytała ochrypłym głosem; jej słowa zdziwiły go.
- To nie dokładnie ja - Odparł szczerze. - To coś, na co nic nie mogę poradzić.
Jęknęła, wijąc się na nim, coraz mocniej go podniecając.
- Potrzebuję cię poczuć w sobie, Sebastianie. Proszę.
Nie miał zamiaru kazać jej dłużej czekać. Złapał ją w ramiona i przeturlał, tak że po chwili leżała bokiem do niego, odwrócona do niego plecami. Oplótł swoje biodro jedną z jej nóg.
Wtulił twarz w smukłą szyję, zagłębiając się powoli w jej gładkim, wilgotnym wnętrzu. Warknął, gdy w odpowiedzi na tą słodką inwazję zapłakała z rozkoszy i przycisnęła do niego twarz.




* * *
Channon nigdy nie czuła czegoś takiego. Żaden mężczyzna nie kochał się z nią w taki sposób. Leżała w kołysce jego bioder, wtulona plecami w jego klatkę piersiową. Jedną jej nogę uniósł i oplótł ją wokół swojego biodra i wsuwał się w nią od tyłu. Nie do końca wiedziała jak mu to się udawało, ale mimo tej akrobatycznej pozycji utrzymywał równy rytm mocnych pchnięć, dostarczając jej więcej przyjemności niż ktokolwiek wcześniej. Był w niej, taki twardy, gorący…
A ona pragnęła tylko więcej jego dotyku. Więcej jego mocy.
Przesunął rękę na jej brzuch, po czym zsunął ją niżej, pomiędzy jej rozłożone uda. Jęknęła czując jego dotyk, zaczęła się jeszcze intensywniej wić, czując wszechogarniającą przyjemność. Jego mocne pchnięcia i tańczące po nabrzmiałych wargach palce wznosiły ją coraz wyżej.
Tracąc zmysły z rozkoszy, poruszała się coraz mocniej, odpowiadając pchnięciem na pchnięcie. Wydawało się, że jej ciało zaczęło żyć własnym życiem. I cały czas chciała więcej i więcej. Przyjemności i jego.



* * *
Sebastian był zachwycony i zadziwiony tym jak na niego reagowała. Żadna z jego poprzednich partnerek nie była do niej podoba. Gdyby nie wiedział, że to bzdura, pomyślałby, że płynie w niej trochę krwi Drakosów. Wbiła mu paznokcie w ramiona, którymi oplatał jej delikatne ciało. A kiedy znów krzyknęła osiągając szczyt, musiał szybko rzucić zaklęcie wyciszające na całe pomieszczenie, by nikt jej nie usłyszał.
Uśmiechnął się lekko przewrotnie. Uwielbiał zaspokajać swoje partnerki, ale z Channon czerpał z tego znacznie większą niż normalnie radość.
Przekręciła twarz w jego stronę, łącząc się z nim w kolejnym szalonym pocałunku.
Sebastian otoczył jedną dłonią jej twarz, jeszcze mocniej wbijając się w jej chętne ciało. Czuł się niewiarygodnie dobrze. Była taka ciepła, idealna.
Trzymał ją przy sobie blisko, serce waliło mu coraz mocniej, a jego członek jeszcze bardziej stwardniał. Czując ją, dotykając jej ciała, czuł że rozpada się na kawałki, a jednocześnie było w tym coś kojącego.
Bestia w nim krzyknęła triumfalnie, gdy mężczyzna ostatni raz pchnął mocno i przeszył go orgazm. Z obiema częściami siebie, nasyconymi i zjednoczonymi, przeżył najbardziej niesamowity moment w całym długim życiu.



* * *
Channon jęknęła, czując jego orgazm. Nadal będąc w niej, przyciągnął ją jeszcze bliżej do swojej piersi. Słyszała jego urywany oddech i czuła szybkie i mocne bicie serca na wysokości swojej łopatki. Męski zapach wypełniał jej głowę i serce, budząc w niej pragnienie zatrzymania go przy sobie na zawsze.
Powoli fale przyjemności słabły, by w końcu zostawić ją osłabioną i wykończoną intensywnymi przeżyciami.
Gdy wysunął się z jej ciała, odczuła ogromną stratę.
- Co mi zrobiłeś? - Spytała, przewracając się na plecy, by móc na niego patrzeć.
Drobnymi pocałunkami wyznaczył ścieżkę od jej obojczyka do ust.
- Nic nie zrobiłem, ma petite. To wszystko to byłaś ty.
- Uwierz mi, nigdy do tej pory nic takiego mi się nie przydarzyło.
Zaśmiał się miękko do jej ucha.
Uśmiechnęła się do niego i spuściła wzrok na mały złoty medalik, który nosił na szyi. Dziwne, że nie zauważyła go wcześniej.
Przesunęła wzdłuż łańcuszka palcem, po czym sięgnęła po wisiorek. Widać było, że jest bardzo stary. Starożytna Grecja, jeśli się nie myliła. Na złotym krążku wyrzeźbiony był smok owijający swe ciało wokół tarczy.
- To jest piękne - Westchnęła z zachwytu.






* * *
Sebastian spojrzał w dół i splótł swoje palce z jej.
- Należał do mojej matki - powiedział, zastanawiając się czemu to zdradza. To były sprawy, których do tej pory nikomu nie mówił. - Tak naprawdę jej nie pamiętam, ale mój brat powiedział, że kazała mi go przekazać na znak swej miłości.
- Ona umarła?
Potaknął krótko.
- Miałem sześć lat, gdy… - Głos mu zadrżał na wspomnienie tamtej pamiętnej nocy. W głowie nadal słyszał krzyki umierających w płomieniach. Pamiętał terror i ramiona swego brata, Therana, które zabrały go w bezpieczne miejsce.
Zawsze żył z echem tych strasznych wspomnień. Jednak dzisiejszej nocy, z Channon, wszystko to wydawało się to być mniej bolesne.
Dziewczyna podniosła rękę i przesunęła lekko palcami po tatuażu na jego policzku.
- Przykro mi – szepnęła. W głębi serca czuł, że mówi szczerze. - Miałam dziewięć lat, gdy moja mama umarła na raka. I od tamtej pory jakaś mała część mnie cały czas pragnie usłyszeć jej głos, ten jeszcze jeden, jedyny raz.
- Nie masz żadnej rodziny?
Skinęła głową.
- Dorastałam z ciotką, która zmarła dwa lata temu.
Czuł jej ból we własnym sercu i był tym zdziwiony. Nienawistna mu była myśl, że dziewczyna jest sama na świecie. Tak jak i on. To był bardzo ciężki los.
Przytulając ją do siebie mocno, próbował trochę jej ulżyć.
Channon zamknęła oczy, a on w tym czasie przesunął językiem po jej uchu, po czym wślizgnął się nim do jego środka. Poczuł przeszywający ją dreszcz. Wyciągnęła ramiona i po chwili obdarzyła go kolejnym gorącym pocałunkiem.



* * *
Część jej chciała prosić go, by nie zostawiał jej do rana. By został z nią na całą noc. Ale nie chciała się ośmieszać.
Wiedziała, że to co przeżyli będzie musiało jej wystarczyć. Ale jednocześnie myśl, że nigdy już go nie zobaczy, raniła ją. Czuła jakby traciła jakąś ważną część samej siebie.



* * *
Sebastian wiedział, że powinien odejść, ale coś w nim buntowało się przeciw temu pomysłowi.
Było już niedaleko do świtu, a musiał jeszcze odebrać gobelin i wrócić do domu.
Ale w tym momencie pragnął tylko poleżeć jeszcze trochę, trzymając w ramionach tę kobietę.
- Śpij Channon - Szepnął, rzucając na nią drobne zaklęcie. Gdyby patrzyła na niego, nie byłby w stanie od niej odejść.
Natychmiast zapadła w sen, jej ramiona opadły na pościel.
Sebastian przesunął palcem po krzywiźnie dziewczęcego policzka, patrząc na nią uważnie. Była tak piękna.
Zacisnął dłoń na jej włosach i podniósł ich garść do swojej twarzy, wdychając ich kwiatową woń. Przywodziła mu ona na myśl wiosenne dni, pełne śmiechu i przyjaźni. Jej nagie biodra leżały tuż przy jego kroczu, a plecami wtulała mu się w brzuch. Nogi mieli splątane. Bogowie, ile by dał, by tak z nią zostać na zawsze.
Poczuł wahanie. Miał wielką ochotę kochać się z nią jeszcze raz, zanim odejdzie do swoich obowiązków.
Musisz iść.
Nienawidząc tej myśli, wiedział że nie ma wyboru.
Wzdychając z żalu, odsunął się od jej ciepła i wstał z łóżka, wciąż zaskoczony tym co wspólnie przeżyli. Wiedział, że nigdy jej nie zapomni. I po raz pierwszy w życiu rozważał powrót do dziewczyny, gdy już wszystko załatwi.
Ale to było niemożliwe
Jego rodzaj źle sobie radził w nowoczesnym świecie, gdzie było łatwo ich znaleźć i złapać. Potrzebował otwartych przestrzeni i prostoty, gdzie miał wolność i potrzebną mu samotność.
Zaciskając z bólem zęby, szybko się ubrał w ciemności.
Odsunął się od łóżka, po czym się zatrzymał.
Nie mógł tak po prostu odejść, jakby ta noc nic dla niego nie znaczyła.
Ściągnął medalion matki i zapiął go wokół szyi Channon. Pochylił się nad nią i pocałował ostatni raz lekko rozchylone wargi.
- Śpij maleńka - Szepnął. - Niech Norny będą dla ciebie łaskawe. Zawsze.
Wysunął się z jej pokoju i wyszedł w ciemność nocy. Samotnie. Zawsze był sam.
Zaakceptował ten fakt dawno temu. Musiał.
Ale z jakiegoś powodu dzisiaj samotność doskwierała mu dużo bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Opuścił hotel i skierował się w stronę swojego auta. Zderzył się z kobietą w średnim wieku, która szła skulona, opatulona starą kurtką. Spod niej wystawał strój kelnerki i najbrzydsze buty jakie Sebastian widział.
- Hej - Zagadnął, gdy pomógł jej odzyskać równowagę. - Masz samochód?
Potrząsnęła przecząco głową.
- Teraz już masz - Wręczył jej kluczyki do Lexusa i wskazał na samochód. - Dokumenty auta znajdziesz w schowku. Wystarczy, że wypełnisz rejestracje na swoje nazwisko i auto jest twoje.
Mrugnęła do niego ironicznie.
- Taaa, jasne.
Sebastian uśmiechnął się do niej szczerze. Potrzebował samochód tylko na te kilka dni, które tu spędził. Teraz mógł się go spokojnie pozbyć.
- Mówię poważnie. Żadnych haczyków i żadnych kłamstw. Piętnaście minut temu złożyłem śluby ubóstwa, i jak chcesz to auto jest twoje.
Kobieta zaśmiała się z niedowierzaniem.
- Nie mam pojęcia kim jesteś, ale dziękuję.
Pochylił głowę i poczekał, aż kobieta odjedzie.
Ostrożnie, wszedł w okoliczny zaułek i rozejrzał się, by upewnić się że jest sam. Wezwał noc, by otoczyła go ochronną kopułą, po czym zaczął przybierać swą drugą formę. Moc Drakosów płynęła w jego żyłach jak ogień, wywołując w powietrzu wyładowania elektryczne, które pomogły mu przeprowadzić przemianę do końca. Przybrał swą alternatywną formę.
W jego przypadku formą tą był smok.
Rozłożył szeroko krwawoczerwone skrzydła na ich pełną rozpiętość 20 metrów, uniósł się na tylnych łapach, po czym wzbił w powietrze. Przeszył nocne niebo utrzymując się poniżej poziomu radarów.
Miał do zrobienia jeszcze jedną rzecz zanim będzie mógł wrócić do swoich czasów. Ale nawet koncentrując się na muzeum i swoim zadaniu, nie był w stanie usunąć z myśli wizerunku Channon.
Nadal miał ją przed oczami - jak śpi w łóżku, z włosami rozrzuconymi wokół głowy. Wciąż świetnie pamiętał ich fakturę.
Jego smocza forma zapłonęła pragnieniem, i chęcią powrotu do ślicznej pani historyk.
Ale nie mógł. Jednonocne przygody z ludźmi to było wszystko co śmiał robić. Ryzyko narażenia partnerki na niebezpieczeństwo było zbyt wielkie.
W kilka minut przeleciał nad miastem i wylądował na dachu muzeum. Wezwał pole elektryczne, które pozwoliło mu przekształcić cząsteczki ciała ze zwierzęcej formy w ludzką. Po chwili błysnęło i znów stał pod postacią człowieka.
Klaśnięciem dłoni odział się w czarne ubranie, po czym przeniósł się do pokoju, w którym znajdował się gobelin.
- Tu jesteś - powiedział dojrzawszy pracę Anthiphone’y ponownie. Smutek, poczucie winy i żal szarpnęły jego wnętrznościami, gdy przypomniał sobie słodką, delikatną twarz młodszej siostrzyczki.
Sprzedał ten gobelin wiele lat temu, nie chcąc go już nigdy oglądać.
Ale teraz okazało się, że musiał to zrobić. To był jedyny sposób, by uratować życie jego brata. Damos nie pozostawił w tej kwestii wątpliwości.
Po tym wszystkim co ten zrobił, by go złamać, Sebastian nie mógł odwrócić się plecami do swego brata i pozwolić mu umrzeć. Nie wtedy, gdy mógł pomóc.
- Jestem cholernym durniem! - sklął się, czując do siebie obrzydzenie.
Zdjął ostrożnie gobelin i zrolował go. Wsunął dla bezpieczeństwa do czarnej skórzanej torby.
Zaczął powoli przenosić się z pokoju na dach, gdy nagle poczuł dziwne palenie na skórze lewej dłoni.
- Co…?
Sycząc z bólu, upuścił torbę i ściągnął rękawiczkę. Poczuł chłód na rozpalonej skórze, ale nagle wszystko przestało być istotne. Zamarł widząc okrągły geometryczny wzór na dłoni.
- Nie - szepnął z niedowierzaniem, gapiąc się na nowy znak.
To było niemożliwe, ale nie mógł zaprzeczyć temu co widział i czuł. Co gorsza, w głębi swego serca wiedział, że to wszystko czyni jego przeklęty los jeszcze gorszym.
Wbrew własnej woli został połączony w parę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sanguina
Adept V roku



Dołączył: 23 Lut 2010
Posty: 217
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świebodzin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:18, 21 Mar 2010    Temat postu:

Świetny rozdział! Kiedy następny? Wink Razz
Chyba nie muszę wspominac, że jesteście wspaniałe? Very Happy
_______________________________________________________________
Tańcz kiedy śpiewa księżyc i nie płacz z powodu kłopotów, które jeszcze nie nadeszły.
Briggs Patricia. Mercedes Thompson. Zew Księżyca.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Villka
Arcymag.
Arcymag.



Dołączył: 28 Lut 2010
Posty: 2166
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z piątej gwiazdy na lewo
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 12:52, 22 Mar 2010    Temat postu:

Kto lubi smoooooki! Łiiii!!!! Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Caeles
Bakałarz IV stopnia



Dołączył: 27 Lut 2010
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: spod łóżka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 13:15, 22 Mar 2010    Temat postu:

Właśnie nad kolejną częścią tego siedzę Razz
W ramach krótkiego odpoczynku od Kiss of Fire Very Happy
TO co dodałam póki co to 1/3 całości opowiadanka Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 11:46, 24 Mar 2010    Temat postu:

PART 4

To był koszmar. Bezsprzecznie najgorszego rodzaju.
Wszystko było źle. Musiało być.
Sebastian szybko opuścił salę muzealną, cały czas rozważając swój kolejny krok. Gdy znalazł się na dachu, przerwał. Musiał odtransportować gobelin do Brytanii sprzed tysiąca lat. To była jego powinność. Zniszczył już przyszłość Anthiphone'y, teraz zaś w jego rękach był los jego brata.
Ale znak...
Nie mógł zostawić tu swojej towarzyszki, a samemu przenieść się do domu. Nie mógł też zostać tutaj, gdzie ryzyko zdemaskowania było dla niego zbyt wielkie. Zwłaszcza, że wystarczy jakieś silniejsze wyładowanie atmosferyczne...
Bo przecież do transformacji używał impulsów elektrycznych. I nie mógł ryzykować, ze przypadkiem się przekształci. To był podstawowy powód, dla którego jego rasa unikała czasów po Beniaminie Franklinie, zwanego przez nich szatanem.
Ale prawo Arcadian nakazywało mu chronić swoją towarzyszkę.
Za wszelką celę.
Setki lat wojen sprawiły, że jego gatunek niemal wyginął. A ponieważ on sam aktywnie brał udział w walkach i zabił wielu przeciwników, wiedział, że ci nie zawahają się zabić jego partnerki, jeśli tylko się o niej dowiedzą.
Ona umrze, a to wszystko będzie tylko i wyłącznie jego winą.
A poza tym jego gatunek tylko raz w życiu był parowany. Jeśli dziewczyna zginie, on już na zawsze zostanie skazany na samotność.
- Partnerka, do diabła! - mruknął. Spojrzał na księżyc w pełni wiszący na nocnym niebie. - Do diabła z wami Norny! O czym wy myślałyście?
Sparowanie człowieka z Arkadiańczykiem było okrutne. Działo się to bardzo rzadko, tak rzadko że nigdy nawet nie rozważał takiej możliwości. Dlaczego więc to się stało?
Zostaw ją.
Powinien to zrobić. Ale jeśli tak zdecyduje, zaprzepaści jedyną szansę na posiadanie rodziny. W przeciwieństwie do ludzi, miał tylko jedną taką możliwość. Jeśli odrzuci połączenie z Channon spędzi swoje bardzo długie życie ciesząc się na wieczną samotność.
Zupełnie sam.
Żadna inna kobieta nie wyda mu się atrakcyjna.
Zostanie skazany na wieczny celibat.
O, do diabła z tym wszystkim!
Nie miał wyboru. Okrągły znak na jej dłoni zniknie za trzy tygodnie i zapomni całkiem o tym, że w ogóle go poznała i spędzili razem noc. Jednak znak na ręce Arkadyjczyka będzie tam po wsze czasy, a on będzie mógł tylko opłakiwać swą stratę. Nawet gdyby wrócił do niej za jakiś czas byłoby to za późno. Gdy znak wyblaknie - traci swą szansę.
Tak więc teraz albo nigdy.
Nie wspominając już o tym drobiazgu, że przez te trzy tygodnie dziewczyna będzie narażona na ataki wrogów jego narodu - Draków. Channon będzie magnezem chociażby dla Katagaria Draki, który od wieków pragnął jego śmierci. Przez ten czas grali ze sobą w kotka i myszkę. Katagaria systematycznie wysyłał macki sondujące, na pewno bez trudu dowie się o istnieniu Channon.
A jeśli, któryś z łowców jego wroga dorwie śliczną panią profesor bez ochrony...
Czym prędzej wyrzucił ten obraz z głowy.
Nie, on musi ją ochronić. To jego przeznaczenie.
Zamknąwszy oczy, Sebastian zmienił się w smoka i poleciał z powrotem do hotelu Channon. Przybierając na powrót ludzką sylwetkę, wsunął się do jej pokoju.
Złamał przy okazji co najmniej z dziewięć praw.
Zaśmiał się gorzko. Czy to była dla niego taka nowość? Czemu zresztą miałoby go to obchodzić? Jego pobratymcy wygnali go dawno temu. Dla nich był martwy. Dlaczego więc miałby przestrzegać ich praw?
Nie dbał o nich.
Nie dbał o nic. Ani o nikogo.
Jednak, patrząc na śpiącą postać, skąpaną w księżycowym blasku, poczuł, że coś się w nim zmienia. Targnął nim silny impuls posiadania. Channon była jego towarzyszką. Jego jedynym ratunkiem.
Z jakiegoś pokrętnego powodu Norny splotły ich losy. Pozostawienie tu Channon niechronionej byłoby złe. Nie znała tego typu przeciwników, którzy nie cofali się przed niczym, którzy nie zawahaliby się jej skrzywdzić, tylko dlatego że należy do niego.
Sebastian położył się koło niej na łóżku i wciął ją w ramiona. Szepnęła coś przez sen, po czym wtuliła się w niego. Jego serce zaczęło mocniej bić, gdy czuł jej delikatny oddech na nagiej skórze szyi.
Spojrzał w dół, i w bladej poświacie zobaczył na jej lewej dłoni taki sam znak, jak u siebie. Rękę tą położyła na jego piersi, wtulając się w niego mocniej. Czekał na nią całą wieczność.
Po tych wszystkich samotnych, pustych latach, czy odważy się śnić o rodzinie? O tym, by znów mieć dom?
Zdobędzie się na taką śmiałość?
- Channon? - szepnął cicho, starając się ją obudzić. - Muszę cię o coś zapytać.
-Hmm?- Wymruczała przez sen.
- Nie mogę zabrać cię z tego czasu bez twojej zgody. Potrzebuję byś ze mną poszła. Zrobisz to?
Zamrugała powiekami i lekko uchyliła zaspane oczy.
- Gdzie chcesz mnie zabrać?
- Do mojego domu.
Uśmiechnęła się jak mały aniołek, po czym westchnęła miękko.
- Oczywiście.
Sebastian mocniej zacisnął wokół niej ramiona, gdy tylko wyraziła zgodę. Po chwili znów spała głęboko. Zgodziła się. Trochę przez niego oszukana. Ale odpokutuje to wszystko.
Ten jeden raz chciał mieć moment wytchnienia od bolesnej przeszłości.
Trzymając ją blisko siebie, mężczyzna wyglądał przez okno, i czekał na pierwsze promienie świtu, które miały ich zabrać do jego domu.




* * *
Channon poczuła silny ucisk w żołądku, który wywołał u niej mdłości. Co, do diabła...?
Otworzyła oczy i zobaczyła przypatrującego się jej Sebastiana. Nosił intrygującą maskę z czarnych i czerwonych piór, które jeszcze bardziej podkreślały i wyróżniały jego złote oczy. Przypominało jej to „Upiora z opery”, ponieważ maska zakrywała tylko jego oczy, czoło i lewą stronę twarzy, tą pokrytą tatuażem.
Nigdy nie uważała masek za specjalnie seksowne, ale na nim... mmmm...
Równie interesująco prezentował się jego strój. Odziany był w czarną skórzaną zbroję, na niej zarzucona była kolczuga i srebrny napierśnik. Pod szyją miał trochę luzu, tak że widziała wyraźnie jego opaloną nagą skórę.
Mniam, mniam.
Uśmiechnęła się do niego i już miała przemówić, gdy zdała sobie sprawę że znajduje się na grzbiecie konia. Naprawdę dużego konia.
Jeszcze dziwniejsze było to, że sama ubrana była w długą ciemnozieloną suknię, z szerokimi rękawami. Wyglądała trochę jak księżniczka z bajek, które kiedyś czytywała.
- Dobra - szepnęła, przesuwając ręką po bogato zdobionym brokatem rękawie. - To sen. Śni mi się jakaś wersja Śpiącej Królewny czy czegoś takiego.
- To nie jest sen- odezwał się cicho jej towarzysz.
Zaśmiała się nerwowo i poprawiła na jego kolanach. Pełna ciekawości zaczęła rozglądać się na boki. Słońce stało wysoko, jakby były okolice południa, a oni jechali po starej polnej drodze, która biegła prostopadle do ciemne ściany lasy.
Coś było nie tak. Czuła to głęboko w kościach. Poznawała to po jego czujnej i sztywnej sylwetce. Coś ukrywał.
- Gdzie jesteśmy?
- To nie jest tak interesujące jak kwestia kiedy jesteśmy.
- Że co, przepraszam?
Obserwowała emocje igrające w jego spojrzeniu, i co dziwne dojrzała tam przebłysk paniki. Wyglądał, jakby nie wiedział co jej powiedzieć.
- Pamiętasz jak wczoraj w nocy spytałem czy pojedziesz ze mną do domu, a ty się na to zgodziłaś?
Channon zmarszczyła brwi.
- Coś mgliście sobie przypominam.
- Cóż kochanie, jestem w domu.
Czuła powoli nadchodzący ból głowy.
- Dom? Gdzie?
Odchrząknął, by oczyścić gardło. Cały czas unikał jej spojrzenia. Stanowczo zachowywał się dziwnie. Ale o co chodziło?
- Mówiłaś, że lubisz badania, prawda?
Poczuła jak coś ją mocniej ściska w żołądku.
- Tak.
- Potraktuj to więc jako możliwość przeprowadzenia unikalnych badań.
- W jakim sensie?
Zacisnął lekko szczękę.
- Czy nie marzyłaś o powrocie do Bretanii i Saksonii, by dowiedzieć się co naprawdę się tu działo zanim najechali na te tereny Normanowie?
- Oczywiście, że tak było.
- Cóż, twoje życie się spełniło - Spojrzał na nią i błysnął nieszczerym uśmiechem.
Dobra, ten facet nie było Robinem Williamsem, i jeśli nie zapomniała czegoś istotnego z wczorajszej nocy, nie wyskoczył z żadnej butelki. Nie był więc dżinem.
Zaśmiała się nerwowo.
- O czym ty mówisz?
- Jesteśmy w Anglii. Albo raczej na terenach, które w przyszłości nią będą. Teraz to królestwo nazywa się Lindsey.
Channon była całkowicie spokojna. Wiedziała wszystko o średniowiecznym królestwie Saksonii, a to... To było niemożliwe. Nie było sposobu, by mogła tu trafić.
- Znów sobie ze mnie żartujesz, prawda?
Potrząsnął przecząco głową.
Dziewczyna przyłożyła rękę do czoła i próbowała znaleźć jakiś sens w tym wszystkim.
- W takim razie musiałeś mi coś podać. Jak tylko otrzeźwieję zadzwonię po policję.
- Cóż, dopiero za jakieś 900 lat pojawią się gliniarze, do których mogłabyś zadzwonić. A za kolejne sto- pojawi się telefon. Ale jestem skłonny poczekać, jeśli taka twoja wola.
Channon zamknęła mocno powieki, głowa bolała ją coraz mocniej.
- Mówisz więc, że to nie jest sen, ani efekt mojego odurzenia? - odpowiedź twierdząca w obu przypadkach,
- Ale jestem w saksońskiej Anglii?
Kiwnął potakująco głową.
- A ty jesteś zabójcą smoków?
- Och, widzę że pamiętasz ten fragment.
- Zgadza się - odpowiedziała względnie spokojnie, ale w głosie zaczęły się już pojawiać echa histerii. - Czemu do cholery nie pamiętam jak tu trafiłam?! - krzyknęła głośno, płosząc kilka ptaków.
Sebastian drgnął.
Zagapiła się na niego.
- Powiedziałeś, że nie jesteś żadnym głosem prezentera ze Strefy Mroku. Ale wygląda na to że jednak kłamałeś. Bo oto jestem w środku historii „Noc nieuleczalnej głupoty”!
- Nie jest wcale tak źle - zaczął Sebastian, próbując znaleźć najlepszą drogę, by jej wszystko wyjaśnić. Nie dziwił się jej, że jest taka zła. W rzeczywistości i tak przyjmowała wszystko dużo lepiej niż się tego obawiał. - Wiem, że to dla ciebie trudne.
- Trudne dla mnie? Nawet nie wiem od czego powinnam zacząć. Zrobiłam coś, czego nie robiłam nigdy w życiu, po czym budzę się i mówisz mi, że porwałeś mnie w przeszłość, a ja nie wiem czy wariuje czy to jakiś poważniejszy stan. Dlaczego tu jestem?
- Ja...- Mężczyzna nie był pewien co odpowiedzieć. Powiedzenie jej prawdy było by bardzo złym pomysłem. Channon, praktycznie porwałem cię, bo zostałem z tobą połączony, a ty jesteś teraz moją partnerką, a ja nie chcę spędzić kolejnych 300-400 lat samotny.
Nie, zdecydowanie nie było to coś, co mężczyzna powinien mówić na pierwszej randce. Mógłby ją przerazić. Musiał coś wymyślić, i to szybko. I wygrać jej towarzystwo.
Najlepiej zanim jakiś smok zje któreś z nich.
- Słuchaj, czemu nie pomyślisz o tym jako o wspaniałej przygodzie? Zamiast czytać o historii, pomyśl ile możesz się tutaj nauczyć przez te kilka tygodni?
- Kim ty niby jesteś? Disneylandem? - spytała.- Nie mogę tu zostać tyle czasu. Mam swoje życie w XXI wieku. Zostanę zwolniona z pracy. Stracę swój samochód i mieszkanie. Dobry Boże, kto odbierze moje pranie?
- Jeśli byś tu ze mną została, nie miałabyś żadnego z tych kłopotów. Nie musiałabyś się niczym martwić.
Channon czuła się przerażona. Na Boga, niech to się okaże jakimś dziwacznym koszmarem. Musiała się jak najszybciej obudzić. To nie mogło być prawdziwe.
- Nie - odpowiedziała mu.- Masz rację. Nie muszę się martwić żadną z tych rzeczy. Za to powinnam niepokoić się warunkami życia w saksońskiej Anglii. Brak higieny, brak kanalizacji, najazdy Wikingów, możliwość bycia spalonym na stosie, brak udogodnień czy chociażby leków. Dobry Boże! Nie ma tutaj nawet Nospy. Nie mówiąc już o tym, że nigdy nie dowiem się co dalej będzie działo się w „Buffy”!
Sebastian posłał jej przepraszające spojrzenie, po czym wypuścił powoli oddech. Jakimś cudem udało mu się ciut uspokoić jej gniew.
- Posłuchaj - powiedział cicho. - Zawrę z tobą umowę. Poświęć mi kilka tygodni, a jeśli okaże się że nie możesz tu wytrzymać odwiozę cię do domu, jak najbliżej czasu gdy stamtąd odeszliśmy. Dobrze?
Dziewczynie nadal trudno było uwierzyć, że to wszystko jest prawdą.
- Przysięgasz, że nie grasz ze mną w żadną dziwną umysłową grę? Naprawdę jesteśmy w Anglii Saksonów?
- Przysięgam na dusze mojej matki. Jesteś w saksońskiej Anglii i mogę cię zabrać z powrotem do domu. No i nie, nie gram z tobą w żadną grę.
Channon zaakceptowała jego odpowiedź, nawet nie wnikając czemu. Przekonała ją chyba ta przysięga na duszę matki.
- Naprawdę będę mogła wrócić do tej chwili, z której odeszłam?
- Może nie dokładnie w tamtą godzinę, ale postaram się.
- Co masz na myśli, mówiąc, że się postarasz?
Przez chwilę uśmiechnął się zawadiacko, po czym znów spojrzał poważniej.
- Podróże w czasie nie są nauką ścisłą. Można poruszać się w pewnych określonych strefach czasowych, i to też tylko w czasie pełni księżyca. Problemem jest też czas przybycia. Możesz go być pewnym tylko na 95%. I tak mogę cię odesłać do tego dnia, w którym cię zabrałem, ale równie dobrze tydzień lub dwa później.
- I to jest najlepsze na co się stać?
- Hej! Bądź wdzięczna, że jestem stary. Gdy Arkadianie zaczęli podróże w czasie mieliśmy tylko trzy procentowe szanse powodzenia. Kiedyś przypadkowo trafiłem na Plutona.
Dziewczyna wbrew sobie, zaśmiała się.
- Mówisz serio?
Kiwnął poważnie głową.
- Nie żartowałbym o wizycie na najzimniejszej placecie.
Channon wzięła głęboki wdech i przemyślała jeszcze raz wszystko co jej powiedział. Czy cokolwiek z tego działo się naprawdę? Nie miała pojęcia, wiedziała tylko, że mówił szczerze na temat odstawienia jej do domu.
- Okey, więc utknęłam tu do kolejnej pełni księżyca?
- Zgadza się.
Och dobry boże, nie. Gdyby była typem skamlącej kobietki, pewnie zaczęłaby właśnie lamentować. Ale ona była cholernie praktyczna.
- Dobrze. Poradzę sobie - powiedziała głośno, bardziej by przekonać siebie, niż jego. - Będę udawać saksońską panienkę a ty… - Głos jej zamarł, bo nagle dotarło do niej co on mówił o podróżach w czasie.- Ile masz lat?
- Mój lud nie liczy lat w ten sam sposób co ludzie. Od kiedy podróżujemy w czasie nasz zegar biologiczny znacznie zwolnił.
Och, naprawdę nie podobał jej się sposób w jaki powiedział „ludzie”, i jeśli kiedykolwiek odezwie się do niej tym tonem porządnie go dźgnie czymś ostrym. Ale najpierw postanowiła skoncentrować się na tym co najważniejsze.
- A wiec wasze lata liczone są jak psi wiek?
Sebastian zaśmiał się.
- Coś w tym rodzaju. Gdybym miał podać ludzki wiek wyszłoby, że mam czterysta sześćdziesiąt trzy lata.
Channon sapnęła ze zdziwienia, wpatrując się w jego sprężystą, męską sylwetkę. Wyglądał na trzydziestolatka, na pewno nie dałaby mu ponad czterystu!
- Nie naigrywasz się ze mnie?
- Nie, nie naigrywam się. Wszystko co ci powiedziałem od momentu, gdy się poznaliśmy było prawdą.
- Boże - mruknęła, oddychając powoli i głęboko, aby zdusić panikę która zaczęła ją ogarniać. Doszło do niej że to wszystko jest prawdziwe. Znalazła się w ciemnych wiekach, a ludzie potrafią podróżować w czasie.
Gdzieś tam był na pewno haczyk. Brzmiało to zbyt prosto.
- Jestem pewna, że w tym musi być coś więcej Pewnie okaże się, że jesteś jakimś wampirem czy czymś podobnym.
-Nie - szybko zaprzeczył.- Nie jestem wampirem. Nie wysysam krwi ani nie robię innych dziwnych rzeczy, by utrzymać się przy życiu. Urodziłem mnie matka, dokładnie tak jak ciebie. Czuję takie same emocje. Moje rany spływają tak samo czerwoną krwią. I umrę w jakiejś tam przyszłości. Mam po prostu kilka dodatkowych… bonusów.
- Rozumiem. Jestem Toyotą, podczas gdy ty jesteś Lambourghini. I seks z tobą jest naprawdę nieziemski.
Roześmiał się wesoło.
- To całkiem zgrabne podsumowanie.
Podsumowanie, do diabła. Jasne. Takowego nie dało się zrobić. Wszystko było niewiarygodne i niepojęte. Jak została w to wszystko wplątana?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Caeles
Bakałarz IV stopnia



Dołączył: 27 Lut 2010
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: spod łóżka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 16:38, 24 Mar 2010    Temat postu:

Part 5

Jednak, gdy spojrzała do góry świetnie wiedziała jak i dlaczego. To było nie do odparcia. Jego zwierzęcy magnetyzm – jak kiedykolwiek mogła myśleć, że można mu się oprzeć?
Zaczęła się zastanawiać czy było więcej ludzi takich jak on. Władczych i pełnych magii. Mężczyzn, którzy byli tak seksowni, że na ich widok kobiety płonęły?
- Jest więcej takich jak ty?
- Tak.
Uśmiechnęła się przekornie.
- Dużo więcej?
Zmarszczył brwi, zanim odpowiedział.
- Kiedyś było nas dużo więcej, ale czasy się zmieniły.
Channon dojrzała smutek w jego oczach, domyśliła się bólu jaki musiał w sobie mieć. Poczuła współczucie w stosunku do niego.
Zerknął na nią.
- Ten gobelin, który tak uwielbiasz, to opowieść o naszych początkach.
- Narodziny smoka i człowieka?
Kiwnął głową.
- Jakieś pięć tysięcy lat wcześniej nim się urodziłaś, mój dziadek, Lycaon, zakochał się w kobiecie, którą uważał za człowieka, takiego jak on. Nie była. Pochodziła z rasy, która została dawno temu przeklęta przez greckich bogów. Nigdy nie zdradziła memu przodkowi kim, ani czym była. W tym czasie urodziła mu dwóch synów.
Channon przypomniała sobie scenę narodzin przedstawioną w lewym rogu arrasu.
- W dniu swoich dwudziestych siódmych urodzin - kontynuował.- Zmarła straszliwą śmiercią, taką jaka czekała wszystkich z jej ludu. Mój dziadek to widział, zrozumiał wtedy że jego synowie są dotknięci tą samą klątwą. Wściekły i pogrążony w smutku, starał się ze wszystkich sił, by jego dzieci przeżyły - Sebastian mówił coraz bardziej napiętym głosem. - Pogrążony w lęku i żalu, zaczął polować na pobratymców babci, łapać ich jak najwięcej. Eksperymentował na nich, łącząc ich siły życiowe ze zwierzętami. W rezultacie stworzył ze swoich dzieci hybrydy, które wywinęły się przeznaczeniu.
- Rozumiem, że to zadziałało?
- Lepiej niż się spodziewał. Czarodzieje nie tylko dali dzieciom siłę i moce zwierząt, ale pozwoliły im żyć dziesięć razy dłużej.
Uniosła wysoko brwi.
- A więc próbujesz mi powiedzieć, że jesteś wilkołakiem, który jest w stanie żyć 700 do 800 lat?
- Zgadza się w kwestii wieku. Ale nie jestem Lykosem. Pochodzę od Drakosów.
- Mówisz tak, jakbym miała pojęcie co to takiego jest.
- Lycaon użył magii do przepołowienia swych dzieci. Zamiast dwóch synów- stworzył ich czterech.
- Jak to? Przekroił ich na pół?
- I tak i nie. To był skutek uboczny magii, na który mój dziadek chyba nie był przygotowany. Kiedy łączył ludzi ze zwierzętami, myślał że stworzy tylko jedną istotę. Zamiast tego powstały dwie. Jedna o sercu człowieka, druga - zwierzęcia. Ci z ludzkimi sercami nazywają się Arkadyjczykami. Jesteśmy w stanie zapanować nad zwierzęcą stroną naszej natury. Mamy nad nią kontrolę. Jest w nas też ludzkie współczucie i wyższa inteligencja.
- A ci z sercami zwierząt?
- Oni noszą nazwę Katagarian, co znaczy niegodziwcy lub nieuczciwi. Rządzą nimi niskie instynkty i nie znają współczucia. Podobnie jak ich bardziej ludzcy krewni mają jednak zdolność zmiany kształtu i takie same moce psychiczne. Umieją też przemieszczać się w czasie, jednak niegodziwcy nie mają żadnej samokontroli.
Nie zabrzmiało to zbyt dobrze dla dziewczyny.
- A ta pozostała para, która powstała w wyniku eksperymentu? Bo ich też powstało dwóch?
- Zgadza się. Ogólnie powstały dwie frakcje- Arkadianie i Katagarianie. Zgodnie z naturą zwierząt od których pochodzimy, dzielimy się jeszcze na dodatkowe podgrupy. I tak wilki mieszkają z wilkami, jastrzębie z jastrzębiami, smoki ze smokami. Używamy greckich nazw dla każdej gałęzi. I tak smoki należą do Drakosów, wilki to Lykosi, etcetera.
To miało dla niej nawet sens.
- I Arkadyjczycy żyją w Arkadii, a Katagarijczycy w Katagarii?
- Większość tak robi.
- Sugerując się tonem twojego głosu, nikt nie żył szczęśliwie na zawsze?
- Nie, Norny były oburzone że Lycaon ośmielił się wejść im w paradę. Aby go ukarać, rozkazały zabić dzieci -bestie. On odmówił. Wtedy bogowie wyrzekli się nas wszystkich.
- Przeklęli was? Jak?
Zacisnął mocno szczękę i spojrzał na nią, w oczach miał ból.
- Po pierwsze, dopiero w wieku dwudziestu lat ujawnia się podwójna natura. Uderza wtedy mocno i musimy nauczyć się ją kontrolować. Wielu, niezdolnych do tego, wpada w obłęd. Bez opanowania własnych mocy Arkadyjczyk nie może być Łowcą.
- Rozumiem, że nie mówimy o zabójcy dobrych starych wampirów, tylko czegoś znacznie gorszego?
- Mówimy o istotach ogarniętych chęcią niszczenia i zabijania. Bezwzględnych. Takich które zabijają bez cienie wyrzutów sumienia.
- To straszne - sapnęła, przerażona.
Zgodził się, krótko przytakując.
- Po okresie dojrzewania nasze dzieci przybierają bazową formę ludzką lub zwierzęcą, która jest uzależniona od wyglądu ich rodziców.
- Bazowa forma? A co to takiego?
- Arkadyjczycy są ludźmi, więc ich podstawowa forma to forma ludzka. Katagaryjczycy to zwierzęta, więc przybierają formę bestii z którą są powiązane. Ursulanie mają za bazową formę niedźwiedzia, a Gerakiania - jastrzębia.
- Dla Drakosów to będzie smok?
Ponownie przytaknął.
- Póki dziecko jest młode nie ma żadnych mocy, ujawniają się one po okresie dojrzewania, wtedy też dowiaduje się jak je wykorzystywać. W Arkadii udaje nam się to skutecznie przeprowadzać, jednak w Katagarii jest to bardziej skomplikowane. Tam dzieci od najmłodszych lat są nauczane, by niszczyć nas i ludzi. A ponieważ ślubowaliśmy, że powstrzymamy ich i ich łowców, oni nienawidzą nas i przysięgli zabić tak nas, jak i nasze rodziny. Mówiąc w skrócie jesteśmy w stanie permanentnej wojny.
Channon siedziała cicho i chłonęła jego opowieść. Więc to była ta odwieczna walka o której wczoraj wspominał.
- Czy to dlatego tutaj jesteś?
W jego spojrzeniu pojawiło się tyle cierpienia, że dziewczyna aż się wzdrygał.
- Nie, jestem tu by dopełnić obietnicy.
- Jakiej?
Nie odpowiedział, a ona poczuła, że na powrót zamyka się w sobie. Był człowiekiem pełnym bólu, co ją zastanawiało.
Ale potem nagle się domyśliła.
- Katagarijczycy zabili twoją rodzinę, prawda?
- Odebrali mi wszystko - takiego bólu nie słyszała jeszcze z żadnych ust.
Dziewczyna pragnęła go uspokoić, uśmierzyć jego cierpienie. Chciałaby móc wymazać złe wspomnienia i na powrót oddać mu jego rodzinę.
Starając się odciągnąć go od niewesołych myśli, zmieniła szybko temat.
- Jeśli jesteście w stanie wojny, to czy macie armię?
Zaprzeczył.
- Niezupełnie. Mamy Strażników, którzy są silniejsi i szybsi niż inni przedstawiciele naszej rasy. Są wyznaczeni na obrońców ludzi i zmiennokształtnych.
Rozważając jego słowa, uniosła rękę i lekko musnęła policzek zakryty maską.
- Czy wszyscy Arkadyjczycy mają takie tatuaże?
Sebastian odwrócił twarz.
- Nie, tylko Strażnicy je posiadają.
Channon uśmiechnęła się słysząc tą informację.
- Jesteś więc Strażnikiem.
- Byłem nim.
Nacisk jaki położył na podkreślenie czasu przeszłego dużo jej powiedział.
- Co się wydarzyło?
- To miało miejsce dawno temu, a ja nie chcę o tym mówić.
Mogła to uszanować, zwłaszcza że i tak bardzo dużo jej powiedział. Mimo że zżerała ją ciekawość. Jednak nie chciała go naciskać.
- Dobrze, a mogę zadać ci jeszcze jedno pytanie?
- Jasne.
- Kiedy mówisz dawno temu, nabiera to dla mnie nowego wymiaru. To była dekada, dwie czy...?
- Dwieście pięćdziesiąt cztery lata temu.
Ze zdziwienia prawie opadła jej szczęka.
- I przez cały ten czas byłeś sam?
Krótko potaknął.
Channon poczuła jak coś ją w piersi ściska. Dwieście lat. Samotnie. Nie była w stanie sobie tego wyobrazić.
- I nie masz zupełnie nikogo?
Sebastian zamilkł, zagłębiając się we wspomnieniach. Do tej pory robił świetną robotę odcinając się od myślenia o przeszłości i o swojej roli jako Strażnika. Od pamiętania o rodzinie.
Trzymając honor zbyt blisko serca, popełnił jeden fatalny błąd. Stracił wszystko, co kiedykolwiek miało znaczenie. Wszystko kim wcześniej był.
- Zostałem... wypędzony - powiedział, słowa ledwo przeszły mu przez gardło. Nigdy do tej pory nie mówił tego głośno. - Żaden Arkadyjczyk nie może się ze mną zadawać.
- Czemu mieliby się ciebie pozbywać?
Nie odpowiedział.
Zamiast tego, wskazał na coś przed nimi.
- Lepiej spójrz tam, Channon. Myślę że znajdziesz tam coś ciekawszego, niż ja.
Mając poważne wątpliwości co do tego, dziewczyna odwróciła głowę... po czym westchnęła. Na pobliskim wzgórzu znajdował się długi, drewniany budek, otoczony przez szereg mniejszych domków. Nawet z dużej odległości, można było zobaczyć krzątających się ludzi i poruszające się zwierzęta.
Zamrugała parę razy, nie do końca wierząc własnym oczom.
- O mój Boże! To prawdziwa saksońska wioska!
- W całej swej krasie. Łącznie z brakiem higieny i kanalizacji.
Serce waliło jej mocno, gdy powoli i spokojnie jechali w stronę drewnianej osady.
- Nie możesz sprawić, by ta rzecz jechała szybciej? - spytała, niecierpliwiąc się.
- Nie, bo mogą to odebrać jako znak agresji i zdecydować się nas zastrzelić.
- Och. W takim razie mogę chwilę poczekać. Nie chcę skończyć jako poduszka na strzały.




* * *
Sebastian milczał i przyglądał się dziewczynie. Próbowała jak najdokładniej przypatrzyć się miasteczku. Uśmiechnął się na tą żywiołową reakcję, ale zaraz spoważniał, czując jak kręci się przed nim i swoim krągłym tyłeczkiem drażni jego pachwinę.
Po ich wspaniałej nocy był zdziwiony, że znów chce ją posiąść, a jego ciało tak łatwo na nią reaguje.
Wciąż był w szoku, że zdradził jej wszystko o swoim ludzie i o swojej przeszłości. Ale była przecież jego towarzyszką i miała prawo wiedzieć.
Jeśli zostanie jego towarzyszką.
W dalszym ciągu się na to jeszcze nie zdecydował.
Najlepszą rzeczą jaką mógłby zrobić to zostawić ją i odwieźć do jej czasów. Ale nie chciał tego. Tęsknił za posiadaniem kogoś o kogo mógłby się troszczyć i kto czułby to samo w stosunku do niego.
Ile bezsennych nocy spędził marząc by znów mieć rodzinę? Śniąc na jawie o kojącym, troskliwym dotyku? Wspominając śmiech i ciepło domowego ogniska?
Przez wieki, jego samotność była jego osobistym piekłem.
A ta kobieta, siedząca mu na kolanach, jest jego jedynym ratunkiem.
Jeśli się ośmieli...




* * *
Channon przygryzła lekko wargi, gdy wjechali w obręb zabudowań i w końcu z bliska zobaczyła Saksończyków przy pracy. Kilku mężczyzn układało kamienie, przebudowując część bramy. Kobiety wieszały pranie, albo stały w grupkach, plotkując. I dzieci! Całe gromady saksońskich pociech biegających i śmiejących się, bawiących się zgodnie.
Żeby wszystko było jeszcze lepsze - byli tu nawet muzycy, żonglerzy i kupcy.
- Czy trwa tutaj jakiś festyn?
Potaknął głową.
- Zaczęły się żniwa i teraz przez dwa dni celebrują ten fakt.
Wsłuchiwała się w otaczający ich tłum, próbując zrozumieć o czym rozmawiają.
To było niesamowite! Mówili po staroangielsku!
- Och, Sebastianie! - wykrzyknęła uradowana, po czym zarzuciła mu ramiona na szyję i mocno ścisnęła. - Dziękuję ci za to. Dziękuję!



* * *
Mężczyzna zacisnął zęby czując miękki biust przyciskający się do jego klatki piersiowej. Jej ciepły oddech owiewał mu szyję.
Ból w kroczu stał się wyraźniejszy i musiał wykorzystać niemal całą swą moc, by utrzymać bestię w sobie, w ryzach. Trzymając ją w ramionach, czują zmagania obu części swojej osobowości.
To co zrobił było niebezpieczne, dla nich obojga, ale jednocześnie - konieczne. Zwłaszcza, gdy obie jego części chciały tego samego - a mianowicie chciały Channon przy sobie, na całą wieczność. Nie będzie to nic co da się łatwo osiągnąć. Dziewczyna będzie musiała zrezygnować ze wszystkiego, by z nim być. Wszystkiego... A on nie miał pewności, czy może ją o to prosić.
Byłoby to nieuczciwe w stosunku do niej, a on z całą pewnością nie był wart takich poświęceń.
Dojrzał szczęście w oczach swej towarzyszki i uśmiechnął się do niej.
Po czym jego uśmiech zbladł, gdy rozejrzał się wokół i zobaczył te wszystkie niewinne życia, które skończą się, jeśli coś pójdzie nie tak.
Bracis wykazał się niezwykłą dla jego rodzaju pomysłowością, ustalając miejsce spotkania. Sebastian był ograniczony przysięgą Strażnika i nie mógł publicznie zdradzić swego dziedzictwa, zmieniając się w smoka, czy też zranić jakiegoś niewinnego człowieka.
Bracis przyrzekł, że Katararyjczyk pojawi się w ludzkiej formie, dokonają wymiany, po czym rozejdą się w spokoju. Niestety, Sebastian nie miał innego wyboru, jak mu zaufać.
Oczywiście jego przeciwnik znał pełen zakres kompetencji Sebastiana, i mężczyzna z rodu Katagarii byłby kompletnym idiotą, gdyby próbował coś kombinować. I chociaż zwierzęca część Bracisa była głupia, to on sam takim nie był.
Gdy się zatrzymali, Arkadyjczyk pomógł zejść Channon z konia, po czym sam się z niego zsunął. Obciągnął nisko kolczugę, by nikt nie mógł dojrzeć śladu jego ewidentnego pożądania.



* * *
Channon obserwowała Sebastiana, gdy odczepiał od siodła wielki miecz, po czym przymocował go do swego paska. Musiała przyznać, że mężczyzna wyglądał cholernie męsko i kusząco.
Rękawy kolczugi opadały mu na silne przedramiona, odziane w skórzany kaftan. Metalowe spoiwa grzechotały, gdy się poruszał. Pod szyją miał rozsznurowane odzienie, i widać było fragment porośniętej ciemnymi włosami piersi. Channon nadal miała w pamięci to ciało, które w nocy badała ustami i palcami.
Przeniosła wzrok na bliznę na jego szyi, którą w nocy lizała. Ten facet miał ciało i osobowość, które powinno się klonować i dawać innym mężczyznom, jako podstawowe wyposażenie. Dumny i niebezpieczny, pobudzał każdą najmniejszą komórkę jej ciała, byle muśnięciem czy spojrzeniem.
Przestań! - warknęła sama na siebie w duchu. Byli w środku miasteczka i...
A właśnie, miała przecież obserwować innych ludzi.
Tia, jasne. Jakby byli oni bardziej interesujący niż Sebastian.



* * *
Poprawił miecz, tak by w razie co móc swobodnie sięgnąć po rękojeść, po czym odczepił od siodła skórzaną torbę. Jakiś chłopiec podbiegł, by zająć się jego wierzchowcem.
- Jaki mamy dzisiaj dzień? - Zapytał go w staroangielskim.
- To jest wtorek, sir.
Sebastian podziękował, po czym wręczył mu dwie monety i zostawił mu konia pod opieką.
Odwrócił się w stronę swej towarzyszki.
- Jesteś gotowa?
- Absolutnie! Marzyłam o tym całe życie.
Channon traciła dech, gdy prowadził ją przez tętniącą życiem wieś.
Mężczyzna obejrzał się, i dostrzegł, że śliczna pani historyk próbuje wszystko naraz objąć wzrokiem. Może jednak przyprowadzenie jej tutaj nie było błędem?
- Powiedz mi Channon, jadłaś kiedykolwiek saksoński chleb?
- Jest smaczny?
- Najlepszy - wziął ją za rękę i pociągnął za sobą do straganu, znajdującego się po drugiej stronie drogi.



* * *
Gdy tylko przekroczyli drzwi piekarni, w Channon uderzył zapach pieczonego chleba. Pieczywo leżało na drewnianych stołach i w wiklinowych koszach, w każdym dostępny miejscu. Jakaś starsza, drobna kobieta szła powoli przez pomieszczenie, ciągnąc za sobą ciężki wód.
- Poczekaj - odezwał się Sebastian, szybko krocząc w jej stronę. - Pozwól, że ci pomogę.
Prostując się, kobiecina uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Dziękuję ci. Chciałam to przenieść obok stolnicy.
Mężczyzna uniósł łatwo worek i przerzucił go sobie przez ramię.
Channon wbijała w niego wzrok. Kolczuga napięła się, podobnie jak gładkie, błyszczące ramiona. Widziała prężące się pod nimi mięśnie. A gdy położył wór na ziemi, koło wskazanego przez właścicielkę stołu, dziewczyna miała świetny widok na jego tyłek, opięty czarnymi, skórzanymi spodniami.
Och, z rozkoszą by go ugryzła.
- Teraz, jak mogę wam pomóc dobrzy ludzie? - spytała kobiecina.
- Co wygląda dla ciebie kusząco, Channon?
Czy to było podchwytliwe pytanie?
Zmuszona patrzeć na coś innego niż Sebastian, przeniosła wzrok na ławy i kosze. Zagryzła lekko zęby.
- Co byś mi poleciła? - odezwała się w staroangielskim.
Ku jej zdziwieniu, mimo że nigdy nie mówiła w tej mowie, handlarka ją zrozumiała.
- Jeśli macie chęć na coś słodkiego, właśnie wyciągnęłam z pieca bochenek na miodzie.
- Brzmi wspaniale - odpowiedziała Channon.
Handlarka zostawiła ich samych. Sebastian stał z boku, gdy pani historyk badała różne typy pieczywa.
- Co masz w torbie? - spytała, odrywając się od swego zajęcia. Mężczyzna cały czas trzymał przy sobie czarną sakwę, którą odczepił od siodła.
- Coś czym będę musiał się zająć. Później.
Kolejne niedopowiedzenie.
- To dla tego tu wróciłeś?
Przytaknął, nie rozwijając tematu. Jednak było coś w jego spojrzeniu co kazało jej się nie dopytywać.
Kobieta wróciła z parującym bochenkiem chleba, po czym go pokroiła. Podczas gdy Channon jadła tą delicje, starsza kobieta poprosiła Sebastiana by pomógł jej przenieść kilka skrzyń z dworu, na tył piekarni.
Nie trzeba go było dwa razy prosić.
Dał Channon sakwę, po czym udał się za handlarką, by jej pomóc.
Dziewczyna słuchała ich przytłumionych głosów, zajadając się chlebem i popijając go jabłecznikiem, który właścicielka piekarni przed nią postawiła. Wzrok pani historyk padł na czarną torbę i ciekawość okazała się być nie do odparcia. Schyliła się i otworzyła ją, by sprawdzić co jest w środku. Straciła dech, gdy dojrzała złożony gobelin.
On naprawdę go ukradł. Ale dlaczego?
Stara kobieta wróciła, wycierając dłonie o fartuch.
- Masz bardzo dobrego pana, milady.
Złapana na podglądaniu, zaczerwieniła się i wyprostowała. Sama nie miała takiej pewności jak handlarka.
- Czy on nadal pomaga rozładować koszyki?
Kobiecina skinęła na nią ręką i obie przeszły przez zaplecze stoiska. W uliczce na tyłach, Channon zobaczyła Sebastiana bawiącego się z dwoma chłopcami. Oba urwisy miały drewniane tarcze i miecze, i udawali wojowników walczących ze smokiem. Nie omieszkała nie zauważyć ironii tej zabawy.
Dobrą minutę spędziła na obserwowaniu swego kochanka, śmiejącego się i drażniącego z dziećmi. Ten widok rozgrzewał jej serce.
Sebastian zaczął jawić się jej jako człowiek o wielu obliczach. Troskliwy, współczujący, pomocny... Nie był też kimś kto lekko podchodził do obowiązków i swych zadań.
Gdy patrzyła jak bawi się z dziećmi, czuła że dzieje się z nią coś dziwnego. Zaczęła zastanawiać się jakby wyglądał bawiąc się ze swoimi pociechami...
Z ich maluchami.
Mogła zobaczyć ten obraz tak wyraźnie, że aż się przestraszyła.
- Dlaczego nosisz maskę? - zapytał jeden z chłopców.
- Ponieważ nie jestem tak ładny jak ty - dokuczał mu Sebastian.
- Nie jestem ładny - oburzył się maluch.- Jestem przystojnym mężczyzną.
- Jasne, że jesteś przystojny, Aubrey- Odezwał się obcy męski głos. Jakiś mężczyzna w średnik wieku wyszedł zza drzwi po drugiej stronie uliczki. Spojrzał na Sebastiana.
Zagapił się, po czym szybko wytarł rękę o koszulę i złapał jej towarzysza za ramię. Zaczął nim entuzjastycznie potrząsać.
- Od bardzo dawna żadnego z was nie widziałem. To dla mnie wielki zaszczyt.
Chłopcy przestali się bawić.
- Kim on jest, dziadku?
- On jest zabójcą smoków, Aubrey. Jednym z tych, o których opowiadam ci przed snem - wskazał na maskę i miecz wojownika. - Byłem w twoim wieku wnusiu, gdy pogromcy przybyli do Lindsday i zgładzili Megalosa.
Channon zastanawiała się czy jej kochanek był wtedy wśród tych zabójców.
Jakby wyczuwając jej obecność, Sebastian odwrócił głowę i zobaczył ją, stojącą nadal w drzwiach.



* * *
- Wybaczcie mi- Przeprosił starca i chłopców, po czym podszedł do niej.
Patrząc na jej sztywną postawę wyczuwał, że coś było nie tak.
- Czy coś się stało?
- Byłeś jednym z łowców, którzy walczyli z Megalosem?
W oczach miał ból, jakby ktoś go ćwiartował. W przeciwieństwie do innych Strażników, walczył z Katagarią samotnie.
- Nie.
- Och…
- Czy naprawdę nic się nie stało? Nie wyglądasz dobrze.
Spojrzała mu w oczy.
- Ukradłeś z muzeum gobelin - odezwała się we współczesnym angielskim, by nikt ich nie podsłuchał. - Chcę wiedzieć dlaczego.
- Musiałem go tu z powrotem sprowadzić.
- Dlaczego.
- Bo to okup za innego Strażnika. Jeśli nie oddam gobelinu do piątku, zabiją go.
Dziewczyna zamyśliła się nad tym.
- Po co im ten arras?
- Nie mam pojęcia. Ale ponieważ zagrożone jest ludzkie życie, jakoś nie kłopotałem się wypytywaniem o to.
Nagle Channon przypomniała sobie kolejny fragment ich wczorajszej dyskusji na temat pochodzenia gobelinu.
„Co do reszty - został stworzony przez kobietę o imieniu Anthiphonea w VII wieku, w Wielkiej Brytanii. To historia jej dziadka i jego brata, i ich odwiecznej walki między dobrem a złem.”
Gdy jechali powiedział, że to był JEGO dziadek.
- Anthiphonea to twoja siostra?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kuszumai
Królowa Offtopiarstwa
Arcymag
Królowa Offtopiarstwa <br> Arcymag



Dołączył: 24 Maj 2009
Posty: 7089
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 3/5
Skąd: z podlasia...
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 17:28, 24 Mar 2010    Temat postu:

"Urodziłem mnie matka"?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Caeles
Bakałarz IV stopnia



Dołączył: 27 Lut 2010
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: spod łóżka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:46, 24 Mar 2010    Temat postu:

xD

hm ,nad tym wyrażeniem trzeba popracować ;p
Zaraz zmienię.
Pewnie lepiej przypasuje " Urodziłem się tak jak ty, życie dała mi moja matka".
Czy coś w ten deseń.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Caeles
Bakałarz IV stopnia



Dołączył: 27 Lut 2010
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: spod łóżka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:27, 25 Mar 2010    Temat postu:

Part 6

- Ona była moją siostra. Umarła wiele lat temu.
Patrząc na wyraz jego twarzy, mogła stwierdzić, że ból po tej stracie nadal w nim tkwi.
- Czemu jej gobelin trafił do muzeum?
- Ponieważ… - wziął głęboki oddech i wypuścił go powoli. Widać było, że cierpi.



* * *
Czuł ból w szczęce, gdy zmusił się, by skończyć mówić.
-… Gobelin był razem z nią, gdy umierała. Chciałem zwrócić go mojej rodzinie, ale nie chcieli mieć ze mną nic wspólnego. Nie mogłem znieść przebywania obok niego, więc zabrałem go w przyszłość. Miałem pewność, że tam przetrwa, a przy okazji będzie odpowiednio przechowywany i pilnowany.
- Planujesz odstawić go na powrót do muzeum, gdy to wszystko się skończy.
Zmarszczył brwi, zdziwiony jej przenikliwością.
- Skąd wiesz?
- Mogłabym powiedzieć, że mam zdolności psychiczne, ale tak nie jest. Zgadłam, że człowiek o sercu tak wielkim jak twoje, nie ukradłby niczego, bez zamiaru zadośćuczynienia.
- Nie znasz mnie tak dobrze, by móc mieć pewność.
- Myślę, że jednak znam.
Sebastian zacisnął zęby. Nie był dobrym człowiekiem. Był głupcem.
Gdyby nie on, Anthiphonea by nadal żyła. Jej śmierć była całkowicie jego winą. Z wyrzutami sumienia żyje do dziś. One nigdy nie znikną ani się nie zmniejszą.
I w tym momencie nagle dotarło do niego coś jeszcze. Musiał pozwolić Channon odejść. Nie było możliwości, by mógł ją zatrzymać przy sobie. Nie było szans, że mógłby dzielić z nią swoją egzystencję.
Jeśli cokolwiek by się jej stało…
To też byłaby jego wina. Jako jego partnerka, będzie dla Katagaryjczyków priorytetowym celem. Nawet jeśli został wygnany, nadal był Strażnikiem, a jego praca polegała na znalezieniu i zabiciu wszystkich wrogich Łowców.
Mógł z nimi walczyć samotnie. Ale musząc mieć baczenie na Channon, w trakcie wypełniania swojej przysięgi, musiałby zawsze ryzykować, że śliczna kobieta skończy tak jak Anthiphonea.
Woli spędzić resztę życia w celibacie, niż do tego dopuścić.
Celibat! Nie!
Poczuł buntowniczy krzyk siedzącego w nim Drakosa. Przez kolejne trzy tygodnie będzie strzegł jej życia, a gdy jego znak zniknie z jej skóry, odwiezie ją z powrotem.
Tak musi zrobić.



* * *
Po wyjściu z piekarni spędzili leniwe popołudnie na oglądaniu straganów i próbowaniu jadła i napojów.
Channon nadal ciężko było uwierzyć, że przeżywa taki dzień. Bezsprzecznie jeden z najlepszych w jej życiu. I to nie tylko dlatego, że była w saksońskiej Anglii, ale i dlatego, że obok miała Sebastiana. Jego zachowanie, urocze maniery sprawiały, że miała ochotę przytulić go do serca i nigdy nie puścić.
- Przepraszam, mój panie?
Odwrócili się w stronę mężczyzny, który podszedł do nich od tyłu, gdy obserwowali popisy akrobaty.
- Aye?- spytał Sebastian.
- Mam przekazać w imieniu jego wysokości, króla Henfritha, że byłoby dla nas honorem, gdyby pan i lady dotrzymali nam towarzystwa wieczorem.
Channon poczuła, że kręci jej się w głowie.
- Spotkam króla?
Jej towarzysz przytaknął.
- Przekaż jego wysokości, że to będzie dla nas prawdziwa przyjemność spotkać się z nim. Wkrótce przybędziemy.
Posłaniec odszedł.
Dziewczyna zaczęła lekko panikować.
- Nic nie wiem. Jestem odpowiednio ubrana?
- Jesteś, i mogę ci zagwarantować, że będziesz najpiękniejszą z tamtejszych dam. - Szarmancko zaproponował jej ramię. Przyjęła je i dała się poprowadzić do wielkiego drewnianego budynku w sercu osady.
Gdy zbliżyli się do drzwi wejściowych, Channon usłyszała śmiechy i muzykę rozbrzmiewające z wnętrza pomieszczenia, gdzie ludzie spożywali posiłek. Sebastian otworzył drzwi i przepuścił ją przodem.
Stanęła na chwilę w progu, onieśmielona. Widok jaki ujrzała był wspanialszy niż mogła sobie wyobrazić.
Lordowski stół był odseparowany od pozostałych, siedziało przy nim czterech mężczyzn i trzy kobiety. Mężczyzna w koronie musiał być królem, siedząca obok niego, ubrana na czerwono dama - to najpewniej królowa. A reszta to ich dzieci, albo jacyś dostojnicy.
Słudzy krzątali się z jedzeniem, podczas gdy psy kręciły się przy stołach i jadły rzucane na klepisko resztki. Muzyka była podniosła i piękna.
- Zdenerwowana? - spytał Sebastian we współczesnym angielskim.
- Troszkę. Nie mam bladego pojęcia o saksońskiej etykiecie.
Uniósł jej dłoń i pocałował jej wierzch, wywołując fale gorąca w kobiecym ciele.
- Podążaj za mną, ma pani. Pokaże ci wszystko co musisz wiedzieć o życiu w moim świecie.
Uniosła brew. Coś się za tym wszystkim kryło. Była tego pewna.
- Odstawisz mnie do domu w trakcie następnej pełni księżyca, prawda?
- Dałem ci słowo, moja pani. A jego nie mogę złamać, a już na pewno nie złamałby przyrzeczenia, które składam tobie.
- Tylko się upewniałam.
Zapadła cisza, gdy przechodzili przez tłum, w stronę lordowskiego stołu.
Channon przełknęła nerwowo ślinę. Ale była z najprzystojniejszym facetem w całym królestwie. Ubrany w maskę i czarną zbroję, Sebastian przedstawiał sobą wspaniały widok. Miał prezencje, która mówiła o sile, szybkości i… niebezpieczeństwie.
Zatrzymał się przed stołem i złożył niski, dworski ukłon. Dziewczyna wykonała coś, co miała nadzieje było prawidłowym dygnięciem.
- Witaj, królu - odezwał się jej towarzysz, prostując się. - Jestem Sebastian Kattalakis, książę Arkadii.
Szczęka pani historyk opadła. Książę? Mówił prawdę, czy to był tylko kolejny jego żart?
Odwrócił się, wskazując jej postać. Miał nieczytelny wyraz twarzy.
- Moja pani, Channon.
Król powstał na równe nogi i oddał im ukłon.
- Wasza wysokość, od wielu lat nie cieszyliśmy się towarzystwem żadnego łowcy smoków. Oferuję wam gościnę w mym domu. Proszę, siądźcie i bądźcie naszymi honorowymi gośćmi. Ty i twoja małżonka możecie zostać u nas tak długo, jak tylko będziecie chcieli.
Sebastian poprowadził Channon do stołu i posadził ją po swej prawej stronie, obok mężczyzny, który przedstawił im się jako królewski zięć.
- Naprawdę jesteś księciem? - szepnęła do Sebastiana.
- Wydziedziczonym, ale tak. Jestem. Mój dziadek, Lycaon, był królem Arkadii.
- O mój Boże - mruknęła cicho, gdy kawałki układanki wskoczyły na swoje miejsca. - Król przeklęty przez Zeusa?
- I przez Norny, albo też Mojry. Boginie przeznaczenia.
Lycanthrope, greckie określenie na wilkołaki, wampiry i zmiennokształtnych, pochodziło od Likaona, króla Arkadii. Wciąż oszołomiona, zaczęła zastanawiać się jakie jeszcze „mity” okażą się być prawdziwe.
- Wiesz, dla historyka jesteś lepszy niż kamień z Rosett.
Mężczyzna roześmiał się.
- Dobrze wiedzieć, że jest we mnie coś użytecznego dla mej lady.
Więcej niż przypuszczał - i nie chodziło tylko o jego wiedzę. Dzisiaj, po raz pierwszy od bardzo dawna, nie czuła się samotna. Cieszyła się każdą mijającą minutą i nie chciała, by się kiedykolwiek miało to skończyć.
Nie mogła się już doczekać spędzenia kilku kolejnych tygodni w tej saksońskiej krainie. Głęboko w sobie, pod skorupą rzeczowej pani historyk, zaczęła się zastanawiać czy będzie w stanie opuścić ten świat i Sebastiana.
Jak mogłaby zrezygnować z mężczyzny, który tak na nią działał, tylko patrząc.
Nie była pewna, czy da radę.
Mężczyzna kroił jej kawałki pieczeni z czegoś, czego nie była w stanie zidentyfikować. Wolała nie wnikać co to takiego, i tylko posłusznie przełknęła kęs mięsa, uznając je za całkiem smaczne.
Jedli w milczeniu, podczas gdy inni biesiadnicy skończyli się pożywiać i zaczęli tańczyć.
Po pewnym czasie Channon spojrzała na swego towarzysza i zauważyła, że dzieje się z nim coś niedobrego.
- Wszystko w porządku?



* * *
Sebastian podniósł dłoń do policzka okrytego maską. Czuł się chory. Harmonia między jego obiema połówkami była zagrożona, przez ich odmienny stosunek do Channon. Ból był tak wielki, że ledwo udawało mu się go wytrzymać.
Drakos chciał ja posiąść i zatrzymać, zaś jego ludzka połowa - chronić i hołubić. Walka między dwoma stronami jego osobowości była tak zażarta, że nie wiedział jak przetrwa te trzy tygodnie, bez uszczerbku którejś.
To było coś co wywoływało najczęściej szaleństwo u ich młodych. I jeśli nie uda mu się wrócić do równowagi, wkrótce jego moc będzie permanentnie osłabiona.
- Efekt uboczny skoku w czasie - mruknął.
Zmuszając smoka w sobie do spokoju, nie odzywał się w czasie posiłku. Miał zamiar podarować jej piękno i doświadczenie życia w jego czasach, nie krzywdząc jej w żaden sposób.
Bogowie, jak bardzo chciałby ją przekonać by tutaj została. Mógłby wziąć ją już teraz i przykuć do siebie na resztę życia. Ale nie mógł tego zrobić. Jego ludzka część sprzeciwiała się zrobienia czegokolwiek wbrew jej woli. To musiałby być jej wybór. Nie zaakceptowałby niczego innego.
Channon zmarszczyła brwi, widząc powagę w jego spojrzeniu.
- Czy na pewno nic ci nie jest?
- Wszystko ze mną dobrze, naprawdę.



* * *
Nie wierzyła w to. Ale zanim mogła dalej indagować muzycy przestali grać, a biesiadnicy zaczęli bić im brawo. Gdy sama zaczęła oklaskiwać artystów dojrzała coś na swej dłoni. Zamarła, studiując wierzch dłoni.
- Co do diabła?



* * *
Zaczął mówić, chcąc wyjawić jej prawdę, ale uznał że nie musi jej znać. Do tej pory robił co mógł, by ją chronić i by nie widziała znaku. Jednak jego moc, z powodu wewnętrznej walki, osłabła...
Próbowała zetrzeć obrazek, pocierając go dłonią.
- Co to jest?
Przełknął ślinę i z zaciśniętym gardłem zaczął jej wyjaśniać. Niechętnie kłamał, ale nie chciał psuć jej radości i szczęścia jakie wywołała ich przygoda.
- To z powodu podróży w czasie. To nic ważnego.
- Och - opuściła dłoń, uspokojona. - Dobrze. Jasne.
Muzyka rozbrzmiała na nowo. Sebastian podniósł się i przeprosił towarzystwo.



* * *
Channon zmarszczyła brwi. Coś w jego postawie zaalarmowało ją.
Szedł mocno wyprostowany, sztywno. Ramiona miał opuszczone.
Podążając za nim, przeszła przez cały budynek i wyszła na zewnątrz. Szedł w stronę niewielkiej kamiennej studni.
Stała w pewnym oddaleniu, gdy wyciągnął wiadro wody, po czym zdjął maskę. Zwilżył całą twarz.
- Sebastianie? - Odezwała się miękko, zbliżając się powoli i ostrożnie. - Powiedz mi, co się dzieje?
Mężczyzna przeciągnął dłonią, wciąż okrytą rękawiczką, po włosach.
- Wszystko w porządku. Naprawdę.
- Cały czas to mówisz, ale...



* * *
Położyła mu ręce na ramionach. Jej dotyk sprawił, że jego przyrodzenie niemal dorównywało twardością kamieniom. Ledwo powstrzymał głośny jęk. Jego ciało reagowało intensywnie, żądza rozrywała go od środka.
Smok warczał i krążył, domagając się dziewczyny. Weź ją, weź ją, weź ją...
Nie! Nie może tego zrobić, to mogłoby kosztować ją życie. Nie mógł jej tak zagrozić.
- Nie powinienem cię tu sprowadzać, Channon - odezwał się, jednocześnie używając mocy do uspokojenia smoka. - Przepraszam cię.
Uśmiechnęła się do niego słodko.
- Nie masz za co. Nie wyszłam na tym tak źle. Jest tutaj raczej miło, póki co.
Zamknął oczy i odwrócił się do niej tyłem. Musiał. Bestia w nim ponownie warknęła.
Posiądź ją!
Smok pragnął całkowitego posiadania.
Tak jak i człowiek.
W spodniach zrobiło mu się jeszcze ciaśniej, i zaczął zastanawiać się jak długo uda mu się jeszcze powstrzymywać. Jeszcze raz na nią spojrzał...



* * *
Channon dostrzegła dziki błysk w jego oczach, jakby spoglądał na nią drapieżnik. Jej ciało od razu zareagowało na jego pragnienie, z prędkością która ją zaskoczyła i oszołomiła. Chciała by tak na nią patrzył. Już zawsze.
Miał urywany oddech, gdy podszedł bliżej i otoczył jej twarz dłońmi. Przyciągnął ją, by ją pocałować. Channon jęknęła czując jego pasję, i oparła się o niego całym ciężarem ciała.
Owinęła wokół jego szyi ramiona, czując pod dłońmi mięśnie i ciepłą skórę. Wspomnienia ostatniej nocy przeszyły jej umysł. Miała przed oczami jego nagie ciało, oświetlane tylko blaskiem księżyca. Niemal czuła w sobie jego obecność i mocne ruchy, którymi przeniósł ją do gwiazd.



* * *
Sebastian warknął czując kobiecy smak na języku. Dziewczyna nie wahała się wyjść naprzeciw jego intensywnym pieszczotom.
Z umysłem wypełnionym żądzą przysunął jej powolne mu ciało do muru.
Chciał ją posiąść, bez względu na konsekwencje, bez względu na czas czy miejsce.



* * *
Channon poczuła jego silną erekcję, gdy wgniótł jej ciało w ceglaną ścianę. Posłuszna jakiemuś wewnętrznemu przymusowi wypychała ku niemu biodra. Chciała jeszcze raz poczuć go w sobie. Chciała by między nimi nie było nic innego, z wyjątkiem nagiej skóry.
- Co ty ze mną robisz? - wyjęczała.



* * *
Sebastian oderwał się od niej, gdy urywane słowa przedarły się przez mgłę oszołomienia. Nadal czuł zapach dziewczyny. Jej woń opanowała jego umysł, na chwilę znów odbierając mu samokontrolę. Pochylił twarz i pocałował ją jeszcze raz. Intensywnie. Gorąco.
Po chwili jednak, zmuszając się do tego siłą, odsunął się. Jeszcze jeden pocałunek, a wziąłby ją w tym miejscu, na stojąco. Bez względu na otoczenie czy ewentualnych widzów. Bez względu na własne człowieczeństwo czy jej decyzję...
Syknął, i wypuścił Channon z objęć.
Połączenie jest specjalnym momentem, i nie chciał kalać go, robiąc to tak jak Katagaryjczycy. Nie, on nie weźmie jej w ten sposób. Nie pozwoli Drakosowi w sobie zwyciężyć.
- Channon - szepnął.- Proszę, wejdź do środka.



* * *
Zaczęła odmawiać, ale widząc napięcie jego ciała, zamilkła.
- Dobrze- Powiedziała tylko i skierowała się do sali biesiadnej. W drzwiach odwróciła się i spojrzała na niego. Stał samotny, z pochyloną nisko głową. Nie wiedziała co się stało, ale domyślała się, ze nie było to nic dobrego.
- Ha! Przyjmij to!
Channon odwróciła od niego wzrok słysząc dziecięcy śmiech. Dostrzegła dwóch chłopców, tych samych z którymi wcześniej bawił się Sebastian. Biegli przez podwórze, dokazując. Gdy przelatywali obok kuźni, wyszedł z niej kowal i krzyknął za nimi, że powinni dawno już iść spać.
Potrząsnęła głową.
Niektóre rzeczy się nigdy nie zmieniają, bez względu na czas. Ciekawa co jeszcze przypomni jej o domu, przeszła przez podwórko, zostawiając rozbawione towarzystwo z sali biesiadnej, daleko za sobą.



* * *
Sebastian odetchnął głęboko, zmuszając się do opanowania. Nie było dobrze. Jeśli będzie cały czas w towarzystwie Channon, nim nadejdzie piątek, nie da rady stanąć przeciwko trio z Katagarii.
Musiał mieć swoje moce nietknięte i pod kontrolą, co oznaczało, że albo musi w końcu ją posiąść, albo odesłać gdzieś gdzie będzie bezpieczna, a on będzie mógł utrzymać w stosunku do niej dystans.
Bo w przeciwnym razie oboje zginą.
- Bas?
Podniósł głowę i rozejrzał się po okolicy, szukając źródła szeptu. Tego określenia nikt nie używał w stosunku do niego od stuleci.
Złoty błysk po prawej stronie. Ku jego wielkiemu zdziwieniu, po chwili pojawił się Damos, który padł na ziemię. Jak ranne zwierzę, jego brat leżał na czworakach, z nisko zwieszoną głową.
Nie mogąc uwierzyć własnym oczom, Sebastian podszedł do niego.
- Damos?
Klęczący mężczyzna uniósł głowę, by na niego spojrzeć. Zamiast nienawiści i odrazy, której Sebastian spodziewał się, dostrzegł na twarzy brata ból i poczucie winy.
- Masz gobelin?
Stojący mężczyzna nie był w stanie odpowiedzieć, zaszokowany nie odrywał spojrzenia od twarzy krewnego. Wyglądali niemal identycznie, podobna budowa ciała i typ urody. Jedyną wyraźną różnicą był kolor włosów - Sebastian miał czarne, zaś Damos - brązowo-rudawe.
Gdy spotkali się wzrokiem, a wypędzony Strażnik spojrzał w oczy o identycznym kolorze i kształcie co własne, wspomnienie przeszłości przeleciało przez jego umysł.
„- Jesteś nikim innym jak tylko tchórzliwym zdrajcą! Nigdy nie będziesz nic wart. Żałuję, że to nie ciebie rozerwali na strzępy. Gdyby na świecie była jakaś sprawiedliwość, to ty byś leżał w grobie, a nie Anthiphonea!”
Okrutne słowa nadal tkwiły w jego myślach, raniąc go równie mocno, jak przed ponad dwustu laty.
Był wtedy poraniony i zakrwawiony, wrzucony do dołu z odpadkami, i chciał tylko odczołgać się gdzieś i umrzeć.
Ale udało mu się wyczołgać z dziury i dostać do lasu. Leżał tam wiele dni, dryfując na krawędzi przytomności. Nadal nie wiedział jak udało mu się przeżyć.
- Bas! - Damos warknął, zdenerwowany powoli podnosząc się. Zachwiał się, a czarnowłosy, wbrew własnej woli, znalazł się tuż obok, podpierając go i utrzymując w pionie.
Długie rudawo-brązowe włosy mężczyzny były skołtunione i posklejane krwią. Twarz miał poobijaną, a ubranie podarte.
- Wyglądasz fatalnie.
- Kiepsko dobrze się prezentować, gdy cię torturowali.
Sebastian świetnie o tym wiedział, z pierwszej ręki.
- Udało ci się uciec?
Brat potaknął.
- Gdzie jest gobelin?
- Jest bezpieczny.
Pokiereszowany mężczyzna wbił w niego wzrok.
- Ty naprawdę miałeś zamiar wymienić go za mnie?
- Przyniosłem go tutaj, prawda?
W oczach rannego pojawiły się łzy.
- Muszę cię przeprosić za to, co w przeszłości ci zrobiłem.
Sebastian czuł się oszołomiony. Damos wiedział co to są przeprosiny.
- Katagaryjczycy powiedzieli mi co się stało tamtego dnia, w jaki sposób cię oszukali - podniósł dłoń i przyłożył ją do blizny na szyi brata, która powstała, gdy ten próbował ratować Anthipone. - Nie mogę uwierzyć, że udało ci się to przetrwać. I ciężko mi uwierzyć, że zrobiłeś to dla mnie.
- Nie miałem nic lepszego do roboty.
Nagle Damos syknął, przykładając rękę do oczu.
- Przeklęte czułki. Próbują mnie wytropić.
Czarnowłosego Strażnika przeszył zimny dreszcz. Bez mocy, nie był w stanie wyczuć impulsów poszukiwawczych wroga, ale jeśli wysłali je by odnaleźć jego brata, musieli natrafić też na...
Channon!
Z dziko bijącym sercem, pobiegł do sali biesiadnej.



* * *
Channon żałowała, że nie ma przy sobie notatnika, by móc robić uwagi odnośnie tego wszystkiego co widziała. To było po prostu niesamowite!
Oczarowana, przechodziła powoli obok straganów i chat, patrząc na nie i obserwując rodziny, które spotkały się przy wieczornych zajęciach.
- Wyglądasz na zagubioną.
Na dźwięk obcego głosu odwróciła się. Stało za nią trzech wysokich, przystojnych mężczyzn.
- Nie zgubiłam się. Potrzebowałam trochę świeżego powietrza.
Blondyn, wyglądający na przywódcę tej małej grupki znów się odezwał.
- Wiesz, niebezpiecznie jest przechadzać się samotnej kobiecie...
Dziewczyna próbowała zdusić panikę, która powoli ją ogarniała.
- Słucham?
- Powiedz mi, Acmenesie - Blondyn zwrócił się do stojącego obok bruneta.- Jak myślisz, dlaczego Arkadyjczyk mógł przenieść ludzką kobietę w czasie?
Panika narastała - obcy rozmawiali we współczesnym angielskim.
Próbowała zerknąć w stronę Sebastiana, ale wtedy trzeci nieznajomy podszedł do niej i złapał ją za rękę z dziwnym znakiem. Pokazał ją swym przyjaciołom.
- Ponieważ to jego towarzyszka.
Ten, którego nazywali Acmenesem roześmiał się.
- Arkadyjczyk z ludzką Dragonswan.
- Nie - odezwał się brunet.- Samotny Strażnik z ludzką towarzyszką.
Zaśmiali się okrutnie.
Channon spojrzała uważnie. Mogła wyglądać na bezbronną, ale jako samotna kobieta nauczyła się kilku rzeczy.
Tae-kwon-do było jedną z nich. Złapała trzymającego ją obcego za łokieć i wykręciła jego rękę. Zanim inni mogli zareagować, pobiegła w stronę sali biesiadnej.
Niestety, Katagaryjczycy poruszali się znacznie szybciej od niej i chwycili ją, zanim udało jej się dotrzeć do schronienia.
- Puśćcie ją - głos Sebastiana potoczył się po podwórzu. Brzmiał jak zapowiedź nawałnicy. Obnażył miecz.
- Och, nie - odezwał się z jawnym sarkazmem Acmenes - To już jest najlepsze ze wszystkiego. Strażnik, który stracił swoją moc.
Uśmiech jej towarzysza był ironiczny i okrutny.
- Nie potrzebuję mej potęgi, by cię pokonać.
Zanim zdążyła mrugnąć, Katagaryjczyk zaatakował.
- Uciekaj, Channon! - krzyknął do niej kochanek, wymierzając pierwszy cios przeciwnikowi.
Dziewczyna nie odeszła zbyt daleko. Nie mogła zostawić do samego, by walczył z trójką napastników. Nie żeby potrzebował pomocy. Widziała jak go atakują, raz za razem, a on odpiera każde uderzenie.
- Uch, Acmenesie - odezwał się najmłodszy Katagaryjczyk, podnosząc się ciężko z ziemi.- On bez trudu kopie nasze tyłki.
Przywódca roześmiał się.
- Tylko te w ludzkiej postaci.
W krótkim rozbłysku światła Acmenes zmienił się w smoka. Tłum, który zebrał się zwabiony odgłosami walki, rozpierzchł się, szukając schronienia.
Channon zrobiła kilka kroków w tył.
Mierzący dobre sześć metrów wysokości jaszczur przedstawiał sobą przerażający widok. Korpus miał zielono-pomarańczowy, zaś trzepoczące skrzydła - niebieskie. Machnął ogonem pokrytym kolcami, ale Sebastianowi udało się odskoczył na bok.
Wtedy pozostali dwaj jego przeciwnicy zmienili postacie.



* * *
Strażnika trzymał mocno miecz, stając frontem do całej trójki. Nawet jeśli nadal miałby swoją moc, z powodu przysięgi, nie mógłby się przemienić. Nie w środku ludzkiej wsi. To był całkowicie zabronione.
Do diabła z wami, Mojry!
- Co się stało, Kattalakis?- Spytał troskliwym głosem Acmenes.- Nie zejdziesz ze swej prawej ścieżki, by ochronić tych ludzi?
Bracis, drugi ze smoków, zaśmiał się.
- On nie może, bracie. Jego moc jest zbyt rozproszona. Nie ma szans nas powstrzymać.
Niebieskoskrzydły gad potrząsnął wielkim łbem i westchnął.
- To takie smutne. Przez te wszystkie lata, gdy nas ścigałeś, teraz...- syknął z radością i okrucieństwem. - Żeby uspokoić cię zanim umrzesz Sebastianie, wiedz, że twoja lady zostanie przez nas wszystkich wykorzystana, jak wcześniej twoja siostra.
Przez Strażnika przepłynął spazm wściekłości i bólu.
Na nowo odtwarzał moment, gdy trzymał martwe i pokrwawione ciało siostry, płacząc nad nim.
- Zabić go - rzucił przywódca.. Po czym odwrócił się w stronę Channon.
Smok we wnętrzu Sebastiana warknął z przemożnej chęci powzięcia zemsty. Nie mógł ocalić Anthiponea'y, ale nie miał zamiaru pozwolić umrzeć swojej towarzyszce. Na pewno nie w ten sposób.
Odrzucając ludzkie okowy, zerwał wszystkie wewnętrzne tarcze. Jego przemiana nastąpiła momentalnie, nawet jej nie poczuł. Wszystko co czuł w sercu to miłość do swej wybranki, oraz smoczą desperację, by ją ochronić.



* * *
Channon zamarła na widok smoczej formy, którą przybrał jej kochanek. Był tak samo wysoki jak Acmenes, a jego łuski były czarne i krwisto-czerwone. Wyglądał dziko i przerażająco, tak że poczuła natychmiastową potrzebę odnalezienia w nim czegoś co by przypominało jej o człowieku, którym jeszcze przed chwilą był.
Nie znalazła niczego.
A to co zobaczyła przeraziło ją.
Acmenes zionął w Sebastiana, który brutalnie zaatakował dwa pozostałe smoki. Jego ognisty pocisk ominął jednak czarno-czerwonego gada, przelatując przez całą wieś.
Wtedy ku swemu przerażeniu dojrzała jak jej Strażnik zabija jednego z atakujących go gadów, jednym mocnym machnięciem pazurów rozpruł go niemal na pół. Drugi smok został przez niego zraniony, i ratując się - wzbił się w powietrze.
Przywódca wrogiego trio próbował sięgnął po nią, ale wtedy czarno-czerwona furia rzuciła się na niego. Ich zderzenie sprawiło, że ziemia zadrżała. Szczepili się pazurami, próbowali dosięgnąć się nawzajem kolcami ogonów.
Dziewczyna zapłakała przerażona, widząc jak wiele ran zadały sobie oba jaszczury. Jednak żaden z nich nie miał zamiaru się wycofać.
Channon nigdy nie widziała czegoś podobnego.
Nagle niebieskoskrzydły oderwał się od Sebastiana i złapawszy go, przerzucił nad łbem. Po czym poderwał się na równe nogi, rozwijając skrzydła, by odlecieć. Zanim jednak mógł wykonać ruch, jego serca dosiągł ogon czarno-czerwonego smoka.
- Smoku!
Uzbrojeni i przygotowani do walki mieszkańcy wsi nadbiegli z powrotem, by zaatakować potwory, które zaatakowały ich wioskę.
W pierwszej chwili dziewczyna myślała, że przybyli pomóc Sebastianowi, ale szybko zrozumiała że i on jest celem ich ataku.
Bez namysłu podbiegła do niego.
- Uciekaj, Sebastianie!
Nie posłuchał jej. Przeniósł na nią swe przerażające oczy, i wtedy dotarło do niej że mężczyzna którego znała nie znajduje się w tym ciele.
Smok warknął, gdy tłum zaatakował go. Odrzucając łeb, gad krzyknął głośno.
Ku jej szokowi, nie zaatakował ludzi.
Zamiast tego chwycił ją w łapę i wzbił się w powietrze.
Channon krzyknęła, widząc jak ziemia oddala się od niej. Nie miała pojęcia, gdzie ją zabiera, ale nie podobało jej się to wszystko. Nawet trochę.
- Sebastianie?



* * *
Sebastian usłyszał głos Channon. Ale rozlegał się on z oddali. Mgliście w ogóle ją sobie przypominał.
Mgliście przypomnieć...
Krzyknął, gdy coś przeleciało koło jego głowy. Spojrzał w bok i dojrzał szybującego Bracisa.
Z tym obrazem, jego ludzka jaźń przypomniała sobie przeszłość.
„- Sebastianie, pomóż nam. Tropimy łowców.
- Nie mogę Percy. Nie mogę zostawić Anthiponea'y samej.
- W górach nic jej nie grozi. Jest tu bezpieczna. Jesteśmy na otwartej przestrzeni, bezbronni. Proszę, Sebastianie. Jestem za młody na śmierć. Wiem, że możesz ich pokonać. Błagam, błagam cię, pomóż..”
Posłuchał wtedy tego psychicznego przekazu, i udał się by ochronić młodego kuzyna i brata, nie widząc, że krzyk o pomoc był tylko podstępnym oszustwem. Nie zdając sobie sprawy, że Percy specjalnie wywabił go z jaskini.
Znalazł ciało ledwo żywego krewnego, i zbyt późno zorientował się że Percy został zmuszony do wezwania go.
Zanim wrócił do jaskini, po wrogach nie było już śladu.
Nie było też życia w jego siostrze.
Pogrążony w wielkiej rozpaczy, nie odezwał się we własnej obronie, gdy jego lud wygnał go.
Nie wysunął żadnego argumentu, przyjmując obelgi Daimosa.
Nigdy nie powinien był zostawić Anthiponea'y bezbronnej.
Spojrzał na kobietę, którą trzymał w szponach.
Channon.
Przeznaczenie powierzyło mu ją, tak jak kiedyś brat powierzył jego opiece ich siostrę.
Nie pozwoli Bracisowi jej mieć. Tym razem ocali kochaną kobietę. Bez względu na to ile miałoby to go kosztować.
Poleciał w stronę lasu.



* * *
Channon straciła dech, gdy wylądowali na małej zacienionej polance, pośród drzew.
- Ukryj się - szorstka komenda wyszła z ust smoka Sebastiana.
Bez sprzeciwu posłuchała, wbiegając między drzewa i zarośla, szukając jakiejś bezpiecznej kryjówki. Las był gęsty, tak że szybko straciła z oczu smoki. Jednak nadal ich słyszała - zwarli się w walce. Czuła jak ziemia pod jej stopami drży.
Wdzięczna, że ma na sobie zieloną suknię, znalazła gęstą kępę drzew, pod którą wpełzła. Czekała i modliła się.



* * *
Sebastian powoli krążył wokół Bracisa. Cieszył się, czując jak smocza krew krąży w jego żyłach. Marzył o tej chwili od dwustu pięćdziesięciu lat! Pragnął napić się ze źródła zemsty.
Teraz ta chwila była tuż przed nim,
Bracis był ostatnim łowcą z tamtego strasznego dnia, który jeszcze żył. Jednego za drugim, Sebastian wszystkich dopadł. Polował w różnych czasach i miejscach.
- Czy jesteś gotowy umrzeć? - spytał swego przeciwnika.
Ten zaatakował. Sebastian zacisnął zęby na jego ramieniu, szarpiąc Katagaryjczykiem. Poczuł w ustach smak krwi. Jednocześnie czuł, że przeciwnik rozrywa mu pazurami skórę na plecach.
Chociaż było to coś co ledwo rejestrował. Czuł przedsmak zwycięstwa. Zaśmiał się.
- Możesz mnie zabić - zacharczał Bracis.- Ale zabiorę cię ze sobą.
Coś zakuło go w bark. Podrywając szybko głowę dojrzał rękojeść sztyletu wystającą mu z ciała. Nie stal jednak miała go pokonać, ale trucizna znajdująca się na ostrzu. Smoczy Jad.
Rycząc z bólu, ostatkiem sił spojrzał na przeciwnika i skręcił mu kark.
Stanął nad jego ciałem, obrzucając je obojętnym spojrzeniem. Po tak długim czasie, gdy w końcu udało mu się ich wszystkich zabić, miał nadzieję że poczuję ulgę w sercu, albo zmniejszy się ciężar poczucia winy, który dźwigał na barkach.
Jednak nic takiego się nie stało.
Nie czuł nic poza rozczarowaniem. Został oszukany.
Nie. Przez dwieście pięćdziesiąt lat tylko jedna chwila dała mu moment wytchnienia.
Nagły krzyk przeszył powietrze.
Channon!
Sebastian wyprostował się na swoje pełne sześć metrów wysokości i zaczął swoimi smoczymi zmysłami skanować las.
Nic więcej nie usłyszał. Serce mocno mu waliło, gdy przedzierał się przez las, biegnąc w stronę, w którą wcześniej udała się dziewczyna. Z każdym krokiem, gdy zmniejszał dystans między nimi, zalewały go silne wspomnienia i uczucia. Przypomniał sobie wszystko co czuł po śmierci siostry.
Poczucie winy, lęk, powolna agonia.
Pod naporem ludzkich emocji, smok w nim zamilkł, zaczął zmieniać formę, dając przejąć kontrolę człowiekowi. Człowiekowi, który tego dnia został już zmiażdżony psychicznie. Człowiekowi, który przysiągł nad grobem siostry, że nigdy nie pozwoli żadnej istocie trafić do swego serca.
Ten sam człowiek spojrzał w trakcie pewnej kolacji w krystalicznie niebieskie oczy i zobaczył w nich przyszłość, której chciał doświadczyć. Przyszłość pełną śmiechu i miłości. Spędzonej w spokoju, u boku kobiety, która by pomogła mu pozostać silnym i mocnym.
Liście i patyki uderzały w jego ciało, ale nie zwracał na to uwagi.
Podobnie jak z Anthiponea, opuścił Channon. Zostawił ją samą w obliczu niewyobrażalnego koszmaru.
Postawił ja twarzą w twarz z...
Zamarł, z trudem oddychając. Nie widział zbyt wyraźnie z powodu trucizny, i był pewien czy może ufać temu zmysłowi.
Zamrugał raz, potem drugi. I nadal przed oczami miał Channon, która przykładała czubek jego miecza do gardła Daimosa.
- Bas, proszę cię, wyjaśnij jej że nie jestem Katagaryjczykiem.



* * *
Channon spojrzała przez ramię i dostrzegła stojącego nago Sebastiana. Był znów człowiekiem. Jego skóra była blada i pokryta potem.
- Puść go.
Słysząc ton głosu kochanka, zrozumiała że jej ofiara nie kłamała i że nieznajomy był jednym z dobrych facetów.
Gdy zobaczyła jak Sebastian potyka się, rzuciła miecz na ziemię i pobiegła do czarnowłosego ukochanego.
- Sebastianie!
Złapała go w ramiona i poczuła, że cały się trzęsie. Pod jego ciężarem, oboje wylądowali na ziemi. Usiadła, by móc wygodnie ułożyć sobie jego głowę na kolanach.
- Myślałem, że nie żyjesz - szepnął, przesuwając dłonią po jej przedramieniu.- Usłyszałem twój krzyk.
Człowiek, którego wcześniej pokonała i któremu odebrała miecz, uklęknął obok nich.
- Przestraszyłem ją. Chciałem ci pomóc z Bracisem, wysłałem więc impuls, by cię odszukać i on zaprowadził mnie do niej. Nie wspominałeś nic o tym, że zostałeś sparowany.
Channon zignorowała obcego, czując jak temperatura Sebastiana w alarmującym tempie spada. Czemu on tak drżał? Jego rany nie wyglądały na bardzo groźne.
- Sebastianie, co ci jest?
- Smoczy Jad.
Zmarszczyła brwi, słysząc jak obcy na te słowa zaklął. „Smoczy Jad”?
- Sebastianie - odezwał się brązowowłosy, biorąc twarz rannego w dłonie. Zmusił go by na niego spojrzał. - Ne śmiej mi tu teraz umierać. Do diabła, walcz z tym!
- Dla ciebie jestem martwy, Damosie - wyszeptał leżący, głos mu się rwał. Odwrócił głowę od mężczyzny, którego nazywał Damos. - Wyjaśniłeś mi to dość dosadnie.
Sebastian zamknął oczy.
Channon zobaczyła smutek w oczach nieznajomego, i to samo uczucie wypełniała i ją. To się nie mogło dziać naprawdę. Chciała się obudzić.
Ale to nie był żaden koszmar, wszystko było prawdziwe.
Damos spojrzał na nią, jego zielono-złote oczy wypełniała energia i burza emocji.
- On umrze, jeśli mu nie pomożesz.
- Co mogę zrobić?
- Daj mu powód, by żył.
Poczuła mrowienie na dłoni ze znakiem. Spojrzała na nią i zobaczyła, że symbol zaczyna zanikać.
- Co do...?
- Tracimy go! Kiedy umrze, twój znak też całkiem odejdzie.
Powaga i prawdziwość tej chwili uderzyła w nią boleśnie. Sebastian naprawdę umierał?
Nie, tak nie mogło być.
- Sebastianie - powiedziała, potrząsając nim.- Słyszysz mnie.
Poruszył się niemal niedostrzegalni w jej ramionach.
Nie chciała pozwolić mu odejść. Nie mogła! Znali się tylko jedną dobę, ale miała uczucie jakby byli ze sobą od zawsze. Myśl, że miałaby go teraz stracić była zbyt bolesna.
- Pamiętasz co powiedziałeś mi, w moim pokoju hotelowym? Mówiłeś, że jesteś ze mną, bo rozpoznajesz we mnie ten sam smutek, który drzemie w tobie. Że świetnie wiesz, jak to jest obudzić się samemu, zagubionemu, spragnionego kogoś obok - przytuliła usta do jego policzka, płacząc.- Nie chcę być więcej sama, Sebastianie. Chcę budzić się z tobą co rano, tak jak dzisiaj. Chcę czuć wokół siebie twoje ramiona, a we włosach - twoją dłoń.
Jego ciało całkiem zwiotczało.
- Nie! - Channon krzyknęła, przytulając go do serca.- Nie rób mi tego, Sebastianie Kattalakisie. Nie każ mi uwierzyć w rycerza w lśniącej zbroi, który jest dobry i szlachetny, a który teraz chce mnie zostawić. Cholera, Sebastianie! Obiecałeś zabrać mnie do domu. Przyrzekłeś, że mnie nie zostawisz!
Znak zniknął z jej dłoni.
Rozpłakała się, widząc to. Do tego momentu nie uświadamiała sobie, że mimo że ledwo się znają, kocha tego człowieka.
I nie chciała go za nic utracić.
Przyłożyła mokry policzek do jego ust.
- Kocham cię, Sebastianie. Chciałabym żebyś żył na tyle długo, żebyśmy mogli się przekonać dokąd nas to wszystko zaprowadzi.
Nagle poczuła mrowienie na wierzchu dłoni. Z mrowienia przechodziło w pieczenie. A potem poczuła słaby, delikatny oddech na policzku.
Damos wypuścił powietrze.
- To jest to, mały braciszku. Walcz dla swej towarzyszki. Walcz dla Dragonswan.
Channon podniosła wzrok i zobaczyła, jak brązowowłosy ściąga swój płaszcz i okrywa nim nieprzytomnego mężczyznę.
- Czy on przeżyje?
- Nie wiem, ale walczy. Jeśli Mojry tak zechcą, przeżyje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sanguina
Adept V roku



Dołączył: 23 Lut 2010
Posty: 217
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świebodzin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:51, 25 Mar 2010    Temat postu:

Świetne! Super tłumaczycie dziewczyny!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna ->
Tfu!rczość niezależna
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin