Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Killing Game by Kometa

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna ->
Tfu!rczość niezależna
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kometa
Adept I roku



Dołączył: 30 Maj 2010
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Kosmosu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:20, 05 Cze 2010    Temat postu: Killing Game by Kometa

To jest jedno z tych moich starych 'opowiadań', które ostatnio odkopałam. Postanowiłam spróbować napisać je na nowo i tak oto w ciężkich bólach narodziło się coś na kształt kulawego prologu. Bardzo was tylko proszę o nie rzucanie niczym ciężkim w monitor xD Jestem niewyżytym grafomanem i musicie się nauczyć z tym żyć xd




PROLOG




I was hanging from a tree
Unaccustomed to such violence
Jesus looking down on me
I'm prepared for one big silence

How'd I ever end up here?
Must be through some lack of kindness
And it seemed to dawn on me
Haemoglobin is the key

Haemoglobin is the key
To a healthy heart beat

At the time they cut me free
I was brimming with defiance
Doctors looking down on me
Breaking every law of science
How'd I ever end up here?
A latent strain of color blindness
Then it seemed to dawn on me
Haemoglobin is the key

Haemoglobin is the key
To a healthy heart beat

Now my feet don't touch the ground

As they drag me to my feet
I was filled with incoherence
Theories of conspiracy
The whole world wants my disappearance
I'll go fighting nail and teeth
You've never seen such perseverance
Gonna make you scared of me
Cause haemoglobin is the key *





- Czy ona śpi? - Usłyszała w ciemnościach dobrze znany głos i odruchowo napięła wszystkie mięśnie.

Chciała się skulić, objąć ramionami swoje kolana, przyciskając nogi do klatki piersiowej, ale niemal natychmiast napotkała na opór. Odpuściła, zdążyła się nauczyć, że nie ma sensu się szarpać kiedy jest przywiązana do łóżka, bo wtedy przychodziła ta zdzira w białym fartuchu i dawała jej kolejny zastrzyk.

- Daliśmy jej środki uspokajające. – Cichy głos lekarza rozchodził w przestrzeni, której wciąż nie była w stanie określić. – Miała wczoraj bardzo gwałtowny atak. Jeden z sanitariuszy jest poważnie ranny... Nishimoto-san, ona mu wbiła strzykawkę w oko, ja naprawdę nie miałem innego wyjścia. Z dnia na dzień robi się coraz bardziej agresywna, a przecież leki, które jej dajemy...

- Wystarczy – przerwał mu ten sam szorstki głos, który pytał czy śpi.

Miała uczucie, że cała treść żołądka podeszła jej do gardła na ten dźwięk. To nie może być prawda, jego tu nie ma.
Czuła, że mimo wszystko jej oddech przyśpiesza, a panika czai się na granicy żeby objąć jej umysł w swoje władanie. Bała się choćby otworzyć oczy, gdyż od pewnego czasu było jej coraz trudniej odróżnić jawę od snu. Sama już nie wiedziała w jakim stopniu może ufać własnym zmysłom. Te wszystkie tabletki i zastrzyki, które jej dawali sprawiały, że stawała się skołowana i niezdolna do trzeźwej oceny sytuacji.

- Proszę nas zostawić samych – polecił wreszcie głos, którego ze wszystkich sił starała się nie kojarzyć z twarzą.

Gwałtownie otworzyła oczy, słysząc oddalające się kroki i desperacko zaczęła wciągać powietrze w płuca. To musi być zły sen. Spokojnie to tylko sen.

Odważyła się rozejrzeć po ciemnym pomieszczeniu. Chwile jej zajęło zanim rozpoznała w nim swoją izolatkę. Obraz był jakiś niewyraźny i zamazany, na dodatek przed oczami tańczyły jej kolorowe plamy. Czym ją na litość Boską tym razem naszprycowali? Zaczynała się poważnie martwić tym, w jakim stanie będzie jej mózg kiedy z nią skończą. Nieodwracalny debilizm wydawał jej się całkiem prawdopodobny. I tak miała już koszmarne luki w pamięci i problemy z koncentracją, nawet kiedy była w miarę 'trzeźwa'.
O dziwo szpitalny pokój okazał się być pusty. Przez chwile rozważała czy nie miała jakiś omamów, w końcu nie ona pierwsza tutaj słyszałaby 'głosy'. Jednak poczuła na sobie czyjś wzrok, czyjaś obecność nie dawała jej spokoju i miała wrażenie, że za moment zacznie krzyczeć. Gdzieś tam w środku czuła jak narasta w niej straszny wrzask gotów wydrzeć się z piersi, byle by tylko przerwać tę cholerną ciszę, w którą się tak intensywnie wsłuchiwała.

Do jej uszu docierał teraz jedynie brzęk jarzeniówki na korytarzu. Powoli zmieniła pozycję przekręcając głowę na drugą stronę i jej kąt widzenia się nieco zmienił. Teraz dostrzegła, że drzwi na zewnątrz są lekko uchylone i wpuszczają do środka cienki strumień światła. Z nich przeniosła spojrzenie w lewo, na dużą szybę pełniącą rolę ściany między jej izolatką, a korytarzem i nagle zobaczyła go.
Wzdrygnęła się gwałtownie i tylko cudem powstrzymała się żeby nie wydać z siebie żadnego, naprawdę głośnego, dźwięku. Stał tam w mdłym i drgającym świetle jarzeniówki, tak jak zwykli to robić lekarze lub pielęgniarki kiedy obserwowali ją zza grubego szkła. Tak naprawdę widziała tylko ciemną postać, sam zarys czarnej sylwetki. Jej oczy wciąż w pewnym stopniu odmawiały z nią współpracy i stały się wyjątkowo wrażliwe na światło, które teraz ją raziło. Ale nie miała żadnych wątpliwości, że to on.

Strach tylko potęgował jej agresję. Potrafiła się bronić i zamierzała to zrobić, jeśliby się do niej zbliżył. Gdyby nie to, że była przywiązana do łóżka skórzanymi pasami...
Zacisnęła ręce w pięści i wpatrywała się w niego intensywnie, licząc że okaże się tylko koszmarną halucynacją i zaraz zniknie. Rozpłynie się w powietrzu.
Nagle się poruszył, a ona odruchowo wstrzymała oddech, zastanawiając się jednocześnie jak wytrzymałe mogą być te cholerne pasy. Słyszała parę razy jak sanitariusze mówili, że znowu ktoś je porwał...
Ale on nie podszedł do drzwi jej pokoju. Skierował się w przeciwną stronę, najzwyczajniej w świecie zamierzając odejść. To nagle wydało jej się jeszcze bardziej przerażającą perspektywą.

- Zaczekaj! - krzyknęła w końcu, uwalniając się od miażdżącego ją napięcia.

Zatrzymał się niemal natychmiast i obejrzał na nią. Do szaleństwa doprowadzał ją fakt, że nie może dostrzec jego twarzy. To by jej wiele powiedziało o tym jak powinna się zachować. Tak naprawdę rósł w niej wielki gniew i żal, które stanowczo zaczęły wypierać z niej strach przed tym człowiekiem. Już ona mu powie co o nim myśli, wygarnie mu. Chociaż tyle jej, że w końcu wykrzyczy mu jak bardzo go nienawidzi za to, że ją tu zamknął.

- Nie odchodź – powiedziała zamiast tego, a ze szczypiących ją oczu pociekły pierwsze łzy, już całkowicie rujnując jej możliwość widzenia. – Nie zostawiaj mnie tu. Zabierz mnie ze sobą ojiisan.

Milczał, a ona poczuła się nagle pokonana i upokorzona. W końcu ma to czego chciał, złamał ja, sprawił, że się poddała. Jednak ona była w tej chwili gotowa sprzedać dusze diabłu, byleby tylko się wydostać z tego upiornego więzienia. Była święcie przekonana, że piekło jest dużo lepszym miejscem niż ten psychiatryk. Nagłe pojawienie się tu tego mężczyzny, owszem obudziło jej najgorsze lęki, ale też nadzieje, że być może przyszedł tu żeby ją stąd wreszcie zabrać.

- To niemożliwe Kaede – odparł sucho.

- Jeśli mnie zostawisz, nigdy ci nie wybaczę. – Jej głos się łamał od tłumionego szlochu – Słyszysz? Nigdy.

Nie odpowiedział. Odwrócił się i odszedł już się nie oglądając. Słuchała jego oddalających się kroków i płakała, pielęgnując w swojej szwankującej pamięci ten obraz oraz każde słowo z tej krótkiej wymiany zdań.
Nie zapomnę ci tego.



~*~



Alex przewrócił kolejną stronę czasopisma, słuchając odgłosów burzy szalejącej za oknem i raz po raz leniwie gryząc jabłko. Czytanie mu nie szło, bo kapryśna pogoda sprawiła, że w całym budynku wysiadł prąd. Ale nie przejmował się tym zbytnio, ostatecznie drobny druk na kolorowych stronicach gazety, nie był tym co go w niej najbardziej absorbowało.

Nagle kliknął zamek w drzwiach od łazienki, a w progu pokazał się Adam wycierający włosy ręcznikiem. Po wyjściu z łazienki dalej paradował w samych dżinsach, co było właściwie normą zarówno dla niego jak i Alexa. Robienie prania było dla nich zbyt dużym wyzwaniem, żeby pozwalali sobie nadmiernie brudzić ubrania chodząc w nich po domu. Jedynym co Adam miał teraz na sobie, oprócz spodni,
był długi, srebrny wisiorek na szyi. Aleksowi zawsze kojarzył się trochę z wojskowymi nieśmiertelnikami, ale był dużo bardziej elegancki i subtelny. Kiedyś sadził że to zwykła ozdoba, jednak zdążył zauważyć, że Adam nigdy go nie zdejmował i zawsze chował go pod ubraniem. Kiedyś go nawet o to raz spytał, ale został zbyty byle czym.
Alex podniósł teraz wzrok na swojego współlokatora, kiedy ten ruszył do kuchni przechodząc obok niego i nawet nie zauważył jak zgrabnym i szybkim ruchem wyjął mu czasopismo z rąk.

- Ej! - zawołał zanim oburzony, kiedy Adam z uwagą oglądał okładkę Playboya po czym przechodząc obok śmietnika, bezceremonialnie wyrzucił gazetę. - Co tobie się wydaje, że robisz?!

- Zająłbyś się czymś pożytecznym – mruknął podchodząc do kuchennego okna i sięgając z parapetu paczkę papierosów.

- A tobie co? - Alex zmierzył go krytycznym wzrokiem - Przechodzisz fazę przypierdalania się? Od razu ci mówię, że ani myślę się z tobą bawić w to gówno. I tak po tej scenie jaką mi zrobiłeś u Daze'a nie powinienem z tobą nawet rozmawiać.

Adam popatrzył na niego z politowaniem, wtykając sobie papierosa do ust i przypalając go z namaszczeniem.

- Nie zachowuj się jak gówniarz – zażądał od chłopaka twardo. – Jeśli ty z kolei przechodzisz fazę buntu w trudnym wieku dorastania, to ja też ci od razu mówię, że nie należę do osób ani cierpliwych ani wyrozumiałych. Także zamiast włóczyć się po klubach i oglądać te szmatławce radziłbym ci się wziąć za siebie, bo nie będę trzymał pod swoim dachem darmozjada.

Alexa momentalnie na te słowa szlag trafił, ale wiedział, że nie ma sensu kłócić się z Adamem. Nie to, żeby nie miał na to ochoty, ale on mocą swoich argumentów potrafił wcisnąć człowieka w szpary w podłodze, a Alex nie czuł się dziś na siłach stawiać mu czoła. I tak zawsze z nim przegrywał słowne potyczki, więc bez słowa podniósł się z miejsca zmierzając do swojego pokoju. Dając upust emocjom trzasną drzwiami, po czym z ciężkim westchnieniem usiadł do laptopa. Niech mu będzie. I tak bateria pewnie długo nie wytrzyma, a jako że nie ma prądu, będzie mieć dobrą wymówkę, żeby znowu odwlec w czasie odrabianie lekcji.
Nauka korespondencyjna szła mu jak po grudzie z tego prostego powodu, że brakowało mu samodyscypliny. Adam tak naprawdę rzadko miał czas żeby się nad nim wytrząsać, toteż zostawiony sam sobie zwyczajnie lekceważył swoje szkolne obowiązki. Zaległości piętrzyły się i urastały do rozmiarów przez Alexa trudnych do ogarnięcia, więc chłopak tym bardziej czuł się zniechęcony. Rozwiązaniem mogłoby być uczęszczanie do pobliskiego liceum, tak jak to robiła doskonała większość zwykłych nastolatków. Sęk w tym, że Alex zwykłym nastolatkiem nie był. Zbyt często razem z Adamem zmieniali tożsamość i miejsce zamieszkania, żeby mógł spokojnie i regularnie chodzić do szkoły.

Nagle w całym mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Alex momentalnie poderwał się z krzesła i wystawił głowę ze swojego pokoju. Czyjekolwiek niezapowiedziane wizyty były w tym domu rzadkością i zawsze dla jego mieszkańców oznaczały kłopoty. Adam dalej stał w progu kuchni i mierzył teraz swojego podopiecznego surowym spojrzeniem.

- Spodziewasz się gości? - zapytał przechodząc do salonu i sięgając po broń z niskiego, szklanego stolika.

- Nie – odparł chłopak cicho. – Miałem nadzieję, że może ty...

Adam już bez słowa ruszył w stronę drzwi, nie fatygując się nawet, żeby może założyć na siebie koszulę. Wyjrzał przez wizjer i nagle zastygł, zupełnie jakby zobaczył tam ducha. Alex się poważnie zaniepokoił, ale nie zdążył o nic spytać, bo jego współlokator już otwierał zasuwę.
W wejściu pojawił się starszy Azjata, mógł mieć coś koło sześćdziesiątki. Pomimo, że był o głowę niższy od Adama sprawiał wrażenie człowieka naprawdę groźnego i bezwzględnego.

- Witam panie Laurent – przemówił mężczyzna po angielsku, ale Alex i tak ledwo go rozumiał. Mówił z tą dziwna japońską manierą, gdzie ''l'' brzmiało jak ''r'', a na końcu niemal każdego wyrazu kończącego się na ''s'' dodawał ''u''. - Nazywam się Nishimoto Hitoshi...

- Wiem kim pan jest – przerwał mu Adam zimnym głosem. – Choć nie bardzo rozumiem co pan tu robi. Przyszedł pan sam?

- Na dole czekają na mnie moi ludzie. – Hitoshi uśmiechnął się do niego niczym głodny tygrys. – Ale przychodzę do pana w interesach, zatem uznałem, że nie muszą mi asystować.

Alex przysłuchiwał się tej wymianie zdań oniemiały. Kojarzył nazwisko Nishimoto i nie mógł pojąć podobnie z resztą jak Adam, że ten facet się u nich pojawił. I to jeszcze sam, osobiście. Na dodatek w interesach. To jakiś kiepski żart.
Alex dopiero zaczynał pracować dla Japończyków, jednak Adam siedział w branży już od jakiegoś czasu, jako 'facet od mokrej roboty' mocno związany z rodziną Matsuzawa – bardzo wpływową w przestępczym światku Yakuzy. Tymczasem Matsuzawa i Nishimoto nie żyli ze sobą dobrze. Nishimoto byli znaną i potężna rodziną zabójców i mafiosów, i jedną z nielicznych w tym fachu, która nie chciała dołączyć do Yakuzy. Drażniła tym klany przynależne do organizacji, bo choć nie wchodziła im w drogę, a nawet chętnie oferowała im swoje usługi, to jednak powoli wyrastała na poważną konkurencję. A przecież Yakuza jest tylko jedna. I to właśnie klan Matsuzawa podjął się negocjacji i próby wcielenia Nishimoto do organizacji. Kiedy napotkali na opór, stosunki miedzy tymi dwoma nazwiskami stały się bardzo napięte. Kwestią czasu było ich rzucenie się sobie do gardeł i rozpętanie wojny gangów na niższych szczeblach, oraz likwidacji ważnych figur na wyższych. Alex był przekonany, że Adam tylko czeka na telefon od swoich przełożonych ze zleceniem sprzątnięcia Hitoshiego Nishimoto.
Tymczasem do jednego z najlepiej opłacanych zabójców Matsuzawy przychodzi głowa klanu Nishimoto i chce robić z nim interesy! Aleksowi nie mieściło się to nigdzie, a już w głowie najmniej. Nawet nie potrafił do tego dopasować żadnego wyszukanego spisku – tak absurdalna była ta sytuacja. Sądząc po minie Adam miał na ten temat mniej więcej takie samo zdanie, co jego młody podopieczny...

- Biorąc pod uwagę w jaki stosunkach jest pan z moimi pracodawcami, szczerzę wątpię, żebyśmy mieli jakiekolwiek wspólne interesy – Adam jednak nie zamierzał poddawać się zdziwieniu, szybko i sprawnie postanowił przejść do konkretów, czyli do pozbycia się Hitoshiego ze swojego mieszkania – Doprawdy doceniam fakt, że pofatygował się pan osobiście, ale trafił pan pod zły adres.

- Panie Laurent wiem, że bierze pan też zlecenia dla osób nie związanych z Yakuzą – Nishimoto wyglądał teraz na odrobinę poirytowanego – Zdaję sobie sprawę, że musi pan mieć zgodę Takuro bądź Kyojiego, ale zapewniam pana, że zlecenie które chce panu dać nie działa na szkodę klanu Matsuzawa. Poza tym nie wiem czy pan słyszał, ale mój brat jest bardzo chętny, żeby dołączyć do Yakuzy...

Obaj teraz milczeli, a Aleksowi zaczęło robić się gorąco. Ten stary pierdziel wiedział!
Wiedział, że Matsuzawa za jego plecami próbuje się dogadać z jego młodszym bratem, Hirokumim. Planują sprzątnąć Hitoshiego i oddać klan na ręce jego młodszego brata, zamian za jego posłuszeństwo wobec Yakuzy. To by było wyjście dużo prostsze, niż wdawanie się w otwartą wojnę z klanem, a Hirokumi zdawał się być zainteresowany przejęciem funkcji głowy rodu Nishimoto.

I nagle sytuacja uległa zmianie. Hitoshi zaczął mówić do Adama po francusku, na co ten zareagował dość osobliwie Najpierw jakby się wystraszył a potem spojrzał na Alexa. Sam Alex z kolei przestał z tego cokolwiek rozumieć. Nie znał francuskiego, ale Adam to inna historia. Był rodowitym Francuzem i podjął konwersację, wyglądając teraz na mocno zdenerwowanego. Wreszcie zaprosił Japończyka gestem do swojego pokoju i obejrzał się na zdumionego chłopaka.

- Bierz się za lekcje – syknął na niego, tonem nieznoszącym sprzeciwu. – I żebyś mi się nie ważył wyjść ze swojego pokoju dopóki ci nie pozwolę.

Alex nie zdążył się oburzyć na tak kategoryczne polecenie, bo Adam nie czekając na jego odpowiedź podążył za Hitoshim starannie zamykając za sobą drzwi.




~*~



Czas w pewnym sensie przestał dla niej istnieć.

Nie spała prawie wcale – udawała. Na niewiele się to zdało, szprycowali ją środkami uspakajanymi, które, tak czy inaczej zmuszały ją do snu. Budzili ją kiedy przynosili coś do jedzenia, była wtedy spokojna, ale odmawiała przyjęcia pokarmu. Nie docierało do nich tłumaczenie, że nie jest głodna. Pchali w nią na siłę. I gdy tylko zaczynało być widać dno miski złośliwie zmuszała się do wymiotów. Starała się celować zawsze w osobę ją karmiącą. W tym odnajdywała sporo niezdrowej przyjemności. Cóż, chociaż tak mogła im dokuczyć, tylko na tyle ją było stać otumanioną lekami. Wreszcie podłączyli ją pod kroplówkę, choć zdaje się że nie znudziła im się ta zabawa. Głupia Piguła dalej uparcie przychodziła próbując ją nakarmić. Chodziło tylko o to żeby nie nabawiła się anemii...
Dla odmiany przy wizytach w łazience nie śmiała wywinąć pielęgniarce żadnego numeru. Wystarczyło, że ta tylko raz zagroziła jej pieluchą, albo basenem, żeby do łazienki zaczęła chodzić jak w zegarku. Noszenie pieluchy wydawało jej się najgorszą formą upokorzenia. Była zbyt dumna żeby pozwolić im na takie posunięcie. Choć już właściwie złamali ja w większości przypadków, to jednak kiedy tylko mogła zbierał resztki swojej godności, starając się pozostać sobą. Cokolwiek to teraz znaczyło.

Tak czy inaczej dla niej to były jedynie epizody między jednym koszmarem a drugim. Miewała coraz częściej sny na jawie, halucynacje i krzyczała w nocy. Wreszcie zaczęli ją wiązać na noc do łóżka, gdyż leki nie były dość skuteczne żeby ją wtedy uspokoić. W dzień ubierali ją w kaftan, chociaż wtedy akurat nie przejawiała żadnej aktywności, była apatyczna i cicha, zaszywała się w jakimś koncie kompletnie nieobecna. Wystarczyło jej wtedy nie zaczepiać, a można był spędzić całkiem spokojnie czas w jej towarzystwie.

Nie była w stanie określić ile czasu minęło od kiedy widziała dziadka. Po pewnym czasie w ogóle nie była pewna czy faktycznie go widziała, czy to nie był zwyczajnie jeden z tych koszmarów nawiedzających ją w nocy.
To mógł być tydzień. Albo miesiąc. A może rok? I tak zdawało jej się, że siedzi w tym piekle już całą wieczność, a nie jak twierdził lekarz jedynie pół roku.
Aż pewnego dnia wszystko się zmieniło, kiedy to sam diabeł przyszedł na audiencję.


Obudziły ją ciche odgłosy przesuwania czegoś, jakieś szelesty i metaliczne uderzenia. Nie zdziwiła się przekonana, że to już rano i pielęgniarka przygotowała się żeby podać jej śniadanie, a potem standardowy zestaw leków. Jednak w pokoju było dziwnie ciemno, a przy nocnej szafeczce nie stała pielęgniarka. Tym co leżało na metalowej tacy, nie był zestaw śniadaniowy ani jej porcja leków.

Mężczyzna w białym fartuchu był owszem, dość wysoki, ale raczej drobny. Sanitariusze tutaj byli zwalistymi olbrzymami, wiec szybko go wykluczyła z tego grona. Nie był też na pewno jej lekarzem, którego rozpoznawała zawsze bezbłędnie i przy każdej nadarzającej się okazji pluła mu w twarz. Ale to co było w tym wszystkim najbardziej zastanawiające, to fakt że mężczyzna nie był Japończykiem. Jasna cera i kolor okrągłych oczu, oraz rysy twarzy wskazywały na europejczyka. Poczuła się zaintrygowana.

- Kim jesteś? - zapytała cichym i mocno zachrypniętym głosem. Nocne krzyki zdarły jej gardło.

Mężczyzna się nieco wzdrygnął na nieoczekiwany odzew z jej strony. Widać sądził, że jeszcze śpi. Boleśnie zmarszczył brwi na dźwięk jej głosu, kiedy mierzył ją czujnym wzrokiem. Przyglądał się bardzo intensywnie i wreszcie jej umysł zaskoczył dlaczego. Natychmiast zalała ją fala złości.

- I czego się gapisz? - syknęła z furią, nie przerywając z nim kontaktu wzrokowego.

To on odwrócił spojrzenie, wzruszając ramionami i rozejrzał się po pokoju. Namierzył na parapecie dzbanek z wodą. Nalał trochę do szklanki i przystawił jej do ust. Zmierzyła go nieufnym wzrokiem, ale uznała, że najwyraźniej drażnił go dźwięk jej zachrypniętego głosu. A może dostrzegł w półmroku jak bardzo ma spierzchnięte wargi. Tak czy inaczej nie pogardziła tym gestem, suchość w ustach, sprawiała, że wypiłaby to nawet gdyby nalał tam trucizny. Przywiązana do łóżka nie miała szansy sięgnąć po wodę samodzielnie, więc korzystała z tej dziwnej okazji.
Zastanowiło ją też jego uparte milczenie. Nie był Japończykiem, czy to możliwe żeby nie znał języka?

- Gdyby nie zaspokojone pragnienie pomyślałabym, że jesteś moją kolejną halucynacją – powiedziała wreszcie kiedy zabrał szklankę.

Uniósł jedną brew, co zinterpretowała jako objaw pobłażliwego zdziwienia. Ale ponownie nic nie powiedział, wrócił do przeglądania zawartości jej szafki nocnej. Na tacy miał poukładane fiolki z lekami i jakieś papiery. Na pewno nie było takich rzeczy w jej pokoju, musiał to przynieść ze sobą. Widziała też, że ma czyjaś kartę z badaniami, ale ze swojej pozycji nie mogła dostrzec czyją.

Miał regularne i szlachetne rysy twarzy co sprawiało, że mógł uchodzić za przystojnego, choć dla niej wyglądał nieco dziwnie z tymi okrągłymi oczami. Chociaż ona sama nie powinna się przesadnie ich czepiać – jako że była Azjatką tylko w połowie, to i jej oczy nie do końca mieściły się w standardach rasy żółtej. Już nie wspominając o ich kolorze, który zawsze wzbudzał małą sensacje. Jego natomiast miały kolor pośredni między szarym, a niebieskim, w ciemnej oprawie gęstych rzęs i brwi. Włosy miał również ciemne i proste, w tym oświetleniu trudno jej było określić dokładnie ich kolor, ale zdaje się, że przydałoby im się strzyżenie. Jak na jej gust były stanowczo za długie, niesforne kosmyki wpadały mu do oczu z przodu, a z tyłu głowy już sięgały karku i spokojnie mógłby zebrać je w mizerny kucyk.

- Jesteś niemową? - zapytała wreszcie, zirytowana ciszą z jego strony. - Nie wyglądasz jakbyś nie rozumiał co do ciebie mówię.

Znowu ją zignorował – zero odpowiedzi. Zaczął metodycznie pakować leki do obszernej czarnej torby, którą miał przewieszoną przez ramię. Dostrzegła na jego fartuchu identyfikator, który głosił, że jest odwiedzającym. Coś jej tu ewidentnie nie grało i wreszcie jej umysł zaczął dochodzić do wniosku, że być może powinna zacząć się niepokoić o swoje bezpieczeństwo.

- Jeśli zaraz nie udzielisz mi jakiś wyjaśnień zacznę krzyczeć – oświadczyła z determinacją. - A potrafię krzyczeć naprawdę głośno. Nie wiem kim jesteś, ale wiem, że nie powinno cie tu być. Zatem jeśli nie chcesz żeby sanitariusze pokazali ci drzwi, zacznij ze mną rozmawiać.

Wreszcie na nią spojrzał, zdaje się, że nieco zirytowany. Rozumie i to bardzo dobrze co się do niego mówi. Westchnął ciężko i podjął temat.

- Po pierwsze i najważniejsze – powiedział, a ona się skrzywiła, jego japoński pozostawiał wiele do życzenia, choć głos miał w sumie przyjemny. – Jak się nazywasz?

To pytanie zabrzmiało dziwnie, a ona była gotowa założyć się z każdym o każde pieniądze, że dobrze wie jak.

- Nishimoto Kaede... - odpowiedziała mimo wszystko, ciekawa co z tego wyniknie.

- Źle – oznajmił jej bardzo kategorycznie.

- Źle to ty mówisz po japońsku – odgryzła się natychmiast. – Jeszcze wiem jak się nazywam, nie myl mnie z resztą tych świrów, która tu leży.

Zmrużył gniewnie oczy nachylając się nad nią.

- Kaede Nishimoto leży w sali obok – powiedział cicho i dobitnie – Martwa. Popełniła samobójstwo wieszając się na związanym prześcieradle. Ty nazywasz się Marduel Rath, jesteś córką, francuskiego profesora i japońskiej nauczycielki. Twoi rodzice nie żyją, nie masz rodzeństwa ani żadnej innej rodziny, oprócz mnie - swojego kuzyna od strony ojca. Właśnie zostałaś wypisana ze szpitala na moją prośbę. Nadążasz?

- Chyba jednak wolałam jak się nie odzywałeś - syknęła. – A teraz się przyznaj z której izolatki uciekłeś.

Westchnął ciężko jakby zrezygnowany, a jego mina wskazywała, że ma ochotę ją trzasnąć.

- Kojarzysz w ogóle dziewczynę z pokoju obok? - zapytał przekrzywiając głowę z zaciekawieniem. – Podobno jesteś bystra.

Zmarszczyła gniewnie brwi, bardzo nie lubiła tego protekcjonalnego tonu jakiego teraz używał pod jej adresem, ale wysiliła swoje nadwyrężone szare komórki.

Dziewczyna z sali obok, podobnie jak ona sama, była w połowie Japonką, możliwe że była popaprana z jakimś Francuzem i możliwe, że nazywał się tak jak twierdził ten mężczyzna. Widziała ją w sumie tylko parę razy odkąd ją tu przenieśli jakiś czas temu. Nie potrafiła określić dokładnie, ale to mogło być coś koło czterech dni odkąd miała dziewczynę za sąsiadkę. Z tego co udało jej się któregoś razu zauważyć były w podobnym wieku i podobnego wzrostu. Obie nosiły długie czarne włosy do pasa i zdaje się, ze obie miały tego samego lekarza. Tyle.

Aż tyle.

- Okey – powiedziała powoli kojarząc fakty. Miała tylko nadzieje, że do reszty nie zwariowała, bo to co tu się działo nosiło znamiona niezłego szaleństwa. – Niech będzie, Marduel Rath to ja. A tobie jak przy narodzinach dali, drogi kuzynie?

- Ciesze się, że zaczynamy się rozumieć. – Skinął głowa i zaczął rozpinać pasy, którymi była skrępowana. Bardzo uważnie obserwowała każdy jego ruch w napięciu czekając na oswobodzenie. - Teraz ustalmy...

Nie dokończył. Z chwilą gdy oswobodził jej ręce, rzuciła się na niego. Nie czekała aż przejdzie do nóg, czuła się zbyt zagrożona, żeby cierpliwie doczekać tego momentu. Próbowała chwycić go za głowę celem skręcenia mu karku, ale pół roku psychiatrycznych nawyków zrobiło swoje. Była słaba i zbyt powolna, leki opóźniły skutecznie jej reakcje i zdolność szybkiej oceny sytuacji. Nim się obejrzała mężczyzna już trzymał ją jak w imadle, krzyżując jej ręce na plecach i przyciskając twarzą do szpitalnego łóżka.

- Rozumiem, że chcesz renegocjować warunki naszej współpracy – warknął na nią wściekle, łapiąc za włosy i zmuszając tym samym żeby na niego spojrzała.

- A więc to miała być współpraca? - zdziwiła się uprzejmie, choć mówienie w tej pozycji sprawiało jej pewną trudność. Naprawdę mocno ją trzymał, to bolało. – Nie zapominaj, że masz do czynienia z wariatką z zaburzeniem afektywnym dwubiegunowym. - zacytowała jednym tchem swojego lekarza. – Do tego mam kilka manii prześladowczych. Zdawało mi się, że chodzi o zwykłe porwanie.

- Porwania nie są moją specjalizacją. – Puścił jej włosy i dostrzegła jak sięga do kieszeni po strzykawkę. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach.

- Nie wiem kto ci to zlecił, ale trafił kulą w płot – powiedziała szybko i spróbowała się szarpnąć żeby mu się wyrwać. Na nic. Był od niej dużo silniejszy. – Zdaje sobie sprawę, że mój dziadek ma wielu wrogów, ale doprawdy czepianie się mnie nic wam nie da. On mnie nienawidzi, nie zapłaci wam złamanego grosza...

- Zabójstwo Kaede Nishimoto zlecił mi Hitoshi Nishimoto – oznajmił jej wprost do ucha, jednocześnie przystawiając strzykawkę do jej ramienia – Zapłacił mi za to z góry, naprawdę dużo pieniędzy. Nie zmuszaj mnie żebym jednak sumiennie wypełnił jego polecenie.

Poczuła jak łzy zaczynają jej spływać po twarzy. Dziadek mu to zlecił? Dziadek chce ją zabić?

Mogła się tego spodziewać prędzej czy później. Sądząc po tym jak ją traktował i jak nienawidził jej matki, po tym jak bardzo się wstydził zarówno jej wyglądu, jak i choroby, właściwie było kwestią czasu kiedy postanowi się jej pozbyć. Mógł ją trzymać przy życiu ze względu na to, że była ostatnią krewną w prostej linii od niego, ale wreszcie jego irytacja musiała wziąć górę nad sentymentem.

- Więc czego chcesz ode mnie? - zapytała cicho i już całkiem beznadziejnie, starając się bezskutecznie tłumić płacz. - Czemu zabiłeś dziewczynę z pokoju obok, a nie mnie?

Nie otrzymała odpowiedzi, poczuła ukłucie w ramię. Szarpnęła się w desperacji, ale było już za późno, cała zawartość strzykawki została w nią boleśnie wtłoczona.

- Co to było? - wychrypiała przerażona, czekając na jakieś niepokojące objawy. Poczuła też, że nacisk na nią znacznie zelżał, mężczyzna ją puścił.

- Nie bój się, nic ci nie będzie. – O dziwo to zabrzmiało szczerze. – To GHB, ale nie planuje cie wykorzystywać. Po prostu nie chcę żebyś mi się rzucała, ani próbowała uciec jak będziemy stąd wychodzić.

Przeszedł kawałek dalej i w zasięgu jej wzroku pojawił się wózek inwalidzki przykryty kocem. Powiesił na nim swoją torbę i zaczął teraz rozpinać z pasów jej nogi. Już nie próbowała go atakować, choć póki co nie czuła jeszcze działania specyfiku jaki jej zaaplikował. Wystarczyło to że pokazał jej jak szybko i sprawnie może ją obezwładnić. A kto wie czy nie postanowi wstrzyknąć czegoś jeszcze. Postanowiła zobaczyć co z tego wyniknie, ostatecznie gdyby chciał ją zabić po prostu by to zrobił.
Usiadła na łóżku rozcierając obolałe po pasach kostki, kiedy rzucił w nią foliową torbą, wypchaną ubraniami.

- Przebierz się – polecił i zaraz dorzucił też do tego zestawu buty. - Szpitalna piżama nie jest dobrym strojem, kiedy masz za oknem tylko 10 stopni na plusie i kiedy nie chcesz zwracać na siebie uwagi.

Zmierzyła go złym wzrokiem. To nie było zbyt komfortowe miejsce żeby się rozbierać. Nie miała się gdzie schować, a była pewna że on ani nie wyjdzie na tę chwilę, ani nie pozwoli wyjść jej, choćby do łazienki obok.
Ze stłumionym fuknięciem wyszarpnęła z torby bluzę, odwróciła się do niego plecami i szybkim ruchem ściągnęła z siebie szpitalną piżamę. Czuła na sobie jego wzrok, więc czym prędzej wciągnęła na siebie nowe ubranie. Wiedział na co tak naprawdę się patrzył i nie chodziło tu o jej raczej wątpliwe wdzięki w tym stanie wychudzenia. Przez ten ułamek sekundy kiedy jej długie włosy były uwięzione w szpitalnej koszuli gdy ją zdejmowała, musiał widzieć jej tatuaż na plecach. Ta myśl zwróciła jej uwagę na tą osobliwą zamianę, jaka miał zamiar zastosować.
Dziewczyna z sali obok mogła być do niej podobna fizycznie, ale nie posiadał dwóch bardzo charakterystycznych rzeczy, po których każdy głupi stwierdzi, że nie jest ona Kaede Nishimoto, bez konieczności przeprowadzania żadnych testów czy badań. Jedną z nich był właśnie rozległy tatuaż na plecach, drugą jej kolor oczu. Czy ten facet naprawdę jest aż tak głupi sadząc, że to się uda?

Jednak nie zapytała go o to. To jakby jego problem, ona tu była tylko ofiarą jego niedorzecznych działań. Ale jeśli tylko te działania pozwolą jej na wyjście stąd, to czemu nie spróbować? Potem się będzie martwić co dalej.




* Placebo - Haemoglobin


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Coya
Bakałarz III stopnia



Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 671
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:00, 05 Cze 2010    Temat postu:

Zaczyna się całkiem ciekawie. Czekam na ciąg dalszy Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kometa
Adept I roku



Dołączył: 30 Maj 2010
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Kosmosu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 0:29, 13 Cze 2010    Temat postu:

Na samym wstępie tego postu chce napisać, że ukazany tu przeze mnie obraz Yakuzy jest nieco (a może nawet i bardzo) wypaczony. Stało się tak dlatego, że kiedy powstawał pierwotny tekst, mało mnie obchodziły szczegóły, skupiałam się na wymyślonej akcji i na swoich bohaterach mając gdzieś strukturę yakuzy, opierając się jedynie na zasłyszanych gdzieś kiedyś bardzo ogólnych informacjach.
Staram się teraz trochę to naprostować, ale to rzutuje bardzo na zaplanowana przeze mnie akcję i nie wszystko mogę zmienić. Zatem proszę mnie nie bić xD Zdaje sobie sprawę z byka jakiego popełniłam, ale cóż... zbyt mi chyba zależy żeby iść ścieżką, którą obrałam na początku jeśli chodzi o rozwój akcji.

Pierwszy rozdział raczej z objaśnieniami, więc może być trochę nudno >.>





1.


- Tobie się chyba coś pomyliło Laurent – warknął wściekły Kyoji.

Adam w ostatniej chwili powstrzymał się żeby nie wzruszyć lekceważąco ramionami. Stara śpiewka, Kyoji zawsze kiedy się na niego wściekał był niczym zdarta płyta. Maglowali w kółko to samo. Adam wziął sobie na wstrzymanie.

- Nie wydaje mi się – odparł spokojnie, czekając na kolejny wybuch swojego przełożonego.

Kyoji uderzył pięścią w biurko, a porcelanowa popielniczka na blacie aż podskoczyła. Adam przelotnie zastanowił się czy ten ładny bibelocik przetrwa gniew Japończyka.

- Ty nie rozumiesz – wycedził głosem drżącym od furii i zmierzył go morderczym wzrokiem. – Tym razem przesadziłeś. Mówi ci coś termin: Przegiąć pałę? Czy tobie się wydaje, że ja ci pozwolę kolekcjonować przybłędy według twojego widzi mi się? I to jeszcze TAKIE przybłędy? Za kogo ty się uważasz, czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego co zrobiłeś?

Adamowi nieznacznie drgnęła brew. Popatrzył Kyojiemu stanowczo w oczy.

- To ty nie rozumiesz – ośmielił się stwierdzić, a Japończyk miał taka minę jakby miał chęć udusić go gołymi rękami. - Powinieneś mi dziękować, zrobiłem dużą przysługę tobie i twojemu ojcu.

Kyoji już otworzył usta żeby zapewne wydać wyrok na Adama albo chociaż zażądać zadośćuczynienia zniewadze w postaci yubizume*, ale żadne rozstrzygające słowa nie padły. Drzwi otworzyły się nagle i do gabinetu wkroczyła Kaori. Minęła Adama niczym chmura gradowa gnana przez gwałtowne podmuchy wiatru i po chwili już stała na przeciwko swojego brata.

- Czy ja mogę wiedzieć co ty robisz? - warknęła w stronę Kyoji'ego niczym rozjuszona tygrysica, co wyglądało o tyle zabawnie, że rozmiarowo odpowiadała raczej małemu kociakowi. - Kto ci pozwolił strofować moich ludzi?

Alleluja. Bierz go Kaori.
Adam oparł się o ścianę i z rozbawieniem zaczął obserwować rozwój wypadków.

- Jak nie potrafisz utrzymać swoich psów na łańcuchu, to ktoś musi im pokazać gdzie ich miejsce – oświadczył stanowczo, patrząc na siostrę z góry.

- Adam działał w porozumieniu ze mną i za moim pozwoleniem – oznajmiła z wyzwaniem w głosie. - Tylko idiota nie skorzystałby z takiej okazji.

- Chcesz mi powiedzieć, że wiedziałaś o tym, że ten kundel wziął zlecenie od Nishimoto i od miesiąca ukrywa jego wnuczkę?

- Od półtora miesiąca – poprawił go Adam uprzejmie, oglądając z uwagą sufit, na którym naprawdę nie było nic ciekawego.

Kyoji wydał z siebie zirytowane syknięcie, w którym dało się rozpoznać wyszukane przekleństwo w jego ojczystym języku. Kaori obejrzała się na Adama i gestem pokazała mu, że ma milczeć.

- Chcę powiedzieć, że trzymamy majątek Nishimoto w garści – powiedziała dziewczyna już nieco spokojniej, starając się tym samym wyciszyć brata. - Ona dziedziczy po Hitoshim, nie Hirokumi...

- A kogo to obchodzi? - oburzył się natychmiast Kyoji. – To kobieta, nikt jej nie uzna, jest bez znaczenia. Po śmierci Hitoshiego wszystkie oczy skierują się na Hirokumiego. Ta dziewczyna nie jest nam do niczego potrzebna.

Usta Kaori zacisnęły się w cienką kreskę. Brawo ty szowinisto, idź dalej tym tropem, a własna siostra wydrapie ci oczy.

- Zabić ją zawsze zdążymy – powiedział Adam spokojnie, widząc że Kaori za chwile wypadnie ze swojej roli. - Tymczasem powinniśmy się zastanowić czy nie postępujemy zbyt pochopnie. Hitoshi pochował obcą dziewczynę jako swoją wnuczkę, bo nie chciał żeby świat mafii dowiedział się, że jest w naszych rękach. Jemu zależy żeby wszyscy myśleli, że ona nie żyje...

- Nie będę grać w podchody. - Kyoji zmierzył go zimnym wzrokiem. - Nie obchodzi mnie co kombinuje Nishimoto, wyrok na niego został podpisany. Hirokumi z kolei zgodził się pracować dla nas. Po sprawie. Dziadek i wnuczka idą do piachu, a on dziedziczy pieniądze i stanowisko.

- Ignorant – wymamrotał Adam pod nosem, a Japończyk zbystrzał. Niedosłyszał i nie był pewien czy powinien wybuchać z kolejną awanturą. Na wszelki wypadek zmierzył go złym i nieustępliwym wzrokiem.

- Ty rób jak uważasz. – Nagłe oświadczenie Kaori przerwało ich kontakt wzrokowy, obaj spojrzeli na drobną Japonkę - A ja zrobię to co uważam. Rozmawiałam już z ojcem, pozwolił mi ją trzymać, także możesz sobie wsadzić gdzieś swoje fochy. Zobaczymy, które z nas na tym lepiej wyjdzie.

Nie czekała na odpowiedź ze strony brata, skinęła na Adama i oboje skierowali się do drzwi.

- Miłego dnia Kyoji – rzucił jeszcze Adam na wychodne i uśmiechnął się złośliwie. Kiedy zamykał drzwi poczuł lekki wstrząs, a do jego uszu dotarł dźwięk tłuczonego szkła. Jednak popielniczka poległa.

- Adam, doprowadzanie go do szału, nie jest najmądrzejszym pomysłem – zganiła go Kaori i zmierzyła surowym wzrokiem. - Kiedyś naprawdę przesadzisz i ja ci nie będę w stanie pomóc.

- Wiem – odparł zaskakująco poważnie.

On wiedział lepiej niż ktokolwiek inny co to znaczy narazić się któremuś z braci Matsuzawa. A już najgorzej narazić się im obu. Lepiej wiedzieć od niego mógł tylko Michael Cole - dawny przyjaciel Adama - ale on już nikomu o tym nie opowie.
Martwi nie mówią.


Kyoji, Yuichi i Kaori Matsuzawa byli dziećmi jednego z wyżej postawionych w hierarchii mafiosów, samego Takuro Matsuzawy w przestępczym świecie znanego pod pseudonimem Arashi.
Pięć lat temu przejęli cały jego klan, a ojciec przyglądał się ich poczynaniom ukryty w cieniu, interweniując jedynie wtedy, gdy jego pociechy były bliskie sprzeniewierzenia jego majątku. Ze wszystkimi wewnętrznym problemami musiały radzić sobie same. A radził sobie świetnie, wzbudzały respekt i szacunek, a ostatnio udało im się podjąć korzystne 'negocjacje' z klanem Nishimoto. Jedyna przeszkodą na drodze do sukcesu była głowa tego klanu – Hitoshi, jednak to się miał wkrótce zmienić na lepsze.

Nishimoto byli owszem szanowani w japońskim świecie przestępczym, ale nie ulegało wątpliwość, że Hitoshi Nishimoto dążył do utworzenia swojej własnej, małej Yakuzy. A przecież jest tylko jedna Yakuza. Jedna wielka rodzina, niezwykle rozgałęziona, obejmująca wiele sfer życia przestępczego światka. Każdy kto nie należy do wielkiej rodzinnej Yakuzy jest postrzegany jako jej potencjalny wróg. Wrogów się eliminuje lub wciela się do Wielkiego Klanu - ugodowo lub siłą. Rozmowy z Hitoshim o wstąpieniu jego rodziny do Yakuzy trwały bardzo długo, skąpy Japończyk nie chciał się dzielić swoim majątkiem i wpływami z Wielkim Klanem i od dawna planowano jak się go pozbyć, nie wywołując przy tym wojny. Oczywiście Yakuza była na zwycięskiej pozycji, nie miej jednak taki konflikt przyniósłby duże straty. I wtedy objawił im się jego młodszy brat - Hirokumi. Po śmierci Hitoshiego to on wchodził w posiadanie wszystkich interesów i stawał się najstarszym z rodu, a zatem jemu musiały być posłuszne wszystkie małe gangi wierne Hitoshiemu. Układ z Hirokumim umożliwił dojście do wielu korzystnych interesów i uniknięcie ataków gangów Hitoshiego. Takuro miał powody być dumnym ze swoich pociech. Najwyraźniej odziedziczyły po nim talent do interesów.

Właściwie do Yakuzy może należeć każdy, jeśli tylko wyjawi taką chęć. Może też zostać do niej wcielony siłą jeżeli sytuacja będzie tego wymagała. Tak właśnie było z Adamem. Jako młody chłopak był tak zwanym wolnym strzelcem - płatnym zabójcą świadczącym swoje usługi każdemu kto mu tylko odpowiednio dużo zapłacił. Niestety nie rozważnie zaczął działać na terenie klanu Matsuzawy. A klany bardzo nie lubią gdy ktoś się rządzi na ich podwórku.
Adam był wtedy jeszcze bardzo młody i niedoświadczony, nie miał pojęcia czym grozi wchodzenie w drogę Yakuzie. Na jego szczęście był także piekielnie skuteczny i dobry w tym co robił i to prawdopodobnie uratowało mu życie. Zadziwiające wydawało mu się wtedy, że to wówczas zaledwie siedemnastoletnia Kaori dostrzegła jego potencjał i uchroniła przed egzekucją. I tak Adam stał się podwładnym siedemnastoletniej dziewczynki. Miał do wyboru to albo śmierć. Okazało się, że wybrał dobrze, bo może i Kaori była najmłodszą z rodu i to w dodatku kobietą, to jednak była ulubienicą i oczkiem w głowie Takuro. Oznaczało to, że Adamowi żyło się jak u Pana Boga za piecem. Wystarczyło, że sumiennie wypełniał życzenia Kaori i chronił ją, a Takuro był gotów go ozłocić.
Kaori nie była zwykłym dzieckiem, już od najmłodszych lat doskonale zdawała sobie sprawę z działania mechanizmu Yakuzy i dzielnie rywalizowała ze swoimi starszymi braćmi o władzę u boku ojca. Niestety jej starania z góry był skazane na przegraną, w Yakuzie kobiety odgrywały raczej nieznaczące role, na pewno nigdy nie piastowały odpowiedzialnych stanowisk. Ona jako najmłodsza z rodu może i była pupilką ojca, ale nie miała żadnych szans na dowodzenie klanem. Zawsze zostawał najwyżej na trzecim miejscu. Adamowi było szkoda Kaori, nieraz widział łzy złości w jej oczach, dokonywała rzeczy niesamowitych już jako młoda dziewczyna. Intelektem biła swoich braci na głowę, wiedziała jak najefektywniej wykorzystać nadarzające się okazje, a jednak ojciec nigdy nie brał jej pod uwagę w zarządzie. Kaori był ambitna nie chciała być maskotką tatusia i żerować na jego pieniądzach, chciała mieć własne dochody. Ojciec traktował jej żądania jak kaprysy małej dziewczynki, przytakiwał dla świętego spokoju, ale nic nie robił w tym kierunku aby umożliwić córce sprawowanie gdziekolwiek, jakiejkolwiek większej władzy. Dostała dla siebie kilku zabójców do dyspozycji, w tym i Adama, ojciec co miesiąc przeznaczał dla niej sporą sumę pieniędzy z którymi mogła robić co chciała i uważał, że więcej nie powinna wymagać. Kaori czuła się niedoceniona.

Najbliżej ojca był oczywiście jego najstarszy syn - Kyoji. Swego rodzaju wybryk natury, nienaturalnie wysoki jak na Japończyka, z niecodziennym darem wyczuwania fałszu i strachu w przeciwniku. Modelowy przykład tyrana. Trzymał wszystkich krótko, wzbudzał respekt i trzeba przyznać, że był bezwzględny w dążeniu do celu. Eliminował przeszkody na swojej drodze z siłą i delikatnością buldożera, wyrabiając sobie opinię osoby gniewnej i impulsywnej, którą z reszta był. Zdawał się nie szanować nikogo ani niczego, oprócz swojego ojca, którego darzył niezdrowym wręcz podziwem. Pazerny na władzę i rządny posłuchu drażnił Adama od samego początku ich znajomości i vice versa. Ścierali się ze sobą przy każdej możliwej okazji i na każdej płaszczyźnie, co tylko utwierdzało Adama w przekonaniu, że zapewne znajduje się gdzieś w okolicach szczytu czarnej listy Kyojiego Matsuzawy. Japończykowi podlegał także chyba jeden z groźniejszych morderców jacy chodzili po tym świecie, okrutny zabójca - Raheem Haarisah, pochodzenia najprawdopodobniej arabskiego. Raheem nieodłącznie towarzyszył Kyojiemu w charakterze jego obstawy i chyba nie było na świecie człowieka, który by się go nie bał. Także Adam miał całkiem porządne podstawy do swojego niepokoju. Wiedział, że przyjdzie dzień w którym Kyoji wyceluje broń Raheema właśnie w niego.

Najwięcej problemów sprawiał Yuichi - młodszy syn Takuro. Tylko alkohol i dziwki mu w głowie, a ostatnio sięgał po mocniejsze używki, ku wielkiemu niezadowoleniu swego ojca. Yuichi jednak zdaje się cały czas mieć wszystko pod kontrolą, trzyma krótko za pysk wszystkich dilerów i robi na tym wielkie pieniądze. Rozumem nie grzeszy, ale szmal wywęszy wszędzie, sieć jego klubów cieszy się niesłabnącą popularnością, dragi rozchodziły się jak ciepłe bułeczki, a jego agencje towarzyskie uchodziły za najlepsze w przestępczym światku. Wyrobił sobie pewna markę, z której Takuro jednak nie był zadowolony, zatem jego młodszy syn zmuszony był posługiwać się pseudonimem. Jako Daze przewodził lokalom rozrywkowym, starając się ukryć swoją tożsamość, ale to akurat nie szło mu dobrze - i tak wszyscy wiedzieli czyim jest synem. Po prostu nie wypowiadało się głośno jego nazwiska.

Cała trójka stanowiła mieszankę wybuchową, której jak najbardziej nie należało zachodzić za skórę. Tymczasem Adam miał na pieńku zarówno z jednym jak i z drugim synem Takuro, i jedyne co go przed nimi chroniło to osoba Kaori. Nie mniej jednak jej głos nie był dość znaczący, pomimo że walczyła o to ze wszystkich sił, także dodatkowe drażnienie czy to Kyojiego czy Yuchiego nie było rozsądnym posunięciem. Adam dobrze o tym wiedział, ale zwyczajnie czasem nie potrafił się powstrzymać. Zapewne gdyby nie osoba Alexa, którego zobowiązał się kiedyś chronić, dużo szybciej i dużo poważniej popadłby w ich niełaskę, przez swoje lekceważenie ich zdania.

A teraz zdaje się, że w końcu tez podpadł i samej Kaori.
Kiedy kierowali się do wyjścia z biurowca dziewczyna zacięcie milczała. To że broniła go przed swoim baratem nie oznaczało, że sama nie jest wściekła na swojego zabójcę. Tak naprawdę blefowała, sama dowiedziała się o poczynaniach Adama ledwie parę godzin przed rozmową z Kyojim. Nie miała pojęcia, że Francuz przyjął zlecenie od Nishimoto, a potem dokonał dziwacznej i na dobrą sprawę bardzo głupiej improwizacji. Była wściekła, ale ona okazywała swój gniew zupełnie inaczej niż jej bracia. Nauczyła się milczeć i tłumić w sobie gwałtowne odruchy. Zapewne teraz starała się ułożyć cała sytuacje w logiczną całość. Adam natomiast wiedział, że logiki nie ma w tym wszystkim za grosz, zatem postanowił przerwać ponure milczenie i rozładować atmosferę.

- Zdaje się, że jestem ci coś winny za ponowne uratowanie skóry – zaczął kiedy doszli na parking.

Kaori nic nie odpowiedziała, wskazała tylko na swój samochód, zatem Adam posłusznie udał się w jego kierunku. Kiedy odblokowała zamek zajął miejsce pasażera. Dziewczyna zasiadła za kierownicą i przez chwilę wpatrywała się dość bezmyślnie w szybę przed sobą.

- Po co ci ona? - zapytała wreszcie odpalając silnik i ruszając. - Naprawdę mało masz problemów przez Alexa, potrzebny ci jeszcze jeden znajda?

- Zastanów się – poprosił z westchnieniem. – Nie masz wrażenia że to dziwne, że Hitoshi zapisuje wszystko swojej wnuczce, a potem każe ją zabić swoim wrogom?

- Owszem – przyznała. - Ale Hitoshi nie pierwszy raz robił coś takiego, jeśli uznał, że ktoś zhańbił jego rodzinę, nie miał żadnych względów dla niego. Słyszałeś co spotkało jego syna po tym jak sprzeciwił się jego woli. A jej wstydził się od zawsze, chował przed światem, tresował jak psa, aż wreszcie dziewczynie odbiło. Ten starzec jest skąpy i nieobliczalny. Założę się, że zapisał wszystko wnuczce żeby dokopać Hirokumiemu. Ten testament pokomplikuje sprawy spadkowe młodszemu Nishimoto jeśli Hitoshi go nie zmieni. On przeczuwa, że chcemy go sprzątnąć, zwyczajnie kładzie nam kłody pod nogi tam gdzie może. - Kaori nagle zamilkła, jakby właśnie przyszło jej coś do głowy. Zmierzyła Adam podejrzliwym wzrokiem i zaczęła mówić powoli: - Oficjalnie ta dziewczyna nie żyje. Zatem testament w pewnym sensie jest nieważny, można go próbować podważyć i Hirokumi może się ubiegać o majątek barta. Ale jeśli wyjdzie na jaw, że ta dziewczyna jednak żyje...

Zamilkła, a Adam odwrócił wzrok żeby na nią nie patrzeć. Już wcześniej rozważał czy nie powiedzieć Kaori prawdy, ale sam jeszcze do końca nie wiedział co chce właściwie zrobić. Miał do wyboru dwie opcje i obie niosły ze sobą zarówno korzyści jak i ryzyko.

- Adam coś ty zrobił? - zapytała i tym razem nie udało się jej ukryć wzburzenia w głosie. - Czy on cię kupił?

Adam z rezygnacją pokręcił głową.

- Wbrew temu co myślisz, nie wiem o co mu chodzi. - To nie do końca była prawda. I tak też postanowił z nią rozmawiać. Używając nie do końca prawdy i nie całkiem kłamstwa.- Zlecił mi zabójstwo, rzekomo swojej wnuczki, ale ta dziewczyna nią nie była. Wskazał mi zły cel. Więc postanowiłem zabrać tę właściwą i zobaczyć co z tego wyniknie.

- Oszalałeś?! - Wreszcie wybuchła, za dużo rewelacji nawet jak na jej opanowanie. - Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?

- Sam nie wiem. – Wzruszył ramionami. - Wiedziałem, że zdenerwowałbyś się, już za samo przyjęcie tego zlecenia. Byłem ciekaw o co chodzi, a ty byś mi zwyczajnie zabroniła. Łatwiej prosić o wybaczenie niż o pozwolenie.

- Czy on się z tobą potem kontaktował? - Starała się być rzeczowa i odłożyć gniew na bok, choć w jej głosie wciąż dało się go słyszeć.

- Nie. Po prostu pochował tamtą dziewczynę, jako swoją wnuczkę twierdząc, że zabiła się w szpitalu. Wiesz, wariatka, wszyscy o tym wiedzieli, nikogo to nie zdziwiło. Dlatego ja bym ją zostawił przy życiu. Nikt nie musi wiedzieć kim ona jest, a nie wiadomo kiedy okaże się ważną figurą na tej szachownicy. Poza tym mówiłem to już Kyojiemu – zabić ją zawsze zdążymy.

Kaori nic na to nie odpowiedziała, skupiła się na prowadzeniu samochodu, ale Adam niemal widział trybiki obracające się w jej głowie. Dziewczyna nie była głupia, zapewne domyślała się, że nie powiedział jej wszystkiego. Pytanie brzmiało co zrobi z tymi domysłami.

- Adamie Laurent – zaczęła nagle bardzo oficjalnym tonem. - oświadczam ci, że jeśli mnie zdradzisz to piekła ci nie starczy żeby się ukryć. Daje ci na razie wolną rękę, masz moje zaufanie, ale jeśli je zawiedziesz, dorwę cię.

Adam tylko skinął głową dając znak, że pojął. Nie zamierzał działać na szkodę Kaori. Chociaż jej bracia to zupełnie inna historia...




* Yubizume to odcięcie sobie małego palca i podarowanie go osobie, którą chce się przeprosić.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Caeles
Bakałarz IV stopnia



Dołączył: 27 Lut 2010
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: spod łóżka
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 16:55, 23 Cze 2010    Temat postu:

Zapowiada się intrygująco. Czekam na ciąg dalszy te historii .. Smile
A że Yakuza nie jest tuta yakuzowa .. ;p Oj tam, grunt by historia wciągała Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kometa
Adept I roku



Dołączył: 30 Maj 2010
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Kosmosu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:35, 25 Cze 2010    Temat postu:

To co poniżej to pierwsza cześć rozdziału drugiego. Będzie on strasznie długaśny, ale w sumie mam to gdzieś xD Wszystko o Kaede Nishiomoto, i niech was nie zdziwi imię, którym będzie tu określana. W drugiej części rozdziału zostanie to wyjaśnione. Właściwie już w prologu była wskazówka, ale... z resztą sami zobaczycie.

Ogólnie to kicz. Nie spodziewajcie się niczego dobrego.





2. Freak On A Leash


Something takes a part of me
Something lost and never seen
Every time I start to believe
Something's raped and taken from me... from me

Life's got to always be messing with me
(You wanna see the light)
Can't they chill and let me be free?
(So do I)
Can't I take away all this pain
(You wanna see the light)
I try to every night, all in vain... in vain

Sometimes I cannot take this place
Sometimes it's my life I can't taste
Sometimes I cannot feel my face
You'll never see me fall from grace

Something takes a part of me
You and I were meant to be
A cheap fuck for me to lay
Something takes a part of me

Feeling like a freak on a leash
(You wanna see the light)
Feeling like I have no release
(So do I)
How many times have I felt diseased?
(You wanna see the light)
Nothing in my life is free... is free*




Miasto Aniołów. Z której strony?

Duel lubiła obserwować światła Los Angeles nocą, ale wciąż nie widziała w nim niczego wspaniałego. A już tym bardziej anielskiego. Owszem, robiło wrażenie, wręcz przytłaczało samym widokiem swojej panoramy, ale dziewczyna uważała że brak temu miejscu duszy. W jej odczuciu było to brudne i duszne siedlisko komercji.
Co wieczór, wyglądając przez okratowane okno, obserwując miasto z wysokości dziesiątego piętra, zaczynała rozumieć dlaczego jej dziadek nienawidził Amerykanów. Mimo szczerych chęci nie potrafiła odnaleźć w tym społeczeństwie niczego mistycznego, uczuciowego czy ideologicznego. Odnosiła nieodparte wrażenie, że jedyną pasją tych ludzi była ciągła gonitwa, która miała swój finał przy zderzeniu ze ścianą. Bezmyślni, zadufani w sobie, ślepi. Tylko takie określenia przychodziły jej do głowy.
W telewizji puszczali same bzdury i szybko zaniechała jej oglądania. Pamiętała, że jeszcze jako dziecko bardzo pragnęła móc oglądać kreskówki w telewizji, ale dziadek nigdy jej na to nie pozwalał. Teraz gdy miała telewizor tylko dla siebie czuła się rozczarowana. Programy dla dzieci były prymitywne i często wulgarne, a te dla dorosłych... Po obejrzeniu jednego odcinka Jerry'ego Springera zwątpiła w instytucje telewizji i ludzką inteligencję. Już pomijając samą formę programu i zachowanie gości, uważała że publiczne pranie swoich brudów za upokarzające i zwyczajnie żałosne. Szczerze gardziła ludźmi, którzy występowali tam na własne życzenie. A mówią, że to ona jest szalona.

Dlatego właśnie wieczorami wyglądała przez okno. Wciąż miała nadzieję odnaleźć w tym wszystkim jakąś ulotność, subtelne piękno, które lata temu pokochał jej ojciec. Szukała tu swoich korzeni, choć to że się tu znalazła było zwykłym przypadkiem. W przeznaczenie nie wierzyła, inaczej musiałaby przyznać że było jej pisane to pasmo poniżeń. Musiałby przyznać, że jakaś siła wyższa jej wyjątkowo nie lubi i celowo źle rozdaje kary jej życia. Pogodzenie się z tym oznaczałoby klęskę, oznaczałoby że wszystko co robi jest z góry skazane na przegraną, że nigdy nie uda jej się decydować o sobie. A Duel zamierzał pazurami walczyć o siebie i o swoją niezależność.






Prawdopodobnie jej matka pochodziła właśnie z Los Angeles. Przynajmniej tu ją poznał ojciec. Duel wiedziała o swoich rodzicach przerażająco mało. W domu był to temat tabu, dziadek wpadał w gniew na samą wzmiankę o nich, a babcia rzadko odpowiadała na jej pytania. Kiedyś myślała, że nie chce się narażać dziadkowi, potem już jako nastolatka dostrzegła, że mówienie o nich sprawia jej ból.
Ojciec miał na imię Haruhiro. Nishimoto Haruhiro. Wszyscy mężczyźni w jej rodzinie, wywodzący się w prostej linii od pierwszych Nishimoto nosili imiona zaczynające się na literę H. Była to taka niepisana tradycja, przestrzegana od wielu pokoleń, choć Duel nie wiedziała skąd właściwie się wzięła. W jej odczuciu był to dość idiotyczny zwyczaj.
Haruhiro jako pierworodny i jedyny syn głowy klanu, miał w przyszłości zastąpić Hitoshiego i stanąć na czele rodziny. Wszystko się zmieniło kiedy spotkał matkę Duel.
Dziewczyna znała jedynie jej imię, nie wiedziała jakie było nazwisko panieńskie tej kobiety, a i tak imię brzmiało bardziej jak pseudonim artystyczny. Leilani była młodą aktorką, stawiającą swoje pierwsze kroki w Hollywood. Dostawała małe rólki, nic nie znaczące epizody, ale Duel słyszała że była oszałamiająca piękna i gdyby postanowiła robić karierę przez łóżko na pewno zaszłaby wysoko. Jako że nie zaszła, należało wnioskować, że ten rodzaj awansu jej nie interesował. Tak przynajmniej o niej mówiła babcia, dziadek natomiast w tych nie licznych momentach gdy o niej wspominał, porównywał ją do ladacznic i wyrachowanych karierowiczek. Duel przytomnie zakładała, że prawda leży gdzieś po środku. Nie chciała idealizować obrazu matki. Miała nadzieje kiedyś dowiedzieć się więcej i zwyczajnie bała się zawodu jaki mógłby ją spotkać gdyby się okazało, że dziadek miał jednak rację.
Haruhiro i Leilani poznali się przy okazji promocji produktów firmy Nishimoto w Stanach. Matka Duel miała zgrać w ich reklamie, Haruhiro oddelegowany przez Hitoshiego miał czuwać nad całą kampanią. Dziadek uparcie powtarzał, że Leilani zwyczajnie uwiodła jego syna, że ten głupiec poleciał na jej urodę i dał się omotać jak nie przymierzając zwykły szczeniak. Młoda aktorka z kolei miała być zainteresowana jedynie majątkiem rodziny Nishimoto. Duel pytała o to babcię, ale ta twierdziła, że nie wtrącała się w małżeństwo syna. Jedyne co mogła powiedzieć to, to że ta kobieta była dla niego dobra, a on nigdy nie pozwalał powiedzieć o niej złego słowa, przez co w domu były ciągłe awantury. Bo Hitoshi używał pod jej adresem samych złych słów.

Dziadek Duel nie cierpiał Amerykanów. Dziewczyna nie była pewna za co najbardziej, ale faktem było, że najczęściej wypominał im zagładę Hiroszimy i Nagasaki. Ale to nie niechęć do obywatelów USA była głównym powodem dla którego Hitoshi nie chciał zaakceptować swojej synowej. Miał już zaplanowaną przyszłość syna. Haruhiro był zaręczony z Asaharą Fumi, należącą do wysoko postawionego klanu zaprzyjaźnionego z Nishimoto. Hitoshiego i brata Fumi – Mito – łączyły interesy i oba klany dążyły także do połączenia swych domów. Tymczasem Haruhiro poczynił im skandaliczny afront, odrzucając skromną i dobrze ułożoną panienkę, na rzecz amerykańskiej ladacznicy z Hollywood. Sporom i kłótnią podobno nie było końca, młody Nishimoto dodatkowo wyraził pogląd, że woli umrzeć niż połączyć swoją rodzinę z klanem Asahary i zdaje się, że jego życzenie potraktowano dosłownie.

Po niespełna roku małżeństwa Haruhiro i Leilani doczekali się córki, konflikty zdawały się nieco przyschnąć, a czas ostudzić odrobinę rodzinne temperamenty, ale nie na długo. Mito Asahara zaofiarował wdzięki swojej siostry dopiero co owdowiałemu i bezdzietnemu bratu Hitoshiego – Hirokumiemu. Na to młody Nishimoto zareagował bardzo gwałtownie, ślub jego wuja z byłą narzeczoną odbierał jako rodzinną katastrofę i znowu zaczęły się poważne spięcia na linii Haruhiro – Mito. W konflikt oczywiście niemal natychmiast wkroczył Hitoshi, bądź co bądź zadowolony z tego, że klany się wreszcie połączyły.
Duel niestety nie wiedziała na czym dokładnie owa niechęć jej ojca polegała, ale zdawała sobie sprawę, że to właśnie te animozje doprowadziły do śmierci jej rodziców. Nikt oczywiście nie wyraził wprost tych poglądów, ale dziewczyna nie była głupia. Jej ojciec raz, że odrzucił i upokorzył siostrę głowy klanu Asahara, a dwa że bezwzględnie i konsekwentnie kładł kłody pod nogi Mito, odmawiając mu udziałów w firmie. Był zadrą i przeszkodą, plamą na honorze obu klanów, niepokornym synem, mającym za nic tradycje i obyczaje, sympatyzującym z zepsutymi Amerykanami. To musiało się źle skończyć.
Duel nie wiedziała nawet jak dokładnie zginęli jej rodzice. Przy dziadku nie szło poruszyć tematu ich śmierci, zaraz się złościł, a w konsekwencji milczał zacięcie. Babcia natomiast mówiła tylko o strasznym wypadku i pogrążała się we własnych myślach prosząc, żeby dano jej spokój. Dziewczyna nie miała wątpliwości, że ktoś pomógł matce i ojcu zejść z tego świata, i to za przyzwoleniem Hitoshiego. Gdyby było inaczej Asahara nie mieliby racji bytu w klanie Nishimoto. Tymczasem nadal pojawiali się na rodzinnych zjazdach ze statusem bliskich członków rodziny.

Duel długo się zastanawiała dlaczego ją oszczędzono i jedyne co udało jej się wymyślić to, to że dziadek jednak miał jakiś szacunek do własnej krwi i genetycznej spuścizny. Być może nie chciał aby odnoga jego rodu wymarła. A może też miał jakieś pokrętne plany co do niej...
Tak czy inaczej niemal od samego początku jej rola i pozycja w klanie była przegrana. Nie dość, że amerykański mieszaniec, nie dość że dziewczyna, córka swoich niepokornych i odstających społecznie rodziców, to jeszcze na dodatek z dziwacznym defektem. Duel urodziła się z pozornie nic nie znaczącym zaburzeniem rozwoju – różnobarwnością tęczówki. Objawiało się to tym, że jej prawo oko było ciemnobrązowe, lewe zaś jasnoniebieskie.
Lekarze powtarzali, że to nic takiego i że to się czasem zdarza. Jednak dziadek często wypominał jej ten defekt. Mówił o niej jak o kimś brzydszym i gorszym, wytykał nie tylko kolor oczu, ale też o ton jaśniejszy odcień skóry i rysy twarzy bardziej odpowiednie dla rasy białej niż żółtej. Duel przez większość swego życia była przekonana, że jest szpetna, że jest jakimś niepojętym, chodzącym dziwadłem, wybrykiem natury, ułomnym dzieckiem. Dopiero jako nastolatka zdała sobie sprawę, że może być inaczej. Raz, przy okazji jednego z bardzo rzadkich jej wyjść poza rodzinny dom, zaczepiła ją pewna kobieta. Duel z oszołomieniem wysłuchała jej zachwytów pod swoim adresem, a potem odebrała od niej wizytówkę. Kobieta natrętnie dopytywał się czy dziewczyna nie chciałaby zostać modelką. Cóż, figurą mogła by pasować, była dość wysoka jak na Japonkę, chuda, smukła i drobnej kości, ale nie sądziła, żeby jej twarz nadawał się do czegokolwiek. A już na pewno nie do reklamy. Usłyszała wtedy, że to właśnie jej twarz jest wyjątkowa i niebanalna, a już najbardziej charakteru i intrygującej asymetrii nadają jej niezwykłe oczy. Ogólnie to spotkanie wcale nie skończyło się dobrze, gdyż temat oczu był dla Duel bardzo drażliwy i kobieta padła ofiarą jej gniewu. Dziewczyna raczej dość dobitnie kazała jej się odwalić, ale to zdarzenie spowodowało pewną zmianę w jej postrzeganiu siebie.

To właśnie tuż po skończeniu szesnastu lat zaczęła nabierać pewności siebie. Spotkanie kogoś, kto powiedział jej wprost, że jest ładna, dało jej wreszcie do myślenia. Nie to żeby zaraz wpadła w samozachwyt, ale to była wskazówka, że jest poniżana przez dziadka właściwie bez powodu. Przecież to nie jej wina, że wygląda tak jak wygląda, nie ma na to żadnego wpływu. Poza tym zawsze się starała sprostać jego wymaganiom, godnie reprezentować jego nazwisko, a jedyne co w zamian dostawała to pogardę i wieczne niezadowolenie z jej osoby. Co by nie zrobiła zawsze powtarzał że „na pewno stać cię na więcej”, albo „i co? To wszystko?”. Och, miała go ochotę wtedy zabić. Z reszta nie tylko wtedy. Aż wreszcie przyszło jej do głowy, że to by było najlepsze wyjście z sytuacji...

Od najmłodszych lat była trzymana przez tego człowieka na krótkiej smyczy. Na bardzo niewiele rzeczy jej pozwalał, wszystko co mówił składało się na nakazy i zakazy. Tego nie możesz, a to musisz. I żeby ci czasem nie przyszło do głowy czegoś pomylić. Wstydził się jej tak bardzo, że nie posłał jej do szkoły. Mówił, że szkoła jest dla normalnych dzieci. Czytać i pisać nauczyła ją babcia, dużo też wiedzy przekazała jej w dziedzinie historii i japońskiej literatury. Matematyki, biologii i geografii uczył ją sensei Yamada, ale Duel kompletnie nie potrafiła się skupić na jego lekcjach. Był nudny, flegmatyczny i zwyczajnie nieprzyjemny. Nienawidziła go i zdaje się, że z wzajemnością.
Dziadek natomiast miał misję przekazania jej największej i najważniejszej spuścizny klanu Nishimoto. Od dziecka wpajał jej proste i piekielnie skuteczne techniki zabijania. Wymagał od niej więcej niż od kogokolwiek, kiedykolwiek w historii całego rodu. Dla niej nie było przywilejów, beztroskich zabaw z innymi dziećmi, oglądania kreskówek czy zajadania słodycz. Nie. Jej wolno było tylko ćwiczyć. Nigdy tak na prawdę nie była członkiem rodziny. Była jedynie czystą kartą, na której dziadek zapisywał najważniejsze dziedzictwo klanu morderców. Piękną sztukę okrutnego zabijania.
Nawet nie pamiętała swoich pierwszych lekcji kendo. To że każdego popołudnia trenowali było naturalne jak oddychanie, było częścią każdego dnia i nie potrafiła stwierdzić kiedy się zaczęło. Te lekcje po prostu były. Od zawsze. Kiedy skończyła siedem lat zaczęła ćwiczyć walkę wręcz, głównie jujitsu i aikido. Dziadek zawsze wyciskał z niej siódme poty, traktował jak równego przeciwnika, nigdy nie dając for i niczego nie ułatwiając. Ale za to mu była akurat wdzięczna. Lubiła te lekcje i choć obawiała się go, to w dojo lęk odchodził, kiedy mogła stawić czoło swojemu wrogowi. Chciała walczyć ze swoim strachem, fizycznie rozładowywała frustrację i choć ciągle przegrywała, nauczyła się podnosić po porażce. Wiele razy. Tak dużo jak tego wymagał, aż nie powiedział dość.
Czas jednak płynął, ona była coraz starsza i silniejsza, a dziadek również się starzał... i stawał coraz słabszy. Kiedy pierwszy raz go powaliła, była przerażona. Nie wiedziała jak ma się zachować, choć instynkt jej podpowiadał, że powinna go szybko dobić. Jednak zdezorientowana nie zrobiła nic. O dziwo nie gniewał się za to. Chyba po raz pierwszy wtedy dostrzegła w jego oczach dumę. Od tamtej pory zaczęła ćwiczyć z resztą jego uczniów. Co prawda nie z całą grupą, tylko z kilkoma wybranymi, jednak zmiana była znacząca. Po raz pierwszy miała przeciwnika innego niż dziadek. I zdała sobie sprawę jak łagodnym był on sparingpartnerem. Jego uczniowie wszyscy byli mężczyznami, każdy był od niej starszy, większy i silniejszy. Naładowani energią, szybcy i zwinni, w porównaniu z dziadkiem popełniali karygodne błędy, ale za to w walce byli bardziej zawzięci i agresywni, nastawieni na to by ją poniżyć i zniszczyć. Czysta, niczym nie zmącona wrogość zawładnęła dojo.
Nie wiedziała skąd bierze się ich niechęć, ale podejrzewała ze nakręcał ją sam Hitoshi. Odkąd zaczęła z nimi trenować podsycał tylko jej niepokój. Kazał jej być zawsze czujną, rozglądać się na boki i oglądać za siebie. Uważać czy ktoś się gdzieś nie czai w cieniach domu. Oczywiście nikt się nigdzie nie czaił, ale jego sugestywne uwagi robiły swoje. Miała wrażenie, że wszędzie widzi przemykające sylwetki, słyszy szydzące głosy jego uczniów, którzy czyhają się za każdym rogiem. Zaczęła mieć niespokojny sen, nie mogła zasnąć, czując się zaszczuta i zastraszona. Bała się, że ktoś zakradnie się nocą do jej pokoju. Na wpółprzytomna na treningach zbierała cięgi, a uczniowie dziadka syczeli z satysfakcją, nie szczędząc jej złośliwych uwag. A on nie reagował na to co się tam działo, zupełnie jakby nic nie widział kiedy bili coraz mocniej, a ich ciche wyzwiska stawały się coraz wulgarniejsze. W pewnym momencie miała dość. Jeśli oni mogli łamać zasady to i ona miała w planach coś połamać.

Pierwszego z nich zabiła w swoje dziewiętnaste urodziny. Oczywiście ten dzień w żaden sposób nie różnił się od innych, dziadek nigdy nie pozwalał jej na obchodzenie urodzin, choć trzeba było przyznać, że ani on ani babcia też nie świętowali swoich. Treningi odbywały się jak zwykle i to nie był dla niej dobry dzień. Była rozdrażniona od samego rana, znowu niewyspana, nie była w nastroju znosić tego wszystkiego od nowa. Dlatego zaatakowała jeszcze nim dostała znak, chciała położyć przeciwnika od razu, z zaskoczenia i mieć to już za sobą. Złamała chłopakowi rękę, ale czuła że to za mało, chciała mu pokazać, że nie ma prawa traktować jej z góry. Chciała im dać jasny przekaz, że nadeszła pora żeby to oni bali się jej. Nie chciała go puścić idąc za ciosem, a jego kolega doskoczył do niej, żeby ją odciągnąć. Zaszedł ją od tyłu i to był jego błąd. Podsycany od miesięcy strach wreszcie znalazł swoje ujście. Nie pamiętała co dokładnie zrobiła, po prostu chwyciła go pod wpływem impulsu i szarpnęła, tak jak uczył ją dziadek. Po chwili chłopak leżał martwy ze skręconym karkiem.
Sądziła, że dziadek się wścieknie, ale nie zrobił tego. Po raz pierwszy od lat przerwał trening i dał jej wolne do końca dnia. Zostawił ją samą w pokoju ze swoimi myślami. Tuż po zabiciu człowieka. Zwymiotowała kilka razy, wciąż roztrzęsiona i przerażona, ale jakaś część jej była przekonana o słuszności tego czynu. To oni chcieli cię skrzywdzić, tłumaczyła sobie, a ty się tylko skutecznie obroniłaś. Pokazałaś im gdzie ich miejsce, żaden cię już nie poniży. Teraz to oni nie zmrużą oka w nocy. Jednego patałacha mniej. Zwymiotowała jeszcze raz kiedy zdała sobie sprawę, że to co czuje to ulga.

Na drugi dzień znowu nie było treningu. Dziadek zabrał ją do mistrza Horishirai, aby poznała co to prawdziwy ból. Chciała mu wtedy powiedzieć, że dziękuje, nie trzeba - wie aż za dobrze, ale okazało się że bardzo się pomyliła. Nie miała pojęcia o bólu dopóki nie spotkała mistrza Horishirai.
Sam mistrz był bardzo sympatycznym i pogodnym człowiekiem. Do czasu gdy nie sięgnął po swoje narzędzia tortur. Horishirai specjalizował się w robieniu irezumi – japońskiego tatuażu, tak charakterystycznego dla przestępczego światka Kraju Kwitnącej Wiśni. Został poproszony przez dziadka Duel o wykonanie dla niej tradycyjnego wzoru, takiego samego jaki nosił każdy z mężczyzn w rodzinie Nishimoto. Mistrz nie krył zdziwienia, widząc bardzo młodą kobietę, która miała być dla niego płótnem i nawet kilkakrotnie pytał Hitoshiego czy jest pewien, że dziewczyna wytrzyma. Dziadek bez mrugnięcia okiem zapewnił go, że to żaden problem. Duel była bardzo ciekawa czy zdawał sobie sprawę jak daleki był od prawdy. Właściwie zniosła to tylko dlatego, że identyczny tatuaż nosił jej ojciec. Miała w pewnym sensie dostać coś jego, odziedziczyć coś namacalnego.
Wzór przedstawiał karashishi – chińskiego lwa, zwanego też świątynnym psem. Mistrz Horishirai chętnie jej opowiedział o znaczeniu symbolu, którego głównym zadaniem było odpędzanie złych duchów i ochrona noszącej go osoby. Symbolizował też odwagę, męstwo i siłę. Zapewniał dostatek. Kiedy Duel teraz wracała do tego wspomnieniami, dochodziła do wniosku, że był to kiepski żart. Złe duchy mieszkały w jej głowie już od dawana i wcale nie przejęły się wyszukanym tatuażem, odwagę, męstwo i siłę utraciła w szpitalnych murach, a jeśli chodzi o dostatek... tak, udręk miała pod dostatkiem, naprawdę. Jednak trud w to włożony się nie opłacił. Nie to żeby kiedykolwiek wierzyła, by miało być inaczej.
Mistrz pracował nad jej wzorem trzy tygodnie, raczej z litości niż z konieczności. Jej sesje były krótsze, a on zawsze odkładał igły gdy widział pierwsze łzy bólu w jej oczach. Najdłużej udało jej się wytrzymać cztery godziny, ale to był absolutny rekord, którego nie udało jej się więcej powtórzyć. Jej gehenna była o tyle większa, że dziadek zażyczył sobie dla niej pogłębianie koloru, co polegało na zdrapywaniu strupów zaschniętej krwi i ponownemu napuszczaniu w te miejsca tuszu. Cały horror polegał na tym, że mistrz wykonywał wzór bambusową pałeczką, nabitą na końcu rzędem igieł. Zmarnował ich na nią naprawdę dużo, ale ani razu nie sięgnął po żadne elektryczne urządzenie żeby ułatwić to sobie i jej. Dziękowała tylko za to, że jej lew nie był tak duży jak tradycyjne irezumi. Pokrywał całe plecy i nieśmiało sięgał pośladków, lecz nie posiadał tła i nie wspinał się aż na ramiona czy piersi. Gdyby był tak duży jak ten dziadka, uciekłaby mistrzowi spod igły z krzykiem. I fakt tak rozległego szpecenia ciała byłby tu jednym z najmniej ważnych powodów.

Kolorowe znamię długo się goiło i ku jej zaskoczeniu w trakcie jego powstawania oraz tydzień po zakończeniu prac, dziadek pozwolił jej się lenić aż do obrzydliwości. Poza odrabianiem lekcji nie miała żadnych innych dodatkowych zajęć, a treningi odbywały się bez niej. Pielęgnowała ją babcia, przemywając tatuaż letnią wodą z mydłem. To właśnie podczas jednej z takich wieczornych toalet usłyszała od niej słowa, które zapadły jej w pamięć.

- Dziadek powiedział dziś, że byłaś bardzo dzielna – powiedziała wtedy.

- Dziadek nie mówi takich rzeczy – odparła objętym tonem, uważając jednak żeby nie zabrzmiało to tak, jakby zarzucała kobiecie kłamstwo.

- Ależ mówi, – Babcia się uśmiechnęła. - tylko pilnuje żebyś nie słyszała. Więc udajmy, że nic nie mówiłam.

Duel wzruszyła wtedy tylko ramionami. Nie wierzyła babci. To nie była zła kobieta, Duel ośmieliła się nawet wierzyć w to, że ją kochała. I to kochała tak, jak powinno się kochać wnuczkę, a nie na przykład ulubionego psa. Dziewczyna wiedziała, że staruszka chciała ją tylko pocieszyć i podnieść na duchu. Musiała zauważyć, że Duel zabiegała o uwagę dziadka, chcąc być godną wnuczką, pomimo całej swojej niechęci do tego człowieka. Być może myślała, że takie niewinne kłamstwo sprawi, że łatwiej zniesie trudy tatuowania. I pomimo, że Duel zdawała sobie sprawę, że dziadek wcale jej nie pochwalił, to jednak pielęgnowała to wspomnienie. Bez wyraźnego powodu.

Jedyną wadą babci było to, że była tak ślepo oddana dziadkowi. Nigdy nie podważała słuszności jego czynów, nigdy się z nim nie kłóciła, zawsze pokornie schylała przed nim głowę, przyznając mu rację. Duel często miała ochotę nią trząchnąć i krzyknąć, żeby przestała się przed nim płaszczyć. Że przecież chyba widzi jak on traktuje jej wnuczkę i nic z tym nie robi. Ale po mimo tych chęci nigdy nawet z babcią szczerze nie porozmawiała o sytuacji w domu. Staruszka natychmiast zmieniała temat kiedy tylko Duel delikatnie zaczynała narzekać na dziadka. Szybko więc się zniechęciła jeśli chodzi o zwierzenia. Mimo swej dobroci i prostoduszności babcia jednak twardo stała po stronie swojego męża. Zdaje się, że świadomie zakładała sobie klapki na oczy, byleby nie dostrzec jego wad.

Po ukończeniu tatuażu powróciła do dojo. Tak naprawdę cały czas myślała o tym co zrobiła i wciąż biła się z myślami czy to było słuszne. Zdrowy rozsądek podpowiadał, że ta śmierć była niepotrzebna i za każdym razem kiedy go słuchała, miała ochotę skulić się w ciemnym kącie swojego pokoju i zostać tam na zawsze. Dlatego też wolała słuchać tej części siebie, która była zadowolona z tego postępku. Tej zwycięskiej siebie, która wreszcie pomściła swoje upokorzenia z nawiązką. Tej części siebie, która po tym wydarzeniu poczuła się silniejsza i pewniejsza. Tak, potrafię ich zabić, jestem do tego zdolna. Nie muszę się ich bać, ani przed nimi uginać. Mam siłę i umiejętności. Jestem bezpieczna.
Uczniowie przestali ją zaczepiać i szydzić z niej, ale w walce stali się jeszcze bardziej zawzięci i Duel zrozumiała, że tu żarty skończyły się raz na zawsze. Wystarczy że pozwoli sobie na mały błąd, a oni to bezwzględnie wykorzystają. Żaden nie odpuści jeśli zyska przewagę. I co gorsza lekcje kendo także zaczęli mieć razem. Do tej pory akurat na tych treningach wciąż była sam na sam z dziadkiem. Kendo było dla niej psychicznym odpoczynkiem od nich, jedynym momentem kiedy mogła zapomnieć o ciągłym pilnowaniu się i skupić na doskonaleniu swoich umiejętności. Ostatni azyl został jej odebrany.
Wreszcie w pełni zrozumiała co musi zrobić żeby zaznać spokoju. Nie miała innego wyjścia, miała wrażenie, że jeśli się tym wreszcie nie zajmie oszaleje. Ciągle nie mogła pozbyć się wrażenia, że jest przez nich śledzona. W jej odczuciu byli wszędzie, czaili się w zakamarkach, czekając na moment jej nieuwagi. Cóż, zrobiła to z jednym, zrobi i z drugim. I trzecim. I każdym kolejnym.

Zabrała się do tego metodycznie, w pierwszej kolejności szeregując ich według siły. Oczywiście jej pierwszym celem był ten najsłabszy, nie zamierzała od razu porywać się z motyką na słońce. Uczyła się go na pamięć, tego jak walczy i jak reaguje kiedy mu dogryzała. Musiała dobrze poznać swojego przeciwnika, bo tym razem nie zamierzała liczyć na przypadek. Dziadek z kolei jakby specjalnie na jej życzenie dobierał jej właśnie tego ucznia do konfrontacji. Duel była niemal pewna, że Hitoshi gra tu we własną grę, a ona i ten chłopak są tylko jego pionkami. Nie potrafiła jednak rozgryźć na czym miałaby ona polegać, więc podążała za tym co podpowiadał jej instynkt. A ten mówił wyraźnie, że żeby mogła się czuć pewnie i bezpiecznie uczniowie dziadka muszą zginąć.

Po śmierci drugiego celu uczniowie dziadka, podnieśli wrzawę wprost domagając się jej głowy. Hitoshi ledwo nad nimi panował i natychmiast odsunął Duel od treningów. Pierwszy – okey, to mógł być wypadek, on ją zaskoczył, a ona się wystraszyła. Z drugim ćwiczyła od miesięcy i nie robili sobie specjalnej krzywdy. Mogło się zdarzyć, że kopnęła go za mocno, a on niefortunnie upadł. Ale kiedy załatwiła trzeciego z nich stało się jasne, że postanowiła sobie ich eliminować. Żaden z nich nie chciał być następny, natomiast każdy chciał pomścić śmierć kolegów. Dziadek ich odprawił, a oni odchodząc zapowiedzieli, że nie zostawią tego tak. Duel im wierzyła.
Z nerwów straciła apetyt, z resztą bała się czy któryś z nich nie prześlizgnął się do domu i nie dorzucił jej czegoś do jedzenia. Z resztą mogli przekupić kogoś ze służby, sprzątaczkę, ogrodnika czy właśnie kucharkę. Nie posilała się nawet kiedy babcia samodzielnie zaczęła przygotowywać dla niej obiady, zapewniając że nie ma tam niczego zatrutego. Spała równie mało co jadła, cały czas nadsłuchując odgłosów nocy i czekając tylko na moment w którym się pojawią. Bo przecież pojawić się musieli, tak obiecali. Zapowiedzieli, że ją jeszcze dorwą. Czasami miała wrażenie, że ich słyszy, jak szeptem coś knują tuz pod drzwiami jej pokoju, że są już blisko kiedy słyszała ich kroki za oknem.

Wreszcie zaczęli w nią wmuszać jedzenie. Kiedy zepchnęła sprzątaczkę ze schodów i połamała palce dziadkowi, stało się jasne, że stała się niebezpieczna dla domowników, odpowiadając agresją na każdą próbę przymuszenia jej do czegokolwiek. Była niczym zaszczute zwierze, przestraszona i impulsywna. Dziadek reszcie zamknął ją na klucz w jej pokoju, a po kilku dniach pojawił się u niej psychiatra. Stwierdził u niej zaburzenie afektywne dwubiegunowe i ledwo uszedł z życiem, bo przecież na pewno był nasłany przez tamtych.
Duel właściwie ufała jeszcze tylko babci, w każdym innym widziała wroga. To właśnie babcia odwlekała jak tylko mogła odesłanie jej do szpitala. Prosiła i błagała ją zęby jadła, czuwała nad jej łóżkiem w nocy, zapewniając że nie pozwoli nikomu wejść do pokoju i jej skrzywdzić, ale na niewiele się to zdało. Organizm Duel wreszcie nie wytrzymał ciągłego stresu, głodzenia się i braku snu. Zemdlała w łazience i imało nie zakończyła swojego życia w bardzo prozaiczny sposób – rozbijając sobie głowę o kant wanny.

Obudziła się już w szpitalu. Z okropną migreną.




* KoЯn - Freak On A Leash


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kometa
Adept I roku



Dołączył: 30 Maj 2010
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Kosmosu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:11, 27 Cze 2010    Temat postu:

Druga i ostatnia cześć rozdziału drugiego. Nie jestem z niej zadowolona. Ale mam nadzieje że lepiej mi pójdzie z kolejnymi, po prostu przez to musiałam się przebić. Możecie bluzgać, zniosę to xD



*



Duel odwróciła wzrok od okna i jakby na przekór sobie włączyła telewizję. Nie chciała wspominać pobytu w szpitalu. Miała nadzieje, że dźwięki rozrywkowych programów ją rozproszą na tyle by nie wracać do tego myślami.
Tak naprawdę powinna być wdzięczna Adamowi za to, że ją stamtąd zabrał, ale nie była. Jego zamiary wobec niej były niejasne, a na dodatek on także ją więził. Nie da się ukryć, że w dużo lepszych warunkach niż te, które oferowały szpitalne mury, ale i tak jej się to nie podobało. Miała dość tego, że ciągle ktoś o niej decydował, podczas gdy sama miała właściwie związane ręce. Zwłaszcza ktoś taki jak Adam – obcy i wrogi. Już postanowiła, że musi się stąd wyrwać, ale jeszcze nie teraz. Wciąż za mało wiedziała i rozumiała, świat był dla niej zupełnie nieznanym miejscem, po którym na dobrą sprawę nie potrafiła się poruszać.



Po zabraniu jej ze szpitala skutecznie i systematycznie faszerował ją jakimiś ogłupiaczami. Obiecywał, że nic jej po tym nie będzie, ale była koszmarnie bezwolna i słaba, mógł z nią robić właściwie co chciał. A zrobił dość dużo. Nie pamiętała wszystkiego dokładnie, ale moment ubrania jej w perukę i próba założenia jej szkieł kontaktowych to było coś. Dostała wtedy konkretnej głupawki, kiedy zobaczyła się w lustrze w ciemnorudych włosach i niewiele by brakowało, a wyjąłby jej oko próbując umieścić szkło kontaktowe we właściwym miejscu. Tłumaczył, że bez tego nie może jej zabrać na lotnisko, bo zarówno jej długie, czarne włosy, jak i różnokolorowe oczy są zbyt charakterystyczne. Nie wiedziała co w tym takiego złego, że musi się przebierać, ale wreszcie gdzieś w drodze do portu skojarzyła, że Adam nie chce aby ktoś ją rozpoznał. Ciekawe kto by to miał być?
Faktu wsiadania do samolotu Duel nie pamiętała w ogóle, ale musiało im to pójść dość sprawnie, bo przelecieli z Japonii do Stanów nie wywołując sensacji. Pamiętała, że używał pod jej adresem sformułowania „moja chora kuzynka”, kiedy rozmawiał z jakimiś ludźmi w samolocie. Ja ci dam chora, pomyślała wtedy ze złością, ale nie próbowała się nawet odezwać. Obawiała się że mogłoby to jej wyjść nieco bełkotliwie, poza tym nie wiedziała czy to co słyszy dzieje się naprawdę czy może ma jakieś omamy. Dopiero kiedy wylądowali na lotnisku w Los Angeles zdała sobie sprawę, że oto właśnie pierwszy raz w życiu leciała samolotem. Szkoda tylko, że całą tą ekscytującą wycieczkę przespała naćpana po same uszy. Adam natychmiast zawlókł ją w stronę samoobsługowej przechowalni bagażu i tam szopka zaczęła się od nowa. Ledwo zdążyła trochę wytrzeźwieć, a on miał już w rękach kolejne narkotyki.

- Zrobisz mi w końcu krzywdę – powiedziała wtedy, zastanawiając się co może zrobić, aby uniknąć kolejnej dawki. - Mam dosyć, jeśli znowu podasz mi to świństwo zacznę rzygać jak kot. Potrafię też na zawołanie dostać piany na ustach. Ciekawe jak to wytłumaczysz tutejszej ochronie...

To była jej pierwsza lekcja odnośnie postępowania z Adamem. Z tym facetem się nie negocjuje ani mu się nie grozi. Nim się zdążyła obejrzeć złapał ją za kark i ukrył się z nią za rzędem szafek, właśnie wyjmując z jej ramienia igłę zwieńczającą niewielką strzykawkę.

- Nie mam czasu na głupoty – wysyczał jej wprost do ucha. - Także zachowuj się grzecznie, albo dostaniesz dwa razy więcej i zostawię cię tu żebyś zarzygała się na śmierć.

Opuścili LAX samochodem, po tym jak dała mu się 'przekonać' do bycia grzeczną. Dał jej jasno do zrumienia, że na każde jej mniej potulne zachowanie będzie reagować gwałtownie i kategorycznie egzekwować posłuszeństwo. Pojęła, że próbuje ją zastraszyć, manifestując swoją siłę. O nie z nią te numery, nie tacy jak on próbowali. Obiecała sobie, że gdy tylko uda jej się w miarę dojść do siebie odwdzięczy mu się za to. Ona już wiedziała co to znaczy z nim zadzierać, za to on nie zdawał sobie sprawy co to znaczy zadzierać z nią. Mimo wszystko nie na darmo nazywała się Nishimoto i była nieodrodną wnuczką swojego dziadka. Coś perfidnego kluło jej się w głowie i to chyba właśnie wtedy po raz pierwszy pomyślała, że nienawidzi Adama.

Zabrał ją do siebie do domu co ją bardzo dziwiło. Nie tego się spodziewała, choć w sumie nie potrafiła wymyślić niczego innego. Jakiś loch, ciemna piwnica? To by było coś zdaje się w jego stylu. On tymczasem posadził ją w swojej kuchni i najzwyczajniej w świecie zamierzał nakarmić. No to się nielicho rozczaruje.

- Naprawdę oczekujesz, że to zjem? - spytała nieco już znękanym głosem, znowu robiła się senna, w dodatku było jej niedobrze. Od pewnego czasu trudność sprawiało jej utrzymanie pozycji pionowej i wyraźne formułowanie słów. A żeby go tak szlag trafił za te pieprzone zastrzyki.

On w odpowiedzi zrobił ten swój charakterystyczny grymas znużonego zdziwienia, unosząc nieco lewą brew. Zmierzył wzrokiem jajecznice którą jej podał, a potem ją.

- Daj spokój, nie gotuję aż tak źle – stwierdził i to było pierwsze odstępstwo od modelu zachowań jakie jej zaprezentował kiedy tu jechali. Widać tu czuł, że w pełni kontroluje sytuacje i może sobie pozwolić na trochę luzu, zamiast ją strofować. – Ty za to wyglądasz jak biedne dzieci z Etiopii.

Duel nie miała pojęcia jak właściwie wyglądają te dzieci, ale na wszelki wypadek postanowiła się obrazić, gdyby okazało się, że jej ubliża.

- A ty chcesz się bawić teraz w dobrego wujka? - Odsunęła od siebie talerz i położyła policzek na blacie stołu, dając osłabionym mięśniom chwile wytchnienia. Koszmarnie kręciło jej się w głowie. - Nie zjem niczego od ciebie.

Wbiła w niego zły wzrok, co raczej nie mogło wyglądać groźnie z racji mało reprezentatywnej pozycji jaką przyjęła. Milczała teraz zacięcie i wyniośle oczekując jakiś jego gwałtownych ruchów, czy przymuszania jej do jedzenia. W stanie w jakim była nie dałaby rady opierać się długo, ale niech wie, że gardzi nim i wszystkim co jej oferuje.

- To nie – stwierdził po prostu i zabrał talerz sprzed jej nosa.

Oparł się o kuchenne szafki na przeciwko niej i zabrał się za jedzenie,jednak nie spuszczał z niej wzroku. Zmrużyła gniewnie oczy rozumiejąc to zagranie aż za dobrze. Czy jemu się wydaje, że ona ma trzy lata i da się naciąć na taką prostacką prowokację?
Jednocześnie zakuła ją dziwna zazdrość. Jadł to żółte gówno wyraźnie zadowolony, sycił się tym i wyglądało na to, że mu smakuje. Ona nie pamiętała już kiedy jadła coś tak jak on. Beztrosko, ciesząc się smakiem, z własnej nieprzymuszonej woli, nie obawiając się, że taki posiłek może być jej ostatnim. Nie pamiętała kiedy ostatnio jej coś smakowało, kiedy takie rzeczy jak aromaty miały znaczenie. Jej łaknienie było małe i ubogie, nie miewała zachcianek, a rzeczy które kiedyś lubiła nie cieszyły jej podniebienia w najmniejszym stopniu. Jedzenie nie było dla niej przyjemnością tak jak dla niego, lecz przykrym obowiązkiem. Nie wiedziała czemu ją to tak nagle przybiło i sprawiło, że poczuła się jakimś gorszym, wybrakowanym człowiekiem, ale nie ulegało wątpliwości, że Adam miał w tym swój udział. Znienawidziła go tysiąc razy bardziej.

- Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale twoje ciało pewnych rzeczy zwyczajnie potrzebuje - zaczął rzeczowym tonem, gmerając widelcem w swojej jajecznicy. - Nie wrócisz do formy jeśli nie zaczniesz regularnie jeść i nie ustabilizujesz swojej wagi. Będziesz słaba i bezsilna.

Stała się czujna. Manipulator. Starał się używać prostych sztuczek żeby nakłonić ją do rzeczy, które chciał żeby robiła. Demonstracja siły, zastraszanie, a teraz zagrywki z jedzeniem i uderzanie w jej słabe punkty. Oczywiście, że chciała znów wrócić do formy i odzyskać swoją siłę, ale nie wierzyła że i jemu na tym zależy. On tylko sprawdza w jaki sposób może nią kierować. A ona nie zamierzała mu na to pozwalać. Wcale. Musiał już zauważyć, że zachowując się brutalnie sprawiał jedynie, że zacinała się w zawziętej złości i ustawiała się tym samym na pozycji kontra świat. Widać postanowił ją ugłaskać. Chce coś uzyskać.

- Pieprz się – wyrzuciła z siebie z frustracją, choć nie zabrzmiało to tak ostro jak chciała. Ledwo stłumiła ziewnięcie, nie panowała nad swoim ciałem, które najwyraźniej w świecie chciało iść spać, mrocząc jej umysł tą myślą. - Nie wiem czego ode mnie chcesz, ale oboje dobrze wiemy, że jest ci na rękę kiedy występuję w roli bezwolnej kłody. Ale zapewniam cię, że zrobię wszystko żebyś nie miał ze mnie żadnego pożytku.

- Więc złośliwie umrzesz mi z głodu? – wyglądał przez chwile jakby ważył tą myśl, po czym cisnął talerzem do zlewu. - A ja naiwnie sądziłem, że twój dziadek przesadza. Ale faktycznie jesteś bystra, uparta i złośliwa.

Wspomnienie o dziadku było jak cios w żołądek. Odruchowo się skuliła i zamknęła oczy. Bodajbyś zdechł, pomyślała wtedy z mocą i nie wiedziała czy ta myśl bardziej się tyczyła Adama czy może dziadka właśnie.
Kiedy z pewnym trudem otworzyła oczy Adam już nad nią stał. Wzdrygnęła się, bo kompletnie umknęło jej uwadze to, kiedy się przemieścił, nic nie słyszała. Nagle poczuła się bardzo zagrożona, momentalnie poderwał się z miejsca, ale zaraz zakręciło jej się w głowie i opadła z powrotem na krzesło. Przez chwile miała chęć zwymiotować, mdłości się nasiliły.
Adam w ogóle na to nie zareagował czekając aż się uspokoi.

- Powinniśmy chyba coś na wstępie ustalić – oświadczył tonem wskazującym, że to co powie będzie wiążące, kiedy jej oddech się wyrównał. - Robisz źle ustawiając mnie na pozycji swojego wroga. Rozumiem, że możesz być zła i mi nie ufać po tym jak z tobą postąpiłem, ale gdybym chciał twojej krzywdy po prostu bym ci ją zrobił. Nie jestem typem który się pastwi, to dla mnie koszmarna strata czasu. Dostałem zlecenie zabicia Kaede Nishimoto i poniekąd je wykonałem, ale nie lubię być czyimś pionkiem. A tej roli właśnie chciał dla mnie twój dziadek posyłając mnie do ciebie.

- Więc teraz ja mam być twoim pionkiem? - warknęła natychmiast. - Dziadek ci czymś podpadł więc teraz ty będziesz mu płatał głupie figle? I to niby ja jestem złośliwa? Niczego od niego nie uzyskasz, nie zaszantażujesz go ani nie zastraszysz, stawiając się mu jesteś już właściwie trupem. Z przyjemnością zobaczę jak zostaje z ciebie mokra szmata, kiedy z tobą skończy. Jeśli nie chciałeś brać udziału w jego grze, trzeba było mnie zostawić w spokoju i nie wchodzić w to. Teraz masz po prostu przesrane. A ja ci niczego nie ułatwię.

Patrzył na nią długo, z jakimś takim niezdrowym zainteresowaniem, co sprawiło, że miała ochotę wrzeszczeć. W takich chwilach jak ta czuła się jak całkowite dziwadło, rzadki, ale pokrętny okaz na jakiejś groteskowej wystawie. Nienawidziła kiedy ludzie jej się przyglądali, a już zwłaszcza kiedy TAK jej się przyglądali.

- Jestem pełen podziwu – powiedział wreszcie, ale ton jego głosu bardziej by wskazywał na niesmak niż podziw. - Hitoshi Nishimoto jest jednak genialny. Wyprał ci mózg doszczętnie. Jesteś tak przekonana o potędze tego człowieka, że do głowy ci nie przyjdzie że to tylko zniedołężniały starzec. On już tak naprawdę niczego nie ma, rodzina odwróciła się od niego, jego brat negocjuje z jego wrogami cenę za jego głowę. Wyrok śmierci został na niego podpisany i to tylko kwestia czasu kiedy zostanie wykonany. On nawet nie próbuje się ukryć, został sam, słaby i bezbronny. A ty mówisz o nim tak jakby to była najbardziej wpływowa osoba na świecie. Zaszczepił ci dużo nienawiści, ale też zadbało o to żebyś nosiła w sobie strach i szacunek dla niego. Nie uwolnisz się od tego człowieka z takim podejściem, nawet kiedy jego już nie będzie ty zawsze będziesz stała w jego cieniu. Tego właśnie chcesz?

- A ty? Czego ty chcesz do cholery? - zapytała go po raz kolejny. - Skoro jest tak jak mówisz, to nie masz powodów żeby mnie trzymać.

Miała tego wszystkiego dosyć, coś jej tu ewidentnie do siebie nie pasowało, ale nie mogła zebrać myśli. Dla niej Adam postępował dziwnie nielogicznie, a co najgorsze ta cała nie-logika przychodziła mu zaskakująco łatwo. Nie napotykał na swojej drodze przeszkód, jak choćby cała ta szopka z zabraniem jej ze szpitala czy wywiezienie z Japonii do Stanów. Jakby ktoś po nim zamiatał cały ten bałagan, który zostawiał. Wiedziała, że coś jej umyka i to coś ważnego, ale nie potrafiła określić co to by miało być.

Złościło też ją to, że tak swobodnie wyraża opinie jakby pozjadał wszystkie rozumy świata, tymczasem tak naprawdę gówno wiedział. O niej, o dziadku, o tym przez co przeszła... nie miał pieprzonego pojęcia! Był ostatnią osobą na świecie, która miała prawo wyliczać jej słabości i obiecała sobie, że to kiedyś ona stanie nad nim i wyliczy mu bezlitośnie jego. Mało tego, nie tylko wyliczy, ale też fizycznie mu je zobrazuje. Kiedyś wrzuci go w jakieś bagno i będzie patrzeć z zadowoleniem jak idzie na samo dno.

Oczywiście nie otrzymała odpowiedzi na swoje pytanie, Adam ostrożnie dobierał przy niej słowa i na dobrą sprawę operował jedynie ogólnikami. Nie potrafiła wywnioskować do czego zmierza i do czego jest mu potrzebna. To ciągle było dla niej cholernie irytującą tajemnicą.

Pokazał jej wtedy nowe dokumenty dla niej. Powiedział, że ma dobrze zapamiętać swoje nowe dane, bo Nishimoto Kaede nie żyje i jeśli nie chce żeby to się stało niepodważalnym faktem, powinna go posłuchać. I zacząć się przedstawiać zgodnie z nimi.
Jednak w pewien sposób udało mu się nią zamanipulować. Miał racje, nie chciała żyć w cieniu dziadka, nie chciała go ciągle gonić i udowadniać mu, że tak jak i on może być Nishimoto. On przecież i tak z góry założył, że nie może być... więc nie musi. To wreszcie do niej dotarło – już nie jest od niego zależna, już nie musi wzdrygać się na samą myśl o nim. Powinna o nim zapomnieć i tylko dlatego wzięła te papiery od Adama. Miała je przez kilka dni, potem je jej zabrał – nową metrykę urodzenia, paszport, wizy i jeszcze jakieś inne dokumenty. W tym historię jej choroby... nie chciała tego czytać. Przebiegła tylko pobieżnie wzrokiem karty z badaniami i stwierdziła, że to wszystko, to faktycznie jej własne ''żółte papiery'' tylko opisane innym nazwiskiem. To już było nie do pojęcia, skąd u diabła on to miał?
Wedle nowych dokumentów nazywała się tak jak jej powiedział przy ich pierwszym spotkaniu - Marduel Rath. Wyjątkowo jej się to imię nie podobało, ale Adam kategorycznie jej zabronił używać własnego. Zdrobnienie brzmiało już nieco lepiej i zaczęła się przyzwyczajać do myśli, że Duel to jej imię.
Duel to ja.
Okazało się że nowa osoba, którą się miała stać była od niej rok starsza, więc musiała wbijać sobie do głowy nową datę urodzenia. Ze zdziwieniem stwierdziła, że dzień i miesiąc zostały po staremu, i nawet wyraziła na głos swoje wątpliwości. Adam powiedział jej na to tylko, że jeszcze tego brakuje żeby się pomyliła kiedy ktoś ją zapyta o datę urodzenia, podając prawdziwą. Dlatego zmienił tylko rok, resztę zostawiając bez zmian. Podobno na tym najłatwiej się potknąć. Wzruszyła na to lekceważąco ramionami, nie wiedziała kto niby miałby ją o to pytać. Ale niech mu będzie.
Nie to żeby zamierzała coś ułatwiać Adamowi, ale nowa tożsamość mogła się przydać do jej własnych celów. Jeśli kiedykolwiek zamierzała uciec od Adama (a zamierzała) potrzebowała dokumentów, a jako że Nishimoto Kaede nie żyła...
Zastanowiła się też przelotnie czy dziewczyna, która zginęła za nią naprawdę nazywała się Marduel Rath i miała dwadzieścia dwa lata. Osoba, którą widziała na zdjęciach w jej nowych dokumentach była nawet do niej podobna, ale nie umiała stwierdzić czy to ta sama dziewczyna, którą widziała w szpitalu. Oglądając fotografie zrozumiała też czemu Adam nalegał na perukę i szkła kontaktowe. Azjatka ze zdjęcia miała włosy w odcieniu ciemnorudym (zapewne farbowanym) i jak przystało na człowieka bez zaburzeń - oczy w jednakowym kolorze. Podobnie jak Duel była ewidentnie mieszanką rasy białej i żółtej, ale miała mniej pociągłą twarz i dużo szerszy nos. Od biedy nos można wytłumaczyć operacją plastyczną, ale wiedziała, że dla białych wszyscy żółci wyglądają jednakowo, pewnie nikt nie zauważy różnicy. Ogólnie rzecz biorąc były do siebie bardzo podobne i poczuła się zaintrygowana. Czy faktycznie gdzieś jest, bądź była inna dziewczyna o podobnych rysach twarzy, czy też może to jakaś komputerowa sztuczka?





Westchnęła teraz ciężko i jednak wyłączyła telewizor. Drażnił ją ten jazgot. Pamiętała jak w szpitalu przeklinała ciszę przerywaną tylko czasami czyimiś, albo jej własnymi krzykami. Teraz za nią tęskniła – tutaj, w LA, było ciągle głośno. Nawet jeśli powyłączała wszystko, pogasiła światła i pozamykała okna. Szum miasta wdzierał się do jej uszu i przyprawiał niemal o pasję. Ewidentnie wielkie metropolie nie były środowiskiem w którym czuła się dobrze. Może to i lepiej, że nie może wyjść na zewnątrz?




Nie pomieszkała u Adama długo. Po tygodniu przeniósł ją w inne miejsce. Było to coś jak biurowiec, ale nie należał do typu „szklanych domów”. Elegancki, ale trochę zaniedbany, straszył brudną fasadą. Na szczęście nie był zbyt wysoki (w porównaniu ze szklanymi wieżami w centrum miasta) toteż ginął między kilkoma podobnymi budynkami. Znajdował się na obrzeżach miasta, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo tu zabudowa była dużo uboższa i jakby zapomniana... Należał do jakiejś firmy farmaceutycznej, ale wyglądało na to, że czasy swojej świetności ma za sobą i używa go się teraz tylko w formie magazynów. Obiekt był strzeżony i posiadał dość rozległy parking, gdzie dostrzegła ciężarówki z logo przedsiębiorstwa. Na wysokości dziesiątego piętra były jakieś pomieszczenia socjalne, do których Adam miał dostęp. Dopiero później dowiedziała się dlaczego mógł tam tak swobodnie działać, w tamtej chwili nieco się wystraszyła, że budynek być możne należny do niego.
Pierwsze co jej się tam nie spodobało to były drzwi. Przejście do jej nowych 'apartamentów' prezentowało się bardzo okazale i solidnie, i takie też w istocie było. Drzwi były grube, ciężkie i metalowe, zamykane na zamek elektroniczny. Urządzenie uruchamiało w ich wnętrzu cały szereg bolców o dużej średnicy, które zamykały je na amen. Nie znając kodu do nich nie szło ich otworzyć. Oczywiście Duel go nie znała. Pomyślała wtedy, że oto wreszcie ten loch, o którym sądziła, że Adam zapomniał kiedy sprowadził ją do swojego domu.

Wnętrze było surowe i właściwie kompletnie puste. Składało się z kilku pomieszczeń między którymi mogła swobodnie przechodzić – nie było tam żadnych drzwi, tylko same futryny, a wielkich oknach tkwiły solidne karty. Na betonowej podłodze, w największym z pokoi miała rozłożony gruby i całkiem wygodny materac, ale to nie zmniejszyło jej oburzenia. Nie licząc niewielkiego aneksu kuchennego z szafkami, lodówką i kuchenką mikrofalową nie było tam praktyczni nic. Żadnych mebli, dywanów czy chociażby zasłon. W pierwszej chwili sądziła, że nie uświadczy tu nawet łazienki, co tylko dodatkowo ją rozsierdziło. Czy on zamierza ją trzymać w takich spartańskich warunkach?
Zrobiła mu piękną awanturę, z której jeszcze długo potem była dumna. Mogła być teraz słaba i nie w formie po półrocznej 'kuracji' w psychiatryku, ale głos dalej miała ostry i donośny. Wyraźnie widziała, że w pierwszej chwili nie wiedział jak ma zareagować na jej wybuch gniewu, kiedy jasno i dosadnie dawała mu do zrozumienia, że nie będzie mieszkać w tej norze.
Co prawda nie padł na kolana prosząc o wybaczenie, ale pokazał jej łazienkę, której nie dostrzegła, bo jako jedyna posiadała drzwi, oraz obiecał, że załatwi jej jakieś meble. Łazienka była mała, wyłożona prostymi, białymi kafelkami, z samotną, gołą żarówką wiszącą z sufitu. Ubikacja, mały zlew i prosta kabina prysznicowa. Żadnych luksusów. Zauważyła też na ścianie duży, jasny pojemnik. Adam nie znał dla niego japońskiej nazwy, ale wyjaśnił, że to podgrzewa wodę. Chociaż tyle dobrego, jeszcze tego brakowało, żeby myła się w zimnej. Chyba by go wtedy zabiła, nie zważając na to, że wciąż miała za mało siły żeby się z nim mierzyć.

Szybko się okazało, że jej nowe więzienie nie jest wcale takie złe. Ale to tylko za sprawą Alexa...
Alex poznała jeszcze mieszkając u Adama. Chłopak był od niej młodszy o jakieś trzy lata i kojarzył jej się z pociesznym szczeniakiem. Bawił ją, choć pilnowała, żeby się czasem o tym nie dowiedział. To że go w miarę lubiła nie oznaczało, że zamierzała mu ufać. Zwłaszcza, że dzieciak otwarcie deklarował swoje przywiązanie do Adama.
Początkowo widziała w nim sojusznika, cieszyły ją jego ścięcia z Adamem, ale rychło się kazało, że Alex pomimo docinków i stroszenia piórek w pełni akceptuje jego autorytet.

- Nie mam nikogo poza Adamem – powiedział jej któregoś razu. - Czasem jest wnerwiający jak jasna cholera, ale wiem że mogę na niego liczyć. Był przyjacielem mojego brata, a teraz jest moim.

- Był? - podchwyciła natychmiast. - Więc już nie jest?

- Taa... - westchnął tylko i zaniechał tematu.

I dobrze, pomyślała wtedy. Zwierzenia nie były czymś co powinno nastąpić między nimi, ona nie potrafiła by mu w żaden sposób pomóc... do diabła nie potrafiła pomóc samej sobie, jeszcze tego brakuje żeby niańczyła kogoś właściwie obcego. Z resztą zacieśnianie więzi nie leżało w jej interesie. Zapytała tylko dlatego, bo chodziło o Adama – zebranie o nim jakiś informacji stało się jej celem. Adam stał się jej celem. Więc zaczęła prowadzić metodyczne rozpoznanie.

Pomimo niewoli miała z tego wiele korzyści. Nowa tożsamość była pierwszą z nich. Drugą było uczenie się języka.
Z Adamem szło się porozumieć po japońsku, ale bądźmy szczerzy - jego wymowa był koszmarna. Z resztą do niego się głównie nie odzywała. Alex z kolei nie znał Japońskiego. Znoszenie Adama w roli tłumacza było konieczne, a Duel z każdym dniem miała coraz większe uczulenie na tego człowieka. Trzeba go było wyeliminować z jej konwersacji z Aleksem, a rozwiązanie było tylko jedno – któreś z nich musiało się nauczyć języka drugiego.
Duel od razu przyjęła, że to zadanie dla niej. Angielski był językiem właściwie międzynarodowym, nim porozumie się niemal z każdym i wszędzie, jeśli ma się stąd wyrwać jej obowiązkiem jest go znać. Poza tym, do tego nie chciała się przyznać nawet przed samą sobą, ale bardzo pragnęła poznać język swojej matki. Tak samo jak tatuaż na plecach miał ją w jakiś sposób przybliżyć do ojca, tak angielski był jej sposobem żeby nawiązać nikłą więź z matką.
Dziadek nie pozwalał jej się uczyć żadnych języków. Wiedziała że on i babcia znali francuski, sam operował także angielskim i niemieckim, ale jej nie było dane nauczyć się żadnego z nich. Więc teraz chłonęła wiedzę jak gąbka, zupełnie jakby chciała zrobić na złość staremu Japończykowi. Nie uda mu się zostawić jej w kajdanach ciemnoty do końca życia. Jeśli czegoś będzie chciała sięgnie po to, niezależnie od tego jak on niegdyś dbał żeby to nigdy nie było jej.

Oczywiście jej nauczycielami z miejsca zostali Adam i Alex. Sądziła, że Adam będzie się sprzeciwiał jej chęci poznania języka – w sumie robiąc za tłumacza mógł kontrolować przepływ informacji między nią, a Aleksem. Ale nie powiedział nic. Po prostu któregoś dnia przyniósł jej stos książek – słowników i podręczników z kursami do samodzielnej nauki. I płyty do słuchania.
Lekcja z Aleksem były przyjemniejsze, ale to te z Adamem był skuteczniejsze.
Raz, że Adam był lepiej zorganizowany, przerabiał z nią materiał płynnie i metodycznie, nie pozwalając jej się zgubić. Alex lubił skakać, wybierać to co mu się podobało i było mu łatwiej przekazać, więc szybko miała mętlik głowie. Za to chłopak bardzo chętnie uczył ją wyszukanych przekleństw w nowym języku, ku wielkiej irytacji Adama. Musiała przyznać, że pierwszy raz od bardzo dawna zwyczajnie dobrze się bawiła ucząc się czegoś.
Dwa, że zwyczajnie Adam swobodnie jej wszystko tłumaczył po japońsku, podczas gdy Alex jedynie robił jej za lektora – wtedy zauważyła, że angielski również nie jest rodowitym językiem Adama. W porównaniu z chłopakiem jego wymowa była jakaś dziwna, zabarwiona nikłym akcentem. Niektóre słowa źle brzmiały w jego ustach i to Alex go poprawiał. To było ciekawe zjawisko, zwłaszcza że starszy z mężczyzn był tym, który zawsze poprawiał tego młodszego. Kiedy role się odwróciły wyglądało to nieco komicznie.

Jak się potem dowiedziała Adam był czystej krwi Francuzem. Od razu przeszło jej przez myśl że i tego języka mogłaby się nauczyć, ale nie wiedziała jak poprosić o to Adama... tak właściwie to proszenie go o cokolwiek nawet przez myśl jej nie przeszło. W zasadzie o nic go nigdy nie prosiła, używała zwrotu „chcę”, albo „masz mi dać”, a on w zależności od swojego widzimisię albo jej coś dawał albo nie. Było to dla niej ciężkie do przełknięcia i irytowało ją niewymownie, zwłaszcza że gdyby odmówił jej nauki nie bardzo miałaby jak to obejść. Alex w tym wypadku by go nie zastąpił, bo chłopak nie znał francuskiego. Dlatego porzuciła myśl o kolejnym języku, całkowicie skupiając się na angielskim. Stwierdziła, że ma jeszcze czas zastanowić się czy faktycznie jest jej to potrzebne, tymczasem powinna opanować choć jeden, zanim złapie się za kolejny.

Z czasem jej więzienie zaczęło bardziej przypominać mieszkanie. Adam kupił jej lekkie, składane meble, które skręcała razem z Aleksem. Chłopak miał zmysł techniczny, wszystkie te pokrętne instrukcje były dla niego oczywiste i czytelne, i właściwie czuła się mu do niczego niepotrzebna. Równie dobrze mógłby robić to sam, zdaje się że nawet sprawniej by mu to poszło. Dla niej to była czarna magia, nie miała wyobraźni przestrzennej, z resztą geometria czy w ogóle matematyka nigdy nie były jej mocną stroną. Sensei Yamada, który odpowiadał za jej wykształcenie w tej dziedzinie był beznadziejnym nauczycielem i było jej wstyd przed chłopakiem, że nie potrafi skojarzyć ze sobą najprostszych elementów. Kolejna rzecz do nauczenia się na jej i tak już długiej liście...
Tak czy inaczej jej lokum zaczęło być bardziej przytulne, Adam postarał się nawet o proste, ciemne dywany, bo niesamowicie ciągnęło od gołej, betonowej podłogi. Alex z kolei zadbał o radio i telewizor, a nawet odtwarzacz DVD. Przynosił jej płyty do oglądania i słuchania, ale szybko okazało się, że to rozrywki nie dla niej. Dźwięki ją drażniły, a odkąd zaczęła rozumieć po angielsku ich przekaz był dla niej po prostu głupi. Owszem trafiło się kilka piosenek, które jej się spodobały oraz kilka programów, które była skłonna obejrzeć, ale ogólnie nie była fanką tego typu zabijania czasu.
To Adam się zreflektował i zaczął przynosić jej książki. Większość z nich była całkiem nowa, ale zdarzyły się między nimi i takie, które wyglądały na używane. To po nie sięgała gdy tylko uzyskała informacje od Alexa, że są to zwyczajnie pozycje z prywatnego zbioru Adama. Była ciekawa co siedzi temu facetowi w głowie, miała nadzieje odnaleźć w opowieściach jakąś wskazówkę jak go podejść.





Teraz stanęła przed niewielkim regałem, który kilka dni temu złożył Alex. Sięgnęła po jedną z książek Adama, oraz po słownik i zapaliła niewielką lampę stojącą w rogu pomieszczenia. Usadowiła się na przedziwnym meblu, który Alex kupił na jakiej wyprzedaży. Właściwie była to wielka poducha z czegoś skóropodobnego wypchanego jakimiś drobnymi ziarnami. Chłopak określał to mianem fotela, ale Duel miała poważne wątpliwości czy ta nazwa jest adekwatna. Choć niezależnie od tego co to właściwie było, pełniło funkcje siedziska bardzo dobrze i dziewczyna lubiła spędzać na tym czas czytając.
Wciąż jeszcze przy lekturze posiłkowała się słownikiem, niektóre słowa czy zwroty wciąż były jej obce więc dobrze było mieć go pod ręką. Najtrudniejsze było dla niej na początku to, że musi czytać od lewej do prawej. Układ poziomy był w Japonii równie popularny co pionowy, więc to nie stanowiło większego problemu. Tylko ten cholerny kierunek.

Naprawdę lubiła czytać. To pozwalało jej zapomnieć o swoich problemach i oderwać się od ponurej rzeczywistości. Z czasem zapomniała nawet jaką misje miała czytając książki Adama. Szybko przestała szukać w tym niego, a odnajdywać siebie. Oczywiście zdarzały się książki równie bzdurne i głupie co programy w telewizji, ale te Adama zawsze trzymały poziom. W sumie nie było się czemu dziwić. O nie był głupi tylko irytujący. A jedno wcale nie równa się drugiemu.
Czytając poznawała świat, który za sprawą dziadka był dla niej zupełnie niedostępny. Z czasem zaczęła sobie nawet robić notatki z tego co przeczytała i weryfikować wiedzę zdobytą z opowieści z faktami, przeglądając gazety i czytając książki fachowe. Uczyła się wszystkiego czego tylko mogła. Miała zamiar jak najszybciej wyjść z cienia dziadka i wykorzystać nadarzając się jej okazje. Tak jak postanowiła Adam nie będzie miał z niej pożytku, ale za to ona będzie miała pożytek z niego.

Wyciśnie wszystko co się da. A potem ruszy w swoją stronę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kometa dnia Nie 16:18, 27 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Coookies
Adept II roku



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 11:30, 04 Sie 2010    Temat postu:

*Kłania się*
Jestem pod wrażeniem Very Happy
Ile pracowałaś nad tym opowiadaniem?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kometa
Adept I roku



Dołączył: 30 Maj 2010
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Kosmosu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:33, 13 Wrz 2010    Temat postu:

Coookies napisał:
*Kłania się*
Jestem pod wrażeniem Very Happy
Ile pracowałaś nad tym opowiadaniem?



A dziękuję bardzo za ukłony Smile

Co do mojej pracy nad tym, to ona cały czas trwa Very Happy Ten tekst powstawał na przestrzeni kilku lat z różnym skutkiem, co i rusz przebudowany i poddawany gruntownemu liftingowi. Ciągle nie ma zakończenia... eh, czarno to widzę tak szczerze mówiąc...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna ->
Tfu!rczość niezależna
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin