Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Ulubiony fragment
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna ->
Biblioteka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:27, 09 Kwi 2009    Temat postu: Ulubiony fragment

Macie jakąś ulubioną scenę w książce? Pokażcie, może się okaże że wszyscy lubimy to samo Very Happy

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mikka dnia Nie 17:51, 27 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:47, 09 Kwi 2009    Temat postu:

Olga Gromyko – „Zawód: Wiedźma” tom 1
Zawstydzone spojrzenie jak u kota, który spił śmietankę z mleka i oberwał wałkiem przez łeb. Na ubraniu widać ciemne zasychające plamy.
- Bardzo boli?
- Mówię przecież - zadrapanie.
- Znaczy, mogę nie przepraszać?
- A za straty moralne? - Chytrze zmrużył oczy Len.
- Doskonale! Zaczynaj, słucham uważnie.
- Dobre sobie! Prawie zamordowała i jeszcze się stawia - oburzył się wampir, wycierając palce chusteczką. Uczciwie mówiąc, myślałam, że je obliże.
- Sam zacząłeś!
Kłócąc się i nalegając na otrzymanie satysfakcji, jakoś niezauważalnie się pogodziliśmy.
- No dobrze, niezbyt lubię ludzi - w końcu przyznał wampir. - O jakim zaufaniu my tu mówimy w momencie, gdy strażnicy granic co miesiąc wyłapują w osinach do tuzina podejrzanych typków w zbrojach z kory osinowej, na krzyż obwieszonych czosnkiem? Wątpię, by przychodzili do dogewskich lasów w poszukiwaniu grzybów. I co do tego ma, za przeproszeniem, czosnek? Czemu nie cebula, marchewka albo, powiedzmy, rzepa? Dziwne, że jeszcze nikt nie wykombinował sobie, żeby polować na wampiry za pomocą zaostrzonych korzeni chrzanu wykopanych przy pełni księżyca przez czarnego psa bez ogona.
- I jaka kara jest przewidziana za znęcanie się nad zwierzętami?
- Konfiskujemy czosnek. Razem ze spodniami. I życzymy szczęśliwej drogi!
- Nic dziwnego, że macie taką złą prasę - zauważyłam.
- To śmieszne - kontynuował płonący sprawiedliwym gniewem Len. - Przez cały czas istnienia Dogewy na jej polach nie wyhodowano nawet jednej główki czosnku. Tym niemniej eksportujemy go do dziesięciu królestw! Oczywiście przez wynajętych ludzi. Jeden szczególny warkocz, okręcony srebrnym drutem, wracał do nas cztery razy, zanim nie zgnił. A o drodze życiowej sztyletów, krzyży i łez panieńskich w fiolkach można napisać całe opracowanie. Wampir ze złością potrząsnął głową i zmarszczył czoło. - Albo na odwrót... Jakieś egzaltowane panienki... Nagie, tłumami. Że niby wypij mnie, chcę wiecznego życia. Rzucają się na strażników, proponują bezeceństwa. Chłopaki już odmawiają samotnych wart - boją się.
- Bujasz! - roześmiałam się.
- Wcale nie. Natychmiast wyobraziłam sobie legion nieuczesanych, bosonogich panien z przeraźliwymi wrzaskami doganiających Lena, tracącego oddech i oglądającego się z zaszczutym spojrzeniem. Na tym moja wyobraźnia nie poprzestała i umieściła mnie w trójce liderek, z siatką na motyle w ręku.
- To nie jest śmieszne - półgłosem burknął wampir.
- To do czego?
- Mówię, że strażnicy nie uważają tego za zabawne. Bić się z kobietami to jakoś niehonorowo. Spełnienie ich próśb jest nierealne. Te histeryczki nie rozumieją, że nieśmiertelność to nie wścieklizna, nie przenosi się przez ugryzienie.
- Mówisz, że nagie? - mruknęłam w zamyśleniu. - A wy je pokrzywą po tyłku... Też lecznicza rzecz, wzmacnia odporność.

Ten teks po prostu musiał się tu pojawić. Uwielbiam go.


Maja Lidia Kossakowska – „Siewca Wiatru”
Anioł Zagłady poczuł szum powietrza i chłód. Bruk miękko zapadł mu się pod stopami. Przez chwilę migały blade gwiazdy, potem przykryła je mgła. Wylądował bez wstrząsu na podłodze pośrodku wyrysowanej kredą pięcioramiennej gwiazdy.
— O duchu potężny, mocą świętych imion zaklinam cię, przybądź natychmiast w miłej dla oka postaci i uczyń, co nakazuję... glaa, uch...
Ostatnie dźwięki nie należały do formuły przywołania. Wydobyły się z rozdziawionych ust inwokatora samoistnie i raczej spontanicznie.
— Mylisz się. Nie uczynię — powiedział Daimon z paskudnym uśmiechem. Wycelował palec w osłupiałego maga. — Więcej, przyjacielu. To ty zrobisz wszystko, czego ja zażądam. Wyrażam się jasno?
Rozległ się brzęk, gdy wypuszczony ze zmartwiałej dłoni upadł na podłogę rytualny sztylet. Frey wystąpił z pentagramu, żeby go podnieść. Inwokator zasłonił ramionami głowę, wydając z siebie niegodne męskiego gardła skomlenie.
— Tandetny — mruknął Daimon, oceniając nóż. — Znaki źle wycięte, widzisz? Ta nóżka w dół, a ogonek powinien być zakręcony. Tamten bohomaz to co ma niby być? Pentakiel? Beznadziejny.
W tam momencie zlądował Kamael.
— Człowieku — jęknął na widok inwokatora. — Zdejmij z siebie ten idiotyczny szlafrok w gwiazdki! Wyglądasz jak palant. Na ulicę też byś tak wyszedł? Dno, Abbaddonie. Z roku na rok stają się coraz gorsi.
Na dźwięk tytułu Freya nieszczęsny mag rozpłakał się. Łzy strachu płynęły po policzkach, rozmazując demoniczny makijaż.
— Żałosne — powiedział Kamael, rozglądając się po pokoju pełnym szklanych kul, czaszek, suszonych żab i tandetnych plakatów okultystycznych. — Skąd im przychodzi do głowy, że szanujący się demon będzie tolerował podobny chłam? Czy ja wyglądam na handlarza starzyzną?
Z obrzydzeniem podniósł w dwóch palcach zmumifikowaną rękę.
— Niby wisielca, tak? Wyrzuć to, facet. Jeszcze rozniesiesz jakąś zarazę. I przemaluj ściany. Czarne wnętrza są przytłaczające.
O nogi Daimona otarła się czarna kotka.
— Kicia — powiedział anioł, przytulając zwierzątko. Oczy mu zalśniły. Kotka przymrużyła ślepia, mrucząc intensywnie. Frey gniewnie zacisnął usta. Odwrócił się z kotem w ramionach, wbił czarne źrenice w twarz chlipiącego maga.
— Mówi, że ją ukradłeś. Nie chcę wiedzieć, co miałeś zrobić z tym zwierzątkiem, skurwysynu, bo wyrwałbym ci z dupy nogi i wepchnął obie do gardła. Lubię koty, rozumiesz? Oddasz ją właścicielom, do których tęskni, a jeśli nie, wykopię cię choćby z grobu i zrobię z twoich flaków ozdobną girlandę. Dotarło?
Okultysta runął na kolana.
— Błagam, błagam, potężny, cudowny, uroczy...
— Uroczy? — prychnął Kamael. — Zwariował ze strachu, Daimonie.
— Błagam, o wspaniały...
— Zamknij się — warknął Frey.
— Lepiej go posłuchaj. — Rozbawiony Kamael pokazał w uśmiechu garnitur zębów. — To Anioł Zagłady, Abbaddon. Nie ręczę za niego, kiedy się wkurzy.
Mag opluł się, wygłaszając jakieś nieartykułowane peany. Kamael podszedł bliżej. Okultysta skulił się z jękiem.
— Posłuchaj, facet. Zdejmij ten szlafrok, tak jak prosiłem, idź do sklepu i kup ciemne okulary. Bardzo ciemne. Aha, przynieś mi shake’a. Truskawkowego. Daimon, chcesz coś ziemskiego ze sklepu?
— Fajki — rzucił Tańczący na Zgliszczach, głaszcząc uszczęśliwionego kota. — Masz whisky? — zwrócił się do inwokatora.
Mag przypominał zaszczute zwierzę. Rozbiegane spojrzenie przenosił z twarzy jednego anioła na drugiego. Nagle zajęczał, poderwał dłonie do ust.
— Bez histerii, chłopie — skarcił go Kamael. — Nie masz, to kupisz. No już, ruszaj.
Okultysta rzucił się do drzwi, wypadł na zewnątrz.
— Nie wróci — stwierdził Daimon.
Kamael opadł wygodnie na sofę przykrytą narzutą w kościotrupy.
— Ależ wróci, zobaczysz — uspokoił przyjaciela. — Mam praktykę w tych sprawach. Załatwiłem ci okulary, bo twoje oczy nie wyglądają odpowiednio po ziemsku. Poczekamy tu do zmierzchu. Samaela najłatwiej zdybać nocą w jakimś klubie. Wieczorem wyślę któregoś z moich dżinnów, żeby go zlokalizował.
Frey rozsiadł się w fotelu obitym czarnym aksamitem. Na kolana natychmiast wskoczyła mu kotka.
— Po co ci shake? — spytał.
Były dowódca Rycerzy Miecza wyszczerzył w uśmiechu zęby.
— Bo lubię — powiedział. — A truskawkowe najbardziej


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
szara wiedźma
Adept V roku



Dołączył: 07 Gru 2008
Posty: 214
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z pustkowia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 11:03, 10 Kwi 2009    Temat postu:

Wiedźma tom 2
Ofiarę składano w wyjątkowo spokojnej, można powiedzieć - przyjaznej atmosferze. Ja
bez słowa pozwoliłam wałdakom ułożyć się na ołtarzu ofiarnym i przypiąć przy użyciu żelaznych
bransoletek. Nekromanta, zgięty wpół, poszukiwał czegoś w czarnej księdze, szeleszcząc
pożółkłymi stronami. Moi towarzysze z ciekawością obserwowali.
- A ja myślałem, że do takiego obrządku niezbędna jest dziewica - szepnął Len, pochylając
się w stronę trolla.
Moich towarzyszy przykuto w wystarczającej odległości od siebie i bezczelne stwierdzenie
wampira dotarło zarówno do moich uszu, jak i do suchych uszek nekromanty.
- No toteż ja właśnie używam dziewicy! - burknął ze złością, przesuwając sękatym palcem
po stronie księgi.
- A... no tak, tak - z namysłem zauważył Len. Wal sapnął raz i drugi, zamruczał coś i
bezwstydnie basowo zarechotał.
- Co to niby znowu ma być? - Staruszek założył strony gęsim piórem i odwrócił się do
mnie, przesuwając okulary na czoło. - Odpowiadaj, dziewico, czy jesteś jeszcze dziewicą?
- Tak! - burknęłam, całą sobą uosabiając znieważoną niewinność.
- Widzicie... - staruszek odetchnął z ulgą i wrócił do książki.
- A kto by się tam przyznał... - szeptem zauważył Wal.
Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że głos troll miał o wiele donośniejszy i bardziej przenikliwy
od miękkiego barytonu wampira, to i szept mu wyszedł dosyć donośny.
- Ale ja jestem dziewicą, słowo honoru! - nie wytrzymałam. - Niech pan ich nie słucha,
chcą panu przeszkodzić w obrządku! Proszę mnie szybciej ofiarować, bo dostanę zapalenia płuc od
tego pańskiego ołtarza!
- Co za poświęcenie! - znowu szeptem westchnął troll. - Zgadza się zostać złożona w
ofierze, żeby tylko przeszkodzić w obrzędzie!
- Kochanie, nie rób tego! - zaczął z przekonującą rozpaczą w głosie błagać Len. - Pozwól
mi samemu ponieść karę za moje grzechy i umrę szczęśliwy, pamiętając o ofiarowanych mi nocach.
Błagam, powiedz, że mi wybaczyłaś!
- Za żadne skarby!
- A może ja ci wybaczę i ten łysy wagurc mnie uwolni! - zaproponował troll.
- O czym on mówi? - poważnie zdenerwował się nekromanta. Upuścił pióro i książka
zamknęła się.
- Skończcie te swoje brudne insynuacje! - wrzasnęłam, wykręcając głowę, by splunąć w
bezwstydne oczy towarzyszy wędrówki.
- Zaraz sam sprawdzę... - nie wytrzymał mag, rzucając się ku półce z amuletami. -
Sprawdzę, co ten wampir opowiada... I gdzie on jest... Przecież tu leżał... Gdzie ja mogłem go
wsadzić?
- A kto ma wiedzieć lepiej od niego! - zarechotał Wal. - Można powiedzieć, że na każdym
postoju sprawdzał!
- A ty zazdrosny jesteś, czy jak? - wkurzyłam się do reszty, wykonując długo oczekiwane,
ale słabiutkie splunięcie, które osiadło na rękawie staruszka.
- Widzi pan? Przyznała się! - triumfalnie ogłosił troll.
- Zabrać ją! - ze wstrętem rozkazał arcymag, porzucając poszukiwania niezbędnego
amuletu.
- Ani mi się ważcie! To dyskryminacja! Żądam, żeby złożono mnie w ofierze!

Mnie niezmiennie to rozbawia do łez


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Strzyga
Master of Disaster
Arcymag
Master of Disaster <br> Arcymag



Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 3948
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

PostWysłany: Pią 11:39, 10 Kwi 2009    Temat postu:

To są chyba najlepsze sceny Smile Ja nie mam przy sobie książki, więc raczej nie przepiszę takich dużych fragmentów, jak wy, ale z pierwszego tomu Wiedźmy niezmiennie bawi mnie tekst: "Panienkę do towarzystwa w ciemnym zaułku napadł wampir, ale jak mu podała cenę, to się zdematerializował ze strachu." Czy jakoś tak Smile Jak odzyskam książkę albo skołuję sobie ebooka, to napiszę więcej.
No cóż, była scena z satanistą z Siewcy Wiatru, to ja też coś napiszę, a co:
"-Załatw bestie! - darł się w oko dnia Michael. - Niech ktoś uderzy w bestie! Mnożą się! Dżinny Sophii nie przybyły. Potrzebuję posiłków!
- Nie mam! - zachrzęścił klejnot głosem Gabriela.
- Puść trony!
- Utknęły.
- Chalkedry?
- Walczą ze smokami!
- Kurwa!
- Kurew też nie mam! - wrzasnął wściekle Gabriel, a oko zachrzęściło i zamarło.
- Fajnie - mruknął Pan Zastępów." - to jest jedna z piękniejszych scen tej książki XD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 12:02, 10 Kwi 2009    Temat postu:

Jakub Ćwiek - Kłamca

Śpiewający wzniósł ręce i rozpoczął ostatnią strofę. Powietrze wokół zadrżało. I wtedy
właśnie wewnątrz kręgu stanął demon. Wyłonił się z ognia, ukazując najpierw swój rogaty łeb,
a zaraz potem tułów i obfite kobiece piersi. Jego nogi pozostały ukryte w płomieniu, przez co
wyglądał niczym rzeźba na dziobie dawnego żaglowca.
Magus umilkł. Wtedy w piwnicy na chwilę zaległa cisza i bezruch. Czas zdawał się stać w
miejscu, zastygły nawet krople potu na twarzach chłopaków.
Aż demon ryknął. Jego potężny łeb poderwał się w niekontrolowanym spazmie, wielkie czerwone oczy rozszerzył ból i przerażenie, a między piersiami wykwitł i zaraz zniknął język
ognia. W miejscu gdzie rozbłysnął płomień, pojawiła się potężna dziura. Demon raz jeszcze
zaryczał rozpaczliwie, po czym poleciał do przodu. Gdy jego łeb znalazł się nad linią
pentagramu, eksplodował nagle, a z nim i reszta bestii. Wnętrze gwiazdy zasnuł dym.
Koliński pierwszy wyrwał się z odrętwienia. I znikło całe jego nawiedzenie.
- Chodu! - krzyknął, ale było już za późno.
Z dymu wyszła skrzydlata postać z ognistym mieczem w dłoni. Nie zważała na pentagram,
bez obawy przekroczyła linię mającą odgradzać światy. Pomieszczenie wypełniła jasność. Nie
blask, przed którym należy mrużyć oczy, ale jasność, ciepła i dobra. W tym świetle nawet twarz
przybysza, pełna starych blizn i z tatuażem w kształcie płomienia wokół lewego oka, wydawała
się dobrotliwa. Jego uśmiech przestawał wyglądać cynicznie, a trzy pary osmolonych skrzydeł
zaczynały lśnić. I tylko głos, głęboki i sykliwy, odbierał resztki nadziei.
- Witam, panowie - powiedziała postać, nie kryjąc złośliwości. - Dziś porozmawiamy o
potępieniu.
***
- Co tu się stało? - zapytał Loki, stając w progu piwnicy.
Siedzący na przewróconej ambonce Gabriel nawet na niego nie spojrzał. Wzruszył tylko
ramionami.
- Michał dał się ponieść emocjom.
Loki zszedł powoli po śliskich od krwi stopniach i podniósł dłoń leżącą w kałuży wosku.
Przytaknął z uznaniem.
- I on to wszystko sam? Z emocji? Nie ma co, wrażliwy typ...
Gabriel przejechał dłonią po włosach.
- Ścigał jakiegoś demona ze swojej listy - wyjaśnił. - Nie pamiętam imienia, ale to był
któryś z L.E.G.I.O.N.-u. Chyba jakiś od pożądania albo... nieważne. Walczył z nim i nagle
bestia zaczęła mu znikać. W ostatniej chwili złapał się jej kurczowo. Przeniosło go tutaj. Te
dzieciaki robiły jakiś rytuał i...
- Przyzwały archanioła? - zaśmiał się Loki. - Niezłe. Pewnie miały niespodziankę.
Gabriel ponownie wzruszył ramionami.
- Jak widać.
Loki podszedł do miejsca, gdzie widać było jeszcze resztki kredy. Poślinił palec i dotknął
linii. Niewielka iskra skoczyła ku jego ręce. Kłamca syknął i dmuchnął kilka razy na oparzony
kciuk. Wstał, sięgając do kieszeni po wykałaczkę.
- Nie rozumiem tylko, dlaczego nie ma tu Michała - powiedział, wkładając zaostrzony
patyczek do ust. - I co my tu właściwie robimy?
- Michał ma swoją listę i krucjatę. Nie może jej przerwać z byle powodu. A co do mnie,
to... Czekałem tu na ciebie. Z zadaniem.
- Jeśli powiesz to, o czym myślę... - zaczął Loki.
- Dobrze myślisz - przerwał mu Gabriel. - Chcę, żebyś tu posprzątał.
Kłamca jeszcze raz rozejrzał się po piwnicy.
- Są co najmniej trzy powody, dla których nie powinienem brać tej roboty - powiedział. -
Po pierwsze, z całą pewnością jestem uczulony na detergenty. Jeszcze nie byłem u lekarza, ale
na pewno tak jest. Po drugie, nie wywiązałem się jeszcze z ostatniego zlecenia od Michała. I po
trzecie... chyba mi się nie chce.
- Znaczy, nie zrobisz tego? - zapytał zdumiony archanioł. - To chcesz powiedzieć?
W oczach Lokiego pojawił się dobrze już znany Gabrielowi błysk chciwości.
- Daję ci tylko do zrozumienia, że będziesz potrzebował co najmniej czterech solidnych
argumentów, by mnie przekonać.
- Ilu?! Odbiło ci?
- Komuś na pewno - odgryzł się Kłamca, szturchając nogą przypalony korpus z dziurą
zamiast serca. - Ale na twoim miejscu nie upierałbym się, że chodzi o mnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wredniak
Imperator Offtopu
Arcymag
Imperator Offtopu <br> Arcymag



Dołączył: 07 Kwi 2009
Posty: 1442
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Rzeszów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 13:55, 10 Kwi 2009    Temat postu:

Coś z Arivalda:

Arivald usiadł na rozchwierutanym zydlu i starał się zebrać do kupy rozbiegane myśli. Naprawdę był wstrząśnięty i co tu dużo mówić, mocno wystraszony. Kiedy już jednak uspokoił trochę nerwy, pomyślał, że najważniejszą sprawą byłoby dowiedzieć się, jak daleko od Wybrzeża znajdują się okręty najeźdźcy. A na to znał tylko jeden sposób. Wygrzebał z obszernej kieszeni płaszcza kawałek węgla i narysował na podłodze koło, potem wpisał w nie gwiazdę, której pięć ramion poznaczył odpowiednimi dla każdego symbolami. Stanął w środku koła i podrapał się po nosie.
– Zaraz, zaraz, jak to było... Murem takal faris? Muram pahnal oris?
Różnica była zasadnicza, bo jedno zaklęcie przywoływało któregoś z małych morskich demonów, a drugie leczyło katar. Arivaldowi bardziej zależało na demonie, zwłaszcza że od lat nie chorował na katar.
– Murem takal faris – powiedział w końcu, przymykając oczy i przywołując Moc.
Sprawa zresztą na tym się nie kończyła. Różdżką należało wykonać skomplikowaną sekwencję ruchów (a jeden błąd mógł popsuć wszystko), po czym wypowiedzieć długą formułę rozkazu, która Arivaldowi jakoś nigdy nie chciała na stałe wejść do głowy. Tym razem jednak wszystko musiało pójść dobrze, bo po chwili coś mokrego pacnęło o podłogę. Mag zobaczył małego zielonego demona omotanego wodorostami i złośliwie patrzącego na niego wyłupiastymi oczami.
– Czego chcesz, sklerotyczny czarodzieju, co? – zaskrzeczał.
– No, no – mag pogroził mu różdżką – bądź grzeczny, bo cię uspokoję. Zaraz, zaraz, jak to było... – Przypominał sobie, w jaki sposób karci się krnąbrne demony.
Demon westchnął głośno.
– Już dobrze, dobrze. Gadaj, czego chcesz. Nie mam czasu siedzieć tu godzinami, nim ty przypomnisz sobie formułkę przymuszenia. Wolę po dobroci. Tylko chciałbym wiedzieć, czy pamiętasz, jak mnie uwolnić od rozkazu.
– Zdaje się, że pamiętam – mruknął niepewnie Arivald.
– Mam nadzieję – odparł zrezygnowanym tonem demon. – No, czego chcesz?
– Sześć okrętów płynie w stronę Wybrzeża – powiedział mag. – Kiedy tu będą?
– A skąd ja mogę wiedzieć, co ja wróżka jestem? – obraził się demon. – Mogę najwyżej powiedzieć, gdzie są – dodał pojednawczo.
– Właśnie o to mi chodzi.
– Swoją drogą ładny z ciebie czarodziej, skoro musisz mnie wzywać do takiego głupstwa – zauważył nie bez złośliwości demon. – Trzydzieści dwie mile, ale wiatr słabnie i trzeba omijać skały. W tym tempie będą tu nie wcześniej niż pojutrze. No, zadowolony?
Arivald skinął głową i wyrecytował formułę odejścia. O dziwo, bezbłędnie. Demon zniknął tak szybko, jak się pojawił. Teraz przyszedł czas, aby poważnie zastanowić się nad całą tą niebywałą i zatrważającą sprawą. Mag usiadł na podłodze i w zamyśleniu przeczesał palcami długą brodę. Przez dwa dni można zrobić wiele. Na przykład na szybkim koniu opuścić Wybrzeże i znaleźć się w Górach Iglicowych, skąd już tylko trzy dni drogi do równin.

-------------------------------------------------------------------------------------
– Mam dla ciebie prezent, pani – odparł dumnie mag.
– Prezent? – zainteresowała się księżniczka, zapominając o senności.
– Tak, pani. – Czarodziej położył na stole dwa niewielkie kamyki. – One zamienią się w to, o czym zawsze marzyłaś.
– Brylantowe kolczyki! – klasnęła w dłonie księżniczka.
– Otóż to – stwierdził z godnością Arivald.
– Poczekaj, zawołam wszystkich! – krzyknęła księżniczka i już wypadła z komnaty wołając: – Magnusie, Hrubelu, Tordzie, Bomborze!
Kiedy zjawili się na rozkaz, księżniczka obwieściła:
– Arivald stworzy dla mnie brylantowe kolczyki. Tylko mają być duże – zastrzegła.
Wszyscy zastygli w podziwie, z szacunkiem wpatrując się w skupioną twarz maga i w jego uniesioną różdżkę.
– Marraris, develtos, sambargo! – krzyknął Arivald, po czym wykonał kilka skomplikowanych ruchów i stuknął różdżką w kamienie. Błysnęło, pod sufit podniósł się dym, a kiedy opadł, obecni ujrzeli siedzącą na stole wielką ropuchę. Wyjątkowo wielką i wyjątkowo paskudną.
– Oj! – pisnęła zaskoczona księżniczka.
Dworzanie na chwilę zamarli, jakby zmienili się w posągi, a wreszcie gruchnęli potężnym śmiechem. Bombor aż się zatoczył i wpadł pod stół. Ropucha uciekła.
Arivald zwiesił głowę i wolno schował różdżkę za pas. Chciał odwrócić się i odejść, kiedy księżniczka rzuciła mu się na szyję i ucałowała w policzek.
– Przecież właśnie takiego cię kochamy – szepnęła.
-----------------------------------------------------------------------------------


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wredniak
Imperator Offtopu
Arcymag
Imperator Offtopu <br> Arcymag



Dołączył: 07 Kwi 2009
Posty: 1442
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Rzeszów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 15:12, 10 Kwi 2009    Temat postu:

A kiedy wyciągnęli jeszcze z juków jeden i drugi bukłak dobrego wina, świat wydał im się całkiem piękny. Arivald pił również, bo lubił wino, choć zdecydowanie wolał mocny, krasnoludzki spirytus, po którym ludzie zwykle zachowywali się tak, jakby wypili kubek ognia w płynie.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
– Jestem pewien, panie – rzekł wolno Hogwar – że Wielki Mistrz zgodziłby się wysłać tu oddział zbrojnych, który strzegłby Wybrzeża i jego władczyni – tu skłonił się księżniczce – przed najazdem. Gotów byłbym sam stanąć na czele tych rycerzy i poczytałbym sobie to za zaszczyt.
– A, tuś mi, bratku! – mruknął cichutko Arivald, przejrzawszy grę Srebrnegoliścia. – Nie – powiedział stanowczym tonem – pomijając wszystko inne, podróż byłaby zbyt ciężka. Jestem już stary i słaby.
Siedzący obok maga gruby Bombor parsknął śmiechem. Właśnie w zeszłym tygodniu Arivald wygrał beczkę wina, kładąc go trzykrotnie na rękę. A warto dodać, iż Bombor nie był słabeuszem, potrafił przedrzeć w palcach grubą talię kart, a za łamanie podków uwielbiał go miejscowy kowal, bo te popisy Bombora zwiększały mu obroty. Czarodziej surowo spojrzał na rycerza, któremu uśmiech zamarł na ustach.
Księżniczka głęboko zamyślona szeptała coś cichutko do samej siebie. Mag przełknął ślinę. Ten namysł nie wróżył nic dobrego.
– Pojedziesz, Arivaldzie – zadecydowała w końcu
– Nie pojadę – odparł czarodziej i stuknął pięścią w stół.

Byli w podróży już od tygodnia. Hogwar nudził się potężnie, gdyż Mardil nigdy nie był rozmowny, a mag też nie odzywał się do nikogo. Jechał skwaszony i pochmurny, każdym gestem czy słowem wyrażając swoją dezaprobatę i oburzenie z powodu wyrwania go z domowych pieleszy. Już drugiego dnia wędrówki Srebrnyliść dostał czyraków w miejscu, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, i ciężko było mu usiedzieć w siodle. Podejrzewał w tym złośliwość czarodzieja, w związku z czym jego sympatia do Arivalda słabła z każdym kilometrem i z każdym podskokiem konia. Ale był zbyt dumny, by prosić o zdjęcie uroku.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

– Ile lat ma pani Wybrzeża? – spytał Srebrnyliść, który był tak zatopiony w myślach, iż dopiero kiedy wypowiedział te słowa, zdał sobie sprawę, że mogą go jeszcze bardziej pogrążyć w oczach czarodzieja.
– Dziewiętnaście – burknął Arivald.
– Czy możesz mi wyjawić, panie, dlaczego nie wyszła do tej pory za mąż? – postanowił brnąć dalej Hogwar.
– Baron Furfanel dostał dwa lata temu polecenie odnalezienia smoka i przywiezienia go na Wybrzeże. Nie wrócił do tej pory.
– Smoków nie ma – zauważył Mardil, któremu to, że mało mówił, nie przeszkadzało uważnie słuchać.
– Właśnie – potwierdził z naciskiem Arivald.
– Czy byli inni? – zapytał po chwili milczenia Srebrnyliść.
– Najmłodszy syn księcia Parilezu wyruszył na poszukiwanie kwiatu świętojańskiego. Było to zeszłego czerwca. Hrabia alchemik Vyncliff miał za zadanie odkryć tajemnicę kamienia filozoficznego.
– Znam Vyncliffa – powiedział zdziwiony Hogwar. – Odkrył ostatnio substancję, która w zetknięciu z ogniem wybucha z niespotykaną siłą, i nazwał ją prochem. Zeszłego Nowego Roku mieliśmy w Silmanionie piękne fajerwerki.
– A więc miłość do księżniczki sprzyja rozwojowi nauki. Miło o tym słyszeć – skwitował Arivald.
– Czy księżniczka przed każdym z ubiegających się o jej rękę stawia zadania tak...
– Globalne? – podpowiedział mag.
– No właśnie.
– Księżniczka czeka jeszcze na właściwego człowieka – odpowiedział Arivald, jeśli miało to być odpowiedzią – i nie sądzę, panie, abyś powinien zawracać sobie tym głowę.
– A to czemu? – Hogwar starał się nie dać po sobie znać urazy.
– Dla własnego dobra – wyjaśnił Arivald i uśmiechnął się, a uśmiech ten wyjątkowo nie spodobał się Srebrnemuliściowi.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

– Czcigodny Artaanel – rzekł Harbularer z szacunkiem w głosie. – Nie sądziłem, że miał ucznia, ale nie widzieliśmy go w Silmanionie od czterdziestu sześciu lat. Zawsze był samotnikiem.
– Zacząłem dość późno – wyjaśnił Arivald.
– Wiem coś o tym – pokiwał głową Pan Czarnej Różdżki – sam zostałem uczniem mając aż osiem lat. Mój Boże, ileż czasu i wysiłku musiałem włożyć, aby dogonić rówieśników.
Arivald uznał, że nie byłoby dobrym pomysłem przyznanie się, że on miał lat pięćkroć więcej, kiedy zaczynał karierę maga.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

– Nie wyjdę za mąż – twardo stwierdziła księżniczka – a przynajmniej nieprędko.
– A ten piękny, odważny i bogaty książę z Goldenmarchii? Jak on cię kochał!
– Aha, i co drugie zdanie wtrącał: „i właśnie w tern problem”. Może zniosłabym to, gdyby mówił „w tym”, a nie „w tem”. Wyobrażasz sobie, jak ja mówię na przykład: „Tak bardzo chcę cię dziś kochać”, a on na to: „No i właśnie w tem problem” – księżniczka bardzo zręcznie udała głos księcia Goldenmarchii.
– Jak żyję nie widziałem kogoś tak złośliwego – powiedział Arivald zadowolony, że księżniczka nabiera animuszu. W końcu nie mogłoby być nic gorszego, niż gdyby martwiła się i płakała w rękaw. – A hrabia Roszczysław?
– Przecież on wyglądał jak kelner – powiedziała z oburzeniem księżniczka.
– To jakiego ty w końcu chcesz mężczyzny? – rozłożył ręce Arivald. – Przysięgam, że nie dam ci umrzeć w staropanieństwie.
– Fu, nie ma nic gorszego od starej panny, ale ja chciałabym, żeby on był silny, piękny i odważny. No, to jest oczywiste...
– Miałaś takich na pęczki – mruknął Arivald.
– I żeby siedząc przy mnie nie zachowywał się, jakby go coś trafiło w głowę ani jak zgłodniały osioł przed kępą ostu, i żeby umiał mi się sprzeciwić, a nie tylko: tak, księżniczko, oczywiście, księżniczko, zawsze masz rację, księżniczko, już biegnę, księżniczko. Co za nuda.
– Potrzebujesz po prostu, żeby ktoś trafił do twojego serca za pomocą pasa – prychnął Arivald.
– Wiesz, kim jest jedyny normalny mężczyzna, którego znam?
– Wiem – powiedział Arivald.
– Tak? – zdumiała się księżniczka.
– Tak. I gdybym miał trzydzieści lat mniej, z pewnością nie mogłabyś mnie gościć o tej porze w swoim pokoju. W dodatku prawie rozebrana.
– Czy nie mogłabym znaleźć kogoś podobnego do ciebie? – spytała księżniczka, nie reagując na zaczepkę.
– To się nazywa kompleks Elektry – powiedział Arivald i pogłaskał ją po włosach. – Śpij dobrze. Musisz jutro wyglądać co najmniej tak ładnie jak dziś. Dobranoc.
– Aha, Arivaldzie – zatrzymała go przy drzwiach – i nie bajdurz o swoim wieku. Teria Delane wszystko mi opowiedziała.
– Kobiety mają zdecydowanie za długie języki – mruknął Arivald i wyszedł.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wredniak
Imperator Offtopu
Arcymag
Imperator Offtopu <br> Arcymag



Dołączył: 07 Kwi 2009
Posty: 1442
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Rzeszów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 15:52, 10 Kwi 2009    Temat postu:

Jeszcze z Arivalda (no co Big FAN):
. Już pierwsza noc spędzona w ogromnym miękkim łożu dostarczyła magowi niezapomnianych wrażeń. Było tak gorąco (w znaczeniu tego słowa bynajmniej nie klimatycznym), że Arivald musiał wspomóc się pewnymi zaklęciami, które nad wyraz skutecznie pomagały w czasie damsko-męskich zmagań. Dziewczęta były zachwycone, czarodziej również. Po upojnej nocy nastąpił równie upojny ranek (zaklęcia znowu się przydały), po nim śniadanie z małą przerwą na rozkoszne figle (jak określiła to Ilyenna). Potem postanowili udać się do łazienki, ale wpierw Kylyenna chciała wypróbować pewien fotel w komnacie po drodze, a zaraz potem Solyennie bardzo się spodobał dywanik przed kominkiem. Ilyenna wytrzymała aż do holu przed łazienką, gdzie co prawda nie było żadnych sprzętów, ale przecież były ściany, o które można oprzeć się dłońmi (zaklęcia znowu się przydały). Arivald był zachwycony, zarówno ochotą, jak i biegłością swych przyjaciółek, ale zaczynał odczuwać lekkie zmęczenie.
– Podrap mnie po futerku – szepnęła Ilyenna.
– Zobacz, jaka tu jestem aksamitnie gładka... – Kylyenna wzięła Arivalda za rękę i pokazała mu, w którym miejscu ma sprawdzić.
– Wcale się mną nie interesujesz – powiedziała z wyrzutem Solyenna.
– Nie roztroję się – rzekł Arivald nieco mniej łagodnym tonem, niż zamierzał. – Zaraz się tobą zajmę, kotku – dodał zaraz, widząc wyrzut na twarzy Solyenny.
– Tak na to czekałyśmy! – Ilyenna otarła się o Arivalda swymi krągłościami.
W basenie spędzili dość długi czas. Arivald wychodził z wody, lekko chwiejąc się na nogach. Po cichu wypowiedział Czerwonobyczność Lazaniasza i poczuł, jak zaklęcie wlewa w niego życiodajną energię. Ale nadmierne faszerowanie się czarami wzmacniającymi nikomu jeszcze nie wyszło na dobre. Każdy organizm ma pewne granice wytrzymałości, a stosowanie czarów mogło je co prawda zmienić, lecz za wszystko kiedyś się płaci. Poza tym Lazaniasz stworzył, niestety, zaklęcia uzależniające, które powodowały, że chciało się je stosować coraz częściej (dawały bowiem siłę i pozorną świeżość umysłu). A takie uzależnienie było bardzo niebezpieczne. Dlatego czary Lazaniasza należały do czarów wyższego stopnia wtajemniczenia i uczeń musiał wykazać się dużą odpowiedzialnością, aby dostąpić zaszczytu ich poznania.

Panienka siedział w wannie pełnej piany, a Velvelvanel z odrazą przeglądał w pokoju obok zawartość pełnej ubrań szafy. Lo wyraźnie zasugerował, iż jego strój nie jest odpowiedni, aby przybyć w nim na kolację, i stary czarodziej musiał znaleźć sobie inne ubranie. Przeklinał też strasznie (ale jednak pod nosem), bo wydawało mu się, iż cokolwiek włoży, będzie wyglądał jak sędziwy błazen. Arivald siedział przy stoliku i popijając wino, tłumaczył przyjaciołom sytuację. Oczekiwał też, iż pomogą mu w rozwiązaniu problemu ku zadowoleniu wszystkich.
– Mówisz więc, że blondynka jest wolna? – zapytał Galladrin.
Arivald westchnął ciężko.
– Wolałbym, abyś skoncentrował się na innych aspektach tej kwestii – powiedział – i starał się myśleć za pomocą głowy, a nie innych części ciała. Zresztą masz żonę – dodał.
– Jak kot trzymał się jednej dziury, to zdechł – wulgarnie, choć nie bez cienia racji skwitował Galladrin. – Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal – dodał.
– Dużo znasz jeszcze takich ludowych mądrości? – zapytał Arivald. – Bo jeśli nie, to może zastanowimy się, jak z tego wybrnąć.
– Pakujmy się, zjemy kolację w domu – rzekł Velvelvanel.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wredniak dnia Pią 16:06, 10 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madlenita
Spiritus Movens
Bakałarz II stopnia



Dołączył: 19 Cze 2008
Posty: 859
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Piotrków Trybunalski
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 16:34, 10 Kwi 2009    Temat postu:

Dzięki....
To ja też będę fanką, moje ulubione kwestie z Podatku Mileny Wójtowicz, jestem w trakcie ich wypisywania, potem dodam resztę...



Na polanie pojawił się elegancik w towarzystwie staruszka odzianego w coś pomiędzy opończą a koszulą nocną. Dziadek, nucąc pod nosem, ruszył w las, a Łukasz rozejrzał się nerwowo po pobojowisku.
– No, troszkę się popieprzyło – westchnął.
– Popieprzyło się, pewnie, że się popieprzyło! – jęknął Piotrek. – Ziemia mnie zeżarła, a Monika... – Machnął ręką w stronę leżącej dziewczyny.
Łukasz poprawił krawat. Minę miał nieco niewyraźną i już na pierwszy rzut oka było widać, że nie zamierza zanadto roztrząsać problemu.
– No niestety, humanum errare est i dotyczy to nawet naszego Urzędu.
– Czyli? – Jens nie dał się zbyć przysłowiem
– To nie jest zwyczajny nielegalny lokator. To... no nie wiem, jak to nazwać... sól tej ziemi, duch Lubelszczyzny, pradawny byt. Ma prawo do terenu przez zasiedzenie. Płaci, rzecz jasna, podatki, tyle że według innej stawki, no i ostatnio był aktywny paręset lat temu! Wtedy nie było jeszcze instytucji, takich Poborców jak teraz, sami wiecie. Nie bardzo wiedzieliśmy, co z nim zrobić, na szczęście przypomniałem sobie o dziadziu. – Wskazał na staruszka, który właśnie z dziecinną radością śpiewał coś do kępki mchu. – Rodzice upchnęli go w domu spokojnej starości dla wariatów, ale jakoś dało się go wyciągnąć. Pogada z tym czymś i będzie okay. – Uśmiechnął się z niejakim przymusem.
– Okay?! A Monika?
Łukasz zerknął na nieruchome ciało dziewczyny i natychmiast odwrócił wzrok.
– No niestety, nieprędko trafi się nam kolejny mag. Duża strata do Urzędu.


To wszystko, co było w obficie ilustrowanej książce o demonach, zjawach i żywinach płci żeńskiej, pamiętał doskonale. Chociaż najciekawsze były obrazki.


Szaleje bezrobocie – przypomniała trzeźwo. – Niby mogłabym pójść na bagno, ale chyba nikt jeszcze nie widział rusałki z insektofobią. Mam tańczyć na uroczysku ze sprayem na komary w każdej ręce?


– Nie chodzi o genetykę. W twoim przypadku to już bardziej o genealogię. I o formalności. Formalnie jesteś w prostej linii potomkiem rusałki w dziewiątym pokoleniu, potomkiem płci żeńskiej, czyli rusałką. Z formalnego punktu widzenia twoi synowie raczej będą ludźmi, chociaż nie wiadomo.
– Raczej? – obruszyła się dziewczyna.
– A skąd ja mam wiedzieć, z kim ci strzeli do głowy mieć dzieci? – Jens wzruszył ramionami.



Sum mieszkał w jeziorze co najmniej od trzystu lat. Gdyby nie był rybą, można by go było określić mianem szczwanego lisa. Od mniej więcej stu lat między nim a Urzędem krążyła obfita korespondencja, dotycząca ulg, odroczeń spłaty, umorzeń i progu skarbowego. Jak na rybę świetnie sobie radził z językiem urzędowym i wszystkimi możliwymi kruczkami prawnymi. Po wielu bataliach Urząd postawił wreszcie na swoim i zażądał spłaty zaległych Podatków z okresu stu dwóch lat wraz z odsetkami. W tak zwanym międzyczasie płatnik odwołał się do paru sądów, oskarżył Urząd o nękanie i uzyskał zakaz wstępu Poborców na teren jeziora. W toku było pięć spraw sądowych z powództwa podatnika i trzy z powództwa Urzędu. Trybunał do Spraw Niezwykłych miał ciężki orzech do zgryzienia, a Urząd zorganizował warty Poborców nad jeziorem. Sum napisał szósty pozew.
Trzymanie warty połączone z nękaniem psychicznym niesolidnego płatnika (polecenie było dopisane w aktach czerwonym flamastrem i trzykrotnie podkreślone) było całkiem przyjemnym zajęciem.


– I ty to mówisz?! – zdziwił się. – Trzy miesiące temu żyłaś sobie jak zwykłoczłek, w uporządkowanej, zwyczajnej rzeczywistości, potem zostałaś Poborcą, okazałaś się rusałką, a teraz sterczysz i pilnujesz suma ze skłonnościami do pieniactwa sądowego. I to nie jest, twoim zdaniem, szalony świat?
– Teraz to jest moja codzienność – stwierdziła rzeczowo Monika. – Trochę mi to ogranicza wyobraźnię. O czym marzyć, skoro ten fantastyczny świat stał się zwyczajnym?




. Powinny przejść na dietę. Ledwo sobie wodnika znalazły, a już się roztyły. A ja muszę dbać o image. Z takimi purchawami nikt mnie nie może zobaczyć.
Monika zamarła przy otwartych drzwiach lodówki.
– A ja myślałam, że żaby mają proste życie – zdumiała się.


Już po chwili przypomniała sobie, co robiły w takiej sytuacji nieszczęsne blond bohaterki więzione z reguły przez psychopatów. Po pierwsze, czekały na ratunek.
(...)
Monika powoli dochodziła do wniosku, że filmowe dziewczyny spokojnie czekające na ratunek były tymi rozsądniejszymi.

– Znasz go?
– Mniej więcej. To pan Sprawiedliwość.
– Kto?!
– Nie moja wina, że ma taki idiotyczny pseudonim.


– Jak tam... ee... Mariusz?
– Wywieziony – mruknęła obojętnie Kasieńka, a Magik nie zakrztusił się kawą tylko dlatego, że już się przyzwyczaił.



A Kasieńka miała osobliwy antytalent do zaklęć czyszczących pamięć.
Po Polsce pętało się już kilkanaście ofiar tego antytalentu. W najlepszym razie tylko z amnezją, w gorszym jeszcze z jakimiś uszkodzeniami. Magik stanowczo zażądał, żeby usuwaniem świadków, lekarzy i byłych chłopaków zajmowali się Duży i Mały, ale Kasieńka czasami po prostu nie umiała zapanować nad nerwami. Wtedy Duży i Mały grzecznie schodzili jej z drogi, a po wszystkim wywozili nieszczęsną ofiarę na ostry dyżur albo do zaprzyjaźnionego psychiatryka.


– Wiecie już, że Łukasz zwariował? – zapytał zbolałym tonem.
– Mniej więcej – odparł Jens.
– Raczej więcej. – W nagłym akcie desperacji Piotrek wyłączył komputer, wyrwał z kontaktu wtyczki faksu i telefonu, dzwoniącą uparcie komórkę wyrzucił do kosza. – Wcześniej często tu bywał, więc teraz dzwonią ze wszystkich oddziałów i pytają, czy my tu tak masowo wykańczamy zwierzchników.


– To co, napadamy na niego? – zapytała Monika tonem sugerującym, że pytanie zadaje pro forma, ot tak, dla uzyskania potwierdzenia.

(chwilę po porwaniu) – Czuję się jak jakiś bandyta, a nie urzędnik.


, tu Urząd Skarbowy, który do tego zachowuje się jak... my. (mafia)

I nic nas nie obchodzi, co powie Warszawa. Wykończyliśmy już jednego szefa, teraz wykańczamy następnego, więc Centrala nam niestraszna.
Duży poczuł lekkie podenerwowanie. Po pierwsze, kobiety w mafii zawsze nieco go przerażały, bo sądził je według jedynej znanej sobie miary: Czarnej Kasieńki. Po drugie, rzeczywiście, kogoś ważnego tam ostatnio wykończyli.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sally
Bakałarz II stopnia



Dołączył: 22 Mar 2009
Posty: 814
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:15, 10 Kwi 2009    Temat postu:

tak się zastanawiam, czy ten temat nie miał dotyczyć ulubionych scen z "Wiedźmy"??? Powoli z tego forum robi się forum nie o "Wiedźmie", ale o książkach fantastycznych generalnie... czy o to chodziło??

A'propos tematu. Nie mam w tej chwili książki pod ręką, ale z pierwszego tomu uwielbiam scenę końcową:

- Wolho, przecież prosiłem!
... i dalej zaczynał się sympatyczny atrament.
I cały ten opis, co to Wolha nie wymyślała, żeby jakoś usprawiedliwić otworzenie listu Smile

A z drugiego tomu, to uwielbiam scenę, jak Len pojawia się w Szkole, w święto jakieś tam, a Wolha siedzi i pilnuje wejścia Smile I jak potem Len jej mówi, że wraca do gospody, i że po prostu chciał ją zobaczyć Smile Ah, i jeszcze scena jak leżą w tunelach, pod stertą głazów i Wolha myśli sobie różne dziwne rzeczy... I tym ukochanym Lenie Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wredniak
Imperator Offtopu
Arcymag
Imperator Offtopu <br> Arcymag



Dołączył: 07 Kwi 2009
Posty: 1442
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Rzeszów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 21:42, 10 Kwi 2009    Temat postu:

Lady R nie bądź taką formalistką, ważne by ludzie zadowoleni byli, a forum żywe.

Z Paksenarrion:
Jadalnia była całkowicie zapełniona, choć względnie cicha. Wiadomość o napadzie sprawiła, że wszyscy mieli poważne miny. Odprowadziła karosza do stajni, a po powrocie przekonała się, że reszta czeka na nią przy stole. Pokręciła głową na proponowane jej przez Mala piwo i poprosiła Hebbinforda o kolację.
– Wolę zjeść przed piciem – wyjaśniła leśnikowi. – Nie mam twojej... – urwała, gdy pozostali radośnie zachichotali. Przyjrzała się mu spod zmrużonych powiek. – ...pojemności – dokończyła wreszcie. Od śmiechu Mala zatrząsł się stół.
– Nie zaczęłaś wystarczająco wcześnie – uznał. – Kiedy sięgnąłem ojcowskich kolan, zaczął poić mnie kuflem.
– Ale? – zapytał Ambros.
– Nie – ale było za drogie. Wodą. Niemniej dzięki temu wyrobiłem sobie przepastne gardło. Uczucie przełykania...
– Czemu nie pozostałeś przy wodzie?
– Och, to z kolei mój brat. – Spoważniał, lecz Paks wydało się, że pod tą maską dostrzega rozbawienie. – Twierdził, że piechur Girda musi umieć pić jak mężczyzna. Nauczyłem się.
– Jeśli to jest powód – rzucił Ambros – to powinieneś zostać kuakgannirem – nie pijesz jak mężczyzna, lecz jak drzewo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Panna Rumiana
z KoKoSem w łapie
Arcymag
z KoKoSem w łapie <br> Arcymag



Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 2212
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:46, 10 Kwi 2009    Temat postu:

a ja tam najbardziej w Wiedźmie lubię ten fragment, w którym Wolha jest "topiona" przez Wodnika i reakcja Lena i Wala na jej przemoczony wygląd.
Stamtąd też pochodzi mój nick.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sally
Bakałarz II stopnia



Dołączył: 22 Mar 2009
Posty: 814
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:50, 10 Kwi 2009    Temat postu:

ja jeszcze z drugiego tomu bardzo lubię scenę z pustelnikiem i jego pomocnikiem Smile Jak Wal na smarkacza wyzywa, żeby mu buty oddał Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wredniak
Imperator Offtopu
Arcymag
Imperator Offtopu <br> Arcymag



Dołączył: 07 Kwi 2009
Posty: 1442
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Rzeszów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 22:53, 10 Kwi 2009    Temat postu:

A i kicia + parówki, jak mogłem zapomnieć Very Happy super akcja, jak wszystko z mantykorą Smile

Edit:
Szczególnie przynęta z Lena w szopie i "mały" problem z zaklęciem


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wredniak dnia Pią 22:54, 10 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sasanka
Adept II roku



Dołączył: 16 Lut 2009
Posty: 72
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Breslau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 13:27, 11 Kwi 2009    Temat postu:

Dla mnie wyjaśnienie Lena czemu nie lubi ludzi i eksport czosnku z Dogewy Laughing położyło mnie na łopatki Laughing

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna ->
Biblioteka
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Następny
Strona 1 z 9

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin