Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

"Białe dnie, Krwawe noce" by Mikka
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna ->
Tfu!rczość niezależna
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 15:48, 02 Mar 2010    Temat postu:

Rozdział 8
- Może byśmy to przedyskutowali?! – krzyknęłam, a drzwi już z trzaskiem zamknęły się za Gabrielem. Rory spojrzał na mnie z mieszaniną współczucia i rozbawienia, po czym wyszedł za przyjacielem.
Shade, który ewakuował się z kuchni jeszcze zanim kłótnia na dobre się zaczęła twierdząc, że jest za stary na takie atrakcje, teraz błyskawicznie znalazł się na swoim miejscu.
- Trzeba było przeprowadzić to trochę delikatniej – powiedział z rozbawieniem.
Posłałam mu złe spojrzenie i zgnębiona zamknęłam oczy.
- Strasznie cię to bawi, co? – usłyszałam rozłoszczoną Cassandrę.
Uchyliłam powieki i ujrzałam jak brunet z lekceważeniem wzruszył ramionami. Złote oczy rzeczywiście wręcz iskrzyły śmiechem.
- Kochanie, gdy się ma ponad dwa tysiące lat, tego typu dylematy raczej bawią niż złoszczą. A skoro wiedziałem jak ta awantura się zakończy, tym bardziej mnie to śmieszy – spojrzał na mnie i uniósł jedną brew pytająco. – Chyba się nie przejmujesz tym pokazem złości Gabe’a? Jak znam chłopców, Rory zaraz ustawi Gabriela do pionu i będzie po całej histerii.
- Shadrak, a nie sądzisz, że Gabe ma rację? – zapytałam znużonym głosem.
Z namysłem zmarszczył czoło. Cała wesołość w jednym momencie wyparowała.
- Oczywiście, że nie miał racji. Odwlekanie twojej przemiany byłoby co najmniej kiepskim pomysłem. Sam to zrozumie, równie łatwo jak ty, gdy spojrzy na sytuację chłodnym okiem. Szczerze mówiąc, myślałem, że to ciebie będzie trudniej przekonać do pośpiechu. Gdybyś pierwsza nie zaproponowała, żeby już dziś rozpocząć proces, sam bym to zrobił – zerknął na zegarek. – Ale ja już muszę lecieć, za godzinę mam spotkanie.
Pocałował Cass i już po chwili go nie było. Ta pokręciła głową z czymś na kształt niedowierzania i westchnęła lekko.
- Czasem Shade i jego podejście do różnych spraw, działa mi na nerwy. A czasem sprawia, że wszystko wydaje się błahe i proste.
Powoli skinęłam głową, ciągle zastanawiając się czy całej sytuacji nie dało się lepiej rozegrać.
Z pomysłem, żeby moją przemianę zacząć jak najszybciej wyskoczyła Cass, ale to ja obstawałam przy tym, żeby to „jak najszybciej” było już dziś. Dlaczego? Ze strachu. Znam siebie i wiem, że im dłużej odwlekam jakąś decyzję, im dłużej ją rozpatruję, tym więcej mam wątpliwości i w końcu tchórzę.
Zresztą po co odkładać coś, co i tak musi się wydarzyć? Teraz, za tydzień czy miesiąc, co za różnica? Jeśli koniecznie mam zostać wampirem (co nadal wydawało mi się co najmniej abstrakcyjne) to lepiej jak najszybciej mieć to z głowy.
Zawsze święcie wierzyłam, że za wszystko w życiu trzeba zapłacić. W pewnym sensie wydawało mi się to uczciwe. Jeśli ceną za Gabriela była przemiana w wampira, to cóż… wydawała się niska.
Sam zainteresowany nie zgadzał się z moim punktem widzenia.
Skoro tylko Shade zapewnił go, że objawy uzależnienia, typowe dla żywicieli, nie zaczną mnie męczyć wcześniej niż za kilka tygodni, Gabe obstawał przy tym, żebym miała ten czas na przemyślenie całej sytuacji i zastanowieniu się, czy aby na pewno tego chcę.
W końcu, z poparciem Cass, wygrałam tę bitwę, ale teraz zaczynałam wątpić czy aby na pewno miałam rację, z tym upartym obstawaniem przy swoim.
Wolno spojrzałam w dół, na kubek, który obejmowałam zdrętwiałymi palcami. Przechyliłam go lekko i obserwowałam jak gęsta, czerwona ciecz przelewa się z jednego brzegu na drugi. Nie krzepła, z czego się cieszyłam, bo i tak na samą myśl, że mam to wypić żołądek podjeżdżał mi do gardła.
Gdy Gabe poddał się w tej dyskusji, przyznając w końcu, że to jednak moja decyzja, napełnił to naczynie własną krwią, przy pomocy sztyletu pożyczonego od Shade’a. Swoją drogą byłam ciekawa czemu brunet nosił przy sobie tę broń.
Niemal miałam ochotę się roześmiać, tak absurdalna wydawała mi się ta sytuacja. Siedziałam w swojej niewielkiej kuchni naprzeciw wampirzycy, a zaraz miałam wypić krew należącą do wampira, który wyszedł, rozwścieczony moim uporem i brakiem poparcia u przyjaciół.
I pomyśleć, że jeszcze parę miesięcy temu moje życie było całkiem zwyczajne.
- Możesz zostawić mnie samą? – powiedziałam, nie podnosząc głowy.
- Jasne – odparła lekkim tonem. Mimo to w jej głosie dało się wyczuć zdenerwowanie. – Będę w pokoju obok, gdybyś mnie potrzebowała.
Wyszła z kuchni nim minęła sekunda.
Nie sądziłam by była mi potrzebna, za to byłam całkiem pewna, że chciałabym, żeby Gabriel ze mną był. Bez niego to wszystko wydawało się jakieś… niewłaściwe.
Oczyściłam umysł ze wszelkich myśli i szybko, by nie stchórzyć, wypiłam.
Przypominało to picie gęstego syropu, a metaliczny posmak krwi wywoływał mdłości. Po drugim łyku się zakrztusiłam, a mój żołądek wykonał salto, ale z uporem dopiłam zawartość naczynia.
Z kubkiem w dłoni, zwinęłam się i odetchnęłam głęboko, starając się nie zwrócić wypitej cieczy. Próbowałam nie myśleć o tym, co właśnie zrobiłam, bo to tylko pogarszało sytuację.
Gdy poczułam się pewniej, wyprostowałam się i znów zaczerpnęłam głęboki oddech. Uśmiechnęłam się do siebie, dziwnie dumna, że dałam radę to zrobić. Powoli odstawiłam kubek na blat, cały czas czując lekkie rozbawienie nierealnością sytuacji.
Uśmiech znikł z mojej twarzy, gdy usłyszałam za sobą trzask drzwi. Jeszcze zanim się odwróciłam, wiedziałam kto wszedł do pomieszczenia.

*********************
*Gabriel*
Gdy wyszedłem z domu Amy wściekłość nadal wrzała w moich żyłach, zagłuszając zdrowy rozsądek czy zdolność logicznego myślenia. To właśnie była jedna z rzeczy, które doprowadzały mnie do szału odkąd zostałem przemieniony. Żadnych lekkich, pośrednich uczuć – same skrajne, niemal wyniszczające emocje.
Przed przemianą, gdy żal, wściekłość czy rozpacz doprowadzały mnie do szału, wystarczyło znaleźć silnego przeciwnika do bójki, by wyładować złość. Ewentualnie twardą ścianę. A teraz? Choć nie chciałem tego sprawdzać, sądziłem, że nawet wśród innych wampirów miałbym problem ze znalezieniem równego sobie przeciwnika, a uderzenie w ścianę skończyłoby się wybiciem w niej dziury, co bynajmniej by mnie nie uspokoiło.
Zaciskając pięści zmierzyłem okolicę ponurym spojrzeniem. Cicho i spokojnie, najwyraźniej większość sąsiadów była w pracy. Tym lepiej, po tylu latach miałem wręcz skrajnie dość reakcji, jakie wywoływał mój widok. Coraz częściej wykorzystywałem swoje zdolności, żeby przy wyjściu na ulicę zmienić swój wygląd na tyle by nie wywoływać sensacji. To co kiedyś wydawało się zabawne, teraz działało mi na nerwy.
Słysząc za sobą trzask drzwi i czując lekkie, charakterystyczne muśnięcie umysłu, rozluźniłem napięte mięśnie ramion i błyskawicznie przywdziałem tak dobrze znaną maskę spokoju. Już dawno temu nauczyłem się, że gdy inni sądzą że jesteś szczęśliwy lub że nic cię nie obchodzi to, co się dzieje wokół, zostawiają cię w spokoju.
Udając całkowite odprężenie usiadłem na stopniach werandy.
- Wiesz, to że ta sytuacja cię złości to nic złego – powiedział Rory, siadając tuż obok. No tak, to jego zawsze nasyłała na mnie Cass, gdy puszczały mi nerwy. Zawsze lubiłem rudzielca i małe było prawdopodobieństwo, że mu przyłożę. Nie to co w przypadku Shade’a. Jesteśmy nieśmiertelni, a nasza skóra niezniszczalna, ale gojenie się połamanych kości i tak jest bolesne. – Właściwie byłoby dziwne, gdyby tak nie było.
- Nie jestem zły – odparłem, staranie kontrolując ton głosu.
- Gabe, wystarczy spojrzeć ci w oczy, żeby się przekonać, że ledwo panujesz nad wściekłością.
Szlag, znów zapomniałem. Szybko zmieniłem kolor oczu z czerwonego do naturalnej szarości, chociaż i tak nie miało to już znaczenia.
- Nie jestem zły – powtórzyłem z uporem i zastanowiłem się nad bardziej pasującym słowem. – Raczej skołowany… To wszystko dzieje się tak cholernie szybko.
- Masz do tego prawo, kolego.
Nie zawracałem sobie głowy odpowiedzią. Zresztą chyba nawet jej nie oczekiwał.
Próbowałem poukładać własne uczucia i zrozumieć, skąd brała się ta złość na decyzję Amy. Sam zdawałem sobie sprawę, że ten pośpiech raczej powinien mnie cieszyć niż martwić. Ale tak jednak nie było.
Nie raz zazdrościłem Shadowi i Cass łączącej ich więzi. Prawdą jest, że każdy wampir bez Towarzysza czuje się samotny i z niecierpliwością czeka na jego znalezienie, bo wtedy czuje się pełny.
Chociaż poddawanie autopsji własnych uczuć nie należało do przyjemności, przynajmniej w moim przypadku, musiałem przyznać, że moja wściekłość nie była efektem gniewu, tylko strachu.
Posiadanie ludzkiej Towarzyszki czy też przechodzącej przemianę, wiązało się z odpowiedzialnością za nią, przynajmniej dopóki przemiana się nie zakończy - czyniąc ją nieśmiertelną. A mnie odpowiedzialność za kogokolwiek napełniała skrajnym przerażeniem.
Dlatego właśnie tak długo nie chciałem o niczym powiedzieć Amy.
Uśmiechnąłem się do siebie niemal z nostalgią. Wręcz za dobrze pamiętam co czułem, gdy pierwszy raz ją zobaczyłem. Mieszanina zachwytu i mdlącego strachu była niemal zabójcza.
Biorąc pod uwagę historię mojego życia, nie chciałem być za kogokolwiek odpowiedzialny. Nie chciałem nikogo kochać, bo już raz utrata omal mnie nie zniszczyła.
Nagle przed oczyma stanęła mi twarz z przeszłości. Czarnowłosy i czarnooki chłopiec uśmiechający się do mnie z ufnością, wierzący, że zdołam go przed wszystkim uchronić, że zawsze będę przy nim. Wierzący we mnie.
Gdybym tylko nie był wtedy takim beznadziejnym idiotą…
Odpędziłem od siebie to wspomnienie, bo wywoływało za dużo bólu.
To była przeszłość, a teraz miałem Amy, seksownego rudzielca o kocich oczach i jedyne na co mogłem liczyć to nadzieja, że tym razem niczego nie spieprzę i jej nie stracę. Nie miałem innego wyjścia, skoro sama myśl, że miałbym ją zostawić - choćby dla jej dobra - sprawiała że skręcały mi się wnętrzności.
Jedyne wyjście to zadbać, by nikt jej nie skrzywdził. I mieć nadzieję, że tym razem mi się to uda.
Podjęcie tej decyzji jakoś podniosło mnie na duchu. Nie zwracając uwagi na Rorego wróciłem do domu. W drzwiach minąłem się z Shadem, który tylko uśmiechnął się porozumiewawczo, widząc jak szybko doszedłem do siebie.
Ależ ten typ czasem mnie wkurzał.
W drzwiach kuchni spotkałem się z Cass, która posłała mi na pół rozbawione, na pół rozłoszczone spojrzenie.
„Więc jednak zmądrzałeś. I to nawet dość szybko”
Nie traciłem czasu na wysłuchiwanie jej złośliwości, tylko popchnąłem ją w kierunku salonu. Prychnęła z urazą, ale posłusznie sobie poszła.
Wszedłem do kuchni, nawet nie starając zachowywać się cicho. Bo i po co?
Amy właśnie odstawiała pusty kubek.
A wiec stało się. Niczego już nie można zmienić ani odłożyć na później.
Niemal czekałem na związany z tą myślą skurcz przerażenia, ale ten nie nadchodził. Tylko myśl „jest moja” kołatała mi się po głowie. Cholera, może jednak jestem masochistą, ale ta myśl wystarczyła żeby wszystkie wątpliwości się rozwiały.
Powoli odwróciła się i bez słowa spojrzała mi w oczy.
Jak zawsze te kocie, zielono-złote oczy sprawiły, że wszelkie słowa ugrzęzły mi w gardle. I pomyśleć, że jeszcze parę miesięcy temu miałem opinię piekielnie wygadanego skurczybyka. Świat zwariował.
Nadal nie mogąc dobyć głosu, po prostu uśmiechnąłem się do niej zapraszająco. Odpowiedziała szerokim, pełnym ulgi uśmiechem i wpadła w moje otwarte ramiona. Przylgnęła do mnie, jakby zależało od tego jej życie, a ja w końcu poczułem jak wyparowują ze mnie resztki podszytej strachem złości.
Przygarniając ją mocniej i zagłębiając twarz w rude loki, pomyślałem, że nigdy nie pozwolę jej sobie odebrać. Choćbym nie wiem jak wysoką cenę miał za to zapłacić.
Nie pozwolę historii się powtórzyć.

Rozdział 9
*dwa tygodnie później*

- Coś nowego w sprawie ataków? – zapytał Gabe, wchodząc do pokoju energicznym krokiem.
Shade zmierzył go rozbawionym spojrzeniem. Od zapoczątkowania przemiany Amy minęły dwa tygodnie i mimo chwil zwątpienia, Gabe cały ten czas chodził radosny niemal do obrzydzenia.
Muszę zapytać Cass czy ja też zachowywałem się tak idiotycznie, pomyślał.
„A nawet jeszcze gorzej” – niemal natychmiast napłynęła rozbawiona myśl.
Z trudem utrzymał poważny wyraz twarzy, próbując sobie to wyobrazić.
Blondyn zajął miejsce w głębokim fotelu, naprzeciw przełożonego. Nie wiedział czemu został poproszony o przybycie do mieszkania przyjaciół, ale był całkiem pewien, że nic nie jest w stanie zepsuć mu dobrego humoru.
Od tygodnia Amy przebywała w śpiączce po pierwszej wymianie krwi i miał przeczucie, że lada moment się obudzi. Właśnie dlatego natychmiast odpowiedział na wezwanie Shade’a, by szybko załatwić sprawę – o cokolwiek by nie chodziło – i móc poświęcić całą uwagę ukochanej.
- Na razie nie było żadnych nowych ataków – zaczął powoli Shade. Jego przeczucia nie były tak dobre. Właściwie to był całkiem pewien, że przyjaciel się wścieknie, gdy usłyszy to co miał do powiedzenia. – Ale plotki już się rozniosły po szerokich kręgach…
- Sfora wilkołaków znów chce mnie wysyłać pod sąd? – zapytał Gabe z rozbawieniem.
Brunet żartobliwie pogroził mu palcem.
- Śmiej się, śmiej. To ja muszę wysłuchiwać ich nadętego przedstawiciela, za każdym razem gdy nabroisz. A właśnie… - przypomniał sobie coś nagle. - … oficjalnie cię poproszono byś bardziej „rozważnie” dobierał wzorce do przemiany. Sfora twierdzi, że wyjątkowo paskudny z ciebie wilkołak…
- Zazdroszczą – prychnął pogardliwie, z iskrzącymi rozbawieniem oczyma. – Nawet jako wilkołak jestem od nich ładniejszy.
Shade parsknął śmiechem. Cholera, naprawdę lubił tego cwaniaka.
Po chwili spoważniał, przypominając sobie cel tego spotkania.
- Gabe, to nie wilkołaki stanowią problem. Plotki o atakach poniosły się naprawdę daleko i wywołały wśród niektórych… zaniepokojenie. Wielu sądzi, że sprawę trzeba jak najszybciej rozwiązać, bo może zacząć zagrażać nie tylko nam, a również innym rasom. Nasza Rada, jak też przedstawiciele… innych… są zgodni, że trzeba się zabezpieczyć z każdej możliwej strony…
Gabriel zmarszczył brwi, przeczuwając, że to co usłyszy mu się nie spodoba. Shadrak zaczerpnął głęboki oddech i wyrzucił z siebie:
- Skontaktował się ze mną Niosący Światło.
- Kurwa! Co on znów wymyślił? – warknął blondyn. – Ostatnio, gdy ubzdurał sobie, że potrzebujemy pomocy, ledwo pozbyliśmy się jego chłopców na posyłki. Nudzą się chłoptasie, a u nas im dobrze. Znów chce na nas nasłać tę bandę?
- Nieee… Gabriel tylko się nie wściekaj, to nie mój pomysł… - znów odetchnął głęboko. – Rada po dyskusji z Niosącym Światło doszła do wniosku, że jego udział – niewielki oczywiście – może pomóc rozwiązać pewne problemy strategiczne w tej sytuacji…
- Jakie problemy strategiczne? – zapytał podejrzliwie.
- Obronę najsłabszych z naszego gatunku.
- To dobry pomysł. Dzięki temu nie będziemy musieli się martwić o słabszych. I o to cała afera? – roześmiał się rozbawiony. Po sekundzie śmiech zamarł mu na ustach, a oczy powoli przybrały krwawy odcień i zwęziły się niebezpiecznie. – Czekaj… czy czasem Niosący Światło nie podziela przekonania niektórych członków Rady, że najsłabszymi są nowe wampiry? To chcesz mi powiedzieć?
- Gabe…
Oczy blondyna zapłonęły czerwienią, ale głos pozostał chłodny i spokojny.
- Usiłujesz mi powiedzieć, że Amy zostanie przydzielony do ochrony jeden z chłopaczków Niosącego Światło? Na to mam się zgodzić?
- Gabriel, przecież sam powiedziałeś, że to dobry pomysł.
- To nie znaczy, do cholery, że zgodzę się żeby koło mojej Towarzyszki kręcił się jeden z tych odszczepieńców!
- Posuwasz się za daleko. Rozumiem twoje rozgoryczenie, ale to najlepsze wyjście z sytuacji. Są nieśmiertelni, nie jedzą, nie śpią i są doskonałymi wojownikami, a kiedy chcą mogą stawać się niewidzialni. To najlepsza ochrona, jaką można sobie wyobrazić. Gdy Amy się ocknie stanie się jednym z najłatwiejszych celów dla napastników…
- Sam mogę ją ochronić! – warknął Gabe i poderwał się z miejsca, ruszając do drzwi.
- Cholera, stary, ja to wiem – powiedział Shade cichym, zmęczonym głosem. – Sam na twoim miejscu bym się niebotycznie wściekł. Ale sprawa jest już przesądzona - blondyn zatrzymał się przy drzwiach i zamarł z ręką na klamce. – Poprosiłem o najlepszego. Będzie tu za parę dni.
- Świetnie! Jedyne czego nam teraz potrzeba to plątający się pod nogami, cholerny czarny anioł!
Wyszedł, trzaskając drzwiami.

*************************************

- Może byś w końcu usiadł i wyjaśnił o co chodzi? – stwierdziłam zmęczonym głosem.
Gabe rzucił mi ponure spojrzenie, ale nie przestał krążyć po pokoju. Wzniosłam oczy do nieba i starałam się znaleźć w sobie nowe pokłady cierpliwości.
Dwa dni temu odzyskałam przytomność i od tej pory Gabriel wystawiał moją cierpliwość na próbę. Uparł się, że mam leżeć w łóżku i odzyskiwać siły, mimo że czułam się dobrze. A nawet lepiej niż dobrze.
Co jakiś czas łapałam się na badaniu językiem dłuższych kłów, które – przynajmniej na razie – wydawały się czymś nienaturalnym. Cass twierdziła, że w końcu się do nich przyzwyczaję, choć chwilowo nie wydawało mi się to możliwe.
Jedną z rzeczy, które podobały mi się najbardziej w nowej sytuacji, było mentalne porozumiewanie się z moimi przyjaciółmi. Taka rozmowa miała zdecydowaną przewagę nad tą zwyczajną. Na poziomie mentalnym można było przekazywać nie tylko słowa, ale też uczucia i obrazy.
I to wszystko byłoby więcej niż cudowne, gdyby nie fakt, że odkąd się ocknęłam zachowanie Gabe’a mocno trąciło nadopiekuńczością, a akurat do tego nie byłam przyzwyczajona. Dziś rano nabrałam nadziei, że w końcu zaczął odzyskiwać równowagę po mojej przemianie. Cały ranek spędziliśmy na przekomarzaniu i żartach, które doprowadziły do żartobliwej bójki, a w rezultacie sytuacja stała się bardziej intymna. Jeszcze teraz, po godzinie, czułam pulsowanie krwi we własnym wnętrzu po pocałunkach i pieszczotach mojego ukochanego.
Wszystko zmierzało w kierunku więcej niż obiecującym, gdy niespodziewanie wyczułam echo mentalnego kontaktu między nim a Cass i sytuacja diametralnie się zmieniła. Błyskawicznie wyskoczył z łóżka i zaczął krążyć po pokoju, a wrzącą w nim wściekłość niemal fizycznie czułam na skórze.
Niecierpliwie zabębniłam palcami w leżący na moich kolanach szkicownik. Zachowanie Gabe’a w ciągu ostatniej godziny zainspirowało mnie do naszkicowania rysunku przedstawiającego tygrysa w klatce.
Westchnęłam ciężko. Najprawdopodobniej ta sytuacja miała jakiś związek z przydzielonym mi ochroniarzem, który miał się zjawić w ciągu najbliższych dni. Mnie samej ten pomysł nie cieszył. Owszem, możliwość spotkania jednego z czarnych aniołów (których Cassandra nazywała „Upadłymi”, a Gabe „Upadłymi na umyśle”) wydawała się fascynująca. Ale po pierwsze pomysł, żeby ktoś za mną łaził (i przy okazji wywoływał rozdrażnienie u Gabriela) wydawał mi się chybiony. A po drugie sama byłam pewna, że nawet jeśli sama nie poradzę sobie z ewentualnym zagrożeniem, to przecież na pewno poradzi z nim sobie Gabe.
Ufałam mojemu blondynowi bezgranicznie. I chociaż jego nadopiekuńczość trochę mnie drażniła, to w pewnym sensie wydawała się też słodka.
- Gabe, przez ciebie kręci mi się już w głowie – powiedziałam. – Usiądź i wyduś z siebie w końcu co powiedziała Cassandra.
Zatrzymał się w miejscu i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Skąd wiesz, że rozmawiałem z Cass?
- Jak to skąd? – zmarszczyłam brwi. – Wyczułam to.
Aż przysiadł na łóżku obok mnie.
- Wyczuwasz gdy ktoś nawiązuje mentalny kontakt? – zapytał ze zdumieniem w głosie.
Odłożyłam na bok szkicownik i spojrzałam na niego z konsternacją.
- A to nie jest wśród wampirów normą?
- Nieee… - odparł powoli. – Tym bardziej, że bezbłędnie trafiłaś z kim rozmawiałem – potarł dłonią kark. Po chwili położył się obok na łóżku i objął mni mocno. – Widać twój talent zaczyna się przejawiać.
- Wow – mruknęłam z niechęcią, jednocześnie przywierając do niego mocniej.
Uśmiechnął się, rozbawiony moim tonem.
- Coś ci się nie podoba?
- Wiesz… wyczuwanie kto z kim rozmawia nie jest specjalnie… ciekawą umiejętnością, kotek.
W jednej chwili jego uśmiech znikł i zastąpiło go zakłopotanie.
- Nie zapomnisz mi tego, co? – zapytał ponuro.
- Ależ czego? – spytałam, uśmiechając się wyjątkowo złośliwie. – Tego, że oszukałeś mnie przybierając postać kota?
- Zabiję Rorego – warknął, przegarniając nerwowo złote włosy. – Myślałem, że temat wyczerpaliśmy wczoraj.
- Nie, kotek, wczoraj ci wybaczyłam bo obiecałeś, że znajdziesz mi identycznego kota, jak ten za którego cię uważałam. Ale to nie znaczy, że zapomniałam. Zresztą to nie wina Rorego, że pomyślał, o tym że w końcu nie będziesz musiał uciekać się do takich numerów - pocałowałam go ugodowo i uśmiechnęłam się widząc ulgę na jego twarzy. – Ale tego kota ci nie daruję.
- Będziesz miała swojego kota, bez obaw – oddał pocałunek i to z dużo większą pasją.
Gdy już odzyskałam normalny oddech, przypomniałam sobie od czego ta rozmowa się zaczęła.
- A wiec co powiedziała Cass?
- Twój ochroniarz się pojawił i chcą, żebyś przyszła do nich go poznać – powiedział z niechęcią.- Sądząc po tonie, chcą się jak najszybciej go pozbyć. Co jakoś mnie nie dziwi.
Spojrzałam na niego z konsternacją.
- Czemu tak nie lubisz tej rasy?
Westchnął ciężko i zanurzył twarz w moich włosach.
- Tu nie chodzi o to, że nie lubię całej tej rasy. Na pewno wolę Upadłych od Białych. Po prostu ci Upadli, których do tej pory spotkałem nie zostawili po sobie dobrego wrażenia.
- Dlaczego?
- Gdy już wykonali przeznaczone im zadanie, mieliśmy spory problem z przekonaniem ich, że powinni wracać do siebie. Są doskonałymi wojownikami i niejednego mogliby nauczyć co to znaczy dyscyplina, ale zasmakowali w ziemskim luzie. Niosący Światło - czy jak wolą nazywać go ludzie, Lucyfer – trzyma swoją armię niezwykle krótko. Całe tysiącletnie życia spędzają wciąż się doskonaląc w sztukach walki i wychodzi na to, że ich to nudzi. Już dwieście lat temu zaczęły krążyć plotki, że Lucyfer myśli o Ujawnieniu czarnych aniołów.
- To dlaczego do tego nie doszło? – zapytałam zaciekawiona.
- Naciski ze strony Białych i innych ras. Sama pomyśl, gdyby dwieście lat temu, gdy jeszcze wiara chrześcijańska była wśród ludzi w świetnej formie, a czarne anioły by się ujawiły, to sądzisz że zostaliby dobrze przyjęci?
Powoli pokręciłam głową.
- Nie bardzo.
- No właśnie – pocałował mnie lekko. – Sprawa przycichła i wszyscy oprócz samych zainteresowanych, byli zadowoleni. Ale dla Lucyfera zaczęły się ciężkie czasy i po paru niegroźnych buntach stało się jasne, że musi zaoferować swoim podwładnym trochę… atrakcji. Od tamtej pory, przy każdej nadarzającej się okazji, wciska ich każdemu do pomocy, a inne rasy czują się na tyle winne z powodu tej sytuacji, że nie mają większego wyboru i się zgadzają na taki układ. Można powiedzieć, że wilk syty i owca cała. W końcu nikt nie chce, żeby Lucyfer stracił posłuch u swoich ludzi, bo dla wszystkich mogłoby się to źle skończyć.
- Chyba rozumiem. Więc to taka międzyrasowa współpraca.
- Uhm. Z tego co słyszałem teraz wśród Upadłych panuje ostra rywalizacja, bo zostało powiedziane, że tylko najlepsi będą uczestniczyć w misjach wśród innych ras. A skoro największym problemem u nich jest to, by jak najbardziej się wykazać przed Lucyferem, by otrzymać tę „nagrodę”, nie ma nawet mowy o buntach.
Uśmiechnęłam się z rozbawieniem.
- To znaczy, że naprawdę dostanę jednego z najlepszych wojowników, który do tego będzie uważał, że chronienie mnie to straszna frajda?
Przewrócił mnie na plecy i zaczął łaskotać. Już po paru sekundach miałam łzy w oczach i błagałam o zmiłowanie.
- Przestań! – błagałam, krztusząc się ze śmiechu. – Przepraszam! To ty jesteś moim naj… najwspanialszym woj… wojownikiem…!
- No i o tym pamiętaj – uśmiechnął się szeroko, w końcu mnie puścił i zawisł nade mną opierając się na muskularnych ramionach. Po chwili znów spochmurniał. – Ale koniec zabawy. Cass chce żebyśmy u niej byli za… - spojrzał na zegarek. - …godzinę. A mam dziwne wrażenie, że przed wyjściem będziesz się chciała przyszykować – z rozbawieniem uniósł jedną brew.
Z namysłem spojrzałam na zegarek, po czym utkwiłam wzrok w przystojnej twarzy i iskrzących rozbawieniem szarych oczach.
- Nikt nie powiedział, że musimy być na czas… - mruknęłam, uśmiechając się łobuzersko i przyciągając go do siebie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mikka dnia Wto 15:50, 02 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikka
Skarbnica Srebrnych Myśli
Arcymag
Skarbnica Srebrnych Myśli <br> Arcymag



Dołączył: 07 Lut 2009
Posty: 2416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Cieni Nocy...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 15:53, 02 Mar 2010    Temat postu:

Rozdział 10
Skończyło się na tym, że pod drzwiami mieszkania Shade’a i Cassandry trafiliśmy dwie godziny później, a i to tylko dlatego, że ta o umówionej porze nachalnie zaczęła nas poganiać.
Całą drogę do hotelu przebyliśmy powolnym spacerkiem, trzymając się za ręce i mając niezły ubaw z coraz to ciekawszych obrazów zemsty, podsyłanych do naszych głów przez Cass. Widać powoli puszczały jej nerwy. W końcu zlitowałam się nad nią i nie zgodziłam się, gdy Gabe zaproponował byśmy drogę na ostatnie piętro przebyli schodami. Po jego szerokim uśmiechu widać było, że strasznie go bawiło denerwowanie Cassandry. Sama też ciągle powstrzymywałam się od chichotania.
Gdy weszliśmy do mieszkania zaskoczył nas panujący w nim hałas. Głośna, rockowa muzyka wręcz dudniła. Gdy weszliśmy do salonu zobaczyłam Cass siedzącą na kanapie i przedstawiającą obraz nędzy i rozpaczy. Przód jej białego t-shirta był usmarowany czymś brązowym, a na twarzy można było zobaczyć białą pianę, która jak się domyślałam, była bitą śmietaną.
Gdy zobaczyła nas w progu na jej twarzy pojawiła się niekłamana radość i ulga, nawet mimo tego, że Gabe musiał przytrzymać się framugi drzwi, by nie przewrócić się ze śmiechu.
Po ruchu warg domyśliłam się, że coś do nas powiedziała, ale mimo udoskonalonego przez przemianę słuchu, jedyne co słyszałam to głośna muzyka. Szybciej niż zdążyłabym mrugnąć poderwała się i wyłączyła stojący w kącie odtwarzacz. Cisza, która zapadła wręcz dzwoniła w uszach i jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu był śmiech Gabriela.
Rzuciła się w naszym kierunku i zawisła na szyi zataczającego się ze śmiechu Gabe’a. Oboje o mało się nie przewrócili.
- Zabierzcie go stąd, zabierzcie… - powtarzała błagalnym tonem.
- Co się sta…? – zaczęłam, ale gdy w drzwiach prowadzących do kuchni ukazała się męska sylwetka zamarłam w szoku.
- Hej, kto wyłączył muzykę? – zagrzmiał groźnie.
Anioł był wzrostu Gabriela i miał do niego bardzo podobną sylwetkę. Szerokie ramiona, wąskie biodra i długie nogi.
Tu podobieństwa między tymi dwoma się kończyły.
Ogromne i przepiękne czarne skrzydła były złożone na jego plecach. Ich czubek sięgał około dwanaście cali nad głowę anioła, a końce dotykały podłogi. Smoliście czarne, idealnie komponowały się z włosami, które sięgały jego ramion i oczyma, w których źrenice i tęczówki zlewały się w jedno.
Złożył silne i doskonale umięśnione ramiona na szerokiej piersi, którą można było podziwiać w pełnej krasie, ponieważ od pasa w górę był całkiem nagi. A niżej ubrany był w czarne jeansy, poprzecierane w wielu miejscach i wygodne, sportowe buty. Przez jego pas przebiegało parę przecinających się ze sobą pasów, a po lewej do jednego z nich przyczepiony był długi miecz w pochwie.
Krótko mówiąc wyglądał jak ucieleśnienie fantazji erotycznej.
I nic nie psułoby tego wrażenia, gdyby nie fakt, że nad jego górną wargą można było dostrzec wąsy z mleka.
Parsknęłam śmiechem, całkiem psując powagę sytuacji i skupiając na sobie spojrzenie czarnych oczu.
Anioł zmierzył mnie ponurym wzrokiem i ruszył w moim kierunku. Usłyszałam jak rozbrzmiewający za mną śmiech Gabe’a nagle zamarł, a pomieszczenie natychmiast wypełniło napięcie.
Gdy czarnowłosy znalazł się tuż przede mną, odruchowo cofnęłam się o krok. Niemal czułam jak za moimi plecami Gabe napręża się do ataku, na wypadek gdyby coś miało mi zagrażać.
Nagle anioł uśmiechnął się szeroko, ukazując garnitur idealnie białych zębów i wyciągnął rękę w moim kierunku.
- Ty jesteś moją podopieczną? – zapytał, cały czas się uśmiechając. – Nareszcie! Już myślałem, że się tu zanudzę. Jak masz na imię?
- Amy – odparłam, niepewnie ściskając wyciągniętą ku mnie dłoń.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Jestem Randrax – jego skrzydła nagle lekko zatrzepotały. – Ale przyjaciele mówią na mnie Ran.
***********************

- Miło mi cię poznać – wykrztusiłam w końcu.
Szeroki uśmiech Rana, dziwnie pełen niewinności sprawił, że od razu poczułam do niego sympatię.
Odwróciłam się w końcu, by spojrzeć na Cass i Gabe i musiałam powstrzymać chichot. Nieustraszona Cassandra, u której nigdy do tej pory nie widziałam, żeby coś zachwiało jej opanowaniem, chowała się za plecami blondyna niczym przestraszona dziewczynka.
- To wcale nie jest śmieszne – burknęła, odczytując moje myśli. – Macie natychmiast zabrać stąd tego potwora!
Zaskoczona, odwróciłam się i spojrzałam na Rana, który zrobił równie zakłopotaną minę jak ja.
- A co ja takiego zrobiłem? – zapytał, bezradnie rozkładając ramiona.
- Co zrobiłeś?! – niemal krzyknęła. Z wyrazem wzburzenia na pięknej twarzy, wycelowała palec w pierś anioła, nie zauważając, że wyszła zza pleców Gabe’a, który obserwował całą sytuację z rozbawieniem. – Zdemolowałeś moje mieszkanie! I sprawiłeś, że pierwszy raz od dwustu pięćdziesięciu lat boli mnie głowa! I przez ciebie muszę zabić Shade’a!
- Zaraz, zaraz – uspokajająco położyłam dłonie na jej ramionach. – Dlaczego musisz zabić Shade’a?
- Bo zostawił mnie z nim samą!!!
Ran złożył ramiona na piersi i z wyrazem uporu uniósł podbródek.
- Trzeba mi było powiedzieć, że coś robię nie tak – jego skrzydła rozwarły się i lekko załopotały, w wyrazie wzburzenia.
- Sam powinieneś wiedzieć jak się zachować! – warknęła, patrząc na niego koso.
- Niby skąd?! Pierwszy raz jestem na Ziemi!
Westchnęłam z frustracją. Trzeba coś zrobić, bo zaraz skoczą sobie do gardeł, a Gabe najwyraźniej bardziej był zainteresowany oglądaniem sporu niż jego kończeniem.
- Spokój, dzieci! – krzyknęłam. Oboje zamarli i spojrzeli na mnie zdziwieni. Odetchnęłam głęboko, posyłając obojgu złe spojrzenie.
– Uspokójcie się – powiedziałam już ciszej. – Awanturą niczego nie rozwiążemy. Może usiądźmy i porozmawiajmy spokojnie?
Przytaknęli, nie patrząc na siebie nawzajem. Gabriel, zachwycony, posłał mi szeroki uśmiech, co lekko mnie zamroczyło, ale po sekundzie nakazałam sobie spokój. Wskazałam wszystkim ruchem głowy miejsca siedzące i sama opadłam na kanapę z ciężkim westchnieniem. Gabe usiadł obok i objął mnie pocieszająco. Musiałam się powstrzymać, by nie wtulić się w niego i zapomnieć o całej sytuacji.
Cass opadła na fotel z westchnieniem ulgi i ze złośliwym rozbawieniem obserwowała jak Randrax stanął obok drugiego i patrzył na niego z frustracją.
Ten, zobaczywszy jej spojrzenie, uśmiechnął się ironicznie, rozłożył ramiona i mogliśmy zobaczyć jak niewiadomym sposobem ogromne skrzydła znikają, jakby wciągnięte w plecy anioła.
Opadł na siedzenie, nie zważając na nasze zaskoczone miny.
- Możesz ukryć skrzydła? – zapytała Cass, ze zdumieniem w głosie. Chyba pierwszy raz nie patrzyła na niego wrogo, a tylko z zaciekawieniem.
- Na krótko – odparł, uśmiechając się do niej. Widać nie trzymał długo urazy. – To dość bolesne i gdy się zdenerwuję znów się rozpościerają, ale Lucyfer twierdzi, że jeśli dobrze opanujemy tę sztuczkę będziemy się mogli bez problemu poruszać po świecie ludzi. Staram się ćwiczyć to jak najczęściej, ale i tak muszę chodzić półnago – obojętnie wzruszył ramionami.
- Dlaczego? – zapytałam.
- Bo gdy je ukryję, w każdej chwili mogą znów się ukazać i gdybym miał na sobie jakieś ubranie, byłoby to tylko marnowaniem odzieży.
Nagle pochylił się do przodu i skrzydła znów się ukazały, rozpostarte na boki tak, że Cass musiała się uchylić. Chwilę nimi manipulował, by jak najwygodniej je ułożyć, po czym westchnął z ulgą.
- Tak lepiej – mruknął. – Jak już mówiłem takie ukrycie jest dość bolesne – zwrócił się do nas.
- Skąd wziąłeś ubranie? – zapytał nagle Gabe.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
- U nich nie ma takich ubrań – wyjaśnił z rozbawieniem, wskazując na jeansy anioła.
Ran zrobił bardzo zakłopotaną minę.
- Nie ukradłem – zastrzegł szybko. – Kupiłem – dodał z dumą.
Gabe rzucił mu wściekłe spojrzenie.
- Chcesz powiedzieć, że chodziłeś po ulicach? Tak, żeby wszyscy mogli cię zobaczyć? Gdy dowie się o tym Lucyfer…
- Sam dał mi pieniądze i powiedział, że nie muszę się przejmować ukrywaniem – rzucił anioł szybko. Zastanowił się nad czymś głęboko. – A wiecie, że ludzie są strasznie zabawni? Wszyscy koniecznie chcieli dotknąć moich skrzydeł. Nie wiem dlaczego sądzili, że są sztuczne. A jak się przekonali, że nie to patrzyli na mnie jakoś tak dziwnie. Potem zjawili się jacyś dziwacy i bardzo chcieli, żebym mówił do takich małych, śmiesznych urządzeń – uśmiechnął się z niewinnym rozbawieniem. Gdy dotarło do mnie o jakie „śmieszne urządzenia” chodzi, zrozumiałam też zbolałą minę Gabe’a.
- Powiedz, że tego nie zrobiłeś – poprosił.
- Ależ oczywiście, że rozmawiałem z ludźmi! – stwierdził Ran z oburzeniem. – Każdy z tych, którzy zostali przydzieleni do tej misji, dostał dokładną instrukcję jak ma się zachować i co mówić w takim przypadku. Chociaż ja na przykład nie bardzo rozumiem czemu miałem za wszelką cenę udowodnić, że moje skrzydła są prawdziwe. Przecież na pewno ludzie widzieli już jakieś skrzydlate istoty.
- To dlatego, że u nas nie ma skrzydlatych ludzi – powiedziałam słabym głosem.
Anioł z zakłopotaniem podrapał się po głowie.
- Ale ja nie jestem człowiekiem – wzruszył w końcu beztrosko ramionami.
Nie skomentowałam tego, rozważając wszystkie konsekwencje dzisiejszej wyprawy czarnoskrzydłego. Najwyraźniej Lucyfer przestał tylko rozważać Ujawnienie, a na poważnie zabrał się za ten temat. Mogłam to zrozumieć, bo przecież dobre przyjęcie wampirów pokazało, że ludzie są gotowi na zmiany. Ale przecież…
Nagle coś mi przyszło do głowy i spojrzałam podejrzliwie na Rana.
- To dlatego zostałeś wybrany do tego zadania? – powiedziałam powoli. – Bo nie dość, że jesteś piękny jak z obrazka, to jeszcze doskonale ci idzie odgrywanie prostodusznego idioty, prawda?
Nagle jego spojrzenie stwardniało, a usta wykrzywił cyniczny uśmiech. Skinął mi głową z uznaniem.
- Prawdziwy ze mnie szczęściarz – wycedził, niemal całkiem innym głosem. Przedtem mówił niczym podniecony młody chłopak, teraz jego głos nabrał głębi i był lekko zachrypnięty. – Moja podopieczna nie dość, że jest piękna to jeszcze mądra. Rzadka rzecz.
- O co tu chodzi? - warknął zaskoczony Gabriel. Cass również utkwiła w aniele zdumione spojrzenie. Nie dziwiłam im się, sama też dałam się nabrać na to przedstawienie.
- To gra – odezwałam się nim zdążył zrobić to Randrax. Patrzyłam na niego z mieszaniną rozbawienia i złości. – Idealna strategia marketingowa ze strony Lucyfera. Pokaże ludziom na początku swoich najpiękniejszych podwładnych, którzy do tego będą udawać prostoduszne aniołki i sądzicie, że jak zareagują ludzie? Taka mieszanina urody i niewinności wywoła miłość i rozczulenie. Idealny grunt dla Ujawnienia.
Ran uśmiechnął się szeroko, choć tym razem nie było w tym uśmiechu ani grama niewinności. Wyglądał niczym zadowolony kot po zjedzeniu kanarka. Tym razem bez najlżejszego grymasu schował skrzydła i rozparł się wygodnie w fotelu.
- No dobrze. Teraz możemy poważnie porozmawiać o naszej współpracy.
###
Dobra, na razie nie chce mi się tego dalej wrzucać, może później. Idem pisać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wolha.fora.pl Strona Główna ->
Tfu!rczość niezależna
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5
Strona 5 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin